środa, 27 marca 2013

181. Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił


Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił - J.I.Kraszewski


Tytuł wydaje się nieco niezgrabny, ale to wynik pochodzenia książki. "Jak się pan Paweł żenił" było drukowane w odcinkach w prasie, zdobyło olbrzymią popularność, która zaowocowała dopisaniem przez JIK-a sequelu ("Jak się pan Paweł ożenił"), ale i to nie wystarczyło napalonym czytelnikom - do książki dołączony jest jeszcze epilog - list pisarza do czytelników, w którym domyka on perypetie postaci drugoplanowych.
A traktuje to dziełko o losach wiecznego singla, który pewnego dnia stwierdza, że nie chce być sam i nie wystarcza mu jednak w życiu cyzelowanie do perfekcji systemu rowów melioracyjnych na swojej wołyńskiej posiadłości.
Najtrudniejsze okazuje się jednak pokonanie ograniczeń tkwiących w jego własnej głowie...
Książka ma duży potencjał komiczny, wyraźnie jednak większy w części pierwszej, w drugiej pan Paweł trafia na kobietę niemal idealną i śmieszne są juz tylko jego perypetie odzieżowe.
Całkiem zabawna książka dla singli aktualnych i tych byłych też:).

poniedziałek, 25 marca 2013

W jak Wańkowicz i więzienie



M. Wańkowicz, źróło: tvp.info
Jak można sobie zagospodarować czas w więzieniu? Aresztanci do piór!

Nadesłane przez p. Marka na pocztę Projektu Kraszewski. Bardzo dziękujemy:).

Jak podaje Melchior Wańkowicz w "Karafka La Fontaine'a"  tom 2 [1]:
Kraszewski napisał 144 powieści społeczno-obyczajowe, 88 historycznych, poza tym wiele mniejszych opowiadań (w sumie razem z powieściami około 600).

Jako ciekawostkę podaję za Wańkowiczem, że:

"Kraszewski uwięziony w Berlinie i osadzony w śledczym więzieniu w Moabicie (oddział szpitalny nr 13), przebył tam wśród prawdziwych katuszy moralnych całych 8 tygodni, t j. od 14 czerwca do 7 sierpnia 1883 r. Ale i tu nawet, pomimo tych duchowych i fizycznych męczarni, z godną największego podziwu
umiejętnością panowania nad sobą (że nie wspomnę już o czym innym) tak energicznie zabrał się do pracy, iż w ciągu zaledwie dni siedemnastu (?), t.j. od 14 czerwca do l lipca, napisał dwutomową powieść Psia wiara. Od l zaś lipca do 10 pisał znów drugą pt. Od kolebki do mogiły, a od 10 lipca do 5 sierpnia dokonał z niepospolitym talentem arcytrudnego przekładu białym wierszem pięciu komedii Tytusa Macciusa Plauta.
Od 26 maja 1884 roku (tj. od dnia przyjazdu [do Magdeburga]) do 5 czerwca, zatem w przeciągu pierwszych dni pobytu w twierdzy, Kraszewski zdołał już napisać powieść pt. Awantura. W lipcu tegoż roku napisał jeszcze dwutomową powieść Rodzeństwo i jednotomową Nad przepaścią. W późniejszych czasach, ale również w Magdeburgu, powstały jeszcze Justka, Król w Nieświeżu, ostatnie sześć powieści z cyklu historycznego, wielka, a nie dokończona podobno powieść z czasów reformy włościańskiej na Wołyniu, znaczna część dzieła o zakroju archeologicznym pt. Starzyzna..."

[1] M. Wańkowicz, "Karafka La Fontaine'a" Wydawnictwo Literackie, Kraków 1981 r
wydanie 1, tom II.

czwartek, 21 marca 2013

180. Zygmuntowskie czasy

Autorem recenzji jest Zielony Sznurek z bloga Czytelna Strona Miasta. Bardzo dziękujemy za udostępnienie!

Dawno i nieprawda

Okładka książki Zygmuntowskie czasy
  Tytuł: Zygmuntowskie czasy
  Autor: Józef Ignacy Kraszewski
  Wydawnictwo: MG
  Liczba stron: 418
  Cena: 36,00 zł
  Oprawa: twarda






Józef Ignacy Kraszewski często określany jest mianem człowieka instytucji. Rzuciwszy okiem na zakres jego działalności, trudno się z tym stwierdzeniem nie zgodzić. Kraszewski był zarówno pisarzem jak i wydawcą, publicystą, historykiem jak również działaczem społecznym i politycznym. W swoim długim życiu (1812 – 1887) spłodził 232 powieści. Ta zawrotna liczba pozwala mu piastować palmę pierwszeństwa, jeśli chodzi o liczbę wydanych dzieł w całej historii polskiej literatury. Niestety ilość nie zawsze idzie w parze z jakością. U Kraszewskiego obok dzieł bardzo dobrych, do których zaliczam Starą baśń, spotkać można pozycje zdecydowanie słabsze, jak np. Zygmuntowskie czasy.
Akcja Zygmuntowskich czasów, książki historyczno-przygodowej, rozgrywa się w XVI wieku, u zmierzchu panowania króla Zygmunta Augusta. Z pewnością nie był to najspokojniejszy okres w historii Polski. Na północy dopiero, co zakończyła się wojna o Inflanty (1570 r.). W Królestwie wrzało, ponieważ król znajdujący się już na łożu śmierci był bezdzietny, a dynastia Jagiellonów właśnie wygasała. Do tego dochodziły kłopoty z szerzącą się reformacją, którą sam Zygmunt August, jeszcze do roku 1564, popierał. Na dokładkę, południowo-wschodnie rubieże Rzeczpospolitej żyły w ciągłym strachu przed najazdami Tatarów.
Nie był to z pewnością dobry czas do długich, samotnych podróży. A wtedy to właśnie w grodzie Kraka zjawia się młodziutki chłopiec Maciek Skowronek, jak sam uważa, sierota, bez grosza przy duszy. Wkrótce, dzięki wymiernej pomocy przyjaciół poznanych już w mieście, dołącza on do braci żakowskiej. Okazuje się, że Maciek nie jest do końca tym, za kogo się podaje. Na jego życie dyba całkiem liczne grono nieprzyjaciół oraz wrogów. Życie w Krakowie zamienia się bezustanną gonitwę oraz ciągłą walkę o życie. Bystry czytelnik, chłonąc kolejne karty powieści od razu zaczyna zastanawiać się, dlaczegóż to, tyle osób czyha na życie biednego sieroty.
Rycina XVI-wiecznego Krakowa
Niemal w tym samym czasie poznajemy księżną Annę Beatę, która przeżywa prawdziwy rodzinny dramat. Ożeniwszy się potajemnie, w momencie, gdy jej ukochany mąż ginie, zostaje oskarżona o niewierność. Dziecko jej uważane jest przez wuja (brata zmarłego) za bękarta, który w dodatku niesłusznie rości sobie prawa do rodzinnego majątku. Stryj, całkiem słusznie kalkulując, dąży do zgładzenia owocu plugawej miłości, by pozbyć się tym samym konkurenta do spadku. W zaistniałych okolicznościach zrozumiała jest rozpacz Anny Beaty, które ciągle wypatruje duchownego, wysłanego z Rzymu, mającego potwierdzić zawarcie przez nią związku małżeńskiego.
Ta dość banalna, nieco dramatyczna historia jest dobrym pretekstem do zaprezentowania bogatej panoramy XVI-wiecznego Krakowa. Dzięki giętkiemu pióru pisarza poznajemy zatem życie codzienne mieszkańców grodu Kraka. Będziemy mogli oglądać je zarówno z perspektywy bogatej szlachty jak i rynkowych przekup. Bardzo precyzyjnie zostało również odmalowane środowisko uniwersyteckie. Kraszewski skrzętnie odnotowuje wszelakie zwyczaje oraz tradycje braci żakowskiej. Będziemy zatem świadkami otrzęsin głównego bohatera, weźmiemy udział w walkach kogutów, obchodzonych na pamiątkę św. Gawła (mnich benedyktyński zwany też Gallusem, co znaczy kogut). Wreszcie pisarz szczegółowo przedstawi nam stroje żaków, przedstawi ich prozę dnia codziennego.
Będąc już w Krakowie, Kraszewski nie omieszka wspomnieć o jego żydowskiej części, tj. Kazimierzu. Pewnie nie wszyscy zdają sobie z tego sprawę, ale obecna dzielnica Krakowa, w tym czasie była osobnym miasteczkiem, które sąsiadowało z grodem Kraka. Zamieszkiwane było oczywiście przez mniejszość Żydowską i Kraszewski bardzo ciekawe opisuje kontakty, jakie panowały pomiędzy wyznawcami obu religii. Można się co prawda czepiać, że Żyd został zaprezentowany raczej symbolicznie, tj. jako osobnik chciwy, żądny jedynie bogactw oraz pieniędzy, ale pewne niedociągnięcia trzeba po prostu przełknąć.
Warto w ogóle podkreślić, że Kraszewski posiadał bardzo rozległą wiedzę historyczną i z tą wiedzą chętnie dzieli się z czytelnikiem. Mnie najbardziej spodobał się bardzo wyczerpujący obraz tatarskiej niewoli. Za sprawą jednego z bohaterów, który trafił do tatarskiego jasyru, dowiemy się jak wyglądało życie więźniów, w jakich warunkach przyszło im egzystować. Kraszewski wyjaśni także, dlaczego Tatarzy tak chętnie brali jeńców, na jakie korzyści liczyli z tego tytułu oraz ile warte było w tych czasach ludzkie życie.
Wisienką na torcie całej historii jest z pewnością świetne odtworzenie atmosfery, panującej na dworze dogorywającego króla Zygmunta Augusta. Za sprawą Kraszewskiego zostaniemy wciągnięci w dworskie intrygi, których celem był również królewski majątek, a przynajmniej jakaś jego godziwa część. Przekonamy się, jak liczne gremium kochanek posiadał monarcha, którego ciągle walczyły o jego łaski oraz że król w ostatnich chwilach swojego żywota nie stronił od medycyny, nawet jak na owe czasy, niekonwencjonalnej.
Zygmuntowskie czasy to z pewnością książka interesująca, ale akcja jest momentami bardzo przewidywalna. Zdaje się ona wędrować po sznurku aż do szczęśliwego zakończenia losów głównych bohaterów. Brakuje realizmu oraz nutki szarości, bowiem praktycznie wszystkie postacie są przerysowane, albo czarne, albo białe, w zależności od tego, jaka rola przypadła im w udziale. Z pewnością nie jest to życiowe dzieło Józefa Kraszewskiego, ale mimo wszystkich niedociągnięć i niedoskonałości, chyba warto się z nim zapoznać, głównie przez wzgląd na starannie odwzorowaną panoramę społeczną oraz całkiem sporą dawkę interesujących faktów historycznych.

środa, 20 marca 2013

179. Kordecki

Recenzja pochodzi z bloga K.M.F. Bardzo dziękujemy jej autorowi za udostępnienie!

Książka, która przeleżała u mnie 16 lat zanim, zdecydowałem się ją przeczytać. I gdyby nie moja ostatnia wizyta w Częstochowie dalej by kurzyła się na mojej półce. W drodze do kaplicy N.M.P w bocznej ścianie po lewej stronie, stoi wystawiona urna z prochami Augustyna Kordeckiego. To przypomniało mi o książce , którą dostałem jako nagrodę, na zakończenie ósmej klasy szkoły podstawowej. Ja osobiście radziłbym najpierw przeczytać książkę a dopiero później odbyć pielgrzymkę czy zwiedzić Jasna Górę. Jestem pewien, że da to wspaniały efekt w postaci odkrywania miejsc, o których się już wcześniej czytało.
A warto przeczytać ta książkę właśnie dlatego, że autor fikcję literacką wplótł w historię szwedzkiego oblężenia twierdzy jasnogórskiej. Oczywiście głównym bohaterem jest przeor klasztoru ojców paulinów, który dowodził obroną. Jego niezachwiana wiara, upór i wola walki doprowadziły do tego, że po kilkutygodniowym oblężeniu wojska szwedzkie były zmuszone ustąpić.
Książka napisana jest pięknym językiem, czyta się ją naprawdę szybko i miło. Czym naprawdę miło zaskakuje to, fakt, że jest to historia zupełnie inaczej opowiedziana niż sławniejsza wersja z „Potopu” Henryka Sienkiewicza. Brak tu głównego bohatera targanego wewnętrznymi rozterkami sumienia, a mamy czystego, wyidealizowanego księdza który daje przykład, że wiara może przenosić góry.
Z punktu widzenia historii, sama obrona Częstochowy w 1655 roku, nie była decydującym momentem potopu szwedzkiego. Jednak zwycięski fakt przeciwstawienia się grupki kapłanów potędze militarnej wroga sprawił, ze po dziś dzień jest naszym symbolem narodowym. Często przypominanym przy okazji gry naszej kadry narodowej w piłce nożnej ;)
Kończąc ta króciutką recenzję, chciałbym zachęcić do przeczytania wyżej wymienionej książki. Dla osób ciekawskich może być wspaniałą bazą do weryfikacji faktów historycznych z opowieścią opowiedzianą przez autora. Dla innych powinna być źródłem łatwo przyswajalnej wiedzy, którą każdy z nas powinien posiadać.
Polecam.

wtorek, 19 marca 2013

178. Lalki

Od wydawcy:
Hrabia Filip Zebrzydowski czując zbliżającą się śmierć, pragnie doprowadzić do skutku planowany od dawna związek swojego bratanka Romana z baronówną Lolą Wilmshofen. Stary hrabia nie ma jednak łatwego zadania, bo młodzi ludzie których chce skojarzyć, to właściwie... lalki wykrojone według wzorowych modeli, lalki piękne, świetnie ubrane, nienagannych manier, ale bez żywszych poruszeń serca, umysłu i woli. Dlatego, gdy obok Romana-lalki stanie Alfred Nieczujski - człowiek szorstki w obejściu
, ale z dużą dozą zdrowego rozsądku - decyzja Loli, która zachowała resztki "ludzkich" normalnych uczuć nie będzie łatwa. 




To nie była najlepsza powieść Kraszewskiego. Albo ja się w nią za mało wczułam. 
Odniosłam wrażenie, że problem został potraktowany dość powierzchownie. Owszem, dziewczyna zachowała resztki zdrowego rozsądku, ale w sumie nie wynikła z tego żadna nauka dla głównego bohatera. On po prostu prowadził swoje puste życie tak jak dotychczas, tyle że z kim innym. A tak pragnęłam, żeby zrozumiał, w czym rzecz. No niestety, pisarz widać uznał, że nie każdy zrozumie. Jego bohater akurat nie.
Co mnie najbardziej bawiło, to świetne opisy toalety Romana. Te wszystkie paczki i paczuszki, kufer specjalnie na przybory toaletowe, specjalny stół do nich (bo zwykła toaletka była za mała), specjalne miski i miseczki, specjalne mikstury i mazidła. Kojarzy się? Ciekawe, iloma rzeczami mamy zastawione półki w łazience;)
A ileż czasu się traci na te wszystkie zabiegi upiększające! 
Przerost formy nad treścią bywa uciążliwy w codziennym życiu zwłaszcza rano przed wyjściem do pracy.
Pewna rzecz nie dawała mi spokoju - otóż rodzice wspomnianego Romana zgodzili się, żeby chłopaka wychowywał bogaty stryj. Nie przewidzieli, że mentalnie i uczuciowo stracą dziecko. Przyjeżdżał do nich z obowiązku, niechętnie, wstydził się ich skromnego domu i niewyszukanego jedzenia. Nie potrafił wejść ponownie w ich tryb życia - ta toaleta do południa! - nie rozumiał przyzwyczajeń i upodobań.
Zapomniał o swoich korzeniach, zapomniał, z jakiego domu się wywodzi. Spodobał mu się wielki świat, zachłysnął się bogactwem i powierzchownym blaskiem. Jakież to wciąż aktualne. W swoich ambicjach i realizacji celów, w marzeniach i pogoni za sukcesem większość ludzi traci z oczu to, co za nimi. A czy to naprawdę o to chodzi, żeby odcinać się od swoich początków? Nie da się pogodzić jednego z drugim? 

Józef Ignacy Kraszewski, Lalki. Sceny przedślubne, Wydawnictwo Literackie 1988

poniedziałek, 18 marca 2013

177. Kunigas

Malbork, lata 30-ste XIV wieku. Poznajcie litewską Drużynę A.
Szwentas - lat co najmniej 40, parający się czasami szpiegostwem na rzecz Krzyżaków. W czasie jednej ze swoim misji wywiadowczych na Litwę zmienia front i podejmuje się zlecenia na rzecz księżnej Redy. Ma odnaleźć jej zaginionego syna.
Jerzy - młody rycerz krzyżacki, prawdopodobnie Litwin wysokiego rodu. Pseudonim: Kunigas (zdrabniany również pieszczotliwie do Kunigasika), czyli Książę. Od momentu odkrycia, że jest porwanym jako dziecko Litwinem podupada na zdrowiu i cierpi na melancholię.
Baniuta - pyskata litewska nastolatka, również porwana w czasie jednej z wypraw. Szykowana przez swoją niemiecką opiekunke Gundę na ozdobę nieoficjalnego krzyżackiego  zamtuza.
Rymnos - (zdrobniale Romek) - kolejne uprowadzone litewskie dziecko, rodu zapewne pośledniego. W Malborku pełni rolę pachołka i najlepszego przyjaciela Jerzego.
Pewnego dnia ta czwórka połączy siły i dokona brawurowej ucieczki na Litwę. Jednak nie będzie im dane długo cieszyć się powtórnym spotkaniem z bliskimi. Za chwilę bowiem wyruszy kolejna krzyżacka ekspedycja mająca na celu nawracanie pogan ogniem i mieczem. A wtedy Drużyna A będzie miała okazję pokazać na co ich stać w walce z niedawnymi ciemiężycielami.
"Kunigas" jest powieścią parahistoryczną, opartą na jednej z legend zamieszczonych przez Kraszewskiego w antologii "Litwa za Witolda". Trudno powiedzieć, jak wiele jest w niej prawdy, gdyż zakończenie przerasta o głowę wszystkie podnoszące morale i sławiące bohaterstwo historie, jakie kiedykolwiek słyszałam. Przyznam, że ostatni rozdział sprawił, że dosłownie opadła mi szczęka (opadła ona zresztą także będącym jej świadkami Krzyżakom). I dla ostatniej sceny warto przeczytać Kunigasa, nawet, gdyby reszta książki trąciła myszką.


We wstępie wyczytałam, iż Litwini w XIX wieku, w miarę budzenia się ich świadomości narodowej, chętnie korzystali z dorobku Kraszewskiego w dziedzinie etnograficzno-literackiej. Te wszystkie legendy, które on spisywał, to było ostatecznie ich dziedzictwo narodowe.
Nie wiem, na jakim dokładnie etapie znajdował się rozwój litewskiego nacjonalizmu w momencie, gdy książka po raz pierwszy ujrzała światło dzienne. Nie wiem też, jak wówczas wyglądały (i czy w ogóle były) jakieś antagonizmy polsko-litewskie. Nie mogę natomiast pozbyć się myśli, że JIK za pomocą "Kunigasa" i jego zakończenia próbował podrzucić Litwinom kukułcze jajeczko.
Efektowne było to zakończenie? Bardzo. Pokazali Litwini, że mają fantazję i charakter? Nie da się ukryć. A że przy okazji zdobyli pierwszą nagrodę w XIV- wiecznej edycji Nagrody Darwina?

Dlatego coś czuję, że tylko mocno okrojony Kunigas mógł stać się przebojem litewskich czytanek.

Zaintrygowanych zachęcam do przeczytania książki i sprawdzenia o co chodzi.






źródło zdjęcia: smashwords.com

środa, 6 marca 2013

176. Zaklęta księżniczka

To była szybka piłka: doskonała recenzja Lirael, a potem krótki spacer po bibliotece, gdzie odkryłam "Księżniczkę" na zupełnie niewłaściwej półce. Cóż było robić, zabrałam niebożę do domu, gdzie niebacznie zaczęłam ją od razu czytać. Dobrze, że nie w wannie, gdyż by mi woda wystygła. To chyba pierwszy (albo pierwszy od czasów "Serafiny" i "Panicza") JIK, którego przeczytałam niemalże a jednym posiedzeniem. Wciąga mocno i oferuje czytelnikowi całą gamę emocji: uśmiechnąć się tu można nie raz, a pod koniec nawet może się łza w oku zakręcić.Doskonale wyważone ingrediencje tej potrawy to: nieco szemrana pensja dla panien i jej pracownicy, sierota niewiadomego pochodzenia, która o dziwo nie jest wkurzającą niunią, jej dwaj zalotnicy (jeden głupi jak but, drugi nie tak bardzo), kostyczny adwokat - strażnik sekretu. W tle zaś majaczy wieża kościoła Dominikanów na ulicy Freta w Warszawie.
"Zaklęta księżniczka" to oldskul z najgłębszych otchłani odlskulu, ale warto skoczyć na główkę do tego przerębla. Czytelnik wypłynie zeń odświeżony i gotowy na nowe wyzwania.

piątek, 1 marca 2013

175. Mistrz Twardowski

Pan Twardowski, postać znana kiedyś niemal każdemu polskiemu dziecku, żył podobno naprawdę. Lekarz i astrolog na dworze Zygmunta Augusta, zakolegowany z braćmi Mniszchami (ojcem i wujem Maryny Mniszczówny, późniejszej żony dwóch Dymitrów Samozwańców), pomógł im w skoku na królewską kasę. Oni stali się magnatami, on zaś bohaterem niezliczonej ilości legend, baśni i wierszy.
Sam Twardowski najwyraźniej nie za bardzo radził sobie w zdobywaniu przyjaciół i zjednywaniu sobie ludzi, gdyż po upływie stuleci, gdy już większość papierowych dowodów na jego istnienie zjadły myszy, jego czarna legenda miała się jak najlepiej.
Widać wielka musiała być siła ludzkiego strachu i nienawiści, skoro przetrwała tyle pokoleń. Sam Kraszewski był bowiem przekonany, że Twardowski to postać tylko legendarna, taka polska wersja Fausta.
"Mistrz Twardowski" jest kompilacją wielu wersji jego historii
krążących wśród wiejskich bab drących pierze i piastunek straszących dzieci. Kraszewski nadał tym różnym, często sprzecznym ze sobą wersjom spójną, logiczną i nienaganną artystycznie formę. Książka naprawdę robi wrażenie - niby to taka sobie bajeczka o świadomym, dobrowolnym i tajnym współpracowniku mocy piekielnych, a jednocześnie wylewa się z niej taki ładunek zła, że aż momentami robi się nieprzyjemnie.
Oprócz tego mamy w "Mistrzu..." dawkę teologii w wersji popularno-ludowej,ale nie powinno to dziwić, 130 lat temu, kiedy nie było TV, lud zapewne żył bogoiskatielstwem w dużo większym stopniu niż teraz.
Można go wreszcie czytać jako metaforę współpracy ze złem wszelakim. Twardowski kombinował, że powspółpracuje trochę z diabłem, wyciągnie z tego ile sie da dla siebie, postara się narobić jak najmniejszych szkód innym, po czym wykręci się sianem. Tyle, że w praktyce system, z którym zaczął współpracę miał przewidziane furtki na okoliczność kolaboracji także z takimi cwaniakami. I Twardowski zamiast się wykręcić, wsiąkał coraz głębiej.
Niby JIK nie żył w czasach totalitarnych, ale świetnie opisał mechanizm, który wykorzystany został potem np. przez służby specjalne oparte na donosicielstwie. Jak widać: formy ludzkiego uwikłania w ciemne sprawy się zmieniają, ale istota zjawiska zostaje bez zmian.
Drugie skojarzenie zawdzięczam zacofanemu w lekturze. Z komentarza pod notką o doktorze Mengele: "wykorzystał okazję stworzoną przez system, żeby realizować własne ambicje". No właśnie; Twardowski też był gotowy na wiele, żeby wznieść się na wyższy poziom wiedzy, albo raczej pseudowiedzy, gdyż mieszanie w tygielku kociej krwi z rtęcią trudno uznać za działanie naukowe. Skutki zastosowania jego "mądrości" też zazwyczaj okazywały się opłakane, choć raczej dla sfery duchowej jego "pacjentów". Do lektury jak zwykle zachęcam, a moimi skojarzeniami można się nie przejmować.
Ot, to zwykła bajka:).