poniedziałek, 30 kwietnia 2012

114 Głupi Maciuś

A dyc ludziska kochane stydno mi okrutnie. Bajeczkę przeczytałam już będzie z pięć niedziel temu, a jeszcze zapiski nie porobiłam. Bajeczka to króciutka, ale całkiem zgrabna. Była sobie matka, ojciec i trzech synów; dwóch starszych mądrale i najmłodszy Maciuś uważany za głupiutkiego. Maciuś miał dobre serce, był poczciwy, rodzicom posłuszny, powolny i pracowity. Stanowił więc przedmiot drwinek sąsiedzkich. Rodzice w obawie, przed niepewnym losem najmłodszej latorośli zobowiązali rodzeństwo do opieki nad nieporadnym chłopcem, kiedy ich już zabraknie. Mądrzy, starsi bracia po śmierci rodziców wyekwipowali braciszka w świat, aby tam sobie rozumu poszukał. Jednak przewidujący rodzice znając swoje potomstwo aż nazbyt dobrze zatroszczyli się o los najmłodszego, który, jak się okazało wcale głupim nie był. Dobro i poczciwość zostają nagrodzone, a pazerność i brak serca ukarane. Krótka forma, którą przeczyta można w parę minut. Bajka opublikowana została między innymi w zbiorze Bajki i powiastki Jachowicz, Kraszewski z 1924 roku, gdzie znalazły się takie utwory Kraszewskiego, jak Boże dary, Garbucha, Mitręga, Z chłopa król oraz Kwiat paproci. Ja przeczytałam ze zbiorów Polskiej Biblioteki Internetowej.

wtorek, 24 kwietnia 2012

113. Wieczory wołyńskie


"Nie wiem zaprawdę dlaczego, ale wieczór ze wszystkich pór dnia zdaje mi się najprzyjemniejszą. Jest to chwila uspokojenia, wytchnienia, zwrócenia w siebie, i policzywszy chwile każdego życia szczęśliwe, najwięcej by się między niemi znalazło wieczorów. Umysł podbudzony walką i pracą dnia, rzeźwiejszy jest i ochotniejszy niż rano, a nie tak zastygłe serce z jakiem wstajemy z nocy; fantazja rozwija skrzydła, pamięć nawet do głębi poruszona żywiej się krząta, wynosząc z komórek co skrzętnie sobie uzbierała." Dzień się skończył, noc jeszcze się nie zaczęła, a więc jest to czas refleksji w samotności, nad kartką papieru, w czasie rozmów z przyjaciółmi. Czterdziestosiedmioletni Kraszewski we wstępie ciepło wspomina przyjaciół, którzy odeszli, a z którymi spędzał wiele godzin na pożytecznych rozmowach.
 



















 Wieczory wołyńskie to nie tylko książka wspomnieniowa, esej, przewodnik turystyczny, ale i wykładnia poglądów pisarza oparta na przemyśleniach, porównywaniu zmian w społeczeństwie Wołynia. Założony cel historyczny i dydaktyczny wydaje się oczywisty, a do tego podany w sposób, którego nie powstydziłby się specjalista od PR.
Wołyń wielokrotnie przemierzany, oglądany i szkicowany, kochany i zasmucający jest bohaterem tej wieczornej opowieści. To w Żytomierzu przy ulicy Berdyczowskiej zamieszkał pisarz z rodziną w 1853 roku. Angażował się w życie miasta i okolic poprzez działalność społeczną. Wieczory wołyńskie stają się plonem obserwacji, przemyśleń, konfrontacji. Różnorodne środki składniowe służące nawiązaniu kontaktu z odbiorcą przechodzą od zachwytu, rzeczowej informacji, porównania, gawędy, do smutku potępienia, wydobycia skaz w niegdyś idyllicznym obrazie, by w końcu wskazać nadzieję.
"Na Boga! czegoż tu nie ma! dzieje świetne, przeszłość wspaniała, chleb, poezja, nie zbywa na niczem! Jest tu i step w miniaturze, i góry kto je lubi, i puszcze, i błota, i polesie straszliwe, i piaski z wydmami, i czarnoziem podolski, jednem słowem co kto zapragnie, co sobie kto wybierze. Kraj cały malowniczy i urozmaicony, a ludność nawet zbiegła się tu ze wszystkich świata krańców, aby na niczem nam nie zbywało."
I jeszcze o ludności:
"Cała ludność naszych prowincji składa się naprzód z najliczniejszej klasy ludu, od wieków na tych ziemiach osiadłego, ze szlachty, która mu przewodniczyła dawniej, z urzędników, przybyłych po większej części z różnych stron kraju, z żydów i drobnych złamków pochodzenia rozmaitego, o których niżej powiemy.
Lud, zasiedlający Wołyń, jest Rusią, to jest plemieniem zmieszanem rusko-polskiem. Jak w naturze nie ma nigdzie nagłych przejść, tak w plemionach obok siebie z dawna zamieszkałych zawsze się znajduje pośrednie, jednoczące je. Z jednej strony tak zwana Białoruś, z drugiej Ruś Czerwona i Małorosja są właśnie takiemi ogniwami spajającemi, których barwa właściwa z dwóch pierwiastkowych się składa. Wyrobiły one sobie pewną samoistność, ale na tle dwóch połączonych narodowości. Na Białej Rusi w języku i charakterze ludu, przemaga polski wpływ, w Czerwonej Rusi pierwiastek ruski. Język, obyczaj, charakter narodowy poświadczają o tem, i rzecz nie potrzebuje dowodzenia."
Piękna ziemia. Raj, ale od człowieka zawsze zależy, jak w nim będzie żył.
"Pozostaliśmy daleko od wszystkich, i wleczemy się ledwie powoli śladami odradzającego się życia; jakaś gnuśność ścisnęła nam serce, obojętność zmroziła uczucia, szyderstwo zatruło zapał wszelki, i tak poglądamy na wczoraj i jutro, jakby jedno ni drugie do nas nie należały."
W wielu miejscach pisarz jest bardzo krytyczny wobec swoich współczesnych, wskazując negatywne strony życia, marazmu, lenistwa, wręcz głupoty.
Bolesne to oceny ludzi, którzy odeszli od ideałów wspólnoty stanów. Teraz "majątek stał się dojną krówką, materiałem do spekulacji, źródłem dochodów i nic więcej." Również zbyt łatwo uszczupla się polski stan posiadania, a dawniej "Szlachcic zdobywał się na największe ofiary, aby się przy niej utrzymać, wypuszczenie z rąk gniazda było mu hańbą i sromem;" Spoglądając wstecz widzi: "Dawniej inne miano wcale pojęcie o ziemi, jej posiadaniu i obowiązkach, jakie ona wkładała. Prawo nigdzie nie zapisało tego, co było w obyczaju i tradycji, ale nie mniej dziedzictwo w ziemi uważało się nie tylko za źródło dochodu, ale za symbol obywatelstwa krajowego, za przekaz dziadowski. Rodziny, wiekami ugruntowane na spadkowych majętnościach, związywały się węzły nierozerwanemi z mieszkańcami miejscowemi, z włością całą. (...) Wieśniak i pan stanowili niemal rodzinę, gdy często dwór, dziecię wieśniacze, chłopek pańską dziecinę do chrztu świętego trzymał, a ten związek chrześcijański tak był silny, jak połączenie krwi prawie." Według Kraszewskiego siła tradycji tkwi w ziemi, wsi jako ostoi broniącej przed wynarodowieniem i wierze chrześcijańskiej. Dużo miejsca poświęca sprawom wiary, mądrej wiary, pozbawionej chciwości. Gdy spojrzy się na tragedię wołyńską XX wieku, o której pisarz nie mógł wiedzieć, nasuwa się uwaga, że pewne sprawy związane z obserwowaną zmianą warty, dojściem do znaczenie ludzi, dla których świętością były tylko pieniądze i zysk, kiełkowały w obserwowanej przez autora epoce. Kraszewski moralista jest zdecydowany w tępieniu zła, które zaczęło opanowywać jego ziemię. Od krytyki jest tylko krok domagania się oświaty dla ludu. "Mówiąc o oświeceniu, za najpilniejsze uważam religijne podniesienie wieśniaka; oświata od nowego chrztu duchownego począć się powinna i musi; - na innej podstawie nic zbudować nie będzie można. Dzieci i młodzież wyzwolić potrzeba od pracy ciężkiej choć w części, choćby na tem ogólne gospodarstwo przycierpieć miało, a przysposobić je do życia, gruntowniejsze wpajając zasady." Wybiórcze te moje cytaty, bo trudno streścić ideę pisarza-społecznika i patrioty. Wiele tematów porusza, łatwo przechodząc od jednej sprawy do drugiej, łączącej się z poprzednią w sposób logiczny.
Wieczory wołyńskie stały się zapisem poglądów, troski, obserwacji ludzi, ale i opisaniem turystycznym, przewodnikowym Wołynia ze szczególną uwagą zwróconą na Żytomierz, lecz i obserwacji tego, co dzieje się na innych rozdzielonych polskich ziemiach. "W W. X. Poznańskiem skąd na nas przed kilkunastą laty spłynęła filozofia niemiecka, mająca wrzkomo przetworzyć i odrodzić - germanizm pod pozorem cywilizacji podkopuje ostatki narodowości polskiej, w Galicji niespodzianie wyrosły rutenizm dopomina się późno praw swoich, które nieopatrzne zajątrzenie stworzyło... w naszych prowincjach żywioły małorosyjskie stawią się obok polskich, i zasad swych swobodą pozorną mamią tych, których zdają się posiłkować."
Ten skromny, niedoskonały wpis sygnalizuje obecność książki i paru tematów w niej poruszonych. Zabrakło opowieści o kolejnych miejscach, które w czasie podróży można zaobserwować, jakiegoś smutku zaniedbania, braku należytej pamięci oraz piękna przyrody. To pozostawiam uwadze kolejnych czytelników.

"Nadchodząca ciemność przeraża i zasmuca jakby przypominała nieprzespaną noc, w której tonie pamięć poza nami, a przeczucie, w straszliwej przyszłości. Ale pomimo smutku jakim napawa i niepokoju, którym karmi, chwila ta przynosi z sobą słodką jakąś tęsknotę. Człowiek, najmniej przywykły do dumania, zamyśla się, wzdycha i tysiące drobnostek przywodzi mu na pamięć wszystkie wieczory jego życia, za niemi całe życie prawie."
______________________
Józef Ignacy Kraszewski, Wieczory wołyńskie,  [wyd. I], Drukarnia Zakładu im. Ossolińskich, Lwów 1859.
Książkę przeczytałam w Cyfrowej Bibliotece Narodowej.

wtorek, 17 kwietnia 2012

112. Niebieskie migdały


„Niebieskie migdały” czytałam kilka miesięcy temu, ale chwilowo brakowało mi czasu i tzw. natchnienia, by je zrecenzować. Przejrzawszy jednak listę przeczytanych książek na blogu, stwierdziłam, że „Niebieskich migdałów” tam nadal nie ma i że chyba warto wziąć się wreszcie w garść i parę słów napisać. Siłą rzeczy musi się obejść bez szczegółów, jako że pamięć lekko zawodzi, a kolejne pozycje obyczajowe Kraszewskiego zaczynają mi się zlewać w jedną całość. 

Przede wszystkim „Niebieskie migdały” czyta się dobrze i nie przeszkadza powielanie przez autora wciąż tych samych schematów. Mamy więc niebezpieczne kobiety - uwodzicielki, dla których ród męski ginie i zwykłe poczciwe dziewczątka, które dla odmiany wiele muszą znieść w imię szczęścia ukochanego. Mamy wiele obserwacji obyczajowych z życia zarówno nowobogackich jak i zasiedziałej szlachty. Mamy trochę obrazów z wielkich miast, w tym Berlina i Warszawy owych czasów. Razi mnie, jak zwykle zresztą, niezrozumiałe chyba w dzisiejszych czasach zatracanie się mężczyzn w imię miłości do kobiet, które przestały być w pewnym momencie niedościgłymi ideałami… Muszę przyznać jednak, że do końca nie wiedziałam jak się „Niebieskie migdały” skończą, zatem książka wciąga i nie jest aż tak schematyczna. 

W sumie niezła powieść obyczajowa. 



Moja ocena 4/6 



111. Półdiablę weneckie

"Dzisiaj Europę z końca w koniec przewędrowawszy, nie trafi się na wybitniejszą postać, żadna fizjognomia wyrazistsza nie przejrzy przez skorupę cywilizacji. (...) Dawne czasy i u nas, i wszędzie obfitsze były oryginały, i nie było jeszcze tej łatwości przebiegania świata, która dziś ściera piętna, ogładza obyczaje, przenosi ludzi, a za nimi jakiś ogólny ton europejski, który w istocie zależy na tym, żeby być podobnym do wszystkich, a jak najmniej do siebie samego. (...) Wszyscyśmy do siebie podobni z małymi różnicami." To poglądy pisarza z czasów pisania powieści w Dreźnie w 1865 roku. Co by powiedział, gdyby żył w naszych czasach?
Początek jak felieton zmierza następnie do opowiedzenia zwartej historii z tezą i morałem. Ponieważ istotą są związki polsko-włoskie, więc i pożartować narrator sobie raczy. "Myśmy im tam posyłali bogatych suchotników, znudzonych wielkich panów, umierające panie i pobożnych zamożnych prałatów, a oni nam oddawali pożyczkę w niedouczonych doktorach, w niefortunnych malarzach, w nieszczęśliwych prawnikach, niekiedy wszakże w artystach cale znakomitych i rzemieślnikach niepospolitej wprawy." Losy Włochów, którzy osiedlili się w dawnej Polsce, doczekały się i współcześnie poważnych opracowań naukowych. Tu jednak ta informacja służy introdukcji w zaplanowany wątek.
XVIII wiek, czasy po konfederacji barskiej, Wielkopolska. W szlacheckim rodzie Lipińskich, alias Lippich de Buccellis jeden z potomków, dawny konfederata, chce poznać ślady włoskich przodków i odbyć pielgrzymkę do Ziemi Świętej. Na wyprawę bierze węgrzynka, kochliwego nastoletniego chłopa Maćka. W czasie przeprawy z Triestu do Wenecji zwraca uwagę na piętnastoletnie rozdokazywane dziewczę o figlarnych oczach, Cazitę, córkę kapitana statku. Zaproszony, odwiedza rodzinę Zeno na Lido. Fabuła powieści jest prosta - potem ślub, wizyta w Wielkopolsce, powrót do Wenecji, śmierć i rozmowy o tej historii przez osoby w pewien sposób związane z bohaterami. Jednak w tej książce ważne stają się stany uczuciowe, rozumienie tworzenia stałych i odpowiedzialnych więzi. Cazita, młodziutka wenecjanka, nie zna świata i życia, chce czerpać wiele przyjemności póki czas, gdyż kobiety włoskie szybko się starzeją1, imponuje jej przystojny, bogaty polski szlachcic, ale jak egzotyczny kwiat usycha z tęsknoty za swoim rodzinnym miastem w zimnej Wielkopolsce. Konrad, dojrzalszy, od dzieciństwa ma inną naturę niż rodzeństwo. Właściwie sam nie wie, jakie powinno być jego przyszłe życie, ma jakieś mętne wyobrażenie o kobietach jako towarzyszkach życia. Wydaje się być rozsądny, ale jakieś specyficzne pojmowanie honoru sprawia, iż traci rozsądek, wpada w zastawione sidła. Mimo że mówił, że "to młodzieńcze uczucie, to kwiat, z którego może nie będzie owocu", żeni się, jedzie z żoną w rodzinne strony i wraca dla jej dobra. Konrad po powrocie do Wenecji również zapada na chorobę duszy stęsknionej za domem rodzinnym. Pewnie to wynik i nowego stylu życia i bezczynności, do której nie nawykł - jak podaje się w komentarzu narracyjnym. Podobny przebieg zauroczenia i tęsknoty dotyka Maćka, choć on się uratuje, lecz pewne wyrzuty sumienia zostaną. Jest jeszcze trzecia osoba, szewc Nani, Polak z Krakowa, który zżył się z nowym miejscem, lecz są chwile, że łza zakręci się w oku, jednak i tak nie ma do kogo i do czego wracać. Trzy męskie postawy, trzy wybory, trzy różne sposoby aklimatyzacji poza granicami swej ojczyzny. Ponieważ tęsknota nie zna granic ani narodowości, dotyka też uroczą wenecjankę.
Teza, że nie są szczęśliwe małżeństwa osób różnych nacji, właściwie powinna być uzupełniona informacją, że z osobami o specyficznej konstrukcji psychicznej. Są ludzie tak mocno związani z ziemią, ludźmi, językiem, tradycją, że mogą być tylko turystami, podróżnikami w świecie, by móc potem w każdej chwili powrócić do siebie. Nostalgia, tęsknota, żal, poczucie pustki wewnętrznej, apatia jest przez wspomniane jednostki odczuwana szczególnie dotkliwie. Kraszewski dołącza do tej historii jeszcze pojmowanie znaków nieczytelnych dla postaci owego melodramatu, a odczytywane przez inne postacie tej powieści. To podarunek w formie różańca i niewypełnienie postanowienia, czyli podróży do Ziemi Świętej. Konrad Lipiński również nie szukał domów rodzinnych swoich przodków.
Powieść o łatwej do przejrzenia osnowie łączy w sobie relację, anegdotę, krótkie opisy miejsc, opisy przeżyć wewnętrznych głównego bohatera dramatu, interesujące charakterystyki postaci drugoplanowych. Elementy dowcipne uzupełniane są głębokim liryzmem odczuć. Jak uleczyć duszę? O lekarzu przybyłym do Robnina powiedziano: "Doktor to był dobry, ale tej szkoły, która w człowieku tylko widziała mięso i leczyła mięso. - Sprawy ducha były dlań cale niezrozumiałe..." To samo można powiedzieć o lekarzach weneckich, a nawet rodzinie wybranki. Mimo kostiumu historycznego jest w tych opowieściach jakiś uniwersalizm potencjalnych losów pary składającej się nie tylko z przedstawicieli różnych nacji, ale nawet różnych regionów tego samego kraju. Ktoś powie, że dzisiaj to nieaktualne. Nieprawda, bo takie przeżycia to przypadłość niewielkiej, specyficznej grupy i nawet możliwość szybszego przemieszczania się we współczesnym świecie nic nie pomoże.
______________________
Józef Ignacy Kraszewski, Półdiablę wneckie. Powieść od Adriatyku, wyd. III, s. 164, Wydawnictwo Literackie, Kraków-Wrocław 1985.
1 Wart przytoczenia jest komentarz do wyglądu ciotki bohaterki, Anunziaty, podżyłej niewiasty. "Podobnych spotyka się wiele i w Wenecji, i po całych Włoszech, gdzie kobieta dojrzewa prędko, starzeje wcześnie i brzydnie niesłychanie. Zdaje się, że za karę może, te, które słynęły niegdyś z piękności, stają się potem najpoczwarniejsze." Tamże, s. 31. Po odbytej podróży odnotowanej w Kartkach z podróży Kraszewski mógł sobie pozwolić na takie obserwacje.

sobota, 14 kwietnia 2012

110. Pałac i folwark

Bohaterami powieści Kraszewskiego pt. "Pałac i folwark" są mieszkańcy folwarku, pałacu oraz plebanii.

W folwarku mieszka szlachcic Ostójski z siostrą Klarą i córką Zofią. "Czuć w niej było serce szlachetnej polskiej dziewoi, otwarte ku wszystkiemu, co dobre, piękne, wzniosłe i poczciwe"[1] - tak Kraszewski charakteryzuje Zofię.

Na plebanii mieszka pobożny ksiądz kanonik wraz ze swoją potulną siostrą oraz siostrzeńcem Julianem. Zarówno mieszkańcy plebanii, jak i folwarku pragną, by Julian ożenił się z Zofią, jednak Julian, odkąd wrócił ze studiów, stał się ponury, milczący, chłodny w uczuciach. Matka młodzieńca uważa, że syn czyta za dużo książek i to od nich traci rozum. "Chcieliśmy mu podbierać te książczyska, ale nie daje..."[2] - opowiada.

Mieszkańcy pałacu to stary hrabia, hrabina oraz ich syn Edmund. Osoby te mają skłonność do rozrzutności i hulanek, gardzą osobami z niższych sfer i nie lubią wszystkiego, co polskie. Młody Edmund chce się ożenić z bogatą panną. Hrabina nie ma pieniędzy na bywanie w świecie, toteż postanawia skompletować sobie towarzyskie kółko z miejscowej ludności. Zaprasza więc do pałacu mieszkańców folwarku i plebanii, a także plenipotenta Margockiego oraz Wikarego.

Ostójscy nie cieszą się z zaszczytnego zaproszenia. Szlachetna, piękna Zofia obawia się, że w pałacu mogłaby zbrukać swą czystą duszę i przyzwyczaić się do zbytków, a "nawyknąć do nich, jest to sobie może zatruć życie"[3], ojciec jej martwi się tym, że musi iść w jednej tylko rękawiczce (bo druga się podarła), natomiast panna Klara boi się, by w pałacu niedoświadczona Zofia "nie strzeliła umyślnego bąka"[4].

Jakoż istotnie, piękne dziewczę w pałacu "strzeliło bąka". Oczywiście kiedyś powiedzenie to oznaczało co innego niż dziś; tak określano nietakt, gafę. Otóż Zofia usiadła wśród osób nienawidzących Polski i zaczęła rozprawiać o pięknie stron rodzinnych: "To kątek najmilszy w świecie, bo to ziemia nasza, bo to Polska-ojczyzna...."[5]. Stary hrabia uznał dziewczynę za osobę niewychowaną i godną pogardy, natomiast Edmund...

O tym, co było dalej, sami przeczytajcie.

W powieści tej Kraszewski wyraźnie okazuje, których bohaterów darzy sympatią, a których potępia. Ci, których darzy sympatią, są pełni cnót, mają kryształowe i niezłomne charaktery. Bohaterowie negatywni przedstawieni są jako osoby złe do szpiku kości, trudno znaleźć w nich choć jedną dobrą cechę. Porządny ksiądz kanonik skontrastowany jest ze złośliwym Wikarym, Edmund z Julianem, a utracjusz hrabia z zaradnym ojcem Zofii. Hrabia nie jest w stanie dać swojemu synowi niczego, natomiast pan Ostójski na posag dla Zofii uzbierał aż 100 tysięcy talarów. Jak to bywa w powieściach tendencyjnych, negatywni bohaterowie zostają w zakończeniu ośmieszeni i ukarani.

Tak, "Pałac i folwark" to powieść zdecydowanie tendencyjna. Dodatkową "atrakcją" są pouczenia autora wplecione w tekst. "Kto może żyć kawałkiem chleba, być zdrowym i silnym, i nie tęsknić za delikatesami, stokroć jest większym panem niż milionowy sybaryta, co się lęka więcej o utratę dobrego stołu niż dobrego imienia"[6] - pisze Kraszewski.

 Moja ocena to 4/6.

-------
[1] Kraszewski, "Pałac i folwark", Wydawnictwo Literackie, 1987, str. 19.
[2] Tamże, str. 21.
[3] Tamże, str. 51.
[4] Tamże, str. 60.
[5] Tamże, str. 62.
[6] Tamże, str. 143.

piątek, 13 kwietnia 2012

Z jak Zapolska

List Gabrieli Śnieżko (Zapolskiej) do Józefa Ignacego Kraszewskiego

Kraków, 19 grudnia 1881 roku
Czcigodny Panie
Gabriela Zapolska.
Pracując w jednym z czasopism polskich i mając między innymi powierzoną sobie do napisania ocenę nowego Pańskiego dzieła pt. Szalona – znalazłam się w kłopocie niemałym. Fałszem się, brzydzę, a pisać to, co myślę, jest całym niepodobieństwem, gdyż tym sposobem mogę ściągnąć na siebie ukamienowanie ze strony fanatycznych Pana wielbicieli.
Nie potrzebuję Cię zapewniać, Czcigodny Panie, że Wołynianką będąc kocham Cię prawdziwie dziecięcym przywiązaniem i szanuję w Tobie jednego z najznakomitszych mężów w kraju. Mimo miłości tej i czci, jaką mam dla Ciebie, nie mogę powściągnąć się od zapytania, dlaczego spod złotego Twego pióra wypłynął mętny potok, godny tylko pióra francuskiego pisarza – dlaczego? Dlaczego Pan kazałeś wołyńskiemu szlacheckiemu dziecku stać się istotą bez czci, wiary i sumienia, dlaczego wtłoczyłeś na czoło Polski takie piętno hańby niemożebne?
Jesteś jedynym naszym pisarzem, którego obce narody w przekładach czyhają; stanowisko więc masz Pan zaszczytne i bardziej odpowiedzialne, niż się to na pierwszy rzut oka zdawać może. Winieneś więc ważyć każde słowo, aby ziomkóww swych wystawiać nie w diamentowych, a niemożebnych barwach, ale nie dawać im szaty tak wstrętnie brudne, aby czytelnik z pogardą zamykał książkę, a po skończeniu dzieła unosił wrażenie zgrozy i nieokreślonego wstrętu dla bohaterów powieści.
Dziś, gdy nihilizm kwitnący w Rosji zagarnia pod sztandar swój tysiące młodzieży, przynajmniej z chlubą powiedzieć możemy, że w armii tej Polacy stanowią niezmiernie rzadkie wyjątki, a zaprzątnięci pracą dla dobra kraju nie schodzą się wieczorami, aby z fajką w gębie radzić nad zburzeniem tego, co ludzkość zbudowała. A tym bardziej kobiety nasze, zacne, kochające Boga i mimo wiedzy nie rzucające się w odmęt mrzonek pseudopostępowych, a tym bardziej nie kalające swych serc w bezwstydnych sprzedajnych miłościach dla francuskich rozpustników lub niedołęgów.
Co one zawiniły Panu, te biedne Wołynianki, że z łona ich wybrałeś właśnie takiego potwora, mogącego się zrodzić tylko tam dalej, na północy, pod tchnieniem wrogiego nam żywiołu.
Polską dziewczynę spod szlacheckiej strzechy oblec w szatę moskiewskiej nihilistki to krok śmiały i niezmiernie bolesne sprawiający wrażenie.
Ja z całą głęboką niewiarą i przeświadczeniem o niemożebności podobnego faktu zamknęłam książkę, bo wiem, że ta Zońka-studentka to utwór rozbujałej fantazji autora, to typ moskiewskiej nihilistki, ale nie polskiej dziewczyny, ale niech dzieło to doczeka się tłumacza (a zwłaszcza na język moskiewski czekać nań długo nie będzie), jakież fatalne wrażenie sprawi na obcym, a dla nas źle usposobionym czytelniku!
O! Daruj mi Pan, że tak piszę, ale ja mam niemal fanatyczne przywiązanie do kraju mojego i chciałabym, aby dzieci tej nieszczęśliwej ziemi, tego „Łazarza między narodami”, jaśniały w oczach innych ludów jasnością promienną, bez plamy, bez skazy. A zwłaszcza pragnę, aby kobiety nasze stały w wyobraźni wrogów w śniegowej szacie bożych aniołów.
Czyż to podobnym do prawdy, aby taka Żonka była zrodzona na naszej ziemi? Aby ją do snu kołysała smutna dumka wołyńska, a matka Polka jej rączęta do modlitwy składała? Nawet gdyby srogim losu zrządzeniem dziewczyna ta od dzieciństwa znalazła się wśród odmętu nihilistów moskiewskich, to jeszcze serce jej zarazie tej ulec by nie mogło, bo w żyłach jej płynęła krew polska, a krew polska bezwstydną i wyuzdaną w rozpuście nigdy, przenigdy nie była!
Rozgrzesz Pan śmiałość moją, córką, a nawet wnuczką Twoją śmiało bym zostać mogła ze względu na wiek mój młody; może ja patrzę błędnie i po młodzieńczemu rzeczy biorę, daruj więc, odpisz i oświeć, aby wśród czarownych postaci ręką Twoją stworzonych nie błąkała się przed oczyma mej duszy jedna zbłocona mara w postaci Zońki-studentki.
Wiem, że Pan jesteś dobry i rad oświecasz maluczkich a błądzących; jeśli błądzę w tej chwili, podaj rękę i naprostuj szybko ścieżkę, a wdzięczna Ci będę nieskończenie.
Z szacunkiem i głębokim poważaniem
Gabriela Śnieżko
Kraków, ul. Św. Anny nr 5.
Gabriela Zapolska, Listy, t. 1, oprac. Stefania Linowska, Państwowy Instytut Wydawniczy 1970, s. 27–29.

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

109. Lalki. Sceny przedślubne

"W tym świecie, co się nazywa wielkim, ludziom się zdaje, że do ideału dążą, ale... jeśli mam szczerze powiedzieć, podobni są do niego jak lalki wystawione u fryzjerów do obrazów wielkich mistrzów. Całe życie ich składa się z kunsztownego udawania jakiegoś i ciągłej obawy, aby się w czymkolwiek formom nie uchybiło. Życie przechodzi na zabawach, które nie bawią, na pracach, które nie zajmują i do niczego się nie zdały, na kłamstwie, które nikogo nie oszukuje, a którym się wszyscy częstują." 1
Plany matrymonialne, trochę w stylu Jane Austen, stają się okazją do przeglądu postaw społecznych różnych warstw szlacheckich, obywateli trzech zaborów. Główny wątek pozornie prosty. Stryj chce, by jego synowiec (bratanek) i wychowanek oraz jedyny dziedzic majątku poślubił baronównę, sąsiadkę, której był prawnym opiekunem po śmierci jej rodziców. Oboje młodzi i przystojni, a majątki sąsiadujące znaczne. Jego nie ciągnie do niej, ją do niego, ale prośba hrabiego stanie się dla nich niemal rozkazem lub przynajmniej obowiązkiem do spełnienia.
Fabuła bez polotu i wyraźnie stopniowanego dramatyzmu jest bardziej skierowana na zupełnie inny przekaz - ukazanie w sposób karykaturalny środowiska młodych arystokratów. Tytułowe lalki to osoby bezproduktywne, które niczego nie wnoszą w rozwój społeczności wśród której żyją, to egoiści dążący do zaspakajania własnych przyjemności, podążający za modą. W krytyce idzie Kraszewski śladami swego wielkiego poprzednika Ignacego Krasickiego, który swoje obserwacje zapisał w satyrach.
Wielki świat a wychowanie
Na karykaturalne postawy opisane poprzez szczegóły dbałości o toaletę miało wpływ wychowanie. W przypadku jednego z głównych bohaterów, Romana Zebrzydowskiego, było to wpierw jakieś nie do końca przemyślane oddanie na wychowanie stryjowi Filipowi, który wyjechał z zaboru rosyjskiego, dorobił się majątku w Galicji, tam kupił tytuł i posiadłość, wywiódł swój ród od słynnych Zebrzydowskich. Swego brata, szaraczkowego szlachciury, się wstydzi, choć wypełnia wobec niego jakieś bliżej nieokreślone zobowiązania. Przyzwoitość nakazuje mu też wysłać Romana do rodziców z listem informującym o planowanym małżeństwie z prośbą o zgodę i błogosławieństwo. Tam po raz pierwszy pada słowo lalka jako określenie efektu wychowawczego opiekuna. "Wychowanie Romana do tego zmierzało głównie, aby w nim śladu szaraczkowego nie pozostało szlachcica, chciał go mieć paniczem, choćby ze wszystkim wadami do tego stanu i powołania przywiązanymi, byle w nim hreczkosieja nie było. Stało się jak pragnął. Roman wyrósł na śliczną lalkę i codziennie uszczęśliwiał swą nicością przyzwoitą rozkochanego w nim stryja."2 Krasicki pisał o żonie modnej, a Kraszewski o modnym paniczu i jego ekwipunku podróżnym, koronkach, krawatkach flakonach perfum - całej toalecie przywiezionej do domu rodziców.  Równie śmieszni byli i inni mężczyźni, którzy zjechali się do pałacu baronówny jako zalotnicy. Jeden z nich nazywa się oryginalnie  Cherubin Bończa Bończewski, którego Niemcy zwali Ritter von Bontschefski. Roman wobec nich jest bezkrytyczny choć zazdrosny o względy panny. Jego stryj za to potrafi  krótko i zwięźle podsumować ich nadzieje związane z posagiem. Filip Zebrzydowski żałuje, iż jego intencje dotyczące wykształcenie charakteru przyniosły mierny skutek i obawia się o losy dziedzictwa. Roman skończył jakieś szkoły, odbył podróże po Europie i... nie spełnia oczekiwań. Doktor Pęklewski podsumował: "Roman jest chłopak uczciwy, tylko sparaliżowany wychowaniem. Zdaje mi się, że stryj widząc to, małżeństwa pragnie dla niego, aby ona za oboje rozumem starczyła..."3 A jego kolega ze studiów powiada: "A! to się u was nazywa dobre  wychowanie (...) że po woskowanych posadzkach ślizgać się będzie umiał z szykiem(...)"3 Dobre wychowanie to nie tylko ogłada towarzyska, umiejętność tańca, lecz umiejętność radzenia sobie w trudnych sytuacjach, które mogą nastąpić.
Oprócz wiekowej Nieczujskiej, ciotki rezydentki u Loli, są ukazane dwie kobiety, które dopiero skończyły pensję u sióstr. Herma, czyli Hermancja z Fiflów Grzegorska, córka bankiera, młoda mężatka, koleżanka z pensji, została zaproszona na wieś jako mentorka koleżanki. To flirciara, która usiłuje wpłynąć na wybory Loli. Sama Lola, osóbka dosyć energiczna, jest jeszcze nieukształtowana życiowo, choć ma swoje poglądy na małżeństwo aranżowane. Gdy toczy się rozmowa między Romanem a Adolfem Nieczujskim o wartościach, pracy i postawach grupach społecznych powiada, że "Ja nie należę jeszcze, mogę powiedzieć, do żadnego świata. Przeznaczenie zdaje się mnie popychać ku temu, który panu tak się dziwacznym wydaje... chciałabym jak najwięcej usłyszeć i myśleć... dla uczynienia wyboru!"4
Adolf Nieczujski - bohater idealny 
Wcześnie osierocony przez ojca, mieszkaniec Wielkopolski, a więc zaboru pruskiego, absolwent berlińskiego uniwersytetu dość nieoczekiwanie odwiedza swoją ciotkę. Salonowe lalki razi jego skromny strój i buty na grubej podeszwie. Nie wiedzą o jego wykształceniu, lecz informację że jest garbarzem i ma zakład odbierają jako degradację społeczną i towarzyską. Stopniowo okazuje się, że zakład to fabryczka, a nawet i fabryka w miasteczku, gdzie ma dom i oddaje się pasji pielęgnowania oryginalnych roślin w oranżerii i trajbhauzie dla rozrywki, a sam właściciel zna języki i również podróżował po Europie, by czerpać wzory do swojej działalności. W rozmowie potrafi rozstrzygnąć spór o sztuki, gdyż wątpliwość dotyczy autorstwa Dumasa ojca lub syna. Tak się złożyło, iż oglądał ją w Paryżu. Mimo podróży i wędrówek jest patriotą jak Anglicy, którzy kochają old merry England. Będąc w podróży po zaborze austriackim, stwierdza: "(...) co za dwory, pałace! Dziwi mnie tylko, że stan przemysłu i byt ogólny niezupełnie odpowiada tej pozornej wspaniałości... Kraj to bez wątpienia mający wielką przyszłość."5 Dodaje, że Niemcy nauczyli Poznaniaków zagospodarować swoją ziemię lepiej. Na pewno ta postać przekazuje poglądy samego autora bliskie ideałom pozytywistycznym. Nieczujski ze swoim przekonaniem o wartości pracy, wykonywania konkretnego zawodu, szacunkiem dla ludzi pracujących, widzącym potrzebę zmian w sposobie gospodarowania, dążącym do postawienia na rozwój przemysłu staje się symbolem obywatela przyszłości. o sobie powie "...jam człowiek pracy..." W powieści występuje jako adwersarz Romana i galicyjskich arystokratów trwoniących swoją energię na zabawach i trosce o wygląd zewnętrzny, ale też i przypadkowo spotkanego kolegi ze studiów berlińskich, doktora hrabiego Filipa, Pęklewskiego, który swoje umiejętności zużywa na byciu dworakiem i zarabiając na tym ładny pieniądz, a nie dochodząc do uznania poprzez pokonywanie kolejnych szczebli zawodowych. To Adolf Nieczujski może sprawić, że Lola nie wejdzie w krąg lalek.
O dworach i rezydencjach
W wielu powieściach Kraszewski dał dowody dbałości o miejsce wydarzeń, by skupić się na opisach interesujących go domostw z zewnątrz, przemierzyć parę pomieszczeń wewnątrz i nakreślić gust, sytuację materialną, gospodarność mieszkańców. W Lalkach zwraca się uwagę na trzy miejsca.
"Dworek szlachecki w Uściu nad Bugiem(...), śmiało się mógł liczyć do najpiękniejszych wzorów siedzib starych, przy prostocie dawnej pełnych wdzięku niewyszukanego, naturalnego, chociaż się tu żadne nowsze pojęcie warunków piękności i dobrego smaku ani przyozdabiania siedzisk wiejskich nie wcisnęło." Od razu ma się skojarzenie z dworkiem soplicowskim, bo i tamten był podmurowany i otoczony zielenią drzew. Sam jednak narrator wskazuje, iż podobnie wyglądał dwór w znacznie starszym tekście, bo Panu Podstolim Ignacego Krasickiego.
W Galicji, a więc w zaborze austriackim, odkrywamy dwie rezydencje.
"W Pruhowie, na starej sadybie jakiejś, stanął był przed laty piętnastu pałac galicyjskim smakiem.
Coś w rodzaju tego pudełka z hrabiowską koroną, które się we Lwowie domem czy pałacem Gołuchowskich zowie." Po krytyce nowobogackich gustów, by szystko było duże i heroiczno-monumentalne, pozbawione smaku, dodaje, że hrabia Filip posiadał instynkt estetyczny,stąd jego pałac wyglądał pańsko, ale nie śmiesznie. Wzorem były angielskie zamki możnych rodzin. Informacje o wyposażaniu wnętrza i parku wokół dopełnia informacji znawcy.
Z kolei pałac barona von Wilmshofena, który został swego czasu nabyty od zrujnowanej rodziny był budowany bez smaku w stylu gotyckich zamków z "pomocą, który gotycyzmu uczył się podobno na padole galicyjskim. (...) Wieżyczki, do których wnijść nie było można, okna w facjacie poprzecinane na pół piętrami, strzałkowate ozdoby i bizantyjskie słupy mięszały się na stworzenie tej karykatury."
Tak samo można by obserwować współczesną architekturę, bo zawsze zmysł estetyczny walczy z napierającym bezguściem. Józef Ignacy Kraszewski lubi i umie pisać o budownictwie i sztuce czemu dał wyraz nie tylko w powieściach, ale i swoich wspomnieniach z podróży.
O zapachach parę cytatów6
Józef Ignacy Kraszewski starannie opisując wygląd bohaterów, a szczególnie Romana Zebrzydowskiego, nie tylko potrafi oddać słowami strój tak pieczołowicie dobrany, by współgrał z dodatkami, fryzurę dopiero co ułożoną przez osobistego fryzjera, paznokcie po starannym manicure, ale i zapach. Jakież było moje zdumienie, gdy w książce ukończonej w 1873 roku odnalazłam chanelowską nazwę perfum z 1924 roku. Różnica polega w adresacie - te Kraszewskiego dla mężczyzn, od Chanel - dla kobiet. Męskie perfumy o tej nazwie wypromował również w 1953 roku Creed. A więc  jeszcze była taka nazwa zupełnie innej nieznanej nam firmy perfumeryjnej.
"Roman przynajmniej znośniejszych perfum używa." - mówi panna Lola porównując swego epuzera i hrabiego Bończę.
"On i Francois od rana układali, jak się miał przyodziać, co włożyć i jakich użyć perfum, aby dwa razy jednych nie powtórzyć. Wybrano "Cuir de Russie."  ... dobył chusteczkę batystową woniejącą zapachem "Cuir de Russie" i otarł nią spocone czoło, a potem westchnął."
- Nie używam innych nad prawdziwie angielskie - rzekł, czując się w swoim żywiole, Roman. - Inne wszystkie są nieudolnym ich naśladowaniem. Siano na przykład, "Cuir de Russie", inne wonie trudne do pochwycenia, a obrzydle imitowane i fałszowane, nie są do użycia, jeśli nie pochodzą zza cieśniny."
"(...) ujrzał (...) przyjemną postać hrabiego Romana w rękawiczkach paliowych, z kapeluszem pod pachą, na ten dzień uperfumowanego angielskim "Ess-bouquet". Woń była dystyngowana, przedziwna, użyta tak, aby tylko jej konające westchnienie czuć się dało. Hrabia Roman był wyznawcą tej zasady,iż przyzwoity człowiek winien z sobą przynosić tylko domysł, jakby przeczucie zapachu, nigdy nie obrażając nim olfaktorycznego nerwu tych, co go wąchać mieli szczęście. Perfuma powinna, mawiał, dać nie narzucać się, ale tęsknić za sobą, dać się czuć i ulatniać w tej chwili."  Receptura perfum Ess Bouquet została zarejestrowana już w 1711 roku przez anonimowego twórcę. Jednak data ta została zapomniana, a zapach rozsławili późniejsi perfumiarze uchodzący za jego twórców ( firma Bayley i Co, założona 1739) . Niezmiernie popularne w pewnych kręgach były w XIX wieku.
A jakie to były perfumy? Autor nie podał nazwy."... woniał rezedą jak grzęda rozkwitła."
  Powieści klasyczne można czytać dla dynamicznej fabuły, wyjątkowych bohaterów, wielkich dyskursów o losach świata i wartościach, ale gdy tego braknie, możemy w niektórych odkryć spostrzeżenia nawet bardzo zajmujące współczesnego czytelnika, który jak archeolog przekopuje się przez archaizmy, starą melodię zdań, by wydobyć wartościowe perełki w słownictwie, obyczajach, poglądach. Gdyby jednak do Lalek przyłożyć współczesny świat pewnych środowisk, to okazałoby się, że niektóre poglądy i postawy by się nałożyły.
Powieść ukończona w Meranie w 1873 roku to utwór, w którym przeciwności ścierają się w dialogach uzupełnionych spostrzeżeniami narratora, dla którego opisywany świat nie ma tajemnic. W jakiś sposób to dokument swoich czasów, mimo że oparty na fikcji.
______________________
Józef Ignacy Kraszewski, Lalki. Sceny przedślubne, wyd. II, s. 168, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1988.
1 Tamże, s. 81.
2 Tamże, s. 25.
3 Tamże, s. 125.
4 Tamże, s. 81.
5 Tamże, s. 75.
6 Cytaty o perfumach pochodzą ze stron: 64, 74, 78, 79, 100, 119.

wtorek, 3 kwietnia 2012

108. Kordecki


"Kordecki pisany był w r. 1850 w Hubinie, a stal się autorowi pamiętnym - przebaczcie - bo pisząc go, miał na karku plaster emetykiem posypany, który najokrutniej narywał. Jeśli więc co w Kordeckim złego jest, winien pewnie po części piekielny ból, który wytrzymywać było potrzeba i starać się pisząc, o nim zapomnieć" [1] pisał JIK w przedmowie do wydania z roku 1874. Niezależnie od tego, czy wynikało to z choroby, czy z powagi tematu: "Kordecki" jest pozycją solenną i możliwie wiernie stara się odwzorować przebieg wydarzeń (choć pozwala sobie na dowolność: minimum dwukrotnie zwiększył liczebność strony szwedzkiej). Na jesieni 1655 wojska szwedzkie zajęły większość Polski centralnej, król Jan Kazimierz wycofał się na z góry upatrzone pozycje na Spiszu (poza granicami kraju), wojska szwedzkie, żeby uniemożliwić mu powrót do kraju obsadziły granicę śląską, przy okazji powstał plan złupienia klasztoru jasnogórskiego. Przeor klasztoru - Augustyn Kordecki, próbował wprawdzie uzyskać od Karola Gustawa nienaruszalność sanktuarium, gdy jednak to się nie udało - zakomunikował, że nie otworzy bram. Rozpoczęła się obrona Częstochowy, która trwała od 18 XI do 27 XII. Epizod ten nie miał być może dużego znaczenia militarnego (w tym samym czasie w Małopolsce zaczynało się już powstanie antyszwedzkie), za to jego wartość propagandowa była nie do przecenienia. Kraszewski stara się pokazać oblężenie od środka. Największymi wrogami obrońców nie byli Szwedzi, ale oni sami. Załoga wielokrotnie chciała się poddać, zdarzały się przypadki zdrady. Kordeckiemu przypadła rola coacha i motywatora. Technik perswazji mógłby się od niego uczyć wspólcześni guru HR. Obrona Częstochowy przywoływana była później jako triumf wiary, w praktyce z tą też było różnie. Trudno się dziwić - sytuacja wszak była ekstremalna. Mimo, że Kraszewski solidnie opracował temat ścigał go jednak w przypadku tej książki pech o obliczu młodszego kolegi po piórze - Henryka Sienkiewicza. Przyszły noblista bezceremonialnie wprowadził do twierdzy częstochowskiej niejakiego Andrzeja Kmicica pseudonim Babinicz i dodał do historii oblężenia efektowną, acz nieprawdziwą historię wysadzenia kolubryny. Ostatecznym ciosem była ekranizacja "Potopu", która sprawiła, że każdy Polak minimum dwa razy w roku może sobie przypomnieć wielkopomną postac pana Andrzeja. Niestety - poczciwy JIK, który próbował ożywić historię Kordeckiego wymyślonym rodzinnym dramatem jednego z obrońców (pomysłowym - chodziło o trójkąt małżeński), został pokonany zniesiony z pola, a o jego książce słyszeli nieliczni. Zdecydowanie nie ma sprawiedliwości w literackim świecie:). [1] "Kordecki", J.I.Kraszewski, Warszawa 1984, s.9