Józef Ignacy Kraszewski, Cet czy licho, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza 1961.
Podkomorzyc Walenty Korsak kocha kasztelankę Anusię, ale w paradę wchodzi mu własny brat cioteczny, Justyn Wyszogórski, który również zaczyna do panny maślane oczy robić. Od słowa do słowa przychodzi do zwady, już szable mają iść w ruch, gdy kogucików udaje się rozdzielić, by pod bokiem króla krwi nie przelewali. Władca jednak dowiaduje się o wszystkim i pod wpływem żony postanawia załatwić sprawę w sposób jakby żywcem zaczerpnięty z modnego romansu: oto paniczykowie mają ciągnąć losy – cet czy licho – a który przegra, na wojnę musi ruszać, śmierci szukać.
A wojna wisi w powietrzu, Turcy idą na Wiedeń, Jan III Sobieski więc, bo za jego panowania Kraszewski umieścił akcję swej powieści, spieszy z siłami polskimi na odsiecz. Podczas kampanii konflikt między Korsakiem a Wyszogórskim trwa nadal, tylko ciągle coś staje na przeszkodzie rozstrzygnięciu ich sporu.
Motyw dwóch rywali do ręki jednej panny nie jest szczególnie oryginalny, ale jak pokazuje „Trylogia” Sienkiewicza, można na nim oprzeć kawał porządnej fabuły. Kraszewskiemu ta sztuka niezbyt się jednak udała. W pierwszej połowie książki akcja się niemrawo rozwija, na szczęście później przyspiesza i nabiera rumieńców. Rumieńców nie nabierają natomiast postacie głównych bohaterów, papierowych młodzieńców i mdłej panienki – za to mamy kilka nieźle skreślonych postaci drugoplanowych, przede wszystkim matkę Wyszogórskiego, skarbnikową, czy czarny charakter, jej krewniaka Krępca, hulakę i wydrwigrosza. Sporo dowiadujemy się o Sobieskim i jego ukochanej Marysieńce. Król jest wielkim rycerzem, ale zwycięstwa odnosi głównie dzięki łutowi szczęścia, a nie znajomości sztuki wojennej, królowa zaś to wyrachowana zołza. Tak zazwyczaj interesujące u Kraszewskiego tło obyczajowe tu jest ledwo widoczne; lepiej jest w scenach z wojny: oglądamy pochód wojsk, obozowiska, oblężenia. Niestety, tylko prześliznął się autor po opisach bitew; i odsiecz wiedeńska, i bitwa pod Parkanami zbyte są paroma ogólnikami, nie ma tu nic na miarę choćby Grunwaldu z Sienkiewiczowskich „Krzyżaków”. „Cet czy licho” zaliczyć więc trzeba do mniej udanych powieści Kraszewskiego. Ratuje ją nieco barwniejsza i żywsza część druga, kilka niezłych scen i charakterystyk postaci oraz wierność przekazom historycznym. To trochę za mało, by książka przekonała do siebie kogoś poza miłośnikami epoki i wielbicielami Kraszewskiego.