sobota, 24 stycznia 2015

Karnawał, bal, hulanki, swawole...czyli Maskarada u KRASZEWSKIEGO.


Natknąłem się w "Pamiętnikach" na taki, krótki, lecz wesoły tekst JIK-a. Przytaczam w całości. Aż chce się z tymi bohaterami - zwykłymi ludźmi porozmawiać. Barwne, roztańczone koło...


J.I. KRASZEWSKI: PAMIĘTNIKI

Cóż to za radość, gdy na rogach ulic wielkimi, czarny­mi literami spostrzegliśmy drukowane afisze zwiastujące, że będzie:
MASKARADA
Maskarada! Doskonale pojmuję szał publiczności rzym­skiej i weneckiej, tam, gdzie we dnie i w nocy na ulicach odbywały się szalone maskarady, maskarady prawdziwe, gdy u nas takie wrażenie na każdym młodym robiła obietnica maskarady zimnej, zaryglowanej w dwóch salach, ostawionej wartą, zapobiegającą zbytniemu szałowi, maskarada składająca się czasem z niezamaskowanych tylko masek.
Jakże bo to człowiek swobodny, jak wesoły, jak o wszyst­kim zapomina, zrzuciwszy siebie z siebie i uczyniwszy się jakąś abstrakcją, nie będąc obowiązany odpowiadać za wszystkie głupstwa, które może powiedzieć i popełnić; jak się to bieży na tę zabawę! O, nigdy nie zapomnę wieczorów przepędzonych w domu Mullera na pustych żartach, na we­sołej z nieznajomymi gawędce, na uganianiu się za pociesz­nymi maskami, z których się drwiło nielitościwie.
Ale spójrzmy na maskaradę wileńską. Rzadki na niej bywał kostium charakterystyczny, uderzający nowością, pomysłem. Garderoba ubogiego teatru dostarczała zwykle zawsze jednych i tych samych, po troszę tylko urozmaico­nych strojów. Najwięcej widziałeś Niemców, owych to ba­jecznych Niemców, w perukach i haftowanych frakach, Hiszpanów nie mniej bajecznych, w kapeluszach z pióra­mi, Krakowianek, Cyganek-wróżek, Turków, kominiarzy itp. Rzadziej ukazywał się Żyd, Żydówka, dziki człowiek, niedźwiednik z niedźwiedziem. Zjawiskiem była maska charakterystyczna lub okolicznościowa, i myślę, że Chole­rę, która raz pokazała się była na maskaradzie, do tej pory
pamiętają. Tłum składał się pospolicie z czarnych fraków i ogromnych nosów, czarnych półmaseczek, krótkich spódniczek, różowych płaszczyków, nieodgadnionych ubiorów jakichś krajów dotąd nie odkrytych, brzuchatych Niemców itd., itd.

Wesoły młodzik z maleńką dozą dowcipu, z wielką roztrzepania i ochotą do mistyfikacji i żartów, łatwo przycho­dził do wielkiej roli na maskaradzie i zajmował sobą wszystkich. Ale na nieszczęście tak w tym Wilnie wszyscy się znali, że bardzo łatwo domyślić się było, kto ludziom łatki przypinał. Maska była wpół przeźroczystą tylko, często na­wet i bedele pisali akademikom ich cyfry na ręku. W takim razie jak kwiat kosą podcięty wiądł dobry humor maski, któ­ra kryła się w tłumie i nie bawiąc znikała. Takich intryg, ja­kie gdzie indziej na maskaradach miewają miejsce, tu nie bywało, a przynajmniej trafiały się rzadko. Na to Wilno było zbyt małe, a mieszkańce jego zbyt sobie znajomi.
Przez cały wieczór dla dodania humoru przygrywała muzyka, pary krążyły po salach, zaczepiane, wstrzymywa­ne, śmiejąc się, odpowiadając piskliwie, milcząc niekiedy lipomie. W bocznych pokojach zajadano i zapijano tym­czasem pod oczyma głodnych, arkadyjskich pasterek i wy­pchanych brzuchów niemieckich. W ostami wtorek wybi­jająca północ rozpędzała wszystkich nagle. Kto by myślał, że posłuszni biegli popiołem posypać głowy i zasnąć w łóżku. O, nie ! Cała naówczas młodzież dopadała drążek i le­ciała na Pohulankę, na salę zwaną niegdyś Harmonii, gdzie się uroczystym szałem kończył karnawał.
Tu już płeć piękna reprezentowana była przez niezamaskowane mieszczki, modystki, aktorki, kupcówny itp., a płeć niepiękna składała się z najrozmaitszej mieszaniny akademickich fraków, oficerskich szlif, profesorskich aksamitnych kołnierzy etc., etc. Co tylko chciało swobodniał odetchnąć, naśmiać się całym gardłem, nagadać głośno, swobodnie nabrykać, jechało na Pohulankę. Trzeba było widzieć, jakim to nieukontentowaniem piętnowało oblicze szewców, krawców, kupczyków i kancelarzystów, jakim strachem nabawiało płeć piękną, gdy ten napływ barbarzyńców na ich kraj po północy już się rzucał. Przerywano tańce. Panie bledniały i czerwieniały, lękając się co chwili impertynencji (a nie lękały się jej między swymi !), panowie patrzali tylko, czy ich kto nie zaczepia, gotowi do boju. Po chwilce, chociaż zawsze indigenes a) mieli się na ostrożności, oswojeni jednak trochę samym widokiem niebezpieczeństwa, zaczynali się bawić; zdobywcy zapalali cygara, dumnie nakazywali podawać szampana i gdy wesołość powszechna zniwelowała wszystkich, szła zabawa jako tako dalej, aż do niebezpiecznej chwili, w której trunek coraz bardziej zwyciężonych i zwycięzców głowy rozmarzać zaczął.

Tu nieznacznie trącił akademik kogoś z indigenów:
-Pan mnie uderzył.
-Nie, ale jeśli chcesz, to uderzę.
-Pan mi grozi?
-A gdybym groził?
-Ja sobie nie dam kołków strugać na nosie.
-Z pewnością to pan utrzymujesz?
-Pan sobie chce żartować ze mnie! Pan...
Tu przystępuje drugi akademik i drugi z indigenów.
-Panowie! Panowie! Cicho! Cicho! Zgoda!
-A to ten ciągiskóra chce mi tu imponować!
-Mospanie!
W tej chwili, gdy ręce do wysokości rozdrażnionych umysłów podnosić się myślą, rozbrajają powaśnionych.
Ale gdy raz wybuchła nienawiść, dwa obozy wrą zemstą, każdy tylko szuka przyczepki. Siedząc o dwa kroki od sie­bie, jedni o drugich umyślnie nie wiedzieć, co mówią.
-Ta hałastra akademicka - powiada kupczyk - naszła nas tu i pokoju nam nie daje.
-Ta szuja szewców i krawców chce tu grać rolę jakąś.
-Co waćpan mówisz?
-Co pan mówiłeś?
-Słuchaj no, ty szewcze!
-Słuchaj no, ty młokosie!
Tu żony mdleją, siostry płaczą, matki krzyczeć zaczynają, aktorki śmiać się, a oficerowie mediatorów grać rolę.
Z wielkiej sali (która nie jest wcale wielka) wytacza się gru­pa zajadłych do bocznego pokoju, tu interwencją swą obja­wia policjant, zostaje poszturchanym, grupa się powiększa, spór rozjątrza, słabsi pierzchają silniejsi zasiadają i piją. Nie wiem, jaki mieć może urok taka zabawa, chyba ten, że cygara i fajka wolny mają wstęp do sali. Nade dniem bladych, ubawionych gości odwożą drążki b) do domu.

a) indigenes (łac.) - miejscowi, tubylcy
b) drążki - dorożki
Źródło:
*Józef Ignacy KRASZEWSKI "Pamiętniki" Ossolineum (Skarby Biblioteki Narodowej) Wrocław 2005
* © zdjęcia własne (z wileńskiej ulicy)

sobota, 17 stycznia 2015

"Litwa słowem polskim malowana" - KRASZEWSKI, SYROKOMLA, SŁOWACKI i inni...- archiwum radiowe ZW.


                         Zwykle bywa tak, że jak szukamy dajmy na to np. audycji radiowych na stronach www, nagle ich potrzebujemy, wówczas trudno je znaleźć. Tym razem zwolniłem tempo poszukiwań  i dotarłem do sedna sprawy. Udało mi się dotrzeć do archiwum Radia znad Wilii, o którym wcześniej pisałem. Są to cykliczne audycje radiowe poświęcone kilku naszym Wieszczom m.in. obszernie potraktowany jest Józef Ignacy KRASZEWSKI. Wszystkie audycje są zebrane pod zbiorczym tytułem "Litwa słowem polskim malowana" i prócz wysokiej literatury polskiej
z przeszłości usłyszymy tutaj wiele ciekawych słów także o współczesnej "Awangardzie Wileńskiej".
Zbiór 23 audycji wileńskiego Radia


Zdjęcia:
*Polskie Radio
*Litewskie Radio na stronach www

Krytyka Towarzystwa Szubrawców w KRASZEWSKIEGO "Pamiętnikach lat młodzieńczych".



                 W swych wczesnych pamiętnikach JIK srogo krytykował literaturę, ukazującą się w mieście Wilnie, na początku XIX wieku. Nie ominęła ona również "Wiadomości brukowych" - pisma, które było organem Towarzystwa Szubrawców.
Jak podsumowuje tę krytykę badacz biografii JIK-a, Wincenty DANEK, była ona nieobiektywna, pisarz często zapędzał się w swej krytyce, dostawało się niejednemu wydawnictwu wileńskiemu z tamtych lat. Najogólniej rzecz przedstawiając, JIK miał zamiar ocenić "słabą" kondycję literatury Wilna w XIX wieku.
DANEK podkreśla jednak, że "Wiadomości Brukowe" , a co za tym idzie Towarzystwo Szubrawców, ma dziś wielce pozytywną rolę w polskiej kulturze, bowiem zostało jednak docenione i na wieki utrwalone w historii literatury, jako jedno z licznych wówczas Towarzystw (obok Filomatów i Filaretów np.) dążących do obalenia znienawidzonego caratu.
                 Najlepiej "krytyczną parabolę" JIK-a opisuje zdanie DANKA: "W krytycznym zapale nie bierze pod uwagę (JIK), że jego zarzuty przynoszą właściwie zaszczyt Szubrawcom oraz ich pismu".
Ukazujące się w latach 1816 - 1822 pismo "Wiadomości Brukowe" poprzez satyrę wyśmiewało ludzkie przywary, które miały pozostać w społeczeństwie wytępione: jak nadużycia mniejszych sądów, gry hazardowe, pijaństwo i ubytki moralne. Symbolem Towarzystwa Szubrawców była łopata - cyklicznie ukazywały się felietony p.t. "Szlachcic na łopacie". Zebrania Szubrawców przypominały obrzędy masońskie. Jak pisze KRASZEWSKI ich członkowie dzielili się na urbanów (członkowie rzeczywiści) i rustykanów (członkowie bez pełnych praw, podlegli prezydentowi Towarzystwa); swoje nazwy Szubrawcy obierali w oparciu o postacie z litewskiej mitologii. Szubrawcy unikali wad, które wyszydzali w społeczeństwie, mieli zostać światłymi (oczytanymi i piszącymi) ludźmi, stojącymi na straży moralnej. Wielkie , ówczesne nazwiska oświeconych  badaczy historii były wzorami w strażowaniu - niektórzy, wyżsi członkowie Towarzystwa obierali sobie imiona bożków żmudzkich: Perkunasa, Gulbi, Auszlawisa, Pergrubiusa, Sotwarosa - wybrane prosto z prac ŁASICKIEGO, STRYJKOWSKIEGO czy GWAGNINA.
                   JIK zawzięcie krytykował ukazujące się w "Wiadomościach Brukowych" wiersze, prozę, klasyczną satyrę (SWIFT i RABELE) . Uważał dosłownie, że "dowcip z nauką rzadko chodzi w parze" , a "bardzo poważni i uczeni ludzie, należący do grona Szubrawców... nie wszyscy wszystko mogą."


Źródła:
* Józef Ignacy KRASZEWSKI "Pamiętniki" Ossolineum Wrocław 2005
* zdjęcia - www