poniedziałek, 11 lutego 2013

174. Zaklęta księżniczka

„Historia z tysiąca nocy”
Powieść „Na cmentarzu – na wulkanie” rozczarowała mnie tak okrutnie, że musiał upłynąć rok z okładem, zanim z oporami sięgnęłam po kolejne dzieło Józefa Ignacego Kraszewskiego. Zaraz opowiem, co z tego wynikło. Uprzedzę tylko, że Serafina ze swym dziennikiem  musiała niechętnie abdykować: teraz wśród moich ulubionych książek JIK-a króluje „Zaklęta księżniczka”. Na pewno nie jest bez wad. Autorowi można zarzucić chociażby wątpliwe prawdopodobieństwo opisywanych wydarzeń, które na ostatniej stronie sam z przekąsem nazywa „historią z tysiąca nocy”[1], ale według mnie naiwna bajkowość jest zamierzona, co zresztą podpowiada tytuł. Podobnie jak w „Dzienniku Serafiny” Kraszewski puszcza oko do czytelnika i robi to z dużym wdziękiem.

Najpierw zapraszam na seans deziluzji. Przewidziane są trzy punkty programu.
1. 
Srodze zawiodą się czytelnicy, którzy fukającego z oburzenia JIK-a skrzętnie wtłoczyli do schludnej szuflady z napisem Nuda, nuda i jeszcze raz nuda. „Zaklęta księżniczka” nie tylko mocno trzyma w napięciu od początku do końca, ale budzi też silne wzruszenia. Przyznam się, że kiedy czytałam ostatnie strony powieści, łezka zakręciła mi się w oku, choć rozsądek pokrzykiwał „Co za ckliwy sentymentalizm!”.
2. 
Jeśli dotychczas uważaliście, że powieść Jean Webster „Tajemniczy opiekun” jest oryginalna, zmuszona jestem boleśnie odrzeć Was ze złudzeń. Dokładnie prześledziłam biografię amerykańskiej pisarki i Kraszewskiego w poszukiwaniu przecinających się ścieżek, ale nic z tego nie wynikło. Jedyny wspólny trop to znak zodiaku (Lew), ale to trochę za mało. „Zaklęta księżniczka” ukazała się drukiem w 1885 roku, natomiast „Tajemniczy opiekun” dwadzieścia siedem lat później. Co łączy te dwie powieści? Przede wszystkim pomysł na fabułę: na pensji dla panien przebywa dziewczyna, która nie wie, kto finansuje jej naukę i utrzymanie. W obydwóch przypadkach czytelnik dyszy żądzą rozwikłania zagadki, która zostaje wyjaśniona dopiero na samym końcu.
3. 
Wirtualny romans wynalazkiem ery internetu? Ależ skąd! Kraszewski po raz kolejny wyprzedził swoje czasy. Jego zakochani bohaterowie na początku oglądają się wyłącznie przez okno. Czymże jest  beznamiętny chłód szyby lub monitora wobec „elektryczności wzroku, magnetyzmu serca”[2]?! Plus ukradkowa wymiana liścików i rozpaczliwe starania, by spotkać się naprawdę. Kiedy marzenie się spełniło, „oboje z ciekawością dziecięcą i obawą badali siebie, lękając się czegoś niespodzianego, co by obraz stworzony przez wyobraźnię, w sercu wypieszczony, zaćmiło.”[3] JIK okazał się prekursorem e-miłości. 

Seans deziluzji to tylko jedna z kilku niespodzianek zaserwowanych przez Kraszewskiego. Autor zaprasza też czytelnika do gry. Fabuła „Zaklętej księżniczki” często przypominała partyjkę mariasza, bezika lub preferansa, choć próżno szukać w powieści bezpośrednich nawiązań do takich rozrywek. Moje skojarzenia z karcianymi postaciami są całkowicie subiektywne. Uprzedzam też o nierównych szansach: tylko JIK z góry wie, jaki będzie wynik, tylko on tasuje i rozdaje karty. Mimo wszystko na tę rozgrywkę warto poświęcić kilka godzin.
Oto pierwsze rozdanie:
Narcyz Borusławski, rozchwytywany prawnik, doktor Uniwersytetu Jagiellońskiego. Wprawdzie zamożny, ale żyje skromnie. Tylko on wie, kim jest tajemniczy sponsor urodziwej pensjonarki. Na pierwszy rzut oka wydaje się człowiekiem „wytrawnym, zimnym, milczącym”[4]. To tylko pozory. Poza tym „do ożenienia najmniejszej ochoty nie miał, a od kobiet unikał”[5].  Do czasu!
Tekla Sierocińska, piękne dziewczę dwudziestoletnie, powszechnie zwane księżniczką, „pełnych form, ładna i świeża blondynka, ze łzawymi niebieskimi oczyma”[6]. Melancholijna miłośniczka literatury. Nikt nic nie wie o jej pochodzeniu. Wszyscy podejrzewają, że jej rodzina opływa w bogactwa, herby i co najmniej hrabiowskie tytuły.
Marianna Rzepczakówna, rówieśniczka i jedyna przyjaciółka Tekli, panna odważna, bystra i energiczna: „spryt ognisty jej z oczów patrzał”[7], córka ubogiego szynkarza, co wstydliwie ukrywano na pensji. Widać wyraźnie, że samego autora okręciła wokół paluszka.
Emil Drażak pracuje w ministerstwie, a w wolnych chwilach z zapałem pisze dykcjonarz geograficzny i historyczny kraju[8]. Młodzian pracowity, szlachetny i odpowiedzialny.
Maks Rabsztyński, zblazowany i zniewieściały bawidamek, „aż do zbytku wykwintny i przesadnie bijący w oczy. Jaskrawa krawatka, wspaniała laska, breloki, fryzura… podwójna kamizelka i wyszywane buciki, oznaczać się zdawały zakochanie w sobie i zbytnią cześć dla własnych powabów”[9]. Jego zdaniem lekarstwo na finansowe tarapaty to majętna żona.

Oczywiście występują też liczne blotki, w tym wiele zabawnych postaci, odmalowanych przez Kraszewskiego z kąśliwym poczuciem humoru. I najważniejsze: w powieści natkniecie się na...

która na końcu okaże się...

Dla tych graczy, którzy zasiądą do obitego zielonym suknem stolika z panem Kraszewskim nie po raz pierwszy, wartość poszczególnych kart, zasady gry i jej przebieg będą dość oczywiste, ale zapewniam, że finał to spora niespodzianka. Początkujących zachęcam do rozegrania tej pasjonującej partyjki. Przypuszczam, że na jednym razie się nie skończy.
__________________
[1] Józef Ignacy Kraszewski, „Zaklęta księżniczka”, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, 1958, s. 179
[2] Tamże,  s. 15.
[3] Tamże,  s. 150.
[4] Tamże, s. 6.
[5] Tamże, s. 6.
[6] Tamże, s. 27.
[7] Tamże, s. 36.
[8] Tamże, s. 78.
[9] Tamże, s. 16.
Moja ocena: 4+
Portret Józefa Ignacego Kraszewskiego,
mal. R. Jatkievič.