piątek, 30 grudnia 2011
82. Staropolska miłość
Jak zwykle u JIK-a tytuł jest nieco mylący. Sugeruje bowiem, że autor cofnie sie co najmniej do XVII wieku (jakie czasy uważano w 1850 za "staropolskie"?), tymczasem dostajemy kolejną historyjkę z czasów Króla Stasia. Przymiotnik "staropolski" odnosi się zaś do jakości uczucia łączącego głównych bohaterów - czystego, bezinteresownego, ponad własnym egoizmem, a nie jakieś podbarwione erotyzmem świństwa jak w roku 1750, czy (tfu, tfu) w ociekającym seksem wieku XIX.
Jak łatwo sie domyśleć po tym wstępie, dwójka bohaterów jest wyjątkową parą nudziarzy. Główny bohater (i narrator), gdyby nie jego wielka miłość, byłby pewnie zwykłym facetem, za to jego wybranka już od najwcześniejszych lat nadawała się tylko i wyłącznie do klasztoru.
Niestety los i wola jej ojca skazała ją na życie niezgodne z powołaniem, a jej adoratorowi przydzieliła na całe życie mało wdzięczną role (jaką - do sprawdzenia w książce).
Przed przerobieniem książki na łańcuchy choinkowe uchroniło ją wylącznie zakończenie, gdzie JIK dał upust swojej pasji do komplikowania fabuły, oraz wstęp, który traktuje o trudnościach, jakich przysparza rekonstrukcja przeszłości na podstawie źródeł pisanych. Każdy badacz (czy profesjonalista, czy amator), dochodzi w którymś momencie do ściany, gdzie zostaje mu już tylko posiłkowanie się wyobraźnią.
środa, 28 grudnia 2011
81. "Papiery po Glince"
piątek, 23 grudnia 2011
Wesołych Świąt
wtorek, 6 grudnia 2011
80. Król w Nieświeżu
Karol Radziwiłł to typowy przedstawiciel sarmackiej oligarchii; wojewoda wileński, starosta lwowski, miecznik wielki litewski, podczaszy litewski, ordynat nieświeski, ołycki, pan na Białej, właściciel Kiejdan. Potomek i dziedzic ogromnej fortuny Radziwiłłowskiej był jednym z najbogatszych przedstawicieli arystokracji w XVIII-wiecznej Europie.
Wokół jego osoby narosło wiele mitów i legend. Uważany był z jednej strony za typowego Sarmatę, co to bez bitki i wypitki żyć nie potrafi, a z drugiej za przykład szlachetności i patriotyzmu. Kraszewski w swoje trylogii ukazuje całe spektrum osobowości tej barwnej postaci.
Papiery po Glince. Do Nieświeża na dwór Radziwiłłowski przybywa drobny szlachcic, co się zowie Krzyski. Przyjęty życzliwie przez wojewodę z czasem staje się personą non grata na magnackim dworze. Przyjaciele i domownicy chcąc wojewodę z kłopotu wybawić wpadają na pomysł ożenienia szlachcica z którąś z miejscowych panien. Na nieszczęście Krzyskiemu w oko wpada panna Zoryna, dawna sympatia wojewody. Karol Radziwiłł próbując gościa się pozbyć, a pannę Zorynę przez jego zakusami obronić popada w kolejne tarapaty. W Papierach po glince poznajemy Radziwiłła, jako pana cieszącego się dużą popularnością wśród szlachty. Biesiady, zabawy, polowania, obdarowywanie gości prezentami zyskiwało mu wielu „przyjaciół”. Kto raz dostąpił zaszczytu poznania Karola mógł liczyć na niemal dożywotnie prawo gościny. Która panna była w łaskach wojewody, choćby przez jeden dzień mogła liczyć na dobry posag i opiekę możnowładcy. Szczodrość Radziwiłła nie miała granic i wykorzystywana była bez skrupułów.Król w Nieświeżu. Kiedy do uszu Karola Radziwiłła dochodzi wieść, iż bawiący w okolicy król Stanisław August Poniatowski pragnąłby złożyć mu wizytę wojewoda nie jest tym zachwycony. On, bogaty możnowładca, przedstawiciel rodu, z którego pochodziła Barbara Radziwiłłówna, żona Zygmunta Augusta, miałby przyjmować u siebie takiego „przybłędę”, z którym ani zapolować, ani zabawić się, ani wypić nie można. Ale skoro już raz Radziwiłł decyduje się króla zaprosić, zrobi wszystko, aby była to gościna niezapomniana, aby nikt nie mógł powiedzieć, iż Radziwiłł pożałował środków. Oprawą monarszej wizyty w Nieświeżu są wspaniałe uczty, na których stoły uginają się od jedzenia, zabawy, polowania, przedstawienia, okolicznościowe dekoracje sufitowe, inscenizacja bitwy morskiej, oprowadzanie po skarbcu i obdarowywanie króla, jego dworzan i służby. Dać „ekonomczukowi” strzelbę do ręki i kazać strzelać do niedźwiedzia, podstawiać konia i zapraszać na przejażdżkę, wznosić jeden za drugim kielichy wina, czy kazać uczestniczyć w pełnej brawury, rozmachu i huku inscenizacji bitwy (zdobywania Gibraltaru), to pomysły wojewody na upokorzenie króla. Króla, który gustuje w innego rodzaju rozrywkach. Kraszewski ukazuje dwie skrajnie różne osobowości, wydobywając zarówno ich wady, jak i zalety, choć tych ostatnich jest zdecydowanie mniej.
Ostatnie chwile księcia wojewody. To zdecydowanie najlepsze opowiadanie z całej Trylogii. Tutaj Karol Radziwiłł został ukazany i od najgorszej i od najlepszej strony. Z jednej strony opój, hulaka, sobiepan, wszczynający burdy, najeżdżający na okoliczne dwory, nie znoszący sprzeciwu, nie uznający odmowy, z drugiej pragnący odpokutowania skruszony grzesznik. Radziwiłłowi wpada w oko panna Felisia, córka drobnego szlachcica. Panna jest piękna i dumna i nie wykazuje zainteresowania czynionymi przez niego awansami. To rozjusza Karola, na tyle, że postanawia dwór najechać i pannę porwać. Za skutki młodzieńczego gwałtu pokutować będzie długie lata. Karol Radziwiłł Kraszewskiego przypominał mi Sienkiewiczowskiego Andrzeja Kmicica.Autor starał się przedstawić go w sposób obiektywny, nie skrupiając się wyłącznie na jego wadach, nie kreując go również na wielkiego patriotę, czy bohatera narodowego. A jednocześnie próbował uczynić jego postać bardziej ludzką.
Trylogia to powieść historyczna (ze względu na występujące w niej historyczne postacie i zdarzenia, w tym wizytę króla w Nieświeżu). Ale Trylogia to przede wszystkich powieść obyczajowa oraz studium psychologiczne postaci; a w szczególności głównego bohatera Karola Radziwiłła „Panie Kochanku”, który może być odwzorowaniem typowych cech polskiego sarmaty. Zdjęcia: 1. Okładka, 2. Król Stanisław August Poniatowski, 3. Karol Radziwiłł
Moja ocena 6/6 (i doczekał się Kraszewski u mnie najwyższej noty)
niedziela, 4 grudnia 2011
79. Adama Polanowskiego, dworzanina króla Jegomości Jana III, notatki.
Kraszewski świetnie oddaje obyczaje, zwyczaje, rzeczywistość końca siedemnastego wieku. Język jest stylizowany na język epoki, mamy trochę wtrąceń łacińskich, ale są one tłumaczone. Mnie na przykład zastanowiło, że słowo hipochondryk było w tym wydaniu przetłumaczone na słowo śledziennik. Dla mnie śledziennik to było niezrozumiałe i nieznane słowo. Hipochondryka od razu skojarzyłem. Jeszcze jedna refleksja dotycząca słów. Polanowski mówi o ewencie (po łacinie wydarzenie). Dziś w naszych czasach furorę robi angielskie słowo event (to samo znaczenie, co po łacinie). Dla mnie kolejny dowód na to, że wszystko już było, a historia kołem się toczy:) Kraszewski nadąża za zamieniającymi się modami językowymi, a nawet je wyprzedza:)
Ogólnie lektura notatek Polanowskiego była przyjemna, nie zmęczyłem się bardzo, książka może być dobrym wprowadzaniem do poznania historii tamtego okresu i zainspirować do poszukiwania informacji na własną rękę. Ja zauważyłem, na kilku forach historycznych w tematach dotyczących właśnie Sobieskiego cytowane są fragmenty książki bez podania źródła oczywiście. Stwierdzam, że warto było dołączyć do projektu i na Polanowskim na pewno nie poprzestanę.
środa, 23 listopada 2011
78. Jaryna
Liczba stron: 144
Moja ocena : 4/6
Czas wrócić do JIKa i zaangażować się w Projekt :) Miałam ostatnio mały przesyt Kraszewskim i odpuściłam na jakiś czas. Jednak, gdy w bibliotece, "Jaryna" czekała na mnie na stoisku jednozłotówkowym, nie mogłam przejść obojętnie. Zabrałam do domu i ucieszyłam się, że to powieść ludowa a nie historyczna.
Oczywiście jak to u JIKa bywa, powieść jest częścią pewnej serii. W tym wypadku jest to kontynuacja historii "Ostapa Bondarczuka", a jednocześnie kolejna z cyklu Powieści Ludowych Kraszewskiego.
Akcja powieści toczy się wokół Ostapa, który podejmuje się odpowiedzialnego zadania. Jego przyjaciel, hrabia Alfred, popada w tarapaty. Prosi Ostapa o przysługę, aby ten zaopiekował się jego rodziną, żoną Michaliną i synkiem, Stasiem, oraz jego majątkiem, do czasu kiedy nie uporządkuje swoich spraw. Alfred chyłkiem umyka, pozostawiając na głowie Ostapa masę niepozałatwianych interesów, długów i wierzycieli. Lojalny przyjaciel, zgadza się ratować hrabiego i podejmuje wyzwanie uporządkowania jego majątku. Jakby tego było mało, dodatkowych problemów przysparza Ostapowi, nieszczęśliwie zakochana z nim Michalina, oraz ... świeżo poślubiona żona - Jaryna :)
Kraszewski w "wydaniu ludowym" jest bardzo przyjemny w odbiorze. Opis realiów wsi, gospodarstwa, zarządzania majątkiem jest bardzo szczegółowy. Książeczkę czyta się szybko, akcja toczy się wartko a wątek miłosny jest wyraźnie zaznaczony. Jedynie zakończenie jest, jak dla mnie, trochę naiwne. Żeby nie zdradzić finału, powiem tylko, że spodziewałam się u Ostapa radykalnych zmian, a wszystko potoczyło się pięknie i gładko :)
Miłośników JIKa nie muszę do powieści namawiać :) a pozostałym czytelnikom polecam "Jarynę" jako miły przerywnik, w czasie innych lektur.
poniedziałek, 21 listopada 2011
77 Kraków za Łoktka (Łokietka)
Akcja powieści rozgrywa się w pierwszych latach XIV wieku. Trwający od niemal stu pięćdziesięciu lat okres rozbicia dzielnicowego rozbudza apetyty możnowładców na realizację partykularnych interesów. Brak silnego ośrodka władzy oraz narastające konflikty pomiędzy słabymi książętami prowadzą do osłabienia pozycji państwa, a co za tym idzie narażają je na łatwy łup sąsiadów. Ościenne księstwa prześcigają się z roszczeniami terytorialnymi. Usamodzielniają się księstwa pomorskie (zachodnie uległo wpływom margrabiów brandenburskich, a gdańskie w XIV stuleciu zostało włączone do państwa krzyżackiego), Brandenburgia zajmuje ziemię lubuską, a księstwa śląskie w dużej mierze wpadają pod zależność od królestwa czeskiego. Od wschodu kraj niszczą najazdy tatarskie.
Akcja powieści zaczyna się w momencie, kiedy do kraju wraca wygnany przez króla czeskiego Wacława II książę brzesko - kujawski Władysław Łokietek, zwany z racji wzrostu "Małym Księciem". Książę wraca z obchodów roku jubileuszowego (1300) w Rzymie, gdzie zapewnił sobie dla swych dążeń zjednoczeniowych poparcie papieża.
Kraszewski w powieści „Kraków za Łokietka” przedstawia jedynie krótki okres walki Łokietka o objęcie panowania nad ziemią małopolską i Krakowem.
Do skromnego siedliska rycerza Zbyszka Suły przybywa książę Łokietek. Zbyszek, który służył u księcia i poznał go jako dobrego i sprawiedliwego pana, rekomenduje księciu na służbę swojego syna Marcika. Po kilku latach zdobywania poparcia (wśród średnich i niższych warstw rycerstwa oraz pospólstwa) i po śmierci króla czeskiego Wacława II księciu udaje się objąć władzę nad dzielnicą krakowską, w czym niemałe zasługi odnosi Marcik Suła. Niezadowolone z rządów Łokietka bogate mieszczaństwo głównie niemieckiej narodowości wywołuje bunt. Pod wodzą wójta Alberta oraz przy poparciu biskupa Muskaty do miasta zdradziecko wpuszczono księcia Bolesława opolskiego, obiecując mu łatwe zwycięstwo.
Dzięki poparciu warstw mieszczańskich (pospólstwa), rycerstwa, a także i możnych (którzy zorientowawszy się, iż siła leży po stronie małego księcia przystąpili doń) Łokietkowi udało się odzyskać miasto. Niemałe w tym zasługi odniósł dzielny rycerz Marcik Suła. Buntownicy zaś zostali srogo i przykładnie ukarani.
Kraków za Łokietka to powieść historyczna, której zadaniem było budzenie świadomości narodowej. Główne postaci występujące na kartach powieści są postaciami autentycznymi (król Władysław, książę Bolesław Opolski, wójt Albert, biskup Muskata). Również przedstawiony na łamach powieści bunt mieszczan krakowskich jest zdarzeniem historycznym.
W powieści nie zabrakło też wątku romansowego. Jest dzielny rycerz, jest dumna niewiasta, on Polak, ona Niemka, on stanu wolnego, ona wdówka, są też liczne przeszkody na drodze ku szczęściu obojga, a jak się ta historia miłosna zakończy sami się domyślcie lub książkę przeczytajcie.
Kraszewski przedstawia w książce także bogaty opis życia, zwyczajów i praw mieszczan oraz kupców krakowskich w średniowiecznym mieście.
Powieść napisana jest prostym, przystępnym językiem, sprawia iż czyta się lekko, a fabuła mimo znajomości historycznych faktów wzbudza zainteresowanie.
Nie wiem, czy zainteresowanie historią, czy występujący w powieści Kraków i jego średniowieczna atmosfera, czy też prosty język, a może wszystko razem sprawiło, iż "Kraków za Łokietka" (Kraszewski używa historycznej pisowni Łoktka) to najlepsza z powieści Kraszewskiego, jakie do tej pory przeczytałam.
Moja ocena 5,5/6
środa, 16 listopada 2011
76. Hołota
Przepis na powieść obyczajową a la JIK jest prosty. Weź pozytywną bohaterkę, koniecznie dziewczę jednocześnie cnotliwe i przedsiębiorcze, dorzuć do tego młodego, biednego zakochanego w niej pozytywistę, dodaj jedną życzliwą im osobę ze starszego pokolenia. Żeby romans wypalił i zaowocował matrimonium, niezbędne jet dosypanie garści pieniążków, w postaci niespodziewanego spadku, bądź innego rodzaju donacji.
Żeby natomiast całość nie była nudna, konieczne jest rzucenie pary bohaterów w nieprzyjazne im środowisko złożone z galerii malowniczych typów wiejskich/miejskich bądź zagranicznych (niepotrzebne skreślić).
Prawie zapomniałam - obowiązkowym składnikiem jest również happy end.
Pod tym względem "Hołota"- powieść obyczajowa napisana w latach 70-tych, której akcja rozgrywa się w latach 50-tych XIX wieku na podlaskiej prowincji i w Warszawie, bardziej przypomina nie inne książki z taśmy produkcyjnej Kraszewskiego, a dzieła pozytywistów, na czele z Orzeszkową.
Mamy bowiem tutaj bohaterów pozytywnych - rodzinę Zarzeckich, ale nie są oni bynajmniej pozbawieni wad. Główną jest chyba brak siły przebicia (choć starszemu pokoleniu doskwiera także alkoholizm i przesadna bigoteria). Ponieważ JIK zrezygnował tym razem z ręki Opatrzności, która w kluczowym momencie sypnie grosiwem, Zarzeccy szybko zderzą się z bezdusznym i okrutnym systemem kapitalistycznym w wydaniu XIX wiecznym, książka zaś podryfuje w kierunku ... krytyki społecznej.
Czasem zdarza mi się czytać literaturę w wydaniach z lat 50-tych , podczytuję sobie wówczas marksistowskie wstępniaki. Nie zawsze było łatwo poloniście czasu stalinowskiego znaleźć sceny , gdzie JIK- i Marks mogliby sobie podać rękę. Muszę koniecznie znaleźć wydanie "Hołoty" z tamtego czasu, myślę, że w jej przypadku redaktorzy nie mieliby problemu z ideologiczną analizą dzieła:).
Źródło zdjęcia: allegro
środa, 9 listopada 2011
Cytat na dziś
wtorek, 8 listopada 2011
75. Bez serca
Tytułowa bez serca, to córka pułkownika, dziewczę niezwykle piękne, pyszne i zarozumiałe. Bogini urody żyje wraz z ojcem w Wiedniu, na jej nieszczęście papa nigdy się dorobić nie umiał i młoda musi teraz nieźle kombinować, jak wydać się za świetną partię. Kobietka-kokietka ambicje ma wysokie, w ciemię bita nie jest i pragnie wykorzystać do oporu wszystkie swoje atuty. Ponieważ nie ma majątku, nazwiska czy koligacji tylko swą ładną buźkę tym bardziej trzeba podziwiać taką przedsiębiorczość i nieustraszoną ambicję. Co prawda zbliża się już do niebezpiecznej granicy wiekowej (ma 23 lata), ale przez ostatnie lata sporo się nauczyła w towarzystwie, do którego wszelkimi sposobami próbuje się wkręcić na własną rękę. Powolny i posłuszny jej we wszystkim ojciec nie stanowi żadnej realnej pomocy, do tego gospodyni, Balbina, z którą jest wiecznie na wojennej ścieżce. Wszystko dlatego, że papa kiedyś w zapale miłosnym zmajstrował sobie z nią drugą córeczkę. Taką właśnie zastajemy naszą heroinę - kapryśną, władczą, despotyczną a przy tym niezwykle obrotną, będącą własną stylistką, fryzjerką, agentem i PR-owcem a przy tym panią swego losu, na tyle, na ile pozwalała jej XIX-wieczna obyczajowość. Istna femme fatal o czarnych oczach i alabastrowej cerze.
Po przemyśleniu stwierdzam, że Kraszewski ucina swą opowieść jakoś tak w środku, brakuje mi tu jakiegoś mocniejszego zakończenia. Fakt, że nieźle sobie pogrywał z fabułą i losy Roliny nie są dla czytelnika do końca przewidywalne, jednak brakuje mi tu jakiegoś bardziej stanowczego zakończenia, które nadałoby tej powieści jakąś bardziej spójną całość. Pozostaje ona przez to jedynie pobieżnym studium natury femme fatal, która przeżyła swoje wzloty i upadki. Rolina mimo dość stereotypowych cech jakimi obdarzył ją powieściopisarz wyróżnia się swoistym fatalizmem dla własnego losu. W pewnym momencie życia zdaje sobie sprawę, że nawarzyła sobie kaszy, ale nie rwie włosów z głowy a zdaje się dalej na owe niepewne wody doli i niedoli. Jest kobietą niezwykle pewną siebie, wręcz zadufaną, ale wie czego chce. Właściwie to ja ją od razu polubiłam i nie mogłam potępiać. Wyróżnia się na tle powolnych, niepewnych dziewczątek, które mogą szafować jedynie swą cnotą i niewinnością, ta nie daje sobie w kaszę dmuchać. Ma wady jak każdy i czerpie z życia pełnymi garściami. Jest bezczelna, ale nie spoczywa na laurach, uczy się szybko bo i nie raz dostaje od życia po łapach. Podobało mi się, że zaraz po obowiązkowej aczkolwiek krótkiej rozpaczy, bierze się do działania na własną rękę. Wie, że jedynym ratunkiem dla niej jest małżeństwo, tylko bogaty mężczyzna może spełnić jej oczekiwania, nie zawraca sobie więc głowy bankrutami - całkiem zresztą słusznie. Ona doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że gdyby wyszła za mąż za ubogiego hrabiego zatrułaby życie sobie i jemu - jest więc w pełni świadoma własnych wad i bynajmniej nie ma zamiaru przechodzić przemiany duchowej dla ustatkowania się. Kompromis to obce jej słowo. Dzielna dziewucha.
"Bez serca" to powieść kosmopolityczna, z akcją w Wiedniu, Berlinie i "u wód", poruszająca doskonale już znane czytelnikom motywy. Pewna uniwersalność losów niektórych z bohaterów powoduje, że akcja może mieć miejsce niekoniecznie w XIX wieku i niekoniecznie w Wiedniu. Albo ja mam szczęście trafiać na dość zaradne bohaterki w powieściach Kraszewskiego, albo sam pisarz chciał coś przekazać swoim ówczesnym. Pewnego smaczku historii dodaje fakt, że pierwowzór Roliny omotał i naszego Kraszewskiego, zraniona duma mężczyzny znalazła ujście w pisarstwie.
niedziela, 6 listopada 2011
74. Syn marnotrawny
Rzecz dzieje się w czasie Sejmu Czteroletniego, lecz historii w książce nie ma za wiele. Występuje kilka autentycznych postaci z królem Stasiem na czele, jednak historyczne postacie i realia (Sejm, próby wprowadzenie reform) były jedynie elementem marketingowym, który miał przyciągnąć większe rzesze czytelników. Kiedy bowiem rozeszło się po Warszawie, iż w powieści wystąpiły znane niemal wszystkim osobistości wielu sięgnęło po lekturę. Jak już pisaliśmy tu wielokrotnie historii się raczej z książek JIK-a nie nauczymy, ale czytając je poznamy całkiem nieźle obyczajowe tło epoki; życie arystokracji oraz elity intelektualnej (lekarze, prawnicy, notariusze) w Warszawie oraz Lublinie.
sobota, 5 listopada 2011
O jak Orzeszkowa
5 listopada 1865 roku
Eliza Orzeszkowa, 1867 rok. |
W ciszy wiejskiego zakątka Litwy, otoczona zupełnym milczeniem, patrzyłam przez okno na płynące w górze chmury jesienne i słuchałam wiatru, który przelatywał pod niebem, niosąc szum puszcz naszych, gdy — jakby głos z dalekiego świata — doszedł do mnie list Pana. Z prawdziwym wzruszeniem odczytałam jego wyrazy. — Któż zacnie myślący w kraju nie uznał i nie uczcił Pana zasługi? — i kogóż by nie wzruszył serdecznie mimowolny jęk drgający w Jego poważnym a smutnym słowie? Długą chwilę namyślałam się, czy mam przesłać Panu kilka słów z serca głębi. Obawiałam się narzucić korespondencję niezajmującą i mogącą tylko daremnie zająć czas Panu. Ale pobiegłam myślą w chwile przeszłości, gdym przy płomieniu kominka, w długie wieczory zimowe czytała Dwa światy, Chatę za wsią, Dziwadła itd., przypomniałam sobie, z jak miłym wrażeniem umysłowego zadowolnienia i sympatii dla redaktora brałam niegdyś do ręki Gazetę Polską, potem spojrzałam na smutny ustęp pisma Pana: "od blisko trzech lat więcej wyczerpałem siły niż całym może życiem dawniejszym" i — nie oparłam się chęci przesłania Jemu listem gorących wyrazów szacunku i podziału bratniego ręki uściśnienia.
Pseudonym pokrywa moje nazwisko — nigdy zapewne osobiście znać Pana nie będę, ale wiele dałabym za to — aby moje ubogie słowo mogło przynieść Panu choć króciuchną miłą chwilkę.
Tutaj — ciemno i smutno, pustka zaległa wokoło, tchnienie śmierci nas owiało i — czujemy — tylko bolesne konwulsje konania. Wiele by można o tym pisać — ale... ale... Czemu nie mam wyuczonej ptaszyny wschodniej, która by swobodnym lotem podniebnym przeniosła Panu moją kartkę!...
Jestem młoda. Rodziców nie mam ani braci, sióstr, nikogo krwią swego. Bardzo wcześnie wszedłszy w życie towarzyskie i samoistne niezupełnie byłam szczęśliwą — cierpiałam i rozmyślałam dojrzale wtedy, gdy moje rówienniczki bawiły się cackami dzieciństwa. W różnych przejściach życia praca umysłowa była mi pociechą, portem, zbawieniem.
Teraz wypadki krajowe i domowe osamotniły mię jeszcze bardziej. Wielu przyjaciół w mogiłach — lub w dalekich stronach wygnania; niektóre związki — ciążące — zerwałam sama. Byłam majętna; wśród społecznych przewrotów runął majątek, został mi tylko jeden cichy kątek litewski.
Wkoło ścian mojego domu szumią ciemne lasy sosnowe z jednej strony — na krańcu widnokręgu drga promykiem srebrny krzyżyk znad mogiły mojego ojca, którego nie znałam. Tutaj wśród trosk materialnych, tęsknoty i obaw o przyszłość mieszkam samotna jak zaklęta księżniczka z bajki. I znowu pociechą moją, wsparciem praca i nauka.
Próbuję pisać, często myśli cisną się pod pióro niepowstrzymanym potokiem, w głowie roją się obrazy, rodzą i kształtują postacie — a w piersi jakoś dziwnie i dobrze, i smutno razem, że poza zdrojem tych myśli i poczuć świat otaczający znika, kona. Dawniej, to jest przed trzema i dwoma laty — rymowałam, teraz poważne idee i postacie rysują wyobraźnią moją w formach, których rymem ująć nie zdołam — piszę prozą.
Czym jest ta struna drgająca w mojej istocie? Czy fałszywym tonem źle utworzonego instrumentu instrumentu, czy może... może pierwszym akordem jakiej pieśni potężnej?... Trudno wydać sąd o sobie, boję się roić śmiałe nadzieje — ale boję się też i wątpić. — Zdaje się, że gdybym zwątpiła — nić jakaś nieokreślona, ale żywotna, boleśnie by mi pękła w piersi. — Tymczasem znikąd rady, wsparcia, zachęty. Z własnej samotnej pracy — i z sił własnego serca trzeba snuć moc, odwagę i wytrwałość.
Kiedy po raz pierwszy owiała mię miłość wiedzy, miałam lat siedemnaście. Życie gwarne, towarzyskie, huczało wkoło mnie, co ranek stroiłam się w nowe sukienki, kwiaty wplatałam we włosy i na lśniących posadzkach salonów mojego domu przyjmowałam, bawiłam tłumy. Wtedy — otoczona młodymi towarzyszkami — wśród szmeru słów pochlebnych — miałam nieraz chwile tęsknoty — za myślą samotną — za książką i nieraz wymykałam się spośród gości, aby w cichym i ustronnym pokoju ukradkiem kilka kart przebiec wzrokiem — w niebo popatrzeć i pomyśleć — pomyśleć — choćby krótko — choćby wreszcie bez celu — byle samotnie — byle cicho! Oprócz towarzyskiego życia — inne okoliczności — przeszkadzały mi w pracy — odrywały od nauki. Stałam w położeniu, w którym im wyżej mogłam się wznieść umysłem, tym nieszczęśliwszą być musiałam. — W ośmnastym roku zapytałam siebie stanowczo: jak mam żyć? czy mam myśleć, czy bawić się jak dziecko i pełzać jak robak?... W tym samym czasie czytałam Hamleta i jak Szekspirowski bohater spytałam siebie: być czy nie być?... W salonach gwar huczał — weteranija rzucała anatemy na książki zgubne dla kobiet, młodzież wabiła słowami uwielbień, dewotki nieumiejętne obmawiały m ą d r ą k o b i e t ę — a w głębi serca mojego zrodziła się stanowcza, nieodwołalna odpowiedź. Myśleć, uczyć się — pracować będę — coraz dalej — coraz wyżej, na szczyty wiedzy, ku zdrojom światła, choćby serce bolało, choćby ludzie kamieniami potępienia rzucili — dalej, dalej, dalej. — Z myślą tą żyję i teraz...
List miał być krótki; — dlaczego to wszystko napisałam Panu?... Szczegóły — od nieznajomej nie obchodzą. Ale w imię węzła łączącego wszystkich miłujących światło, w imię świętego braterstwa łączącego dusze łudzi — nie mogęż, choć nieznana, nazwać się — Pana młodszą, pokorną siostrą, nie mogęż poprzez przestrzeń wyciągnąć dłoń z uściskiem współczucia i po uścisk współczucia do brata mędrszego stokroć — ale zawsze — brata?...
Jeżeli znudziłam i utrudziłam Pana, niech mi przebaczonym to będzie dla szczerej sympatii, jaką zawsze miałam dla nie znajomej mi osobiście — ale zacnej i zasłużonej w literaturze Jego postaci.
Żegnam Pana słowem serdecznego życzenia lepszej, jaśniejszej doli — i upewnieniem, że na naszej zalanej łzami, spustoszonej Litwie są jednak ludzie, którzy z czcią i współczuciem serdecznym wspominają Jego imię.
Niech Pan przyjmie raz jeszcze powtórzone wyrazy najgłębszego szacunku, z jakim mam zaszczyt zostawać dla Pana.
Gabriela Litwinka
Jeźlibym miała otrzymać odpowiedź, o czym i marzyć nie śmiem, adres mój ten sam: Mr Appollo von Ziegel à Grodno.
piątek, 28 października 2011
L jak Lublin
Idąc dalej ulicą Grodzką po lewej ręce jest kamienica dziś opatrzona Nr 93, w tej wszedłszy po schodkach, na lewo jest mieszkanie w którym stał Józef Kraszewski będąc uczniem w Lublinie. Na górze stał profesor matematyki Ostrowski, u którego stał na stancji. W Kraszewskiego stancji złożone były narzędzia pomiarowe, po które przychodziliśmy uczniowie klasy IV, idąc na tzw. praktykę tj. pomiar; gdyż było w zwyczaju że uczniowie klasy IV w rekreacją, t.j. popołudniu w wtorki czwartki chodzili na praktyczne pomiary - było to-bardzo dobrem, bo taka praktyka więcej uczyła młodzież jak wszelkie wykłady teoretyczne.
Więcej na temat pamiętnika Liniewskiego TUTAJ.
Pobyt Kraszewskiego w Lublinie trwał zaledwie rok i pozostawił raczej niemiłe wspomnienia. Sam autor zwierza się w "Obrazach z życia i podróży" oraz "Nocach bezsennych":
"W ogólności rok jeden przebyty w Lublinie nie zostawił mi miłych wspomnień, a zakończenie jego tragiczne odmówieniem nagrody, do której zdawało się, żem miał prawo, do reszty mnie zraziło. Wśród czytania uczniów wybranych, rzuciłem książkami i sekwestrami i wyszedłem z sali" [1].
Samo miasto też pozostawiło ambiwalentne wrażenia. Zachwycały kościoły, dwie bramy "jedyne nie zepsute pamiątki dawniejsze", gmach Trybunału "milczący już i pusty, osierocony z gwarnej palestry", krytyki natomiast doczekał się zamek "świeżo w neogotyckim szkaradnym smaku wyresteurowany".[2]
Tak natomiast zostało opisane miasto we wstępie do wydanej w 1843 roku powieści pt. Maleparta :
„Znacie zapewne Lublin? Któż by go nie znał dzisiaj i komuż na myśl nie przychodzą wdzięczne jego okolice, stare kościoły, malownicze dwie stare bramy, czysty Kapucyński kościółek, smętna fara, ponury Dominikański, niesjnacznie odnowione Jezuickie mury i zamek? Znacie go, jakim jest dziś, spokojnym, czystym, odświeżającym się, jak podtatusiały staruszek, co nową kładzie perukę i wygala siwą brodę, żeby się wydać młodszym; znacie go z nowymi jego gmachami, z pięknym Krakowskim Przedmieściem, z czystymi placami, ogrodami, brukami i szosą. Ale nie stary Lublin trybunalski, nie stary to ów gród rokoszowy i jarmarkowy, sławny swymi piwnicami na Winiarach, norymberskimi sklepami, błotem ulic, wrzawą żołdaków, palestrą z piórem za uchem i szerpentyną u pasa; nie stare to miasto, co się chlubiło kilkudziesięcioma kościołami i wskazywało fundacje Leszka Czarnego, co się chlubiło zamkiem, w którym Długosz ćwiczył Kazimierzowe dzieci, stołem, na którym podpisano Unię, szczerbami w murach, jednymi po ruskich kniaziach, drugimi po Mindowsie, jeszcze innymi po rokoszach Zygmuntowskich”. (źródło)
Lublin i okolice pojawił się jeszcze na kartach kilkudziesięciu (!) innych powieści JIK-a. Oznacza to, że może niezbyt porywające wspomnienia nie przeszkodzily mu w inspirowaniu się miastem.
Jako ciekawostkę dorzucę fakt, iż dla upamiętnienia pobytu Kraszewskiego w Lublinie, kilkadziesiąt lat później, w trakcie jubileuszu pracy twórczej w 1879, obywatele Lublina uhonorowali go niezwykłym prezentem - obrazem Franciszka Kostrzewskiego, przedstawiającym młodego Kraszewskiego na tle bramy Trynitarskiej, czytającego list od rodziców dostarczony przez dwóch chłopów w strojach regionalnych. Niestety nie udało mi się odnaleźć reprodukcji tego rarytasu. Trudno również powiedzieć, jak czuł się JIK w roli żywego pomnika:).
Za przekazanie zdjęć dziękuję ich autorce - Joannie D. (Gio). Za pomoc w przygotowaniu tekstu dziękuję również Lirael i Agnesto.
[1] August Grychowski, "Lublin i Lubelszczyzna w życiu i twórczości pisarzy polskich", Wydawnictwo Lubelskie, 1974, s. 135-136
[2] tamże, s. 136
czwartek, 27 października 2011
73. Mogilna
wtorek, 18 października 2011
72. Kopciuszek
poniedziałek, 17 października 2011
Sensacja - z ostatniej chwili:)
Tutaj (wpis z 6 października) po obejrzeniu zdjęć lubelskiej kamienicy, w której mieszkał Kraszewski (niebawem wpis na blogu), dowiemy się, że:
"celem tej inicjatywy jest „odkurzenie” twórczości najpracowitszego polskiego pisarza, autora niezliczonych utworów beletrystycznych, poetyckich, przekładów, baśni, parafraz, prac krytycznych, historycznych, krytyczno-literackich, rozpraw o literaturze i o historii sztuki, książek podróżniczych etc.".
Przy okazji okazało się, że na stronie pisarki działa prężne towarzystwo miłośników literatury, które na tyle zainteresowało się projektem, że są już pierwsze efekty tej współpracy - zajrzyjcie do krajoznawczego wpisu Agnesto na temat Białej Podlaskiej. A to zapewne nie ostatni wpis będący jej efektem:).
piątek, 14 października 2011
Pamiętajmy o Kraszewskim, czyli o szkołach i pomnikach garść słów
Fot. Ewa D. (Evik) |
Pośród grona absolwentów „Kraszaka” znajdują się m.in. krytyk muzyczny Bogusław Kaczyński, aktorzy Roman Kłosowski i Wacław Kowalski, polityk Krzysztof Skubiszewski.
Fot. Ewa D. (Evik) |
Tu widzimy go okiem obiektywu Ewy D.
czwartek, 13 października 2011
71. Adama Polanowskiego, dworzanina króla Jegomości Jana III, notatki
We wtorek 19 kwietnia 1887 roku nasi pradziadkowie mogli przeczytać w krakowskim „Czasie” następującą notkę wspomnieniową:
„Śmierć Kraszewskiego to zniknienie z naszego horyzontu gwiazdy, której promienie rozchodziły się szeroko. A kiedy na naszym chmurnym horyzoncie ginie gwiazda po gwieździe, to jakiejż potrzeba mocy, żeby na ten widok nie ulec zwątpieniu!”.
Teraz fragment opisujący śmierć Jana III Sobieskiego z „Adama Polanowskiego, dworzanina króla Jegomości Jana III, notatek" :
„Król nie żył.
Było to mało co po zachodzie słońca, długiego czerwcowego dnia.
Co się potem u nas w Wilanowie działo, jak się zawieruszyło, nie podobna tego opisywać. (…)
Otóż dziwnym trafem w tę rocznicę, zaledwie król oczy zamknął, nadciągnęła chmura i rozpoczęła się ulewa z gradem i piorunami, z wiatrem takim, że zdawała się chcieć wszystko zburzyć i zniszczyć. W ogrodzie wilanowskim ze starych topoli kilka z korzeniami wyrwało, dachy pozrywało.
Zwłoki królewskie jeszcze nie tknięte leżały na łóżku, gdy nadciągnęła burza i przeraziła wszystkich. Piorun po piorunie waliły w Wisłę i w ogrodzie.
Strach nas jakiś ogarnął, żeśmy poklękali wszyscy modląc się zapłakani.
Królowę kobiety jej na rękach zaniosły pod kotarę...
Burzy tak gwałtownej mało kto sobie w życiu przypominał i nierychło przeciągnęła... Jeszcze się to przyczyniło do zamieszania w pałacu, bo do reszty głowy potracili wszyscy.”
Józef Ignacy Kraszewski w dniu pochówku żegnany był jako filar narodowego dziedzictwa, choć niejednokrotnie odtrącany i skazywany z powodu zarzutów politycznych. Jan III Sobieski odchodził w glorii zwycięstw i przywrócenia wiary w potęgę Rzeczpospolitej. Śmierć obu łączy klamra zwątpienia. Zwątpienia im współczesnych w to, co nastanie po ich odejściu.
Po lekturze 27. tomu z cyklu „Dzieje Polski” Bogdana Bolesławity (czyli naszego JIK-a) ocena narratora jest jedna: Adam Polanowski to arcywzór poczciwości. Wychowany bez ojca, mający doświadczenie ziemi i pracy na wsi awansuje i dostaje się do świty Jana III Sobieskiego (podówczas jeszcze hetmana). Na każdym etapie życia boryka się z klasycznymi dworskimi intrygami, jest świadkiem wojny z Turkami i widzi ostatnie chwile swojego umiłowanego władcy. Kiedy jednak przestaniemy mu na chwilę współczuć, zauważymy dosadnego, miejscami wręcz brutalnego obserwatora. Adam Polanowski, cały czas z uniżoną grzecznością sekretarza, relacjonuje zachowanie „ukochanej Marysieńki” czy jej dwórek, w tym wielkiej miłości sekretarza, Felisi. Polanowskiemu uczucie do Felicji nie przeszkadza w zimnym sprawozdaniu jej zagrywek, które doprowadzają w skrajnym przypadku do morderstwa.
Zepsucie i egoizm to część nieodłączna życia przy boku króla. Nie są to (na szczęście) uczucia dominujące w notatkach pana Adama. Kult, nieomal „zachłyśnięcie” się Sobieskim, jego geniuszem, mądrością i sprawiedliwością to chyba najbardziej porywające fragmenty z notatek – a przy tym nieodrealnione. Widzimy wielkiego wodza z pierwiastkiem boskości, ale i zmęczonego żądaniami ukochanej żony starszego człowieka. Widzimy zdolnego hetmana wybranego podczas sejmiku na króla, ale hetmana zaskoczonego, początkowo przerażonego tą decyzją. Widzimy genialnego stratega wojennego, przed którym nie mają tajemnic tureckie szyki bojowe, ale który lęka się tajemnic Boga. Wreszcie po śmierci żegnają go tłumy, tłumy kochających poddanych. Sobieski nie zazna jednak spokoju. Jego własny syn nie chce oddać czci i nie wpuszcza do zamku pochodu z jego trumną.
Polanowski to obserwator drobiazgowy. W jego notatkach można już dostrzec zaczątki technik naturalizmu. Kraszewski, który w Dziecięciu Starego Miasta uśmierca głównego bohatera „heroiczną kulą w pierś”, w Adama Polanowskiego… notatkach nie używa już eufemizmów i pisze piórem pana Adama w ten sposób:
„Pierwsza rzecz — poszedłem z Szaniawskim do szopy, gdzie trup był złożony. Ażem się wzdrygnął, lak haniebnie porąbany był. Oprócz głowy, z której mózg wyprysnął... twarz, ramiona miał posieczone... ale krew już dawno płynąć przestała i tylko skorupa czarnokrwawa go okrywała...
Z tego wnosić było można, iż jeszcze z wieczora został zamordowany...”
Daleko tu jeszcze chyba do determinizmu Zolowskiego, ale ewolucja takiego powieściopisarza jak Kraszewski to zjawisko zbyt ogromne, aby zamknąć go w ciasnych ramach dwóch-trzech prądów.
Wydanie, którym dysponuję, pochodzi z 1986 r. Graficzne opracowanie – niemal wzorcowe (na minus czerwony tytuł mieszający się z szarą mapą-tłem). Pozycja zawiera wiele ilustracji (ale nie w samym tekście, dzięki czemu uwaga podczas czytania gawędziarskich notatek nie jest zaburzona) przedstawiających Jana Sobieskiego, jego rodzinę, a nawet tureckich janczarów. Na uwagę zasługuje interesująca boczna, górna i kolorowa paginacja stron, w praktyce niezwykle wygodna do wyszukiwania numeru strony. Książkę dostałam za darmo – była przeznaczona do wycofania z księgozbioru pewnej biblioteki.
Recenzja autorstwa Agnieszki Kochańskiej z portalu Bookznami. Zdjęcia są własnością autorki.
sobota, 8 października 2011
70. Klasztor
Gdzieś na pograniczu Korony i Litwy stał wybudowany w XVI wieku klasztor ojców franciszkanów. Do końca wieku XVIII, w którym to akcja powieści się rozgrywa, ten prosty i niewyszukany w stylu budynek, dzięki szlachetności, jaką nadaje czas nabrał majestatu i dostojeństwa. Mieszkańcy jego, jak na ludzi bogobojnych przystało wiedli swe codzienne życie utartym, spokojnym torem zdarzeń przewidywalnych i monotonnych. Dnie zdawały się płynąć leniwie; od jutrzni do komplety. I choć wielu zarzucało im bezczynność, poza modlitwą, każdy z zakonników miał liczne obowiązki, które mu dnie wypełniały. Pomagali proboszczom, sprawowali posługę duszpasterską na dworach, prowadzili szkółkę dla ubogich chłopców, studiowali księgi w klasztornej bibliotece, zażegnywali spory sąsiedzkie, przynosili pociechę, byli też źródłem wiadomości w pozbawionej gazet okolicy. Życie w klasztorze, choć postronnym mogło wydawać się nudnym, jego mieszkańcom przynosiło spokój i spełnienie. Okolica była cicha i bezpieczna.
Aż razu pewnego do furty klasztoru dobijać się poczęło dwoje pachołków człowieka rannego ciągnących pod ręce. Wielkie poruszenie spowodowało pojawienie się niecodziennego gościa, tym bardziej, iż gość ów, póki jeszcze przytomnym był wzbraniał się przed gościną w klasztorze. Długi czas okoliczności napaści na młodego porucznika, jak również jego koligacje rodzinne pozostawały dla zakonników tajemnicą.
Z czasem zrozumiałym się stała niechęć młodzieńca do skorzystania z opieki i schronienia w klasztorze. porucznik Bużycki był bowiem człowiekiem zuchwałym i awanturnikiem, a co najważniejsze człowiekiem bez wiary. Nie wierzył ani to w Boga, ani w ludzi. Ludzi wierzących uważał za zakłamanych, którzy jedynie dla wygody czy też spokoju udają, iż wierzą w cokolwiek. Życie w klasztorze postrzegał nie dość, jako przymusowe życie w odosobnieniu, to jeszcze jałowe, puste i próżniacze. I choć troszkę przez kilka miesięcy rekonwalescencji polubił zakonników, to z wielką radością wyrwał się z powrotem w wielki świat.
Bużycki wrócił szukać zemsty za poniesione krzywdy, tymczasem to on sam stał się ofiarą tych, których chciał ukarać. W końcu po długich kolejach losu zatacza koło i trafia znowu do klasztoru.
Porucznik Bużycki to ciekawie nakreślona postać. Dumny szlachcic, nie zamierzający nikomu niczego zawdzięczać, będący sam sobie panem, nie uznający żadnej władzy nad sobą, skłócony z rodziną. A z drugiej strony dobry, acz surowy pan i człowiek honoru. Człowiek, którego zgubiło to, iż uwierzył, że do życia nie potrzebuje nikogo, ani Boga, ani ludzi.
Fabuła wydaje się sugerować rozwiązanie niemal od początku. Jednak w przypadku tej powieści Kraszewski nie jest przewidywalny, a zakończenie może zdziwić.
Powieść określona, jako historyczna nie zawiera żadnych historycznych odniesień. Jej zaletą jest ciekawy rys obyczajowy; bogate życie osiemnastowiecznej szlachty pełne zabawy, hulanek, sobiepaństwa.
„Cały rząd okien bił światłem aż na błoto uliczne. Kilkanaście powozów różnych stało przed wrotami, a woźnica i służba od koni, pozsiadawszy z kozłów, hałaśliwie się zabawiali. Schody były oświetlone, a i tu pachołkowie, lokaje, hajduki, pilnujący płaszczów w przedpokoju i sieniach, grali w karty i głośnymi śmiechy świadczyli o dobrym humorze. Cały szereg sal i pokojów ciągnął się na przestrzał otwarty. Atmosferę cuć było jedzeniem, winem, ponczem, tytuniem i wonnościami, jakie naówczas były w modzie. Kilkanaście osób przechadzało się kupkami, gwarząc żywo, niektórzy leżeli na kanapach, ale znaczniejsza część zgromadzona była przy stolikach gry, które w każdym pokoju rozstawiono. Około nich ścisk był największy…”
Podobał mi się klimat powieści, zwłaszcza opis życia w zakonie i postawy zakonników, takiej nienachlanej, nie umoralniającej, nie narzucającej swoich przekonań porucznikowi. Nawet, jeśli postacie zakonników są przedstawione nieco zbyt idealistycznie, to zupełnie mi to nie przeszkadza.
„Budowa nie była bardzo starożytną, ani się wykwintną odznaczała architekturą; ale okazałą wydawała się rozmiarami, a wieczór w którego mrokach nikły zbyt jaskrawe szczegóły, nadawał całości harmonię spokojną i piękną. Oknami z góry wpadało jeszcze blade światło wieczora. Uroczysta cisza doskonale się jednoczyła z tym półcieniem świątyni.”
Podobają mi się postacie bohaterów; poza głównym bohaterem szczególnie przypadła mi do gustu postać zakonnika o. Anioła, takiego ciepłego, wyrozumiałego ojczulka o zainteresowaniach artystycznych, który naprawiał posągi, odnawiał stare obrazy, dekorował ołtarze.
Klasztor to taka ciepła, klimatyczna opowieść, która bardzo przypadła mi do gustu.
Tym razem z pudełka wyciągnęłam bardzo smakowitą czekoladkę.
Moja ocena 5/6