wtorek, 28 sierpnia 2012

143. Papiery po Glince

Hej, kielicha, kielicha,
Bo mi w gardle zasycha!
I na duszy mi smutno,
I w sercu bałamutno.

Trzeba zalać robaka!
Hej, Szklanicy, szklanicy,
bo mi mętno w źrenicy
I w sumieniu wąż wierci,
I myślę już o śmierci.

Trzeba zalać robaka!
Hej, puchara, puchara,
W oczach stoi mi mara,
Świat dokoła się kręci,
Tracę resztę pamięci...

Trzeba zalać robaka!
Hej wiadrami, wiadrami,
A kto nie kiep - ten z nami!
Napijmy się do zdecha,
Tylaż nasza pociecha!

Trzeba zalać robaka! [1]

Tę i inne przyśpiewki alkoholowe śpiewano, jak wieść gminna niesie, na dworze księcia Karola Radziwiłła - Panie Kochanku. Ten miłośnik uciech w stylu sarmackim (obejmujących przede wszystkim alkoholowe biesiady), twórca niezliczonych bon-motów, zainspirował niejednego literata. Poświęcone jest mu jedna z gawęd w "Pamiątkach Soplicy", inspirował się nim Sienkiewicz przy tworzeniu postaci Zagłoby, nic więc dziwnego, że i Kraszewski skorzystał z jednej z historyjek krażących po kraju na temat księcia[2].

Krótko: redaktorzy w posłowiu twierdzą, że jest to historyjka wykorzystująca motyw "chłopa, co oszukał diabła", ja przy lekturze miałam dokładnie odwrotne skojarzenia. Radziwiłł to sympatyczny facet, gościnny, hojny, z poczuciem humoru i sercem na dłoni. Jeśli ma jakieś poważne wady, to nie dowiemy się o nich z książki Kraszewskiego. Te mniejszego kalibru, dokuczliwe raczej dla ich posiadacza a nie jego otoczenia, to niewielka asertywność, przesadne przywiązanie do honoru oraz dobrej sławy swojego nazwiska. Słowem: Radziwiłł "Panie Kochanku" jest po prostu niedzisiejszy.
Jego całkowitym przeciwieństwem jest pan Krzycki - podejrzane indywiduum, które dopiero wtedy opuści dwór księcia, gdy uda mu się go oskubać z tego , co się tylko da a i z pewnej odległości będzie wciąż kombinować, jak tu jeszcze poddoić honornego magnata. Charakteryzować szerzej tej postaci nie będę - włączając TV w porze wiadomości, znajdziecie takich typów na pęczki, tyle, że nie w strojach sarmackich, a garniturach.
Słowem - sarmacka historia okazała się nader aktualna. A autorzy posłowia raczej się nie popisali:).

Inne zalety książki to ciekawa intryga, cała masa szczegółów obyczajowych i dowcipnych powiedzonek, no i wreszcie - długość - jakieś 65 stron.
Słowem - lektura to przyjemna, pożyteczna, niemęcząca i nawet z drugim dnem. To chyba bezpieczny wybór dla nieco już wciągniętych w JIK-owe klimaty.

[1] "Papiery po Glince", J.I. Kraszewski, Warszawa 1988, s. 41
[2] Księciu "Panie Kochanku" poświęcone są także '"Ostatnie chwile księcia wojewody" oraz "Król w Nieświeżu"
Źródło zdjęcia - Wikipedia.

niedziela, 19 sierpnia 2012

142. Sieroce dole

Miecia i Lusię, głównych bohaterów "Sierocych doli" Kraszewskiego, można scharakteryzować słowami: piękni, zacni i ubodzy. Są dziećmi chłopki i arystokraty. Rodzice ich kochali się i byli ze sobą szczęśliwi, jednak krewni ze strony ojca nie chcieli utrzymywać z nimi kontaktów.

Najpierw zmarła matka Miecia i Lusi, potem ojciec. Na pogrzeb przyjechało rodzeństwo zmarłego. Napuszona, zrzędliwa, niesympatyczna ciotka Babińska uznała za stosowne zająć się sierotami i wzięła je do siebie. Jednak nie miała zamiaru traktować ich na równi ze swoim synem Martynianem. Martynian, gdy podrósł, zakochał się w urodziwej Lusi, co nie podobało się jego matce.

W pierwszej części powieści czarnym charakterem jest właśnie pani Babińska, przekonana, że wszystkie panny czyhają na to, by zbałamucić jej jedynaka. Potem pojawia się więcej postaci negatywnych, z tym, że niektóre z nich na początku sprawiają wrażenie dobrych i zło wychodzi z nich dopiero potem. Do bohaterów należy m.in. podstarzały profesor Varius oraz 31-letnia wdowa Serafina (jakie piękne imię!) o bardzo despotycznym charakterze.

Prawie cała książka jest opisem perypetii miłosnych. Bohater A kocha bohatera B, B kocha C, C kocha D, itd. Tło historyczne i obyczajowe jest bardzo słabo zaznaczone. Nie mogę też powiedzieć, by Kraszewski napracował się nad psychologią postaci. Trudno uwierzyć w to, by tak wiele bogatych osób pragnęło zawierać związki małżeńskie z biednymi sierotami. Albo w to, że niewykształcona, nieprzygotowana do żadnej pracy Lusia bez problemu została zatrudniona na pensji. Autor nie ozdobił książki ciekawymi dialogami ani dowcipnymi sformułowaniami.

Krótko mówiąc, wynudziłam się przy tym romansie.

czwartek, 2 sierpnia 2012

141. Zygzaki

"Zygzaki" Kraszewskiego to dosyć zajmująca powieść - nie za gruba, nie za krótka, z zaskakującą akcją i kilkoma ciekawymi bohaterami.

Autor zaczyna od opisu hrabiny Marii: "Pomimo lat czterdziestu była to jeszcze piękność w całym tego wyrazu znaczeniu, zachowana troskliwie, świeża"[1]. Potem przedstawione są dzieci hrabiny. Córka Julia sprawia wrażenie osoby niemrawej, sennej, apatycznej, natomiast panicz Emil "miał już w postawie i ruchach ten rodzaj pańskiej dumy, która przy najpiękniejszych formach, wyszukanej grzeczności, odpycha i trzyma istoty drugorzędne w oddaleniu"[2].

Kiedy hrabina wraz z dziećmi i księdzem Marianem piją w salonie herbatę, pojawia się dziwny gość. Nie wygląda on na szlachcica: "Wyłysiała głowa, rysy dosyć pospolite, twarz żółta, ogolona i pofałdowana"[3]. Przybysz ten to Alfred Zeller, który przed wieloma laty zakochał się w hrabinie. Kiedyś został przez nią odtrącony, bo nie miał pieniędzy, teraz jest bogaczem i chce ofiarować hrabinie swoje serce oraz pieniądze.

Maria to osóbka niezbyt inteligentna, despotyczna, często niesprawiedliwa. Córkę kocha o wiele mniej niż syna, nie dba o jej szczęście, nie liczy się z jej zdaniem. Krzywdzona przez matkę Julia na początku książki pogrążona jest w apatii i smutku, potem jednak zmienia się, staje się bardzo ciekawą postacią.

 Zeller przypominał mi nieco Wokulskiego z powieści Prusa. Obaj panowie zakochali się w kobietach z wyższej sfery, wzbogacili się za granicą (przy czym Wokulski zdobył majątek w ciągu jednego roku, zaś Zeller w czasie dwudziestu lat), a po powrocie do kraju zaczęli naprzykrzać się wybrankom swojego serca.

---
[1] "Kraszewski J.I., "Zygzaki", Wydawnictwo Literackie, 1990, str. 8.
[2] Tamże, str. 12.
[3] Tamże, str. 17.

środa, 1 sierpnia 2012

140. Interesa familijne


Powiem szczerze - miałam już dość Kraszewskiego. Najpierw podstępnie rozdałam w konkursie nagromadzone zapasy książek obyczajowych. Potem stwierdziłam, że i na historyczne nieprędko znajdę czas w najbliższej przyszłości, więc i one poszły w dobre ręce. Baba z wozu - koniom lżej. Po redukcji zapasów niemal od razu nabrałam ochoty na ponowne spotkanie z pisarzem. Zmobilizowana husarską szarżą Anek, która w 7 dni zaprezentowała 7 książek JIK-a (Tydzień z JIK-iem) przyniosłam z biblioteki jeden z tytułów, który intrygował mnie już od czasu rozpoczęcia wyzwania a mianowicie "Interesa familijne". Nie wiem, czy zadziałała tu długa abstynencja, czy obiektywne walory książki, dość, że pochłonęłam ją w rekordowym tempie. W tej chwili przetacza się przez blogi akcja "czytadła na maksa". Myślę, że akurat tę książkę JIK-a spokojnie można umieścić w takim rankingu. Czyta się bez przykrości i świetnie resetuje po bardziej wymagających lekturach. W dodatku sprawia wrażenie, jakby sam autor nieźle się bawił przy pisaniu. Czy myślicie, że single to całkiem współczesne zjawisko, które zastąpiło bardziej obciachowych "starych kawalerów" z dawnych czasów? Kraszewski udowadnia, że najprawdopodobniej jest ono stare jak świat. Skoro można było spotkać "singla w stanie czystym" w tak konserwatywnym i staroświeckim miejscu, jak Wołyń w latach 50-tych XIX-go wieku, to pewnie i w średniowieczu występowały takie egzemplarze:). Stanisław Zawilski jest modelowym przypadkiem. Karierę zaczynał w nader stylowym miejscu - na dworze króla Stasia, ma masę pieniędzy i liczne wyrafinowane hobby. Jako człowiek światowy zajmuje się także sponsoringiem, tyle, że żadna z jego protegowanych nie jest studentką. Jedyną chmurką na horyzoncie jest fakt, że Stanisław ma już swoje lata, dobiega mianowicie dziewięćdziesiątki. I choć dzięki najnowszym osiągnięciom kosmetologii wygląda na człowieka o kilka dekad młodszego, to jednak rzeczywistość skrzeczy. Nie może już jak dawniej w pełni skorzystać z atrakcji oferowanych mu przez jego żeński personel. Co gorsza od jakiegoś czasu jego spokój zaczyna zakłócać rodzina (doprawdy bezczelność, gdy człowiek całe życie starał się nie założyć własnej). Czyżby czyhali na Stanisławowe miliony? "Interesa familijne" zbudowane są w oparciu o schemat "gry o spadek", choć nie zawsze "łowcy" są postaciami negatywnymi. Wprowadzenie do akcji nader licznej familii Zawilskich pozwala JIK-owi wyżyć się w konstruowaniu kolejnych postaci (najbardziej podobali mi się wołyńscy Dulscy: Paweł i Julia), przedstawianiu ich motywacji i obszarów konfliktu. A ostateczna treść testamentu powinna zaskoczyć nie tylko spadkobierców, ale i czytelnika. Słowem- ponowne spotkanie z Kraszewskim uważam za całkiem udane:).