wtorek, 31 grudnia 2013

Tropem JIK-owego "Kunigasa" cz. I



                                 Poruszony motywem historycznym, który JIK zaczerpnął z litewskiej przeszłości, postanowiłem dalej drążyć temat wspaniałych lektur naszego Ulubieńca poświęconych bratniemu krajowi, z których w sercu najbardziej zapadł "Kunigas"...
Podpytując Przyjaciół z Wilna, dokładniej rzecz biorąc rodowitych Litwinów (dzięki Neringa !) dowiedziałem się, że aczkolwiek mit ten (Margiris z Pilen) jest obecny w litewskiej kulturze, to tak naprawdę Litwini sami nie wiedzą czy Margiris istniał rzeczywiście (obok np. Jagiełły). Przypomina to nieco anegdotę o Litwinach, którzy mają kłopoty z rozstrzyganiem sporów o gramatyce własnego języka, bo przecież Oni sami nie wiedzą...jak to się pisze czy wymawia :)
Spakowałem plecak i zamierzam osobiście odwiedzić kolejne "święte wzgórza" Litwinów , tym razem nad rzeczką Punelė, nad tą samą o której pisał JIK w "Kunigasie" , gdzie pozostały szczątki grodu. Może usłyszę tam łkania Baniuty, kto wie...
Zanim będę mógł opowiedzieć, co w trawie piszczy (žinoti, iš kur vėjas pučia) wysłuchajcie opowieści, którą wygrzebałem na antykwariatu półce.


Alvydas NIKŽENTAITIS "GEDIMINAS" Wilno 1989 r.

"...Gedymin miał czterech braci: Vytenisa, Vainiusa, Teodora i prawdopodobnie Margiera (Margirisa)...
W 1329 roku belgijski kronikarz Jan de Preze,a w 1336 r. kronikarz zakonu niemieckiego Vygand z Marburga wspominają "litewskiego króla" Margirisa, który bojował z krzyżakami na Żmudzi. Margiris - nie jest bohaterem tylko Żmudzi. Z wiadomości spisanych w tamtych latach wiemy, że jemu to podporządkowano jest nie jedna z kilku ziem, a także bodajże wielką moc żmudzkiego wojska. W 1336 r. do zamku w Pillenach, przy którym obroną od Niemców dowodził Margiris, sprowadzono Litwinów z czterech ziem. Zatem Margiris był księciem większej ilości rodów. Vygand z Marburga pisze o jego osobistej ochronie (przybocznej), która walecznego księcia w walce z krzyżakami, zasłaniała swoimi tarczami. Tak samo żródła wspominają olbrzymią wielkość spalonych skarbów zamku w Pillenach, co pokazuje ważność i znaczenie zamku (grodu) i potwierdza wysoki ród z którego pochodził Margier.
Opowieść Jana de Preze, według niej, Margiris nie boji się stanąć do pojedynku przeciw samemu królowi Czech Janowi Luksemburskiemu. Tego kronikarz nie wymyślił - jest to wspominane w niejednych historycznych źródłach. We wspomnianym pojedynku Margiris zapłacił wykup monetami przedstwiającymi cesarza Ludwika IV z Bawarii, wybitymi w Imperium Rzymskim. Jest to ważne zwłaszcza, że w 1326 r. Litwini z Polakami byli pogromili syna cesarza Ludwika, władającego margrafią brandenburgii (napadnięto Berlin i Frankfurt). Widocznie Margiris był nie tylko księciem wysokiego rodu, lecz przynależał do rodu panującego - Gedyminowiczów. Jednakże w inny sposób nie wytłumaczymy skąd wziął  część łupu w 1326 r. która mu przypadła.
Jan de Preze wie, że król Margiris był starego wieku. Giedymin urodził się w 1275 r., tak więc w 1329 r. jemu było około 54 lat. Margiris mógł być nie wiele młodszy. Te okoliczności nie wykluczają domniemań, że mógł on być Gedyminowiczem. Już wspomnieliśmy, że Margiris przez swoją działalność był znany na Żmudzi. Według założenia o dwuwładzy historycznych książąt WKL na Trokach, ten który był submonarchą WKL miał wpływy na Żmudzi. To pokazuje , że Margier do 1336 roku po Giedyminie był drugim człowiekiem WKL. Mówi się, że mógł być trzecim podług wieku bratem Gedymina. Belgijski kronikarz Jan de Preze wywodzi, że Margiris miał syna, który przestał szybko po śmierci ojca być wolnym (niewolnik) i więcej na Litwę nie wrócił."

I to tyle, póki co; myślę, że choć trochę wciągneliście się w te leśne tropy, po których jak domniemam, (i to głęboko w las - chylę czoła Panie Ignacy) chodził JIK. Podobno z Litwą, prawdziwe przeżycia, zachodzą po ranie w sercu (...ten kto Cię stracił), przekonuję się o tym, znowuż odwiedzając Ostrą Bramę...
Wszystkiego dobrego !

Wilno XII starego roku




piątek, 13 grudnia 2013

"Czarny chleb i czarna kawa" - listy JIK-a z Magdeburga.







W zamyśle będzie to urywek książki Władysława MICKIEWICZA, w szczególności "Pamiętników" jego...




Kraszewski wrócił z Pau do Paryża, ażeby pojechać do Berlina i tam być areszto­wany. Zatrzymał się w Grand Hotelu, gdzie Kossiłowski. muszę przyznać, nie odstępo­wał od niego. Kraszewski nie mógł piąć się na moje piętra, ja więc chodziłem do nie­go. Po jego wyjeżdzie właściciel hotelu opowiadał, że agenci pruscy stanęli w jego domu jednocześnie z Kraszewskim, szpiegując go i jego gości, z wiedzą personelu ho­telowego i policji francuskiej. Nikt nie ostrzegł Kraszewskiego, że rzucił się prosto w paszczę wilka, tyle bowiem policja jednego kraju ma względów dla innej, że nawet nie bacząc na rok 1870, szpicle niemieccy cieszyli się w Paryżu przychylnym obej­ściem. Kraszewski początkowo pozostawał w areszcie domowym w swej willi drezdeń­skiej. później przeniesiony do Lipska i skazany na trzy i pół roku twierdzy, w maju 1884 roku przeniesiony do Magdeburga, wypuszczony został warunkowo na wolność w roku 1886, dzięki wstawiennictwu księcia Antoniego Radziwiłła, spokrewnionego z Hohenzollernami, który przedstawił cesarzowi, że skazaniec jest chory i że śmierć je­go w więzieniu pruskim sprawiłaby w Poznańskiem fatalne wrażenie. Korespondencja Kraszewskiego odsłoni nam jednocześnie jego okrutne udręki i godny podziwu stoicvzm.
Pierwszy list jego pochodzi z Drezna, z 2 grudnia 1883 roku: „Otrzymuję - pisze wiadomość, że pewien wydawca francuski ogłosił przekład mej powieści Morituri, czy nie mógłby mi pan przysłać egzemplarza pod opaską?”.
„W mej obecnej niedoli - pisze 1 lutego 1884 roku - której końca nie widzę, jedy­nym lekarstwem jest zajmować nieustannie umysł. Ciągnę więc dalej cykl mych powie­ści historycznych i doszedłem do Henryka Walezjusza. Będę potrzebował pamiętników z tej epoki, żeby poznać dwór i rodzinę królewską, i takiego obrazu Paryża z owych cza­sów, jakich wiele istnieje w epokach następnych. Proszę mi wskazać, o co mam się po­starać w tym zakresie. La Societe de Berlin *446, którą tu przypisują Maupassantowi, wzbudza wielkie zainteresowanie. Przekład tej książki został skonfiskowany i zabronio­ny”. Jedenastego lutego pisze znowu: „Dzięki za wyciąg z «Nouvelle Revue», której tu dostać nie można. Jest to bardzo interesujące, chociaż niektóre portrety nie dość są uda­ne, ale większość jest dokładna i dobrze napisana. Tu podejrzewają o autorstwo siostrę czy kuzynkę Guy de Maupassanta, która temu przeczy. Oburzenie jest wielkie i nie mniejsza sensacja. Jestem tu przygwożdżony, bo ruszyć mi się nie wolno. Nie wiem, jak długo to potrwa”.
Założyłem wówczas z Juliuszem Lerminą *447 „La Revue Universelle”, o której będzie mowa we właściwym miejscu i czasie. Kraszewski pisze do mnie z tej okazji 19 lute­go 1884 roku: „W chwili, gdy to piszę, otrzymuję właśnie z lipskiego trybunału papiery dotyczące mej sprawy, na które trzeba odpowiedzieć, i jestem tym  bardzo zajęty i zakło­potany. Dopóki tego nie skończę, na nic się nie przydam w pańskiej «Revue Universelle». Dokumenty, które przyszły do mnie, pozwalają mi wróżyć, że sprawa zdecyduje się szybko, ale jak, zgadnąć nie umiem. Jeśli Bóg da, że będę swobodniejszy, chętnie zro­bię wszystko, co może być panu potrzebne, i będę nadsyłał sprawozdania. Wolałbym jed­nak, żeby nie miały mego podpisu. Może gdy sprawa się skończy, odzyskam siły i umysł mój się ożywi. Daj tylko Boże, iżby się dobrze skończyła”.
Sprawa źle się skończyła i korespondencja podjęta została z twierdzy magdeburskiej, skąd skazaniec miał prawo pisywać tylko po francusku. Dwudziestego czwartego grud­nia 1884 pisze do mnie z Magdeburga: „Dziękuję za pamięć. Nie mam opłatka, żeby nim z panem się przełamać, ale przesyłam najszczersze życzenia pomyślności we wszystkim dla pana i rodziny  jego. Niech was Bóg błogosławi i wspiera. Życie jest ciężkim dla nas wszystkich i nadszedł

_______________________________________

446 La  Societe  de  Berlin - zbiór plotek o dworze cesarza Wilhelma II, napisany przez Katarzynę Radziwił­łową z domu Rzewuską (1858-1941), pod pseudonimem Paul Vasili w 1884 roku.
447 Juliusz Lermina (1839-1915) - powieściopisarz i dziennikarz francuski.


czas, gdy wydaje się wskazane, ażeby czynić je przykrym i trudnym dla każdego ktokolwiek urodził się Polakiem. Tego pochodzenia wystarczy,żeby być ściganym
i prześladowanym, ta udręka ma i dobre strony. Przez cierpienie żelazo w stal się zamienia. Co do mnie, oto już dobiega dziewiętnaście miesięcy próby  i  trzeci  rok już zaczynam pod kluczem. Mam tak krótką pamięć, że nie wiem, czy pisałem już Panu ,że akwarela  dla panny Heleny *448 leży w Warszawie u Wacława Szymanowskiego. Niech pan ją każe sobie przysłać”.
Drugiego stycznia 1885 Kraszewski ponawia swe życzenia: „Pomyślnego nowego ro­ku, ale nie dla mnie, bo od kilku dni jestem bardzo cierpiący; niepokoi mnie to: w 73 latach to rzecz poważna”. Czternastego lutego niepokoi się w dalszym ciągu: „Siły moje słabną. Jestem znużony; trwa to już dwadzieścia miesięcy. Zresztą, niech się dzieje wola Boża, trzeba się przygotować na wszystko. Dziś piszę do pana tylko po to, żeby go zapew­nić o mej niezmiennej przyjaźni”.
Dwudziestego ósmego kwietnia Kraszewski bardzo słusznie krytykuje pomysł wykona­nia przez grupę rzeźbiarzy pomnika mego ojca według rysunku Matejki. Jeden malarz - pisze Kraszewski - robi kompozycję, a pięciu czy sześciu rzeźbiarzy pracuje przy jej wy­konaniu. To wspaniałe! Jakżeż to trąci zupełną nieznajomością dzieła sztuki, którego za­sadniczym warunkiem jest, ażeby stworzone było jednym tchem, było jedno i niepodziel­ne. Oto pomnik-poliszynel. Jeszcze słowo. Pomnik ma być odlany w brązie tam, gdzie nikt nigdy nic nie odlewał, w Krakowie”. Te dziwaczne pomysły zostały ostatecznie odrzucone, ale zrozumiałe jest oburzenie Kraszewskiego na to, że już zanosiło się na ich przyjęcie! Gdy Preault wykonał piękny medalion mego ojca na nasz grób rodzinny w Montmorency, rodacy mówili mi: „Podziwiamy ten medalion, ale czemu to pan nie posłużył się dłutem polskiego rzeźbiarza?”. Odpowiedziałem im zapytaniem, czy historia wyrzuca Franciszko­wi I to, że posługiwał się pędzlem Primatice i Tycjana *449 zamiast poprzestać wyłącznie na pędzlach francuskich artystów.
Prusacy wykorzystali przeciw Kraszewskiemu niektóre ustępy jego powieści Bez serca. Sądził, że przekład zupełny będzie najlepszą odpowiedzią, i pisał do mnie 3 Iipca 1885: „Tym więcej zależy mi obecnie na tej publikacji, że wyjątki wybrano w sposób tendencyjny i że lektura całej książki dla każdego inteligentnego i bezstronnego czło-

________________________________________

448 Helena Mickiewiczówna (1864—1896) — najstarsza córka Władysława.
449 Francesco Primatice, znany jako Le Primatice (1504-1570) - włoski malarz, rzeźbiarz i architekt od 1532  roku na zaproszenie króla Franciszka I w Paryżu; Tycjan, właśc. Tiziano Vecelli (1488-1490-1576) malarz włoski.


wieka będzie mym usprawiedliwieniem. Obcięto, wybrano, wykoślawiono. Nic łatwiej­szego, jak potępić człowieka na mocy wyciągów, umyślnie w tym celu zrobionych. Pro­szę, ile możności, tłumaczyć, nic nie opuszczając. Nie pisałem wcześniej, wiedząc, że jest pan w Krakowie w sprawie pomnika i przeniesienia szczątków pańskiego ojca do Krakowa. Mój Boże, jakże są powolni w powzięciu jakiejś decyzji!”. Przełożyłem więc "Bez serca" *450. Trzeba było dać nieszkodliwą przedmowę. Gdy ukazał się przekład
"O na­śladowaniu Chrystusa", dokonany przez Ludwika Veuillota, w nocie, którą wydawcy do­łączają do egzemplarzy prasowych dla ułatwienia pracy sprawozdawcom, a która za­wsze pochodzi od autora, było powiedziane, że przedmowa musiała być przerabiana czterokrotnie, zanim tekst jej został oczyszczony od wszelkich obelg, które nie były w zgodzie z ewangeliczną słodyczą tego dzieła. Byłem tak samo zakłopotany, jak Lu­dwik Veuillot, żeby nie przepuścić jakiej uwagi, która by mogła Prusakom służyć za argument, i poprosiłem o przedmowę Ludwika Ulbacha. Książka ukazała się wprawdzie już po uwolnieniu Kraszewskiego, ale wówczas jeszcze musiał się bardzo liczyć ze swym postępowaniem z powodu zapłaconej kaucji, którą miał nadzieję odebrać. Ulbach ża­łował pisarza, „skazanego przez trybunał niemiecki za niedyskretne i nieroztropne wes­tchnienia, skierowane do Polski, niezmiennej jego ojczyzny”, pisarza, który, wyczer­pawszy udzielony mu zapas życia, miałby „bardziej żywy powrócić do tym zimniejszego grobu”. Stwierdza jednak, że Kraszewski „nie pisze powieści dla przeprowadzenia tezy politycznej”, a jeśli jego obraz Berlina odznacza się „prawdą tak krzyczącą, że aż do krzyku skłania urzędy niemieckie”, to przecież autor „przy całej sympatii swej dla Francji, nie jest w tej powieści tak dalece stronniczy, żeby aż miało to Niemców czynić zazdrosnymi”.
W tym samym czasie ukazał się przekład powieści Resurrecturi. „Przekładu tego,
-pisze do mnie Kraszewski 9 lipca - dokonano bez mojej zgody. Jest to nadużycie. Nic nie wymagam i pozwalam tłumaczyć, nie żądając za to zapłaty, ale należałoby przynaj­mniej zapytać mnie o pozwolenie”. Kraszewski mógł w więzieniu otrzymać książkę do­piero po długich formalnościach. „Trzeba było na to - pisał do mnie 5 września 1885 i zaświadczenia tłumacza przysięgłego, że książka nie zawiera nic politycznego ani ak­tualnego. Pociąga to za sobą dość kosztowne przesyłanie książki tam i z powrotem, ale

__________________________________________________

 450   Sans Coeur, roman traduit du polonais par Ladislas Mickiewicz, avec une preface de Louis Ulbach, Paris  l886.


trzeba przyzwyczaić się do wszystkiego, gdy wchodzi w grę siła wyższa” Gdy Niemcewicz uwięziony w Petersburgu za Katarzyny II, sprowadził kilka książek ze swej biblioteki dyrektor więzienia przesłał jedną z tych książek, gdyż zawierała kilka słów napisanych ręcznie i niezrozumiale, najpierw do prefekta policji, później do gubernatoratora miasta, którzy dopisku nie zrozumieli, wreszcie do metropolity, który uznał ten napis za nieszkodliwy , całego tego zamętu narobił rękopiśmienny exlibris Niemcewicza. Urzędnicy pruscy byli mniej ciemni, ale tak samo dokuczliwi.
Kraszewski wówczas był poważnie chory. Gdy stan jego zdrowia poprawił  się pisał do mnie 21 lipca 1885 roku: „Plucie krwią się zmniejsza. Za nic w świecie nie chciałbym przez te przerwy przedłużać czasu mych cierpień. Lepiej wypić gorycz  za jednym zamachem”.
Nie pobłażał ani ultramontanom, ani doktrynerom polskim. Dwunastego września 1885 roku pisał do mnie: „Ach! mówi pan o przewielebnym księdzu Kalince, Pamiętam go, jak był jeszcze człowiekiem świeckim i grał komedyjki w maleńkim teatrzyku. Talentu odmówić mu nie można, ale to fałsz wcielony, ukryta ambicja, która toruje so­bie drogę. Zobaczymy, że pójdzie jeszcze wyżej i przywdzieje infułę biskupią. Nie wszystkich, których nie zdoła ujarzmić. W Galicji był to człowiek, jakiego tam potrzeba; on i Klaczko, jeszcze jeden podziwiany talent, którego ja nie jestem zdolny ocenić po­mniejszony Heine albo, jeśli pan woli, Heine tombakowy. Nawet jego słynne powiedze­nie: «Jestem wyzwolonym Polakiem» - zostało skradzione Heinemu, który nazywał sie­bie wyzwolonym Niemcem. Oto nadchodzi zima i przejmuje mnie dreszczem; oczy mam bardzo zmęczone przez nieustanną lekturę, bez której obejść się nie mogę”. ;
Waliszewski *451 rozpoczynał wówczas swój zawód literacki. Zasadą Kalinki była sta­gnacja tak w religii, jak w polityce, Waliszewski zaś nie ma żadnych zasad
w ogóle i to pozbawia wartości jego prace historyczne. Nie kieruje nim żadna nić przewodnia; waha się zależnie od własnych korzyści, poświęcając prawdę i ojczyznę dla zaskarbienia sobie łask u możnych ludzi dnia. Z powodu jednego z artykułów jego w „Le Correspondant" *452 Kraszewski pisał do mnie 12 października 1885: „Dziękuję za <<Le Correspondant>> który właśnie otrzymałem. Chociaż jestem cierpiący, zabrałem się zaraz do czytania. Skoń czyłem przed chwilą i dotąd jestem w kłopocie, bo nie umiem ocenić tej pracy, którą u nas zapowiadano tak uroczyście. Jako styl i wykonanie przypomina mi to Klaczkę z jego

____________________________________________

451 Kazimierz Waliszewski (1849-1935) - historyk, pisarz i publicysta.
452 „Le Correspondant” - francuski przegląd katolicki założony w 1829 roku, ukazywał z przerwami do 1937 roku.


sztuczną, wyszukaną manierą, z jego nienaturalnymi pozami. Właściwe poszukiwania hi­storyczne sprowadzają się do minimum i nic z nich nie wynika, wszystko jest mętne i bla­de. Nic to nie nauczy Francuzów, a jeszcze mniej Polaków. Waliszewski jednocześnie ogło­sił tą samą czy też prawie tą samą pracę w  <<Bibliotece Warszawskiej>> *453 po polsku. Wiele hałasu o nic!”.
Bramy więzienia wreszcie się dla niego odemknęły. „Drogi przyjacielu - pisze 26 paź­dziernika - komunikuję panu dobrą nowinę, która mnie oszołomiła. Jego królewska mość raczył udzielić ml urlopu aż do maja, za kaucją 20 tysięcy marek. Czekam tylko nadejścia pieniędzy, żeby wyjechać do Włoch... gdziekolwiek, na brzeg morza, byleby tylko zima była łagodna, bo jestem bardzo słaby. Będę nawet musiał odbyć tę podróż z przystankami. Łaskę tę zawdzięczam staraniom księcia Antoniego Radziwiłła. Niech go Bóg błogosławi, bo już byłem u kresu sił moich. Natychmiast po przybyciu, nie wiem jeszcze dokąd, doniosę o tym panu. Jestem tak osłabiony, że przy całej radości nie wiem, jak tę podróż przeniosę. Pojadę z postojami. Liczę, że - jeśli Bóg pozwoli - wyjadę we czwartek. Mam jeszcze formalności do załatwienia”. Ostatni list jego z Magdeburga po­chodzi z 2 listopada: „Załatwianie formalności jeszcze mnie tu trzyma, a ponieważ są to rzeczy nieuniknione, poddaję się konieczności pomimo zniecierpliwienia. Spodziewam się dziś lub jutro wyjednać uwolnienie, jestem bowiem dotychczas w mej celi. Gdy tylko będę wolny, ruszę przez Saint Gothard najpierw do Genui, gdzie odpocznę dni parę, a po­tem do San Remo. Ponieważ nie szczęści mi się we wszystkim, trzeba było dwóch dni świąt jeden po drugim, wypadających akurat po to, żeby opóźnić me formalności: biura były zamknięte. Może jutro lub pojutrze zyskam nareszcie urlop i paszport”.
Kraszewski wyszedł z więzienia ze zrujnowanym zdrowiem. Rok z górą walczył z cho­robą. „Zapewne - pisał z hotelu w Genui 15 listopada 1885 - lepiej  jest oddychać wolnym powietrzem, ale trudno mi jest lepiej wdychać to powietrze. Przyjechałem tu zupełnie po­łamany, chociaż podróżowałem żółwim krokiem i na drogę z Magdeburga do Genui trze­ba mi było tydzień czasu. Czy powietrze i doktór zdołają podeprzeć tę ruinę? Chciałbym żyć przynajmniej do wiosny, zobaczyć zieloność i kwiaty. Dziś przybywa do San Remo doktór Tymowski, który określi, dokąd winienem się udać. Wolałbym do Cannes, gdzie mam opie­kuna, ale to terytorium francuskie, a mój paszport jest ważny do Włoch”.

______________________________________

453 "Biblioteka Warszawska. Pismo poświęcone naukom, sztukom i przemysłowi” - warszawski miesięcznik literacko-naukowy ukazujący się w latach 1841-1914.



Żródło:

Władysław MICKIEWICZ  "Pamiętniki" wyd. ISKRY Warszawa 2012 rok





środa, 11 grudnia 2013

205. Klin klinem


O Kraszewskim można wiele powiedzieć, ale mistrzem psychologii to on raczej nie jest. Stara się chłopina zniuansować te swoje postaci, żeby nie były ZUPEŁNIE czarno-białe, ale z czarnych udaje mu się zrobić co najwyżej ciemnoszare, zaś te i tak pozytywne potrafi jeszcze dodatkowo przekąpać w wybielaczu i ulepszyć aureolą. Póki zresztą dmie w tubę satyryczną, gdzie siłą rzeczy tych czarno- szarych charakterów jest więcej, to jeszcze ok, można się pośmiać z ludzkich przywar. Gorzej, gdy książka skręca w stonę serio, lub co gorsza, uderza w tony dydaktyczne.
“Klin klinem” reklamowana jest na okładce jako pikantna historyjka o znudzonej mężatce, która skutecznie bajeruje młodego sąsiada. Jego rodzina zaś postanawia wyleczyć chłopaka metodą znaną od czasów paleolitycznych, tytułowym klinem (w postaci kresowej dziewicy, odrobinę starszej reinkarnacji Zosi Horeszkówny).
Pierwszy rozdział jest może rzeczywiście odrobinę pikantny, a do tego nawet śmieszny, bo satyryczny. Zaloty pary niedobranych kochanków, małżeńska kłótnia heroiny (Seweryny, nader przypominającej nieśmiertelną Serafinę). Dalej jednak JIK uderza w tony serio. Nawet montowanie intrygi, które zazwyczaj przychodzi mu bez trudu, tym razem nie ma jakoś werwy. A na koniec – jednych do wybielacza a innym aureole. No dajcie spokój....
Mam wrażenie, że JIK, którego i tak wzywał papież na dywanik ze względu na rzekomą niemoralność po prostu bał się w tej historyjce pójść na całość:).