środa, 31 października 2012

156. Pałac i folwark

Przesympatyczny to utwór, choć bardzo schematyczny i na wyraźnych kontrastach oparty. Już w tytule zaznaczona jest pewna dychotomia. Pałac i folwark, a ściślej ich mieszkańcy wraz ze swoimi charakterami, wartościami i stylem życia, stanowią dwa przeciwlegle bieguny, i choć perypetie losu próbują je zetknąć ze sobą, one się jednak odpychają. Na upartego utwór mógłby się też nazywać "Pałac, folwark i plebania", bo i to trzecie miejsce również, choć w mniejszym stopniu, wnosi swoje znaczenie i bohaterów do akcji wprowadza. 

Już w pierwszej scenie mamy pokazany kontrast między młodym ambitnym studentem medycyny Julianem, zamiarowującym wyjazd za wielką wodę nawet, a jego starym wujem księdzem, poprzestającym na spokojnym ubogim życiu wiejskiego proboszcza. Potem Kraszewski zestawia poczciwego łagodnego Kanonika (tegoż samego wuja) z surowym, antypatycznym wikarym, którego opisuje jako wyjątkowo zmierzłą kreaturę, to taki karierowicz, sprytny lis, nie przyznający się do swych korzeni, a o awanse zabiegający, podły, donoszący na swego przełożonego. Duchowni różnią się poglądami, sposobem pracy, usposobieniem. Przyglądając się dalej postaciom, szereg przeciwieństw znaleźć można np. skromna, szczera i rozsądna Zosia - zalotna i ulotna Carita, włoska towarzyszka hrabiny.
Największy jednak kontrast istnieje między szlachecką rodziną Ostójskich i hrabiowską familią Skwirskich. Ci pierwsi, czyli pan Ostójski, jego siostra Klara i córka Zosia, są zgraną drużyną, nieba by sobie wzajem przychylili, szlachetni, uczciwi, honorowi, dobrze gospodarujący, patrioci. Drudzy zaś - każdy sobie rzepkę skrobie, nie widują się latami, czułe listy jeno pisząc (po francusku, a jakże), patrzą sobie na ręce, aby ktoś przed innymi  zbyt wiele z dochodów nie wydoił,  kosmopolici, utracjusze, hipokryci.
Tu szczególnie  uwagę zwraca postać hrabiego-ojca, wykwintnego dżentelmena, który usilnie chce się odpolonizować, gardzi polskością, a w swej "elegancji" na salonach będąc nie podaje ręki rodakom.
Kraszewski nie zagłębia się w niuanse i czarno -biały obraz maluje, na zasadzie dobrzy- źli, skarbnice zalet i cnót wszelakich- siedliska wad i występków. Odniosłam wrażenie, że pisarz bawił się kreśląc portrety bohaterów, tu i ówdzie wbijając szpilkę. Celowo ośmieszał, by pewne cechy uwypuklić, określone sytuacje napiętnować.

 Podtytuł "Obrazy naszych czasów" wskazuje na  tematykę obyczajową  i taka ona jest, na intrygach miłosno-majątkowych się skupia. Zosia, dziewczę hoże, rezolutne i posażne pielęgnuje ziarno uczuć do towarzysza z dzieciństwa, on zaś (Julian) chłodno ją traktuje - duma nie pozwalałby mu wiązać się z majętną partnerką. Pannę ma na oku plenipotent Margocki, cóż, kiedy i młodemu hrabiemu się spodobała - i tu zaczynają się schody, byłby to bowiem mezalians, ale okoliczności i sto tysięcy talarów sprawiają, że wygląda to inaczej... Zagmatwało się nieco, do głosy dochodziły duma, ambicje, honor, tudzież jego brak... Koniec końców - szczęśliwe zakończenie dla pozytywnych bohaterów. 

"Pałac i folwark" to taka komedia romantyczna, ale w gruncie rzeczy gorzkawą diagnozę społeczną zawierająca. Trochę autor poucza, złotą myślą błyska, a przy tym bawi, plejadę pociesznych postaci stwarzając. Weźmy na przykład ciotkę Klarę z jej górnolotną retoryką czy Margosia ze spadającym tupecikiem.Współczesnemu czytelnikowi ubaw, ale  odbiorcom z czasów Kraszewskiego pewnie tak wesoło nie było, skoro im krzywe zwierciadło pod nos pisarz podłożył.


poniedziałek, 29 października 2012

155. Powrót do gniazda

Recenzja napisana i przysłana przez Jadwigę.


Powrót do gniazda: powieść z podań XVI w.


Powieść Powrót do gniazda J. I. Kraszewskiego została napisana w 1874 roku. Po raz pierwszy była drukowana w czasopiśmie „Kronika Rodzinna” (odcinki w nr 1-14, 1874 r.), a następnie ukazała się w Warszawie jako wydanie osobne. Jest pierwszą polską powieścią w całości poświęconą problematyce reformacji[1].

Zdarza się, że czytając historie rodów szlacheckich, na przykład śląskich, natrafiamy na informacje typu: „część rodziny przeszła na protestantyzm”, „od tej pory powstały dwie linie rodu: katolicka i protestancka” albo, że: miejscowy kościół parafialny „został zajęty przez protestantów”. Przyswajamy te informacje bez refleksji, a tymczasem powieść J. I. Kraszewskiego Powrót do gniazda uzmysławia nam, jak trudne, jednostkowe decyzje poprzedzały dokonywane wybory, jak bolesne były powstałe podziały, biegnące nie tyle między środowiskami, ale dzielące najbliższych członków rodziny, do jakich tragicznych skutków mogły one doprowadzić. Powieść ukazuje dzieje dwu rodzin (polskiej i niemieckiej) na tle rozprzestrzeniającej się w połowie XVI wieku reformacji.

Hrabia Janusz jest synem wojewody i przedstawicielem znamienitego wielkopolskiego rodu Rochitów. Ojciec, pragnąc zapewnić jedynakowi jak najlepszą przyszłość, za radą swojego brata, pisarza koronnego, wysyła go na studia do Wittenbergi w Niemczech. Wobec przedłużającej się nauki Janusza oraz docierających do ojca niepokojących informacji, wysyła do niego ostatni list, w którym żąda natychmiastowego powrotu do domu. Decyzja ojca stawia wojewodzica w trudnej sytuacji. Jest on od pewnego czasu zakochany w córce niemieckiego złotnika, pięknej Frydzie Hennichen, goszczony w jej domu i traktowany przez jej ojca prawie jak członek rodziny, ma w mieście wielu przyjaciół, a ponadto uległ wpływom reformacji. Ten dwudziestoletni bohater powieści musi jednak podjąć decyzję. Jak postąpi?

J. I. Kraszewski na przykładzie rodzin Janusza i Frydy ukazuje zasady obowiązujące ówcześnie w polskiej rodzinie magnackiej i niemieckiej – mieszczańskiej, niedawno uszlachconej. W obu tych przypadkach widzimy miłość rodzicielską, poświęcenie i odpowiedzialność za przyszłość potomków, choć pewne metody wychowawcze są współcześnie nie do przyjęcia i mogą dzisiejszego czytelnika oburzać. Postawmy sobie jednak pytania: Czy obecnie bylibyśmy w stanie walczyć równie zawzięcie o takie wartości jak: wiara, miłość, rodzina, honor? Czy w dzisiejszych czasach, kiedy wyjazdy zagraniczne są także czasem przyczyną rozpadu rodzin, bardzo różnimy się od bohaterów powieści?

O Powrocie do gniazda można chyba powiedzieć, że jest to utwór, który zawiera cechy powieści historycznej, dramatu psychologicznego i romansu. Na uwagę zasługuje jego szeroki kontekst historyczny. Czytelnik za pośrednictwem powieści przenosi się zarówno do szesnastowiecznego miasta, jak i na prowincję, poznaje różne środowiska, a także panujące wówczas obyczaje. Zdaje sobie sprawę z tego, ile utrudnień niósł brak w ówczesnym świecie środków masowej komunikacji, ale życie bez nich było możliwe. Powieść dostarcza wielu wzruszeń, bo też sprawy w niej ukazane są w życiu człowieka najważniejsze. Sposób przedstawienia postaci w działaniu oraz opisy ich przeżyć sprawiają, że nie są one wcale jednowymiarowe. Autor powieści nie osądza nikogo, ale za pośrednictwem opisów sytuacji, osób, środowisk, możemy się domyślać, której stronie jest przychylny.

Powrót do gniazda warto przeczytać. Jest to powieść dla czytelnika, lubiącego lektury niezbyt obszerne (216 s.), przybliżające nasze dzieje w ciekawej formie i wywołujące refleksje. Na uwagę zasługuje także przejrzysta kompozycja utworu, sposób budowania napięcia, sprawne posługiwanie się w opisach zasadą kontrastu i wynikający z tego komizm.

Moja ocena: 5/6.
Jadwiga


[1] We wcześniejszych utworach (Kościół Świętomichalski w Wilnie i Zygmuntowskie czasy) autor potraktował ten temat epizodycznie. J. I. Kraszewski, Powrót do gniazda: powieść z podań XVI w., Warszawa, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, 1986, Nota wydawnicza, s. 217.

154. Mistrz Twardowski

"Mistrz Twardowski" jest jednym z nielicznych w dorobku Kraszewskiego utworów o tematyce fantastycznej. Jednocześnie jest to jego najsłynniejszy utwór, jeśli idzie o ten rodzaj literacki w dorobku pisarza. Akcja powieści rozgrywa się w I połowie XV wieku. Szlachcic Twardowski po dziewięciu miesiącach nieobecności powraca do domu. Jedzie całkiem samotny, nocą, wśród burzy przez podkrakowskie pustkowia. Nagle zostaje zaatakowany przez zbójców. Przerażony krzyczy o ratunek choćby od samego diabła. Wówczas pojawia się tajemniczy jeździec na czarnym koniu, który przepędza napastników, ratując bohaterowi życie. Kim jest ów tajemniczy przybysz? Łatwo zgadnąć iż jest to sam Belzebub. Jego pomoc jednakże nie jest bezinteresowna. Diabeł podstępem skłania Twardowskiego do podpisania umowy. Bohater powraca do domu, gdzie zastaje dopiero co narodzonego syna. I tu dopiero zdaje sobie sprawę, co uczynił... Diabeł podstępem zyskał od szlachcica duszę jego dopiero co narodzonego syna Dziecko Twardowskiego jest więc od urodzenia zaprzedane mocom piekielnym. Z trudem udaje się je ochrzcić, bowiem diabeł czyni co tylko w jego mocy, aby do tego aktu nie dopuścić. Gdy młody Twardowski dorasta, widząc rozgoryczenie ojca (które jest skutkiem czynu, jaki popełnił tuż przed jego narodzinami) postanawia udać się do piekła, aby odebrać ojcowski cyrograf. Młodzieniec dokonuje tego, co zamierzył, jednak diabeł nie rezygnuje ze zdobycia jego duszy. Zamierza posłużyć się w tym fałszem i podstępem. Mijają lata. Stary Twardowski umiera. Jego syn podąża początkowo drogą cnoty i pobożności. Poświęca się nauce, pragnie posiąść wszystkie tajemnice wiedzy i rozumu ludzkiego. Jego pragnieniem jest znaleźć odpowiedź na każde pytanie. I mimo iż jest wybitnym mędrcem, znanym w całym Krakowie, powszechnie szanowanym wykładowcą akademii, to jednak czuje się niespełniony. Wiedza dostępna człowiekowi jest dlań niewystarczająca. Poszukując jej, Twardowski odkrywa mizerność natury ludzkiej i świata. I tu w jego życie ponownie wkracza diabeł. Postać symbolizująca zło pobudza w bohaterze powieści pragnienie zdobywania coraz to nowej wiedzy. Wie iż człowiekowi temu dać może wszystko, czego on tylko zapragnie. Ceną zaś za poznanie wszystkich tajemnic świata i zdolność rozwiązywania wszelkich problemów ma być jego dusza. Mistrz podpisuje cyrograf, zgadzając się ją oddać diabłu - ale tylko w Rzymie. A nie ma zamiaru wybrać się do Wiecznego Miasta. Jednakże diabeł nie na darmo jest mistrzem fałszu, podstępu i manipulacji... Jak zakończy się żywot mistrza Twardowskiego? Czy jego przeciwnik z piekła będzie górą i zyska to, czego tak bardzo pragnie, czyli duszę tytułowego bohatera? "Mistrz Twardowski" Józefa Ignacego Kraszewskiego to jedna z pierwszych polskich powieści fantasty. Są w niej zarówno ciekawe, jak monotonne i nudne fragmenty. Dużo jest elementów tajemniczych, magicznych oraz fantastycznych. Niemal cały utwór jest utrzymany w aurze magiczności i tajemniczości. Czytelnik podczas lektury czuje jakby działanie nadprzyrodzonych a magicznych mocy. Książka na pewno posiada cenne walory dydaktyczno-edukacyjne, porusza bowiem ważne dla człowieka aspekty etyczno-moralne. Trzeba je tylko umieć dostrzec. "Mistrz Twardowski" jest także powieścią o odwiecznej walce dobra ze złem. O trudnych wyborach, jakich człowiek musi w całym swoim życiu dokonywać, oraz o skutkach, które one ze sobą niosą. Polecam tę powieść głównie miłośnikom twórczości Kraszewskiego. Niech każdy z nich oceni według własnego uznania wartość tej powieści.

sobota, 27 października 2012

153. Serce i ręka

"Życie ma wiele stron smutnych, sztuka ma zagadek bez końca!
Przestrach nieraz ogarnia, gdy się w głąb fenomenów powszednich myśli zapuści. Patrzysz w oczy kobiecie - mówią ci językiem niebios, pieśnią aniołów, lecz nie żądaj, ażeby usta niemą tę pieśń powtórzyły, te śliczne oczy, w których ty czytasz tyle, nie roiły o tym, coś w nich znalazł."1
Oto Józef Ignacy Kraszewski - malarz słów, portretów, sytuacji.
Osnowa nieskomplikowana oraz przewidywalna, postacie naszkicowane i pokryte farbą we fragmentach, fabuła obrazu z życia wzięta, acz skandalizująca, pędzel prowadzony sprawnie. Scenka rodzajowa przyjemna dla oczu, a i język dzieła ciekawy.
Temat niemal dla mediów plotkarskich został  elegancko podany na tacy literackiej. Tajemnica rodzinna połączona ze skandalem obyczajowym, malownicza Szwajcaria ze wspomnieniem Drezna, polskie dwory, wyższe sfery - tylko nakreślić, połączyć, wydobyć, trochę moralizować, ironizować i powieść z odrobiną romansu gotowa. 

Dwudziestodziewięcioletnia jedynaczka nie chce wyjść za mąż, zniechęca wszystkich epuzerów. Olimpia ma swoje powody, a tajemnicę zna tylko matka, która miała udział w zatuszowaniu skandalu miłosnego, i stary sługa. Jednak trafia się taki kandydat na męża, który jest nieustępliwy, a ujawniona mu przez samą pannę skaza na honorze nie zniechęca go w staraniach zawarcia związku małżeńskiego. "Starałeś się pan o mnie dla mojego majątku i imienia... nie dla serca." - zarzuci mu. Zdarzenie z przeszłości, wielka namiętność opowiedziana jest trzykrotnie: przez starego sługę księdzu wikaremu, przez pannę Zygmuntowi, potem przyjaciółce Klarze. Zakazana miłość (ale z innych powodów) jak z Romea i Julii, na którą to tragedię się powołuje, jest przeszłością i przyszłością. Jej punktem kulminacyjnym staje się ucieczka, bo wtedy "...kupiliśmy duże, piękne trumny, wysłane kwiatami , które stały w drugim pokoju, i tak żyliśmy między niebem a śmiercią i byliśmy bardzo, bardzo szczęśliwi...(...) Potrzebuję panu powiedzieć, żem była jego kochanką, żoną, niewolnicą?" No i wszystko jasne.  Tę skandalizującą ramotkę zapewne w czasach Kraszewskiego czytało się z wypiekami na twarzy, współczując bohaterom, a może też i ku przestrodze. Opuśćmy jednak kurtynę i zasłońmy dalszy rozwój akcji. 

Sylwetki postaci nie zadowalają całkowicie czytelnika. Panna Olimpia, trochę łzawa, zbyt ochoczo korzysta ze sprawdzonych kobiecych sztuczek, a jej silny charakter i zdecydowanie gdzieś giną w natłoku gadulstwa narratora. Przyjaciółka i powiernica Klara, frywolna wdowa, która pojawia się jak na zawołanie, spełni swoją rolę i jeszcze zadziwi końcowym wyborem. Zygmunt, mimo że wydaje się być pojętnym uczniem swego ojca, traci pewność siebie i staje się żałosny i śmieszny. Matka Olimpii przechodzi metamorfozę od pani frywolnej i kochliwej do matrony-dewotki. Taka to kolej rzeczy zapisana przez życie. Mąż-radca jest tak porządny, że może odegrać tylko drobną rólkę, bo innej kobiety mu nie pozwalają. No i król intrygi, perfidii, szumowina szlachecka, oślizły wąż, czyli ojciec Zygmunta Dobińskiego to postać wyrazista, znienawidzona przez narratora i czytelnika. "... mała figurka, żwawa, fertyczna, wyprostowana, bardzo niby poważna- miał fizjognomię ministerialną, a wyraz i wzrok lisi."2 "Kto chce żyć i do czegoś dojść, musi być człowiekiem praktycznym. Słowa, idee, przesadzone pojęcie honoru są dobre dla tych, którzy mogą się sobie nimi bawić lub gotowi dla nich głodem mrzeć. La vie est une chose très positive.[Życie jest czymś bardzo pozytywnym]" - oto jedna z jego dewiz życiowych. A uczeń-syn na to: "Najzupełniej podzielam zdanie ojca, podstawy materialne życia, warunki bytu to najpierwsza rzecz. Są ludzie, co inaczej mówią, mało jest takich, co by inaczej robili."3
 
Powieść czytałam z pewnym zainteresowaniem, mimo że rozwiązanie sprawy trójkąta i zakończenie wydaje się przewidywalne. Głos serca, sposób podawania informacji o seksie, materializm i przysłowie, że chytry dwa razy traci - to tematy obecne i dostrzegane wśród wielu innych. Natomiast tytułowe serce i ręka równocześnie nie zawsze należą się temu samemu mężczyźnie.
______________________

Józef Ignacy Kraszewski, Serce i ręka, wyd. II, s. 212, Wydawnictwo Lubelskie, Lublin 1986.
1 Tamże, s. 99-100.
2 Tamże, s. 24.
3 Tamże, s. 27.

czwartek, 25 października 2012

152. "Lublana"


Recenzja napisana i przysłana przez Jadwigę.


Tekst Lublany Józefa Ignacego Kraszewskiego drukowany był po raz pierwszy w piśmie kobiecym „Bluszcz” (odcinki w nr 1-29, 1879 r.)[1]. Jest dedykowany Marii Ilnickiej – jego założycielce. Pierwsze wydanie książkowe pochodzi z 1879 r. Jest to jeden wolumin, na który składają się dwa tomy: pierwszy z nich opatrzony został podtytułem baśń, drugi – powieść.

Akcja utworu J. I. Kraszewskiego toczy się w czasach przedhistorycznych. Tytułowa bohaterka jest jedyną córką kmiecia Ryżca i znaną z urody dziewczyną, toteż o jej względy stara się wielu adoratorów. Ojciec, chcąc zapewnić córce bezpieczną przyszłość, zgadza się, aby została ona żoną bogatego knezia Leszka Sroki (ma on już kilka żon i pięć córek). Ambitna dziewczyna, korzystając z sytuacji, że podczas wizyty zalotnika nie ma jej akurat w domu, nie wraca do niego. Jej zaginięcie przywodzi na myśl losy Wandy, co nie chciała Niemca, ale nie do końca...

Lublana to utwór z pogranicza baśni i powieści. Nie zauważa się różnicy między treścią pierwszego i drugiego tomu, choć autor wyodrębnił w podtytułach pierwszego wydania różne ich nazwy gatunkowe. Fabuła nie jest zbyt skomplikowana, cechy bohaterów są czytelne, dalsze ich losy nietrudne do przewidzenia, jak w baśniach. Czytając Lublanę (213 s.), zwróćmy uwagę na jej wartość poznawczą (realia epoki, mentalność bohaterów, język utworu z elementami staropolszczyzny i języka potocznego kresów[2]). Przyjrzyjmy się dokładnie tekstowi, starając się w nim doszukać ważnych dla współczesnego czytelnika treści, a także wartości ponadczasowych.

To utwór o miłości nie tyle „do grobowej deski”, ale sięgającej poza granice życia doczesnego. Uczucie Lublany i młodego kmiecia Mirka, chociaż uświadomione dopiero po pewnym czasie, wyzwala w obydwojgu siłę do pokonywania trudności, rodzi pragnienie bycia razem, które jest silniejsze niż chęć posiadania władzy i majątku. Tak mówi o nim jedna z bohaterek – Rusa: „Takiego kochania jak wasze (...) dawno na świecie nie bywało; tak tylko matki dzieci umiłować umieją”[3].

Tekst J. I. Kraszewskiego wprowadza współczesnego czytelnika w świat dawnej obrzędowości (pochówek zmarłych, palenie na stosie, topienie Marzanny), zapoznaje z funkcjonowaniem w środowisku wiejskim guślarzy, wiedźm (Znosek, Rusa) i wiarą ludzi w ich wiedzę, wróżby oraz siłę uroków. Jest też okazją poznania lęków ówczesnych przed tym, co nieznane i niezrozumiałe (duchy, upiory, widma), ale i dramatu osoby naznaczonej piętnem upiora („ludzie wszyscy uciekają ode mnie, bojąc się, bym z nich krwi nie ssała. Chatę ojcowską zajął (...), grożąc, że gdy się pokażę, osikowym kołem serce mi przebiją”[4]).

Lublana dostarcza także wiedzy o funkcjonowaniu społeczeństwa i władzy, niekoniecznie tylko ówczesnej („Kneziem być – znaczy służyć wszystkim, na zawołanie stać, wolnej godziny nie mieć i za to zbierać jeszcze przekleństwa. Z dwojga złego parobkiem być lepiej!”[5]). Czytelnik obserwuje, jak w wyniku niesprawiedliwości społecznej rodzi się bunt, ale także jak tragiczne są skutki nieprzygotowania do walki, jak wygląda krwawa zemsta. Mogą go rozśmieszać przygotowania do wiecu (dzisiaj nazwalibyśmy to kampanią wyborczą i prezentacją programów wyborczych) oraz wybór nowego knezia jako wynik dziwnego konkursu, a także sądy o przywództwie kobiet (– Dziewki słuchać! (...) Wstyd![6]), ale na pewno nie bawi terror znienawidzonego poprzednika, jego zachłanność i lenistwo oraz nadmierna konsumpcja.

Mimo uwag, warto przeczytać Lublanę. Akcja utworu toczy się wartko, więc czytanie się nie dłuży.

Moja ocena: 4/6.

Jadwiga


[1] J. I. Kraszewski, Lublana, Warszawa, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, 1986. Nota wydawnicza, s. 215-216.
[2] Tamże, Nota wydawnicza, s. 216.
[3] Tamże, s. 162.
[4] Tamże, s. 156-157.
[5] Tamże, s. 171.
[6] Tamże, s. 99.

poniedziałek, 22 października 2012

151. Grzechy hetmańskie. Obrazy z końca XVIII wieku.

Autorem tekstu jest Maciej Brzeziński - autor bloga Poznańskie Historie. Bardzo dziękujemy za udostępnienie:).
-->
Trzeba przyznać Kraszewskiemu, że bardzo lubił wiek XVIII, może dlatego, że był mu najbliższy pod względem chronologicznym. Tym razem przenosimy się do Rzeczpospolitej w roku 1763. Król August III umiera, a w kraju trwają walki pomiędzy stronnictwami, których stawką jest osoba nowego króla. Najpotężniejszą „partią” jest familia Czartoryskich, która forsuje na tron młodego stolnika litewskiego – Stanisława Augusta Poniatowskiego w oparciu o Rosję. Drugim obozem kieruje ich nieprzejednany przeciwnik – hetman wielki koronny – Jan Klemens Branicki, twórca okazałego pałacu w Białymstoku, zwanego „Wersalem Północy”. Branicki popiera kandydaturę kolejnego Sasa, mając oparcie we Francji i samej Saksonii, choć skrycie marzy o koronie dla siebie. 

 
Jan Klemens Branicki
Gdzieś pomiędzy zmaganiami wszechpotężnych magnatów, mamy skromny szlachecki dworek w Borku, której właścicielką jest niedawno owdowiała pani łowczycowa, Beata Paklewska de domo Kieżgajłłówna i jej syn – Teodor, absolwent szkoły Pijarów, któremu sam ksiądz Stanisław Konarski wróży wspaniałą przyszłość, jako, że chłopak wyróżnia się inteligencją, energią i honorem, niestety, nie potrafi on znaleźć dla siebie miejsca i pomysłu na życie. Myśli o służbie na dworze hetmana, a Borek mieści się niedaleko letniej rezydencji Branickich – Choroszczy. Hetman rad by wziąć chłopaka do siebie, ale stanowczo sprzeciwia się temu pani Beata, która szczerze nienawidzi Branickiego, a powodem tego są owe „grzechy hetmańskie”. Okazuje się bowiem, że w młodości pana hetmana i pannę Beatę łączyło gorące uczucie, którego owocem jest właśnie Teodor. Branicki nie mógł poślubić Beaty, nawet mimo jej wysokiego urodzenia. „Pannę z dzieckiem” postanawia zaopiekować się ubogi szlachetka - łowczyc Paklewski. Beaty wyrzeka się nawet własny ojciec i musi ona zamieszkać w skromnym Borku. Branicki ukazany jest jako człowiek słabego charakteru, którego prześladują wyrzuty sumienia z powodu swych młodzieńczych grzechów, ale w sumie wzbudza sympatię i zarazem współczucie czytelników. Chce on koniecznie zapewnić nieślubnemu synowi dostatnią przyszłość, ale zdecydowany sprzeciw Beaty powoduje, że Teodor wstępuje na służbę do wrogów hetmana – familii, mimo zbiegów najbliższego przyjaciela i powiernika Branickiego – francuskiego lekarza Clementa, który równocześnie jest przyjacielem domu Paklewskich. Chce on koniecznie pogodzić Beatę z hetmanem. W międzyczasie Teodor zakochuje się w pannie Loli, sprytnej, inteligentnej i nieco trzpiotowatej pannie, której pomógł, kiedy zepsuł się jej powóz (scena jak z Ogniem i mieczem). Lola podróżowała ze swą matką i ciotką – typowymi „żonami modnymi” tej epoki.
Jak zakończyła się cała historia? Dowiecie się z książki. Dość powiedzieć, że w powieści tej, niesłusznie uznanej moim zdaniem za jedną z gorszych w twórczości JIK’a, mamy wszystko, co najciekawsze w osiemnastowiecznej Rzeczpospolitej – walkę stronnictw magnackich i całą plejadę interesujących postaci (pojawia się nawet książę Karol Radziwiłł „Panie Kochanku”). Nie zabraknie też zajazdu szlacheckiego (sprawa pójdzie o spadek po zmarłym Kieżgajle – ojcu Beaty), scen humorystycznych i barwnych opisów sarmackich obyczajów.
Książkę przeczytałem w trzy wieczory. Czyta się ją dobrze, akcja rozwija się szybko i w żadnym przypadku nie można powiedzieć, żeby była nudna. Szczerze ją wszystkim polecam. 

Moja ocena: 4,5-5/6.

Źródła zdjęć: 
1. allegro
2. wikimedia.

czwartek, 18 października 2012

P jak Poznań

Autorem tekstu jest Maciej Brzeziński - autor bloga Poznańskie Historie. Bardzo dziękujemy za udostępnienie:).
 
Rok 2012 został ogłoszony rokiem Józefa Ignacego Kraszewskiego (1812 – 1887). W tym roku bowiem obchodzimy dwusetną rocznicę urodzenia tego wybitnego polskiego powieściopisarza, dramaturga, poety, tłumacza, wydawcy, dziennikarza, historyka, historyka sztuki, krytyka literackiego i muzycznego, archeologa, pianisty, etnografa i... szpiega. Nie ma drugiego pisarza w Polsce, który napisał więcej niż Kraszewski, a i w dziejach literatury światowej tylko Barbara Cartland (1901 – 2000) brytyjska autorka romansów napisała więcej od niego.
Źródło: Wikimedia.
Nie chcę tu szczegółowo opisywać biografii Kraszewskiego, a jedynie zaznaczyć jego związki z Poznaniem, choć nie jest to tak oczywiste zagadnienie, jakby się wydawało. Ale o tym za chwilę. Potraktujmy ten artykuł jako niewielki wkład w ogólnopolskie obchody i wspomnienie tego niezwykłego człowieka. Dlaczego niezwykłego? Może ze względu na skalę zainteresowań i ogrom twórczości, która może przyprawić o zawrót głowy. Autor dobrze nam wszystkim znanej Starej Baśni, napisał bowiem 220 powieści, wydanych w ponad 400 tomach. Oprócz tego stworzył ok. 150 nowej, opowiadań i obrazków, ok. 20 sztuk teatralnych, 20 tomów prac historycznych,  w tym Historię Wilna w 4 tomach i trzytomową Polskę w czasie trzech rozbiorów1772 – 1799. Napisał kilka relacji z podróży, których nie powstydziłby się sam Ryszard Kapuściński, a także wydał 6 tomów poezji.  Kraszewski to także tłumacz. Dokonywał przekładów z 5 języków: angielskiego, niemieckiego, francuskiego, łaciny i włoskiego. Oprócz powyższych, znał dobrze także język rosyjski (w końcu wychował się w zaborze rosyjskim, a więc był poddanym cara). Przetłumaczył m. in. kilka sztuk Szekspira i Boską Komedię Dantego. Każdy, kto przeczytał chociaż fragmenty działa Dantego zdaje sobie sprawę, jak trudna jest to lektura, a co dopiero mówić o tłumaczeniu, tym bardziej, że jest napisana w starym dialekcie toskańskim języka włoskiego.
Źródło: Wikimedia.
Kraszewski to jednak przede wszystkim dziennikarz i publicysta. Sam wydawał i redagował kilka gazet. Jako pierwszy wydawca na świecie, zaczął drukował Nędzników Wiktora Hugo w odcinkach, na łamach redagowanej przez siebie „Gazety Polskiej”. Przez całe swoje życie współpracował z ponad setką czasopism. Gdyby zebrać wszystkie jego ocalałe artykuły, recenzje, felietony itd., a zachowało się ich kilka tysięcy, to w wydaniu książkowym objęłyby ponad 100 tomów! Autor Hrabiny Cosel prowadził też rozległą korespondencję. Do dziś zachowało się ponad kilkadziesiąt tysięcy listów, a przecież sporo nie przetrwało do naszych czasów. Wspomniana już Barbara Cartland napisała wprawdzie 723 powieści, ale jeśli weźmiemy pod uwagę wszystko, co Kraszewski napisał, to z pewnością można uznać, że żaden pisarz, czy pisarka w dziejach literatury światowej nie może się z nim równać. Gdyby w XIX wieku istniał istniała Księga Rekordów Guinnessa, to Kraszewski by do niej trafił, a jego rekord nie zostałby pobity po dziś dzień.
Źródło: Wikimedia.
Aż trudno uwierzyć, że człowiek ten miał jeszcze czas na inne rzeczy poza pisaniem. Autor Starej Baśni wykazywał również talenty: plastyczny i muzyczny. Jest autorem ok. 1800 rysunków i obrazów, uznawanych za wcale udane. Nic dziwnego, skoro jego nauczycielem był sam January Suchodolski. W wolnych chwilach (trudno uwierzyć, że u ogóle miał jakieś wolne chwile) Kraszewski oddawał się muzyce. Codziennie przez godzinę grał na fortepianie. Jego relację z koncertów i przedstawień operowych świadczą o znawstwie tematu. Na wstępie zaznaczyłem, że Kraszewski był też szpiegiem, a rzecz przedstawiała się następująco. W 1883 roku pisarz został aresztowany w Berlinie za działalność wywiadowczą na rzecz Francji. Rzeczywiście, znalezione w archiwach dokumenty nie pozostawiały wątpliwości – w latach 1873 – 1881 współpracował on z przyczyn patriotycznych z wywiadem francuskim, przeciw Prusakom. Za to prezydent Francji Mac Mahon chciał go udekorować nawet Krzyżem Komandorskim Legii Honorowej. Sąd skazał go na 3,5 roku twierdzy. Po 16 miesiącach jednak ze względu na wiek i zły stan zdrowia wypuszczona go warunkowo. Wkrótce potem Kraszewski wyjechał do Włoch, a potem Szwajcarii, gdzie zmarł. Zwłoki sprowadzono do Krakowa i pochowano na Skałce.
Grobowiec J.I. Kraszewskiego na krakowskiej Skałce, źródło: Wikimedia.
Jakim pisarzem był Kraszewski? Na to pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Pisał powieści o różnej tematyce, głównie historyczne i obyczajowe, ale także romanse, choć najbardziej znane są historyczne, jak lektura szkolna, Stara Baśń czy Hrabina Cosel (ta ostatnia znana jest przede wszystkim za sprawą ekranizacji z 1968 roku w reżyserii Jerzego Antczaka ze świetną Jadwigą Barańską w roli tytułowej, Mariuszem Dmochowskim jako August II Mocny i Danielem Olbrychskim w roli króla Szwecji, Karola XII). Ja sam czytałem kilka powieści historycznych Kraszewskiego i uznaję je za całkiem udane utwory. Fabuła jest dobrze skonstruowana, akcja wartka, a autor zna fakty historyczne i realia epok o których pisał. Może do Aleksandra Dumasa-ojca mu daleko, ale jego książki warte są polecenia. Literaturoznawcy uważają go raczej za dobrego rzemieślnika, niż artystę, ale trzeba oddać mu jedno – był on tak naprawdę pierwszym polskim powieściopisarzem w pełnym tego słowa znaczeniu, wcześniej dominowała bowiem poezja. Do czasów Sienkiewicza był on też najczęściej tłumaczonym polskim pisarzem. Znacznie wyżej od powieści badacze literatury polskiej stawiają jego publicystykę. Tak czy inaczej, postać Kraszewskiego warta jest zainteresowania. Przejdźmy teraz do jego związków z Poznaniem.
Źródło: Wikimedia.
Może zabrzmi to dziwnie, ale właściwie za życia Kraszewski nie miał zbyt bliskich związków z Poznaniem. Autor Saskich Ostatków był od 1860 roku do śmierci członkiem honorowym Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk, bywał też w Poznańskiem, choć nie udało mi się znaleźć informacji, czy odwiedził Poznań (proszę wybaczyć mi moją ignorancję). Wydaje się to jednak oczywiste, biorąc pod uwagę rangę Poznania. Pisarz był raczej związany z takimi miastami, jak: Wilno, Biała Podlaska, Żytomierz (był tam przez jakiś czas dyrektorem miejscowego teatru), Warszawa, Lublin, Kraków i oczywiście Drezno, gdzie zamieszkał po tym, jak musiał opuścić Warszawę w 1863 roku. W Poznaniu jednak znajduje się Pracownia-Muzeum Józefa Ignacego Kraszewskiego, umiejscowiona się przy ul. Wronieckiej 14. Jeśli pisarz nie był związany z Poznaniem, to skąd to muzeum? Zaraz odpowiem na to pytanie.
Źródło: Wikimedia.
1879 roku w Krakowie hucznie obchodzono 50-lecie pracy literackiej Kraszewskiego. Z tej okazji zjechało się do miasta 11 tys. osób. Pisarz otrzymał aż 257 darów, 15 dyplomów i adresów oraz 509 telegramów z życzeniami. Początkowo dary te były wystawiane w Sukiennicach, a dochód z tej wystawy wzbogacił fundusz na budowę pomnika Mickiewicza. W końcu dary jubileuszowe zabrał Kraszewski do Drezna, gdzie wtedy mieszkał. Pojawił się jednak pomysł utworzenia stałego muzeum, gdzie dary te mogły być eksponowane, tym bardziej, że sam Kraszewski uważał je za własność narodu, a siebie jedynie za tymczasowego ich depozytariusza. W 1883 roku autor Starej Baśni postanowił przekazać zbiór w darze Poznańskiemu Towarzystwu Przyjaciół Nauk, którego był członkiem honorowym, pod warunkiem, że zbiór nie będzie rozproszony. PTPN z radością zgodził się na przyjęcie zbiorów. Reprezentujący Towarzystwo przyjaciel Kraszewskiego, hrabia Wawrzyniec Engeström poradził pisarzowi, aby dar przekazał on aktem notarialnym, zastrzegając, że jest to własność rodziny Kraszewskich, a zbiory przekazane są na zasadzie depozytu, a w razie rozwiązania Towarzystwa, mają wrócić do rodziny. Chciał w ten sposób zabezpieczyć dary, aby w razie rozwiązania PTPN, nie zostały one skonfiskowane przez władze pruskie. Kraszewski zgodził się na to i 20 czerwca 1884 roku, zbiór jubileuszowy dotarł do Poznania.
Ławeczka J.I. Kraszewskiego w Białej Podlaskiej, źródło: Wikimedia.
Do 1939 roku zbiór był eksponowany w Bibliotece PTPN, ale w okresie międzywojennym, kiedy gwiazda pisarza mocno już przybladła, nie wzbudzał on już takiego zainteresowania. Lata II wojny światowej zbiór jubileuszowy przeleżał w podziemiach Muzeum Wielkopolskiego w Poznaniu, część jednak uległa zniszczeniu podczas działań wojennych w 1945 roku. Po wojnie zbiór trafił do pałacu w Rogalinie.
Pracownia-Muzeum powstała jednak później i to za sprawą rzemieślnika i bibliofila, Mariana Walczaka (1906 – 1987). Walczak od najmłodszych lat był zapalonym czytelnikiem i zbieraczem książek. W latach pięćdziesiątych zainteresował się pisarstwem Kraszewskiego i od tego czasu zaczął gromadzić pamiątki po pisarzu, a przede wszystkim kolejne wydania jego powieści i publicystyki, a także ryciny Kraszewskiego i jego rękopisy. Zbiór stale się powiększał. W końcu kolekcjoner zaczął myśleć o przekazaniu zbiorów Poznaniowi. 3 maja 1979 roku nastąpiło uroczyste przekazanie zbiorów miastu Poznań. Władze miasta zobowiązały się stworzyć specjalne muzeum, nad którym pieczę sprawowałaby Biblioteka Raczyńskich. Muzeum-Pracownię Józefa Ignacego Kraszewskiego otwarto w 1986 roku jako oddział Biblioteki Raczyńskich w specjalnie wyremontowanej kamieniczce przy ul. Wronieckiej 14. Do kolekcji Walczaka dołączono też jubileuszowy zbiór darów dla Kraszewskiego z 1879 roku, przechowywany do tej pory w Rogalinie. Stworzono dla niego specjalny gabinet. Dziś zbiory muzealnie liczą blisko 3 tys. woluminów, w tym 220 pierwszych wydań powieści Kraszewskiego, oraz niemal wszystkie późniejsze edycje jego dzieł. Ponadto zgromadzono prace naukowe poświęcone pisarzowi, kilkadziesiąt rękopisów autora Hrabiny Cosel, w tym autograf wiersza Pieśni, ty moja pieśni, a także kilkadziesiąt jego listów. Ponadto w zbiorach znajdują się fotografie oraz dokumentacja prasowa towarzysząca twórczości Kraszewskiego. Osobny dział stanowią wspomniany dary jubileuszowe pisarza, w tym albumy, adresy jubileuszowe, kałamarze, medale, puchary itd. Ciekawą pamiątką jest fotel Kraszewskiego, ozdobiony wizerunkami 12 herbów ziem historycznej Wielkopolski.
Pracownia-Muzeum J.I. Kraszewskiego w Poznaniu, źródło: www.bracz.edu.pl
Rok Kraszewskiego to dobry moment na przypomnienie Polakom dorobku tego niezwykłego pisarza. Dla poznaniaków jest to okazja, aby zwiedzić muzeum jego imienia, które jednak leży na uboczu głównych szlaków turystycznych i spacerowych naszego miasta i nie znajduje się chyba w czołówce najchętniej odwiedzanych muzeów w Poznaniu.
Źródło:
J. Bachórz, Józef Ignacy Kraszewski, http://literat.ug.edu.pl/autors/kraszew.htm
K. Klupp, W. Dominikowski, Marian Walczak. W XV-lecie śmierci. Rzemieślnik, bibliofil, darczyńca, http://www.bracz.edu.pl/winieta/w28/28_06.pdf
P. Kraszewski, Pracownia-Muzeum Józefa Ignacego Kraszewskiego w Poznaniu, http://www.bkpan.poznan.pl/biblioteka/JW70/kraszew.htm

sobota, 13 października 2012

150. Z chłopa król



Tym razem krótko: "Z chłopa król" to kolejna wariacja na temat biednego prostaczka, który dzięki swojemu dobremu sercu ostatecznie pokona wszystkich cwaniaków, i ostatecznie będzie żył dlugo, szczęśliwie, a do tego dostatnio. Tym razem owym prostaczkiem jest Gaweł, pechowiec jeszcze większy niż "głupi Maciuś" z innej bajki JIK-a. Tamten miał przynajmniej kochających rodziców. Ci Gawłowi natomiast, gdy przyłapali go na próbach dokarmiania kolejnego żebraka, po prostu wyrzucili go z chaty. Z pomocą biednemu chłopakowi przyszły jednak siły wyższe. Już tego samego dnia znalazł magiczny złoty pierścień...  A co było dalej zdradza tytuł bajki.

Tym razem dydaktyczna wartość bajki jest nieco wątpliwa. W realnym życiu złote pierścienie jednak nie leżą na ulicy. Wiele jest jednak przygód i zwrotów akcji co sprawi, że powinna ona spodobac się także młodszym czytelnikom (lub słuchaczom). A o to przecież w sumie chodzi:).

piątek, 12 października 2012

149. Pułkownikówna

Jejku, jaka cudna ramotka! Chciało mi się dobrego staroświeckiego romansu, więc za podszeptem ZWL (on tego nie wie, bo mu nie powiedziałam, że po jego recenzji od razu poleciałam przekopywać swoje licealne zasoby JIK-a) i jest! Znalazłam cudo lekko zatęchłe, przygniecione innymi książkami tegoż autora.

Pełna ciepła opowieść o czasach saskich. Pewna panna litewska, cud urody, prawie anioł, otoczona przez rój wielbicieli, tak długo przebiera i wypatruje najznamienitszej partii, że koniec końców wychodzi za najbrzydszego. Co lepsi kawalerowie stopniowo poznikali, pożenili się gdzie indziej - z pannami na pewno mniej pięknymi ale może i mniej wyniosłymi - a Teklunia została na lodzie. Ale cóż to za heroina! Dziś takich panien już nie ma...

W poprzedniej notce wspominałam, że odautorskie posłowie jest czymś, czego nie można pominąć. Teraz również posłowie jest niezłe - ten dydaktyczno-socjalistyczny smrodek trzeba koniecznie poczuć:) Bo gdzieżby się tam miał czytelnik bawić i delektować samym czytaniem i taką prostą historią. Trzeba mu jeszcze wszystko wytłumaczyć, wyłuszczyć, żeby nie zapomniał, że nie dla przyjemności czytelnik czyta, ma jeszcze czuć smród zgniłej arystokracji, która doprowadziła do upadku Rzeczpospolitą. Ale dobrze, zostawmy te ideologie, wróćmy do pięknej Tekli.

Uroczy staroświecki styl Kraszewskiego jest po prostu świetny. Te długie, wielokrotnie złożone zdania z pokrętną składnią. Te wtrącenia z łaciny i piękne makaronizmy - Kraszewski był mistrzem i zachwyca. Koniec i kropka. Jak on potrafił pięknie ustylizować swoją powieść na dowolne czasy. Chcecie o Piastach - proszę Starą Baśń, chcecie o Sasach - proszę Pułkownikównę, może jeszcze coś o innych czasach - na pewno napisał, wystarczy poszukać.
Już się nie mogę doczekać, kiedy sięgnę po następne jego książki, jeszcze kilka mam nieprzeczytanych z moich własnych prehistorycznych czasów.

148. Głupi Maciuś

W pewnej chłopskiej rodzinie, w której było juz dwóch starszych synów, urodzil się mały Maciuś. Dziecko rosło, ale niekoniecznie na pociechę rodzicom, już od najmłodszych lat było widać, że różni się od rówieśników. "Ojciec wzdychał, matka płakała, patrząc nań, bracia się śmieli, ludzie ramionami ruszali i mówili: co z tego biedaka będzie?" Starali się rodzice jakoś zabezpieczyć przyszłość swojego dziecka. Ojciec zaszył złoto w siermiędze, matka garniec talarów zakopała w kącie. Cóż z tego, skoro po kilku latach bracia i tak "oszwabili" Maciusia. Jaki zatem ratunek pozostał niedostosowanemu chłopakowi? Mówi się, że wychowanie powinno wzmacniać mocne strony dziecka, nie tylko zapewnić mu korzenie, ale także skrzydła. I to najwyrażniej udało się w przypadku Maćka. W ostatecznym rachunku uratowało go przed śmiercią głodową jego dobre serce. Acha, zastanawiacie się może co było nie tak z Maciusiem? Dlaczego zasłużył sobie na etykietkę głupiego? W sumie wiedziałam, że mentalność chłopska, wyrosła na gruncie wielkiej biedy, bywała ekstremalnie praktyczna. Nawet jestem w stanie zrozumieć, że Maciusiowi zycie utrudniało jego dobre serce i prostoduszność. Wygląda jednak na to, że on
e nie były traktowane jedynie jak uciążliwe wady, a właśnie jak niepełnosprawność. "Markotno mu to było, bo już się dla gospodarstwa i z tęsknoty, że się sam jeden został, żenić chciał, a za głupiego Maćka nikt córki nie chciał dać. Gdzie się tylko zeswatał, odprawiano go z kwitkiem (...)." Wygląda na to, że gospodarze bali się, że Maciek przekaże swój charakter w genach. Jakiś czas temu autorka bloga czytanki przytulanki opracowała listę książek dla dzieci oswajających z odmiennością (tutaj). Może by tak dołączyć do niej Kraszewskiego, jako materiał do rozmowy o tym, co naprawdę oznacza odmienność i dlaczego lepiej nie przyłączać się do tłumu wytykających kogoś palcami? Zachęcam do lektury. Tę kilkustronicową bajkę znajdziecie między innymi tutaj. Ja znalazłam ją w zbiorze "Baśnie Polskie" wydanym w latach 80-tych.

wtorek, 9 października 2012

147. Pułkownikówna


Przypadki litewskiej dziewicy

Józef Ignacy Kraszewski, Pułkownikówna, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza 1965.

Hej, piękne były czasy saskie. „Do białego dnia często w pocie czoła się weselono, zajadano, zapijano, rąbano, jednano, a czas schodził jak z bicza trzasł, najprzyjemniej. Człowiek się nie opatrzył, jak hulając aż nad brzeg grobu się zatoczył, przeżegnał, westchnął i poszedł spać z czystym sumieniem. Dobreż to były ludziska, a jakie czasy! Jakie czasy! Pesymizm, co nam żywot zatruwa, jeszcze się nie był narodził. Wołano: »Choć bieda, to hoc!« i »Jakoś to będzie!«”.
W tej to błogosławionej epoce w nowogródzkim powiecie żyła sobie panna, z dziewic litewskich najpiękniejsza, jak Wenus marmurowa zbudowana i pełna uroku, „co pociąga ku sobie i szaleć każe”. I szalała młodzież, a i stateczni jegomoście oczu oderwać od panny pułkownikówny Tekli Borkowskiej nie mogli, choć jaśniała jak słońce. Charakter miała jakoby taki, jak uroda – anielski, tylko mająteczek skromny, ale piękność za posag miała jej wystarczyć. I wyglądało na to, że wystarczy: kawalerowie jak muchy do miodu się zlatywali, i szaraczkowi, i wojewodzice słodkie słówka pannie Tekluni prawili. Ale żaden dość dobry się pannie nie wydawał, wciąż na większego królewicza czekała. No i los złośliwy zemścił się na grymaśnicy...
Akcja sobie meandruje, raz płynie szybciej, raz wolniej, raz mniej przewidywalna, raz bardziej, nie wychodzi jednak poza ramy dość konwencjonalnego romansu z przeszkodami. Wiele postaci jest papierowych, w tym główna bohaterka, która przedstawiana jest mało konsekwentnie i w miarę upływu czasu ujawnia na marmurowym ciele niepokojące i niemiłe skazy. Wszystko to rekompensuje innych galeria pysznych typów. Najciekawiej wypada księżna Barbara Radziwiłłowa, trzęsąca Litwą rozdawczyni łask i protekcji. Biada tym, którzy jak panie Borkowskie, narazili się wpływowej personie. Oprócz tego pomniejsze postacie: panna Jacenta Klecka, zaufana księżnej, czy pani pisarzowa Ryczakowa („Sznurowała usteczka i dla nadania im wdzięku, i dla pokrycia szczerbów, które czas w zębach powybijał”) i jej córka Agata, a także cała plejada konkurentów do ręki Tekli. Tło obyczajowe barwnie (czy muszę podkreślać mistrzowski styl?) nakreślone; z ironią odnosi się Kraszewski do przedstawicieli stanu szlacheckiego, pieczeniarzy, pieniaczy, opojów, żarłoków. Nie szczędzi detali: opisy imienin pani Borkowskiej albo trybu życia na dworze księżnej Barbary są znakomite. Pisarz nie skupia się tylko na życiu codziennym, piętnuje choćby przekupstwo trybunałów, gdzie trudno bywało o sprawiedliwość, a górę brał ten, kto miał możniejszego protektora. Spod sarkastycznego tonu Kraszewskiego zdaje się niekiedy przebijać pytanie: „Piliście, bawiliście się, sprzedawaliście wyroki – i do czego nas to doprowadziło?” Ale to tylko przebłyski, „Pułkownikówna” ma bowiem raczej ton satyryczny niż oskarżycielski. Mimo zaś słabości fabularnych to idealna książka dla wszystkich, którzy mieliby ochotę na lekką powieść w stylu bardzo retro.

poniedziałek, 8 października 2012

146.Kwiat paproci

Kwiat paproci i inne baśnie polskie, wybrała i wstępem opatrzyła Hanna Lebecka, ilustrował Jerzy Treutler, Wydawnictwo Polskiego Towarzystwa Wydawców Książek, Warszawa 1986.

"Kwiat paproci i inne baśnie polskie" to jedna z moich książek dzieciństwa. Z czytanymi  jako dziecko baśniami bywa tak, że zazwyczaj pamiętamy fabułę, bohaterów, morał, ale mało kiedy zostaje nam w pamięci nazwisko tego, kto utwór ułożył, czy na podstawie ludowych przekazów w literacką formę zebrał. Stąd też moje błędne przekonanie, jakobym nic pióra Kraszewskiego przed przystąpieniem do projektu nie czytała. Okazało się bowiem, że i owszem. "Kwiat paproci" z wymienionego zbioru! Czas odświeżyć lekturę sprzed lat...

 Swoje bajanie zaczyna autor od przywołania znanego od "wieków wiecznych" faktu, iż w najkrótszą w roku noc świętego Jana w każdym lesie zakwita jedna paproć, trudno ją znaleźć, dostępu jakoweś strachy bronią, sam kwiat jest niepozorny, ale rozwija się w cudowny kielich. Kto go zerwie, będzie mieć wszelkie szczęście. Może tego dokonać tylko młody człowiek i musi zdążyć zanim kur zapieje."Tak ludzie bajają, w każdej baśni jest ziarenko prawdy, choć obwijają ludzie w różne szmatki to jąderko, że często go dopatrzeć trudno, ale tak i ono jest"  - narrator jawi się jako znawca natury baśni, rzeczywiście nieraz bywają różne wersje,ale zawsze jest jakiś wspólny mianownik, jednakowy element, zalążek prawdy. Tu takim pewnikiem jest to, iż cudowna paproć zakwita w noc świętojańską.

Po ogólnych rozważaniach przechodzimy z Kraszewskim do przedstawienia bohatera. Zazwyczaj w baśniach występuje "głupi" Jaś (opcjonalnie Maciek), chłopak może i nie najbystrzejszy, naiwny, łatwowierny,  ale dobroduszny, poczciwy, życzliwy i pracowity. Tu dla odmiany mamy zaś Jacusia - ciekawskiego, ambitnego, zawziętego, upartego odważnego, wręcz brawurowego, o naturze poszukiwacza przygód: "Zawsze szperał szukał, słuchał, a co było najtrudniej dostać, on się najgoręcej do tego garnął..(...)Co pod nogami znalazł, po co tylko ręką było sięgnąć, to sobie lekceważył, za ba i bardzo miał, a o co się musiał dobijać, karku nadłamać, najwięcej mu smakowało." Nasłuchawszy się przy ognisku gadek starek Niemczychy, zapragnął zdobyć ów fantastyczny kwiat paproci. Za punkt honoru niemal przyjął sobie spełnienie tego marzenia, trzy razy podejmował niebezpieczną wyprawę, aż do skutku, albowiem "człowiek, kiedy chce mocno, a powie sobie, że musi to być, zawsze w końcu na swoim postawi". (jak widać, nie odkrył Ameryki pewien brazylijski autor pisząc, iż "Kiedy czegoś gorąco pragniesz, to cały Wszechświat działa potajemnie, by udało Ci się to osiągnąć"). Siły kosmiczne musiały sprzyjać bohaterowi, bo mimo trudów i przeciwności, zrealizował swe zamierzenie. Cóż, kiedy zdobyte szczęście drogo go kosztowało...Kwiat paproci okupił się warunkiem. Początkowo dobrobyt, zabawa i bogactwo były dla Jacka świetnym życiem, ale wkrótce zaczęły go dopadać wyrzuty sumienia, tęsknota za rodziną, chatą, wioską, a także nuda. Egoizm wygrywał, ale do czasu...W końcu bohater pojął, że "nie ma szczęścia dla człowieka, jeśli się z drugim podzielić nie może". Tylko, że już było za późno...


"Kwiat paproci" ma wyraźny morał, piętnuje egoizm. Pokazuje, że dobra materialne nie dadzą pełnego szczęścia, jeśli nie będzie można się nimi dzielić z innymi, że są ważniejsze wartości niż pieniądze, rozrywka i  władza. Ta baśń ma do zaoferowania także ciekawą sylwetkę bohatera, którego ambicję i wytrwałość w dążeniu do obranego można podziwiać. Bardzo współczesny wydaje się charakter Jacusia, łącznie z tym,  że uległ pokusie łatwego życia. Dalsze jego dzieje stanowią  przestrogę.

Wskazać można gawędziarski styl, swoistą melodię tekstu, wartką fabułę, pewną archaiczność w obrazowaniu i słownictwie (co nie zaburza czytelności baśni),  uniwersalizm przekazu. Klasyka żywa!

Książkę zdobią ilustracje stylizowane na ludowe wycinanki.