poniedziałek, 26 września 2011

Konkurs JIKowa Tytułomania - faza druga: głosowanie

Z całego serca dziękujemy Wam za wszystkie prace konkursowe i trud włożony w ich napisanie. Dostarczyły nam wiele radości. Ich lektura to siedemnaście mgnień wiosny jesienią! :)

Czas na fazę drugą konkursu JIKowa Tytułomania. Przypominamy, że zadanie polegało na napisaniu opowiastki, w której należało w maksimum pięciu zdaniach użyć minimum dziesięciu tytułów książek JIKa. Pora na głosowanie.
  • Bardzo prosimy o zapoznanie się z nadesłanymi pracami. Żeby wybór zwycięzcy był bardziej obiektywny, opowiastki przedstawione zostały anonimowo, w kolejności, w jakiej napłynęły.
  • Kolejny etap to wybór trzech najlepszych prac. Numery najwspanialszych Waszym zdaniem opowiastek wpisujecie w komentarzu do tego posta. Pierwsza otrzyma 3 punkty, druga - 2 punkty, trzecia - 1 punkt, tak więc kolejność ma znaczenie. Autorów tych świetnych tekstów na pewno ucieszy krótkie uzasadnienie, ale nie jest to warunek konieczny, można podać wyłącznie liczby.
  • Głosować mogą wszyscy posiadacze konta Google. Od 28/09 zostały czasowo wyłączone komentarze anonimowe. Oczywiście nie można głosować na własne dzieła. :) Raz oddany głos nie może być zmieniony, prosimy więc o przemyślane decyzje.
  • Autorów bardzo prosimy o nieujawnianie numerów swoich prac.
  • Głosowanie zakończy się 2 października, w przyszłą niedzielę, o godz. 24.
  • Ogłoszenie wyników konkursu nastąpi w poniedziałek, 3 października.
Wszystkich bardzo serdecznie zapraszamy do głosowania! Napisanie komentarza z trzema liczbami zajmie tylko chwilę, a autorom na pewno będzie miło, że ich trud został doceniony. Wśród glosujących zostanie rozlosowana nagroda!

Teraz rozlega się dźwięk fanfar i przedstawiamy prace konkursowe. Sposób zapisu zgodny z wolą autorów.

1.
Była to noc majowa. Nad modrym Dunajem, pan Karol (szaławiła i szpieg), ujrzał, że zbliża się stara panna. Było ich dwoje, a w oddali opustoszała chata za wsią... Myśli Karol 'Resztki życia mi pozostały, pokażę ja Damie niebieskie migdały!', a że panna bystra, więc uprzejmie rzekła:
- Ostrożnie z ogniem waść, twój miłosny zryw to już tylko stara baśń...

2.
Barani kożuszek (1), a pod nim chore dusze (2), bez serca (3)...Ongi (4) męczennicy (5), dziś dziwadła(6). Resztki życia (7) na tułactwie (8) zajęły roboty i prace (9) w pocie czoła (10).
3.
Zawiń sobie Waćpanna te bajeczki (1) w jelita (2) - rzekł głupi Maciuś (3)- bo wpadnę w boży gniew (4)! Cet czy licho (5) waćpannę podkusiło, by tam gdzie Czercza Mogila (6) cztery wesela (7) wyprawiać! Jesienią (8) klasztor (9) Asindźkę czeka za grzechy hetmańskie (10).

4.
Na cmentarzu - na wulkanie (1) konał emisariusz(2) Grześ z Sanoka (3), ładny chłopiec (4). Niegdyś kawał literata (5), dziś jako ten Łoktek na łożu śmierci (6), dumał, Panie Kochanku (7), jako i powrót do gniazda (8) wspominał. Życie z niego tymczasem niczym ciche wody (9) wypływało...Ave, Caesar, morituri (10) te salutant...

5.
Bracia Zmartwychwstańcy wyleźli z Czerczej Mogiły, swej mogilnej siedziby, w której chronili się jesienią i gdzie czuli się jak u babuni czy wręcz pod włoskim niebem. Semko, rodzinny Głupi Maciuś, pospiesznie przygotowywał się do straszenia, wyjmując spod giezła dymiące jelita, trzymając równocześnie w zębach latarnię czarnoksięską i kierując się pod krzyż na rozstajnych drogach. Masław, niegdyś właściciel kamienicy w Długim Rynku, który cztery wesela miał za sobą, z Adą, Jaryną, Ewunią i pomywaczką (by klin klinem wybić po tym, jak mu się na bialskim zamku poprzednia żona ze starostą warszawskim zadała), starościnę bełską wziął na cel i, szaławiła, zygzaki jej postanowił na szybach malować, pohukując przy tym basem „Morituri”. Waligóra, którego sprawa kryminalna skłoniła do powrotu do gniazda, gdzie ostatni z Siekierzyńskich go niczym Bohuna usiekł w zemście za swe dole i niedole, dziwne przechodził metamorfozy. Resztki życia dawno z braci rywali uszły, Boży gniew ich dopadł i odtąd na cmentarzu – na wulkanie na tułactwie przebywać musieli, a stamtąd ich chore dusze na ciche wody wzlatywały, strasząc hołotę i czekając aż ich jakiś Kordecki z klasztoru, niczym zaklętą księżniczkę, odczaruje i pozwoli w spokoju lec w Kościele Świętomichalskim w Wilnie.

6.
Ty jermoło!(1) Ty anafielasie (2) obmierzły! Taką bajbuzę (3) ci zgotuję, że pod włoskim niebem (4) swoje jelita (5) zbierać będziesz- grzmiał starosta warszawski (6) na Masława (7). Zebrał Masław w węzełek swój dobytek. -Banitą (8) zostanę. Nad modrym Dunajem (9) szczęścia poszukam. Takie moje sieroce dole....

7.
Profesor Milczek zamyślił się: taki z niego ładny chłopiec, nie żaden upiór, sfinks czy psiarek, a mimo to Bajbuza, choć stara panna i lekko szalona, odrzuca jego dary – ani złote jabłko, ani czarna perełka, w pocie czoła zdobyte, nie wzbudziły zainteresowania zaklętej księżniczki. Wydawałoby się, że w starym piecu diabeł pali, ale ta herod-baba bez serca zupełnie być musi, nawet barani kożuszek nie zaskarbił mu życzliwości pułkownikówny. Resztki życia z niego uchodzą, świat i ziemia mu zbrzydły do cna, tak że już nad modrym Dunajem ze sobą chciał skończyć, ledwo sąsiedzi odratowali i stary sługa poczciwy napominał: Ostrożnie z ogniem. A przecież listy do rodziny napisał, interesa familijne uregulował, papiery po Glince zabezpieczył, pałac i folwark w dobre ręce przekazał, hrabinie Cosel zaś milion posagu zapewnił, żeby za syna Jazdona wydać się mogła, gdyż całe życie biedna była. Czemuż więc szpieg jakiś doniósł, ów kawał literata, co pamiętnik Mroczka wydał i powieść bez tytułu napisał, przeszkodził w tym, by się staropolska miłość wreszcie skończyła? – niech go za to nera do końca życia boli i zemsta Czokołdowa dopadnie.


8.
Na pokładzie statku kosmicznego Trapezologion rozgrywały się sceny sejmowe iście, gdy okazało się, że pan Walery pod blachą pokładu przemyca niebieskie migdały, kunigasa (o to szczególnie pieklili się Boleszczyce, te dwa dziwadła) i anafilasa (tego z kolei zadora drążyła tak, że lada chwila jego budnik mógł skazić ciche wody w rakietowej ładowni, pieszczotliwie Ładową Pieczarą zwaną). Pasażerowie męczennicy, którzy się w kosmos niczym w podróż do miasteczka wybrali, dziwili się, że pogrobek wyrastający w jadalni i żeliga na pokładzie spacerowym, ongi ostatni krzyk techniki stanowiące, obecnie Boży gniew jedynie budzić mogły (szczególnie że sterujący nimi skrypt Fleminga już tylko nad Sprewą był stosowany). Macocha pana majora, istna matka królów, wielce się w salonie pasażerskim panoszyła, nieustannie organizując a to grę w cet czy licho, a to znowu Rzym za Nerona inscenizując, od czego pokładowy orbeka emisariusza słał już do króla Piasta, by herod-babę powściągnąć raczył. Król w Nieświeżu przebywając, na roboty i prace w kosmosie uwagi nie zwracał, przez co historia o bladej dziewczynie spod Ostrej Bramy do prasy się dostała i pewien kawał literata używanie miał niczym pan na czterech chłopach. Jesienią jermoła znienacka wykwitła w przedziale reaktora atomowego, wróżąc, jak stwierdził Grześ z Sanoka (a co Caprea i Roma potwierdziły), iż kwiat paproci na kartach starej baśni wyrośnie, a więc sekret pana Czuryły się wyda i statek trzeba będzie poddać kosmicznej kwarantannie, w przeciwnym bowiem razie lubonie wszystkich oblezą i hołota wszelka w kabinach się zalęgnie.


9.
Dziad i baba to dwa światy,
Ona całe życie biedna, on bogaty.
A wokół wielki świat małego miasteczka,
Zygmuntowskie czasy, od radości do smuteczka…
On to głupi Maciuś, ona Kopciuszek
(od wymyślania tej rymowanki rozbolał mnie brzuszek…)
Zostały jeszcze 3 tytuły książek (Stara Baśń, Ulana, Jaryna),
ale już chyba nic napisać nie zdążę…

10.
Pewnego razu Ada spotkała Polanowskiego Adama, i dziad i baba tam była,
na tułactwie o staropolskiej miłości śniła.
A może nad Sprewą niebieskie migdały w głowie miała?
To tylko historia kołka w płocie, bajeczki, bajki i podania.
Idziemy czytać Kraszewskiego, dość już tego gadania!



11.
Było ich dwoje: ona - Ada, nieco szalona stara panna, całe życie biedna jak kopciuszek lecz dumna niczym Hrabina Cosel oraz on - pan Walery, ładny chłopiec, a nie żaden szaławiła, który prowadził interesa familijne i poważnie myślał o pracy, więc nie potrzebny był mu milion posagu i nie w głowie mu niebieskie migdały.
Jesienią ten młodzieniec niczym biały książę poprosił ją, by oddała mu serce i rękę, a nie dosięgną jej sieroce dole.
Odbyli
podróż do miasteczka, gdzie doszedł do głosu triumf wiary i wzięli ślub w klasztorze, a potem mieli aż cztery wesela, bo jak wiadomo: klin klinem.
Spotkał ich raz
wielki nieznajomy, tajemniczy jak sfinks i okazało się, że to emisariusz, Grześ z Sanoka, który przywiózł im papiery po Glince i zalecił powrót do gniazda.
Małżonkowie zamieszkali w chacie za wsią, nad modrym Dunajem, gdzie spędzili resztki życia, pisząc listy do rodziny i otrzymując kartki z podróży.

12.
- Jak nera, dziaduniu?- dopytywał się podstępnie pan major- Moskal i szpieg.
- Ano, panie Kochanku, całe życie biedna - było ich dwoje, ostała się jedna. Lepiej już u babuni: z by-passami działa serce i ręka, choć z gipsu wyjęta już sprawnie zygzaki kreśli, roboty i prace zadaje, a nawet klin klinem czasem w pocie czoła wbije. Tylko ciche wody w kolanie delikatnie szemrzą.

13.
„Bajbuza” „Bezimienna” koiła „chore dusze” „Braci rywali” „Bez serca” poprzez „bajki i bajeczki”.
Przeżyła z nimi „Dwa światy”, czyli „Cztery wesela” „Na cmentarzu – na wulkanie”.
W jednej bajce, „Zaklęta księżniczka” czytała cudze „pamiętniki”, a czasem nawet „Pamiętnik panicza” „O pracy” jego i rządzeniu.
Marzyły jej się „Niebieskie migdały” „Na królewskim dworze”, ale za karę skończyła „Na tułactwie”.
Porwał ją „Moskal” i więził „Na bialskim zamku”, bo opętał ją „Diabeł” i odrzuciła „Boże i dary” na rzecz mrzonek o byciu „Hrabiną Cosel”.

14.
Ależ bolą mnie jelita, jak sto diabłów! - rzekł wiekowy starosta warszawski do starego sługi.
- U babuni zjadłem złote jabłko w starym piecu pod blachą zanadto upieczone. Połakomiłem się na te boże dary, jak moskal na barani kożuszek i teraz cierpię niczym męczennica na tronie, mam zygzaki i ciche wody...
- Panie kochanku – rzecze na to wcale nie taki głupi Maciuś – wyczytałem w skrypcie Fleminga, że na takową niestrawność pomoże tylko napar z kwiatu paproci i niebieskie migdały, a na przyszłość: ostrożnie z ogniem.
Dziadunio posłuchał i w pocie czoła z bożą opieką wyzdrowiał.

15.
Nad modrym Dunajem chata za wsią stała

Całe życie biedna Ada w niej mieszkała -

Stara panna herod-baba, choć serce ze złota,

Skarb, którego nie dostrzegła miejscowa hołota,

A wraz z nią dziadunio pan Karol Zadora,

I Ewunia, jej macocha na suchoty chora.



Aż tu jedna noc majowa złączyła dwa światy -

U babuni spotkał Adę Żeliga bogaty,

który, chociaż ładny chłopiec jednak szaławiła,

ponoć szpieg i emisariusz (Macocha mówiła),

nie wiadomo Żyd czy Moskal, wielki nieznajomy,

Jak banita, na tułactwie, pan z panów rodzony.



Obiecywał złote jabłko, niebieskie migdały

Ciche wody, świat i ziemia też być dla niej miały,

Kamienica w długim rynku i pałac pod blachą,

Lublana jesienią a pod włoskim niebem lato,

I Latarnia czarnoksięska, i inne dziwadła

Tak szalona staropolska miłość ich dopadła.



Pożałował pan Walery szybko miłosnego szału

Interesa familijne sprawdził i się okazało,

Że majątkiem żonki tylko stary barani kożuszek,

Szybka w oknie, cztery lalki i książka „Kopciuszek”,

Jej serce i ręka, jakieś dwie wstążeczki,

A milion posagu to tylko bajeczki.



JIK pewnie tę historię lepiej by opisał,

Ze trzy tomy w rękopisie w tydzień by napisał,

Lecz niestety już dość dawno odszedł z tego świata

Więc historię [...] spisał – kawał literata :)

16.
Było ich dwoje. Dziad i baba.
On, Pan Major, spoglądał w dół na swoje Boże dary. Niby ładny kawał literata ale prawdę mówiąc Głupi Maciuś albo inny Grześ z Sanoka.
Ona, Hrabina Cosel, której Czarna Perełka czekała na majorowe Interesa familijne. Nie dość że Stara Panna, to Całe życie biedna i jeszcze bolała ją Nera i Jelita.

17.
Lamentują dziad i baba:
- Interesa familijne nam źle idą, jedna córka stara panna, bliźniacy choć bracia rywale co krok, dogadać się nie mogą, a najmłodszy to taki głupi Maciuś, pożytku z niego żadnego.
- A myśmy, babko, na cztery wesela liczyli, już szykowali się bajeczki wnukom opowiadać, a tu przyjdzie chatę za wsią sprzedać i jak tułacze w świat się udać...
- A może tak kwiatu paproci poszukać, poszczęści się, to z chłopa król będzie, co dziadku?
- Oj, babko, szalona ty czy co, dziwadła opowiadasz, lepiej wieczerzę dawaj, a potem razem poczytamy - najnowszą powieść imć Kraszewskiego.

Wielkie brawa dla wszystkich autorów!
Z góry dziękujemy za Wasze głosy.

niedziela, 25 września 2011

Konkurs JIKowa Tytułomania i szczypta futurologii

Przypominamy, że dziś o godzinie 24 upływa termin nadsyłania prac konkursowych. Szczegółowe zasady są tutaj. Serdeczne podziękowania dla tych, którzy już dostarczyli swoje dzieła.

Ogromnie ucieszyła nas informacja o tym, że rok 2012 ogłoszono między innymi rokiem Józefa Ignacego Kraszewskiego. Wkrótce stolice europejskie będą wyglądać tak:

67. Chata za wsią

 Cieszę się, że rok 2012 ogłoszono rokiem między innymi Kraszewskiego,  uważam, że to doskonała okazja, żeby bliżej przyjrzeć się twórczości tego Pana. Projekt Kraszewski wyprzedził trendy :)

'Chata za wsią' to trzecie spotkanie z Kraszewskim. Powieść składa się z trzech części.
Akcja rozgrywa się we wsi Stawiska. Ludzie się tu znają, życie toczy się według pór roku. Nieopodal stoi dwór, w którym panicz Adam znudzony swoim życiem romansuje z okolicznymi pannami.
Pewnego dnia w wiosce pojawiają się Cyganie. Jest wśród nich piękna Aza, która kieruje swoje zaunteresowania na Adama właśnie. Świadoma swojej urody kobieta szybko omamia znudzonego panicza. Jest też wśród Cyganów Tumry, młody kowal. Pokochał on miejscową dziewczynę Mortumę, ale ojciec jej nie zgadzał się na to małżeństwo. Tymczasem Aza znudzona Adamem wyrusza w świat z całym taborem cygańskim, a Tumry postanawia zostać i starać się o Mortumę. Chłopak buduje chatę za wsią, kleci lepiankę, jest zupełnie sam, nikt nie chce pomagać. Pewnego dnia słabnie, Mortuma prosi o pomoc państwo z dworu. Adam po rozstaniu z Azą pocieszył się w ramionach Francuzki, która szybko stała się jego żoną. Pani zafascynowana wiejskim romansem postanawia pomóc młodym, a ponieważ ojciec Mortumy wyparł się córki, to ona zorganizowała im wesele. Na tym pomoc dworu się skończyła, dalej młodzi musieli radzić sobie sami. Wieś odwróciła się od nich, nikt nie chciał ich znać, tylko karzeł zwany Głupim Jasiem przynosił im jedzenie od czasu do czasu. 

Nastała wiosna. Mortuma urodziła córkę. Tumry pracował u kowala w pobliskiej wsi, lecz sielanka nie trwała długo, bo oto pojawili się Cyganie. Powróciła piękna Aza, znów zbliżyła się do panicza Adama, który został  wdowcem i szukał pocieszenia. W Tumrym obudziła się tęsknota za tułaczym życiem, a Aza i jego zaczęła  uwodzić. Nie zważał już chłopak na żonę i niemowlę, coraz trudniej było i nie mógł się odnaleźć. Poszedł za Azą, a gdy zobaczył ją z Adamem postanowił skończyć ze sobą. I tak Mortuma została wdową, sama w chacie za wsią dalej żyła w biedzie. Dopóki żył, pomagał jej Jasiek, ale i on wkrótce zmarł. Córka Mortumy rosła zdrowo, szybko nauczyła się ciężko pracować. Marysia była dobrą i miłą dziewczynką. Mortuma przeczuwając swoją śmierć poprosiła starą znachorkę Sołoduchę o opiekę nad córką. Kobieta niechętnie, ale  zgodziła się. Wkrótce Marysia została sierotą. Nie chciała opuszczać swojego domu. Ludzie we wsi nie chcieli pomagać, pamiętając historię jej rodziców i klątwę rzuconą przez dziadka, ale żal im było sieroty. Marysia mimo trudności radziła sobie ze wszystkim. Ludzie od czasu do czasu plotkowali, że jest czarownicą, ale też byli pełni podziwu dla jej siły. Dziewczyna wyrosła na piękną kobietę i zwrócił na nią uwagę pewien szlachcic, ale przepaść między nimi była zbyt ogromna. Jednak czuwała nad Marysią Sołoducha, która postanowiła pomóc dziewczynie wyjść z biedy i złego losu...

Udała się Kraszewskiemu ta powieść. Świetna znajomość wiejskiej mentalności i wielki ukłon za postać Marysi. Dziewczyna nie jęczy, nie załamuje się w trudnych chwilach, lecz bierze się w garść i organizuje sobie życie. Warto sięgnąć do tej powieści.

piątek, 23 września 2011

66. Śniehotowie


Ojciec Józefa Ignacego Kraszewskiego - Jan, podobnie zresztą jak jego syn, musiał być postacią nietuzinkową. Był urodzonym gawędziarzem i domową kopalnią wszelkiej maści legend i historyjek, głównie z czasów ostatnich lat panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego. Skąd je przynosił ? Głównie z pracy - wymagała ona częstych wyjazdów w teren i rozmów z ludźmi. Kraszewski senior musiał sobie robić częste przerwy na kawę (bądź inne napoje) i wysłuchiwać niezliczonych opowieści.
Wiele z nich zostało wykorzystanyvh literacko przez jego syna. Przykladem jest opisywana już przeze mnie "Czercza Mogiła". Wydaje mi się, choć nie mam na to twardych dowodów, że historia "Śniehotów" pochodzi z tego samego źródła.
Opowiastka to obyczajowa, choć osadzona w czasach stanisławowskich. Traktuje o dwóch skłóconych braciach z rodu Śniehotów: starszym - Janie, lokalnym Sinobrodym, który pochowawszy dwie żony i kilkoro dzieci, sposobi się do kolejnego mariażu. Młodszy z braci - Andrzej, zniknął wiele lat wcześniej. Pewnego dnia w okolicy pojawia się tajemniczy nieznajomy, który kupuje jedną z lokalnych posiadłości. Pytania konkursowe, na które odpowiedź nie wymaga specjalnego wysiłku - kim jest ta zagadkowa postać?

Powieść nie jest jakaś specjalnie odkrywcza (choć jest tam pewna obyczajowa nowinka, mianowicie - rozwód). Do tego jeszcze kończy się dobrze, miłość zwycięża, cnota cierpliwości i pokory zostaje nagrodzona, i tak dalej. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego czytało mi się ją całkiem nieźle. Kwestia przyzwyczajenia się do JIK-a , czy co?

czwartek, 22 września 2011

JIK-owa Tytułomania - praca pozakonkursowa:).
















Idzie Grześ z Sanoka przez wieś, worek budnika niesie,

a przez dziurkę budnik ciurkiem sypie się za Grzesiem.
Zaszedł Grześ za wieś, a za wsią jest chata.
Już jesienią ją postawił kawał literata.
Kwiat paproci ładny chłopiec zerwał w noc majową
dziś pogrobek starą pannę zrobił Zadorową.
Teraz wszyscy siedli zgodnie spożyć Boże dary.
Staropolska miłość jest to oraz tryumf wiary.


Pozakonkursowa próbka twórczości administracji projektu:). Tych, którzy jeszcze nie nadesłali swojej propozycji konkursowej - zapraszamy!

Tych, którzy jeszcze nie słyszeli znakomitej informacji, zawiadamiamy, że rok 2012 został ogłoszony Rokiem Józefa Ignacego Kraszewskiego. Cieszymy się tym bardziej, że byliśmy pionierami i prekursorami - i palmy pierwszeństwa nikt nam już nie odbierze.

65. "Brühl"


"Ludzie nie powinni wiedzieć dwóch rzeczy: jak się robi politykę i jak się robi kiełbasę"[1]. Nie jest wykluczone, że zabierając się do pisania "Brühla" Kraszewski znał to powiedzenie Bismarcka i postanowił dać czytelnikowi krótki przewodnik po kuchni politycznej w formie literackiej. Opisuje początek kariery Henryka Brühla (1700-1763), wieloletniego pierwszego ministra Saksonii za panowania Augusta III.
Poznajemy go najpierw jako 20-letniego pazia, który zaprzyjaźnia się z sekretarzem Augusta II, tylko po to, aby niedługo potem wbić nóż w plecy staremu pijaczynie i samemu zająć jego miejsce. Dziesięć lat później Brühl bryluje już jako sekretarz do spraw akcyzy (czyli szef ówczesnego urzędu skarbowego). W mistrzowski sposób unika mielizn w czasie, gdy następuje zmiana na tronie, po czym dochodzi do decydującego starcia - z faworytem Kurfürsta, Józefem Sułkowskim (notabene, biologicznym synem Augusta II). W tym celu zbroi się po zęby, poczynając od zmiany religii, a raczej równoległego wyznawania dwóch na raz (co ułatwia mu zdobycie zaufania księżnej Józefy z Habsburgów- żony Augusta) aż po wybór żony - podwójnie trudny, gdyż kandydatka miała jednocześnie pełnić funkcję kochanki szefa (Kurfürsta).
Lektura jest świetna w opisie wszystkich sztuczek, podstępów i nieczystych zagrań. Nie zszokowały mnie, gdyż wiem, że częścią składową warsztatu skutecznego polityka są trudne sojusze, zgniłe kompromisy, czasem wyrzucenie za burtę zbędnego balastu w postaci do niedawna ulubionego kolegi. Mówi się, że cel uświęca środki, jednak w którymś momencie Brühl przesadził, z prywatnych pobudek działając na szkodę swojego państwa. Ludzie często zajmują się się polityką często z egoistycznych względów, jednak dobrze, aby działali przy okazji w interesie zbiorowości, którą reprezentują. Ci, którzy połączą skuteczność z dbałością o dobro wspólne (choćbyśmy nawet się upierali, że jest ono formą "większego egoizmu"), nawet, jeśli przy okazji zadbają o dobro własne czeka zaszczytny tytuł mężów stanu. Dziwnym trafem o Brühlu nikt tak nie mówi:).

Odniesienia do współczesności? Niestety jest ich więcej, niż byśmy chcieli. Działalność, jaką uprawiał Brühl szczególnie dobrze pasuje do ustrojów o niskim stopniu aktywności obywatelskiej. Należy do nich monarchia absolutna (nie wiem, czy w Saksonii występowała w czystej formie) i niestety należy do nich nasza kulawa demokracja, a to przez to, że ze względu na dziedzictwo rozbiorów i komunizmu, wciąż mamy mentalność postkolonialną i nie mamy tendencji do kontrolowania władzy. Stąd tabun Brühlów poczynając od szczebla gminnego i powiatowego. Na szczęście - żaden z nich nie ma talentu pierwowzoru:).

Ciekawostką był dla mnie scenki z początków dziennikarstwa, a mianowicie niepokorny pismak obowożony za swe paszkwile przeciw władzy po mieście na ośle. Sceneria od czasów saskich jednak bardzo się zmieniła:).


[1] To luźna parafraza, zresztą większość polskich tłumaczeń powiedzenia Bismarcka brzmi nieco inaczej niż oryginał. Dokładna treść po niemiecku tutaj (pozycja 5).

niedziela, 18 września 2011

Konkurs "JIKowa Tytułomania" - edycja pierwsza


KONKURS "JIKOWA TYTUŁOMANIA"
7 czerwca pojawił się pierwszy wpis na tym blogu. W najśmielszych snach nie spodziewaliśmy się takiego zainteresowania i odzewu z Waszej strony! „200 recenzji na dwusetlecie” wydawało nam się zamiarem tyleż ambitnym, co mało realnym. Dzięki Wam dwusetka jest już w zasięgu ręki i mamy wrażenie, że plan zostanie zrealizowany jeszcze przed urodzinami JIKa. Dziękujemy za te trzy miesiące, za Waszą pasję i wspaniałą współpracę. Odkurzanie zapomnianych powieści w miłym towarzystwie daje dużo radości.

Wszystkich autorów, czytelników i miłośników Projektu Kraszewski serdecznie zapraszamy do udziału w konkursie JIKowa Tytułomania.

Zadanie polega na tym, by ułożyć krótkie opowiadanie, absurdalne lub na serio, w które należy wpleść minimum 10 tytułów książek Józefa Ignacego Kraszewskiego. Lista książek znajduje się w zakładce. Opowiastka może liczyć maksymalnie pięć zdań.
Zwycięzca zostanie wyłoniony za pomocą demokratycznego głosowania. Nadesłane prace przedstawimy anonimowo, aby ułatwić obiektywną ocenę.

W konkursie mogą uczestniczyć administratorzy (z wyjątkiem niżej podpisanej), współtwórcy, ale również czytelnicy blogu Projekt Kraszewski. Prosimy o nadsyłanie opowiadań na adres: projekt.kraszewski@gmail.com do 25 września (niedziela) do godziny 24. Z góry dziękujemy za wyróżnienie użytych tytułów książek JIKa w tekście (pogrubienie, podkreślenie, kolor). Prace powinny być podpisane nickiem lub imieniem i nazwiskiem. W poniedziałek, 26 września, Wasze opowiadania ukażą się na blogu i zaprosimy wszystkich do głosowania, które będzie trwało przez tydzień. Nagrodą dla zwycięzcy, poza sławą i chwałą, będzie dowolna książka wybrana z oferty księgarni internetowej w cenie do 40 zł (bez kosztu wysyłki). Przewidujemy również wyróżnienia.

Przekazanie informacji o konkursie na waszych blogach będzie miłym gestem, ale absolutnie nie stanowi warunku uczestnictwa. Banerek do pobrania:
Chętnie odpowiemy na wszystkie pytania dotyczące konkursu, Prosimy o zgłaszanie wątpliwości w komentarzach do tego posta lub mailem.

Życzymy Wam połamania piór i nadwerężenia klawiatur. :)



Uwaga: można wysłać kilka historyjek (jeśli wena dopisze). Każda z nich będzie osobnym kandydatem do nagrody:).

piątek, 16 września 2011

64. Milion posagu


Maria ma 16 lat i jest córką kochanki ostatniego króla Polski. Po wyjeździe matki za granicę jest zmuszona (wraz ze swoją ciotką- Scholastyką), zamieszkać w zabitej dechami wioseczce położonej nad Bugiem, należącej do dalekiego krewnego.
Cała trójka zmaga się z niedostatkiem, a niejasne pochodzenie Marii staje się przyczyna wielu docinków i sąsiedzkich intryg. Jedyną przyjazną dusza w okolicy jest Seweryn - niebogaty, pracowity i świetnie wykształcony dzierżawca jednej z okolicznych majętności.
Sytuacja zmieni się o 180 stopni, gdy obie kobiety nagle odziedziczą milionowy spadek (okazuje się, że królewska kochanka potrafiła jednak zabezpieczyć swój byt).
Atrakcyjną panną na wydaniu staje się nagle nie tylko Maria, ale i Scholastyka: ponad 40 letnia singielka o ciętym języku i złośliwym poczuciu humoru.
Obydwie będą musiały stawić czoło prawdziwemu najazdowi łowców posagów: w różnym wieku (od 25 do 60 lat) i o różnym statusie majątkowym. Oblężenie przeżyje nie tylko Maria ale i Scholastyka...
" ... na czele pan Teodor! z nieoszacowana matką ! z lubym ojcem! Maryniu(...) roześmiejże się przynajmniej! (...) po wtóre, pan Fabian, który co chwila chce ci grać do tańca i komponuje dwa razy na dzień siurpryzy z flotrowersem (...). Kochanie, cenić ich nie umiesz. O poruczniku nie wspomnę, bo ten należy do mnie wyłącznie, wczoraj zachwycał się moją ręką. A Kulikowicz, a Haslingi! Mamy doprawdy czym się bawić." [1]
Pikanterii tej sytuacji dodaje fakt, że większość z tabunu kokurentów to niedawni prześladowcy obydwu pań. Któż nie chciałby się schylić po milion... albo dwa.
"Milion posagu" to komedia sąsiedzka o wyraźnie satyrycznym zacięciu. Spokojnie dałaby się przerobić na sztukę teatralną w stylu Fredry. Kraszewski bezlitośnie pastwi się nad swoimi bohaterami, wytyka im wady i słabostki. Jest też świetnym obserwtorem i mistrzem trafnej charakterystyki postaci. Książka jest z gatunku raczej rozrywkowych, jedyny morał, jaki z niej wypływa, to fakt, że pieniądz rządzi światem... przynajmniej do czasu:).
Sprężyną intrygi jest tu ciotka Scholastyka, bohaterka niby to pozytywna, ale dzięki swej energii i szczypcie złośliwości - ani trochę nie nudna. Dzięki czemu meandrów nudy unika też "Milion posagu".
Polecam na długie zimowe wieczory:).

[1] J.I. Kraszewski, Milion posagu, Kraków 1976, s 162.

czwartek, 15 września 2011

63. Półdiablę Weneckie

 Moje drugie spotkanie z panem JIK, niestety w niezbyt przyjemnych okolicznościach przeziębienia i ogólnego osłabienia. 

Młody szlachcic Konrad, Polak włoskiego pochodzenia, postanawia odwiedzić kraj przodków i przy okazji odbyć pielgrzymkę do Jerozolimy. W czasie podróży poznaje cudnej urody Włoszkę Calzitę, córkę kapitana statku. Młodzi zakochują się w sobie, a młodzieniec ofiarowuje dziewczynie różaniec, co zdaniem ciotki Calzity jest złą wróżbą. Konrad postanawia skorzystać z zaproszenia  i przez jakiś czas pragnie zabawić w Wenecji. W czasie tego pobytu oświadcza się pieknej dziewczynie, zostaje przyjęty i wkrótce pobierają się. W niedługim czasie młode małżeństwo przybywa do Polski. Niestety Calzita źle czuje się w kraju męża, wszystko jest dla niej szare, obce, zimne. Bardzo tęskni do swojego miasta, ciotki i ukochanego ojca. Konrad, w obawie o zdrowie żony, postanawia wrócić do Wenecji. Tam okazuje się, że ojciec Calzity prawdopodobnie nie żyje, popadł w długi i majątek jest zagrożony. Konrad postanawia spłacić długi teścia. Calzita nie wierzy w śmierć ojca, każdego dna czeka na niego z niecierpliwością. Życie upływało im na czekaniu, Konrad coraz bardziej mizerniał z tęsknoty za krajem, za swoim dworem i bliskimi, Calzita nie dostrzegała cierpienia męża, który z każdym dniem był coraz słabszy.

Zakończenie jest smutne. Kraszewski nie daje żadnych szans mieszanemu małżeństwu. Dziś jest dużo lepiej, język nie stanowi takiej bariery, lot do Wenecji trwa chyba godzinę i oczywiście ten niezawodny internet... Mam letnie uczucia do tej powieści. Nie jest długa, czyta się dość dobrze, ale czegoś mi zabrakło. Może w dzisiejszych czasach, gdy świat jest globalną wioską, taka historia nie miałaby racji bytu?

poniedziałek, 12 września 2011

62. Brühl

Wydawnictwo: Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza
Liczba stron: 306
Moja ocena : 3/6

"Brühl" to mój trzeci wkład w Projekt Kraszewski. I chyba muszę sobie zrobić małą przerwę od książek historycznych, bo czytanie tejże powieści nie sprawiło mi zbyt dużej przyjemności.
Ja w ogóle mam awersję do tematyki historycznej, ale Projekt wciągnął mnie na tyle, że przełamałam się i sięgnęłam po dzieła, których nigdy z własnej woli z półek bym nie ściągnęła. I tym sposobem zapoznałam się z "Hrabiną Cosel", którą uważam za mistrzostwo, po prostu. Zapragnęłam natychmiast przeczytać drugi tom trylogii saskiej i sięgnęłam po "Brühla".


Powieść przedstawia losy Henryka Brühla, pierwszego ministra Saksonii i faworyta Augusta III. Na początku poznajemy Brühla, jako pazia króla Augusta II. Obserwujemy sposoby, jakimi zdobywał kolejne urzędy i znajomości, wkradł się w łaski króla, a po śmierci monarchy, stał się prawą ręką jego syna. Jesteśmy świadkami walki o władzę i wpływy na królewskim dworze. A wszystko to odbywa się w scenerii czasów saskich. Jednak w książce nie znajdziemy rozległych opisów bali, przyjęć, polowań i jarmarków, jakie towarzyszyły historii Hrabiny Cosel i nieodzownie kojarzą się z czasami saskimi. W tej powieści dominuje władza, polityka, kulisy walki o wpływy i intrygi. Dla mnie najciekawszym wątkiem w powieści był finał konfliktu Brühla ze swoim największym rywalem, faworytem króla, Józefem Sułkowskim. Konflikt przebiegał nieformalnie, a za sprawą knowań i układów, Sułkowski został oddalony z Drezna. Wtedy nieograniczona władza i najważniejsze urzędy saskie zostały skupione w rękach Brühla.

Sięgając po powieść, nie spodziewajcie się zawrotnej akcji czy rozbudowanej fabuły. Historia toczy się powoli, obracając się w świecie polityki i dworskich układów. Ja nie jestem zwolenniczką takiej formy, więc miałam chwile załamania i chciałam książkę odłożyć na półkę. Jednak trzeba się przełamywać i nie zniechęcać, więc powieść dokończyłam. Oczywiście lektury nie żałuję, gdyż dzięki Projektowi poznałam bliżej kolejną historyczną postać, która wcześniej była mi zupełnie obca.

czwartek, 8 września 2011

61. Jaryna

"Jaryna" to jedna z powieści ludowych Kraszewskiego i, co dla mnie było zaskoczeniem, stanowi kontynuację powieści "Ostap Bondarczuk". Kraszewski zaskoczył chyba sam siebie pomysłem na napisanie dalszych losów Ostapa, bo w powieści pyta czytelników, czy pamiętają jego dzieje. Bo i jak ma nie pytać, skoro powieści te powstały w odstępie siedmiu lat. W międzyczasie pojawiła się powieść również ludowa - "Budnik". Musiałam zatem zrezygnować z chronologicznego czytania ludowych opowieści na rzecz kontynuacji dziejów Ostapa. Tytuł owej powieści, a w zasadzie minipowieści, jak zazwyczaj to u Kraszewskiego bywa, nie odzwierciedla zawartości książki. A i owszem Jaryna jest jedną z bohaterek, ważną, ale akcja toczy się wokół bohaterów z poprzedniej powieści: przyjaciela Ostapa - Alfreda, żony Alfreda - Misi i samego Ostapa. Cóż, treści opowiadać nie będę, bo musiałabym nawiązać do "Ostapa...", do części finalnej. Mając na uwadze rzesze czytelników, które się sposobią do czytania powieści ludowych, przyjemności z lektury zabierać im nie mogę. Pozwolę sobie jedynie na stwierdzenie, że powieść pierwsza wydała mi się bogatszą w treści: widać było, że los chłopa poruszał autora, nie był mu obojętny. W powieści drugiej, niby chłopów dostatek, ale autor na uczuciu miłością zwanym się koncentrował. Akcja przewidywalna, treści naiwne, autor co czas jakiś popada w egzaltację, niczem panienka na wydaniu, ale czy to może odebrać  JIKejowym maniakom przyjemność czytania? Zapewne nie, bo język przecudnej urody, jak zawsze jest w stanie porwać czytelnika. Zatem kolej na "Budnika"...

środa, 7 września 2011

60. Brühl. Powieść historyczna z XVIII wieku.

Brühl należy do tych powieści historycznych Kraszewskiego, których bohaterami są autentyczne postacie historyczne. Akcja powieści obejmuje czasy saskie. W naszej polskiej historiografii oceniane są one dość krytycznie. Jest to okres panowania w Polsce dwóch królów z dynastii Wettynów: Augusta II Mocnego i jego syna Augusta III Sasa, którzy jednocześnie byli elektorami saskimi. 
Głównym bohaterem swojej powieści uczynił Kraszewski Henryka Brühla, pierwszego ministra Saksonii i faworyta Augusta III. Przedstawia on początki kariery tego potężnego później człowieka, niepodzielnie rządzącego Saksonią, mającego nieograniczony wpływ na króla. 
Brühla poznajemy jako tzw. srebrnego pazia na dworze ówczesnego króla Polski  Augusta II. Widzimy jak umiejętnie potrafił się wkraść w łaski swego pana, stać się niezastąpionym. Po śmierci Augusta II Brühl postanawia zdobyć podobną pozycję na dworze jego syna Fryderyka Augusta II, elektora Saksonii i późniejszego króla Polski - Augusta III. Tu napotyka jednak na przeszkodę w postaci hrabiego Aleksandra Józefa Sułkowskiego, który od wczesnych lat młodości towarzyszył następcy tronu (uważa się, że Sułkowski był naturalnym synem Augusta II). Był jego powiernikiem i przyjacielem. Po przejęciu władzy August III mianował Sułkowskiego pierwszym ministrem. I to  z tym nieodłącznym towarzyszem nowego króla zamierzał zmierzyć się faworyt zmarłego Augusta II. Musiał mu stawić czoła, by osiągnąć swój cel. A była nim władza i pieniądze. 
Kraszewski w mistrzowski sposób opisuje właśnie tę walkę pomiędzy dwoma faworytami, walkę nierówną, gdyż Sułkowski nie zdaje sobie sprawy z misternie snutej intrygi dworskiej, w której pierwsze skrzypce gra były faworyt Augusta II - Henryk Brühl.
Mimo, że w powieści nie znajdziemy opisów bitew czy pojedynków, mimo, że nie ma w niej błyskawicznych zwrotów akcji, czyta się ją z zapartym tchem niczym najlepszą powieść sensacyjną. Kraszewski bowiem umiejętnie wprowadza nas w świat dworskich intryg, świat, w którym nie liczą się przyjaźnie, w którym nigdy nie wie się kto jest  wrogiem, a kto przyjacielem, gdzie nikomu nie można ufać, gdzie jest się zdanym tylko na siebie. Jest to świat, w którym przetrwa najsilniejszy, najtwardszy, najbardziej bezwzględny, ten, dla którego liczy się tylko dobro własne. A wszystko to jest ukryte pod maską fałszywej życzliwości, przyjaźni i troski.
Towarzyszy temu atmosfera wiecznej zabawy, szaleństwa, a nawet rozpusty. Właściwie nikt, kto się unurza w tym świecie nie pozostaje czysty. Taką cenę płaci się za pozycję, majątek, władzę. Nikt nie walczy z otwartą przyłbicą, bo żeby odnieść sukces trzeba być przebiegłym, chytrym i fałszywym jak lis.
Takim lisem jest niewątpliwie Brühl. Ten młody, przystojny mężczyzna od samego początku nie wzbudzał mojej sympatii. Tym co najbardziej mnie od niego odpychało była jego obłuda. Potrafił on stworzyć pozory człowieka nie dbającego o swoją pozycję, oddanego swojemu panu, przyjaznego wszystkim. Jednocześnie pod tą fasadą niefrasobliwości krył się podstępny intrygant, człowiek dążący do celu bez względu na koszty, nie liczący się z drugim człowiekiem. I właśnie to, że Kraszewski potrafił wykreować tak odrażającą postać uważam za dowód jego mistrzostwa i wielkości. Brühl bowiem to postać wzbudzająca szeroką gamę emocji, wielobarwna, pełnokrwista. To postać, która dystansuje innych bohaterów tej powieści, a przecież i oni zostali po mistrzowsku odmalowani przez autora. Przed oczami czytelnika przesuwa się galeria barwnych postaci: Augusta II, Augusta III, jego żony Marii Józefy, hrabiego Sułkowskiego, Franciszki Kolowrath - żony Brühla, Fryderyki Moszyńskiej - kochanki Brühla i nieślubnej córki Augusta II, padre Guariniego - jezuity i sprzymierzeńca Brühla oraz wielu innych. 

W tej powieści Kraszewski jest minimalistą, ale minimalistą w dobrym tego słowa znaczeniu. Nie rozbudowuje zbytnio akcji, nie bombarduje też czytelnika natłokiem historycznych wydarzeń ograniczając się do niezbędnego minimum. Ważniejsze jest bowiem w powieści ukazanie obyczajowości czasów saskich, wszystkich niuansów życia dworskiego. 
Wszystko to sprawia, że czytając tę książkę przenosimy się w te odległe dla nas czasy, z zapartym tchem śledzimy losy bohaterów, irytujemy się, złościmy. I zastanawiamy jak potoczyła by się nasza historia gdyby ....

59. Hrabina Cosel

To moje pierwsze spotkanie z Kraszewskim. Książka została wydana przez Ludową Spółdzielnię Wydawniczą w 1962 roku i dziwnym trafem znalazłam ją na strychu...
Fryderyk August, zwany w Polsce Augustem II Mocnym, znany był w Europie z wystawnych uczt i licznych romansów. Kobiety szybko nudziły się królowi, więc na jednej z uczt jego najbiżsi współpracownicy zaczęli podpuszczać Adolfa von Hoyma inspektora akcyzy w Saksonii, który chwalił się, że jego żona jest najpiękniejsza, aby przywiózł ją i na balu przedstawił królowi. Jeśli jednak okaże się, że hrabina von Hoym nie będzie najpiękniejszą z dam, inspektor przegra zakład sromotnie. I tak Anna von Hoym zjawia się na królewskim balu, wśród intrygantów, którzy sieją zamęt. W tym czasie król August przeżywa kryzys w romansie z Urszulą Lubomirską księżną Teschen, więc z ciekawością czeka na nową damę. I rzeczywiście żona von Hoyma okazuje się być nie tylko najpiękniejsza, ale i wykształcona. Król długo zabiegał o względy pięknej Anny, która była nieprzejednana. Zażądała bowiem przyżeczenia króla, że w chwili śmierci królowej, to Hoymowa zostanie żoną Augusta. Kilka dni później Anna otrzymała rozwód i królewskie pismo. Tak zaczęło się panowanie hrabiny Cosel. 

Mijały lata, Anna i król żyli w zgodzie i dobrobycie. Cosel dotrzymywała królowi kroku na polowaniach, balach, bitwach. Cała sytuacja przestała się podobać tym, którzy ściągnęli Annę na dwór króla. Zaczęli spiskować przeciwko Cosel, podjudzać króla i podsuwać Augustowi nowe kochanice. Hrabina nadal była dumna i pewa siebie, nie przeczuwała, że może spotkać ją coś złego. Była pewna uczuć króla i nie wierzyła plotkom. Niestety niemal z dnia na dzień Cosel traciła przyjaciół, zyskiwała wrogów, których nie mogła powstrzymać przed intrygami i knuciem przeciwko niej. Zrobiono z niej kobietę zawistną, przestrzegano króla przed zamachem z jej rąk. Cosel została uwięziona, a każdą próbę ucieczki udaremniano...

Porywająca lektura! Na początku powieści Anna Hoym drażniła mnie swoim dumnym zachowaniem, ale tak naprawdę nie można jej było nic zarzucić, była uczciwą, kochająca kobietą. Nie knuła, nie spiskowała, w przeciwieństwie do innych dam dworu  i moim zdaniem nie zasłużyła na los, który ją spotkał. Natomiast król August kojarzy mi się z cynicznym potworem. Zachęcam do lektury i własnej oceny tej książki i postaw bohaterów.

W wydaniu, które mam są miniatury obrazów Augusta, Cosel, Hoyma. Książka to nie tylko romans, ale też obraz epoki. To wystawne bale, opisy strojów, obyczajów. Fantastyczna książka, od której nie mogłam się oderwać, a jedyne co mi przeszkadzało, to małe literki i pożółkłe ze starości kartki...

wtorek, 6 września 2011

58. Sto diabłów

J. I. Kraszewski, Sto diabłów. Mozaika z czasów Sejmu Czteroletniego
(Dzieła J. I. Kraszewskiego: powieści historyczno – obyczajowe : Czasy Stanisława Augusta) Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1982
 

Nie jestem na tyle obeznana w twórczości J. I. Kraszewskiego ( zaledwie dwie książki wcześniej przeczytałam), by stwierdzić, że ta powieść jest słabsza, czy gorsza, ale przyznam, że jej czytanie szło mi jak po grudzie – bardzo opornie. Może też dlatego, że jakoś bliżej mnie ten okres historii nie interesuje, poprzestaję na podstawowych faktach, a sama fabuła jakoś mnie nie wciągnęła, choć nudna nie była, wręcz przeciwnie- wartko się akcja toczyła. Mam jednak wrażenie, że to nie był mój czas na taką prozę, a sama w sobie zasługuje na obiektywną ocenę i docenienie.

Wehikuł czasu przenosi nas do Warszawy końca XVIII-ego wieku
Zaczęło się od salonowej sceny - dwie przyjaciółki: trzpiotka Gietta (Ludwika)) i poważna Nina (Antonina), czyli starościna i kasztelanowa, umawiają się na tajną wizytę u jasnowidza. Następnie pojawia się zabiegany pan starosta, który pośród licznych spotkań towarzyskich i na sesję sejmową się wybiera. Zatem już od początku widoczne mamy połączenie warstwy obyczajowej z historyczną, fikcyjnej z prawdziwą- wszak to czasy obrad Sejmu Wielkiego, które zaowocowały uchwaleniem Konstytucji 3 Maja.
Tytułowe diabły pojawiają się na reducie, czyli balu maskowym u Radziwiłłów. To nie tylko gromada swawolnych przebierańców, ale i tajne stowarzyszenie młodzieniaszków, którzy strasząc i demaskując sieją grozę w towarzyskich kręgach. Nie tylko oni mącą wodę. Kij w mrowisko wsadził kniaź Konstanty Korjatowicz - Kurcewicz – zubożały szlachcic, publicznie wytykając szlachcie, że się sama do zguby przywiodła, jak pasożyt na Rzeczpospolitej żerując, i do cnoty nawoływał Z okazji zbliżających się wyborów parlamentarnych pozwolę sobie zacytować fragmencik:
Diabli nas wezmą, mości panowie, bośmy na to pracowali usilnie, aby nas wzięli. Obejrzyjmy się i uderzmy się w piersi, cośmy to warci? Co robimy? Udajemy sensatów, patriotów, ministrów, a z nas próżniaki, niedołęgi i rozpustniki. Mało co umiemy, nie robiemy nic, gnijemy na pniu. Nie mamy się co okłamywać (…)
Starzy piją i kłócą się, młodzież bawi się i szaleje, nie pracuje nikt. (...)”
Prawda w oczy kole – fakt. Poruszenie zrobiło się w całej stolicy, a ów odważny krytyk stał się, jakbyśmy to dziś powiedzieli, celebrytą...a próżna i pusta pani starościna zagięła na niego parol.... Na darmo jednak były wszelkie spiski i knowania, mimo kłopotów i tarapatów ( a działo się, ho ho! ) kniaź nie złamał kryształowego charakteru, pozostał ucieleśnieniem cnót wszelakich. Jako że nie znoszę streszczeń- poprzestanę na tych paru zdaniach i dodam kilka słów o formie powieści.

Podtytuł „mozaika” wskazuje, że to nie będzie typowy gatunek, a raczej splot różnych odmian, taki kolaż literacki. Rzeczywiście – po pierwsze mamy połączony materiał historyczny z obyczajowym, z akcentem na ten drugi, po drugie – wątki powieści sentymentalnej przeplatają się z powieścią awanturniczą, romans z sensacją. Do tego moralizatorskie komentarze narratora dotyczące ówczesnych stosunków społecznych, obyczajów, postaw. W całej mozaice dominuje część obyczajowa, wydarzenia i postaci historyczne są jakby na marginesie fikcyjnej akcji, ale pozwalają spiąć wszystko w całość. Opisy życia w tamtych czasach (bale, teatry, pojazdy itp.) wydają się być bardzo rzetelne, wiadomo przecież, że Kraszewski dbał o materiały źródłowe, dokumentalne, sięgał do pamiętników, kronik itp.
Diabły grasowały w Warszawie, sejm obradował, a Kraszewski to wszystko w mozaikę ułożył. Historię zostawił we tle, a perypetie bohaterów i ówczesny styl życia na pierwszy plan wysunął. Dowartościowania książki uprzejmie się doprasza.
Myślę, że warto spędzić ze „Stu diabłami” trochę czasu. Mi jakoś było z nimi nie po drodze, ale to wyznacznikiem dla innych być nie może. Spróbujcie przeczytać, a ja za jakiś czas zmierzę się z kolejnym dziełem JIK-a, może tym razem coś krótszego...



czwartek, 1 września 2011

57. Komedianci



„Komedianci” – doskonałe połączenie odkrytego tu na blogu „Dziennika Serafiny” i zrecenzowanego przeze mnie jakiś czas temu „Dziadunia”. I chyba nie tylko dlatego, że akurat te dwie lektury przeczytałam.
Widać, że Kraszewski w powieści obyczajowej lubił skorzystać z opracowanych przez siebie patentów na fabułę. Jednak po przeczytaniu „Dziennika Serafiny” poczułam lekki niedosyt, jak pisałam swego czasu, brakowało mi happy endu! Poza tym czas nad „Serafiną” biegł zbyt szybko, ledwie pociąg się rozpędził, a już był na stacji końcowej (uwaga z czasów sprzed planów sprywatyzowania PKP)J „Komediantami” na pewno zdążymy się nasycić – moje wydanie liczyło 574 strony dość drobnym druczkiem, a mimo to, powieść przeczytałam jednym tchem, nie licząc czasu, który musiałam niestety poświęcić na pójście do pracy.
Znów więc mamy mądrego starszego szlachcica, który zadowala się skromnym życiem, ale materialnie jest lepiej uposażony od okolicznej magnaterii. Szlachcic ma piękną i niewinną córkę, którą chciałby dobrze wydać za mąż, przy czym ‘dobrze’ nie oznacza ani jakoś szczególnie bogato ani „wysoko”. Na niewinność panny poluje całkiem spora gromada mężczyzn, zważywszy, że rzecz się ma w dość zapadłej dziurze na Kresach. Niektórzy absztyfikanci zachowują się przy tym uczciwie, niektórzy wręcz przeciwnie. Mamy też przeciwieństwo tej apoteozy skromności na magnackim dworze – pannicę, przy którym to Serafina była również niezepsutą i skromną dziewoją. Mimo pokusy, by preferować w takich powieściach czarne charaktery, byłam jednak skłonna przyznać, że te czarne charaktery były wyjątkowo mało sympatyczne. Ciężko było znaleźć coś na ich usprawiedliwienie. W powieści, jak w dobrym czytadle, nie brakuje zwrotów akcji, karier od pucybuta do milionera, odkrytych po latach synów, mezaliansów, bankructw, wątków prawnych, a nawet całkiem dokładnych opisów kulinarnych. Słowem – czysta przyjemność, szkoda, że tylko na pół tysiąca stron!
Moja ocena 6/6
(dałabym więcej, ale jednak minimalna wiedza matematyczna, jaką dysponuję, na to mi nie pozwala)
PS. Zamiast kolejnej okładki bez wyrazu obraz autorstwa Jamesa Ensora.