wtorek, 24 kwietnia 2012

113. Wieczory wołyńskie


"Nie wiem zaprawdę dlaczego, ale wieczór ze wszystkich pór dnia zdaje mi się najprzyjemniejszą. Jest to chwila uspokojenia, wytchnienia, zwrócenia w siebie, i policzywszy chwile każdego życia szczęśliwe, najwięcej by się między niemi znalazło wieczorów. Umysł podbudzony walką i pracą dnia, rzeźwiejszy jest i ochotniejszy niż rano, a nie tak zastygłe serce z jakiem wstajemy z nocy; fantazja rozwija skrzydła, pamięć nawet do głębi poruszona żywiej się krząta, wynosząc z komórek co skrzętnie sobie uzbierała." Dzień się skończył, noc jeszcze się nie zaczęła, a więc jest to czas refleksji w samotności, nad kartką papieru, w czasie rozmów z przyjaciółmi. Czterdziestosiedmioletni Kraszewski we wstępie ciepło wspomina przyjaciół, którzy odeszli, a z którymi spędzał wiele godzin na pożytecznych rozmowach.
 



















 Wieczory wołyńskie to nie tylko książka wspomnieniowa, esej, przewodnik turystyczny, ale i wykładnia poglądów pisarza oparta na przemyśleniach, porównywaniu zmian w społeczeństwie Wołynia. Założony cel historyczny i dydaktyczny wydaje się oczywisty, a do tego podany w sposób, którego nie powstydziłby się specjalista od PR.
Wołyń wielokrotnie przemierzany, oglądany i szkicowany, kochany i zasmucający jest bohaterem tej wieczornej opowieści. To w Żytomierzu przy ulicy Berdyczowskiej zamieszkał pisarz z rodziną w 1853 roku. Angażował się w życie miasta i okolic poprzez działalność społeczną. Wieczory wołyńskie stają się plonem obserwacji, przemyśleń, konfrontacji. Różnorodne środki składniowe służące nawiązaniu kontaktu z odbiorcą przechodzą od zachwytu, rzeczowej informacji, porównania, gawędy, do smutku potępienia, wydobycia skaz w niegdyś idyllicznym obrazie, by w końcu wskazać nadzieję.
"Na Boga! czegoż tu nie ma! dzieje świetne, przeszłość wspaniała, chleb, poezja, nie zbywa na niczem! Jest tu i step w miniaturze, i góry kto je lubi, i puszcze, i błota, i polesie straszliwe, i piaski z wydmami, i czarnoziem podolski, jednem słowem co kto zapragnie, co sobie kto wybierze. Kraj cały malowniczy i urozmaicony, a ludność nawet zbiegła się tu ze wszystkich świata krańców, aby na niczem nam nie zbywało."
I jeszcze o ludności:
"Cała ludność naszych prowincji składa się naprzód z najliczniejszej klasy ludu, od wieków na tych ziemiach osiadłego, ze szlachty, która mu przewodniczyła dawniej, z urzędników, przybyłych po większej części z różnych stron kraju, z żydów i drobnych złamków pochodzenia rozmaitego, o których niżej powiemy.
Lud, zasiedlający Wołyń, jest Rusią, to jest plemieniem zmieszanem rusko-polskiem. Jak w naturze nie ma nigdzie nagłych przejść, tak w plemionach obok siebie z dawna zamieszkałych zawsze się znajduje pośrednie, jednoczące je. Z jednej strony tak zwana Białoruś, z drugiej Ruś Czerwona i Małorosja są właśnie takiemi ogniwami spajającemi, których barwa właściwa z dwóch pierwiastkowych się składa. Wyrobiły one sobie pewną samoistność, ale na tle dwóch połączonych narodowości. Na Białej Rusi w języku i charakterze ludu, przemaga polski wpływ, w Czerwonej Rusi pierwiastek ruski. Język, obyczaj, charakter narodowy poświadczają o tem, i rzecz nie potrzebuje dowodzenia."
Piękna ziemia. Raj, ale od człowieka zawsze zależy, jak w nim będzie żył.
"Pozostaliśmy daleko od wszystkich, i wleczemy się ledwie powoli śladami odradzającego się życia; jakaś gnuśność ścisnęła nam serce, obojętność zmroziła uczucia, szyderstwo zatruło zapał wszelki, i tak poglądamy na wczoraj i jutro, jakby jedno ni drugie do nas nie należały."
W wielu miejscach pisarz jest bardzo krytyczny wobec swoich współczesnych, wskazując negatywne strony życia, marazmu, lenistwa, wręcz głupoty.
Bolesne to oceny ludzi, którzy odeszli od ideałów wspólnoty stanów. Teraz "majątek stał się dojną krówką, materiałem do spekulacji, źródłem dochodów i nic więcej." Również zbyt łatwo uszczupla się polski stan posiadania, a dawniej "Szlachcic zdobywał się na największe ofiary, aby się przy niej utrzymać, wypuszczenie z rąk gniazda było mu hańbą i sromem;" Spoglądając wstecz widzi: "Dawniej inne miano wcale pojęcie o ziemi, jej posiadaniu i obowiązkach, jakie ona wkładała. Prawo nigdzie nie zapisało tego, co było w obyczaju i tradycji, ale nie mniej dziedzictwo w ziemi uważało się nie tylko za źródło dochodu, ale za symbol obywatelstwa krajowego, za przekaz dziadowski. Rodziny, wiekami ugruntowane na spadkowych majętnościach, związywały się węzły nierozerwanemi z mieszkańcami miejscowemi, z włością całą. (...) Wieśniak i pan stanowili niemal rodzinę, gdy często dwór, dziecię wieśniacze, chłopek pańską dziecinę do chrztu świętego trzymał, a ten związek chrześcijański tak był silny, jak połączenie krwi prawie." Według Kraszewskiego siła tradycji tkwi w ziemi, wsi jako ostoi broniącej przed wynarodowieniem i wierze chrześcijańskiej. Dużo miejsca poświęca sprawom wiary, mądrej wiary, pozbawionej chciwości. Gdy spojrzy się na tragedię wołyńską XX wieku, o której pisarz nie mógł wiedzieć, nasuwa się uwaga, że pewne sprawy związane z obserwowaną zmianą warty, dojściem do znaczenie ludzi, dla których świętością były tylko pieniądze i zysk, kiełkowały w obserwowanej przez autora epoce. Kraszewski moralista jest zdecydowany w tępieniu zła, które zaczęło opanowywać jego ziemię. Od krytyki jest tylko krok domagania się oświaty dla ludu. "Mówiąc o oświeceniu, za najpilniejsze uważam religijne podniesienie wieśniaka; oświata od nowego chrztu duchownego począć się powinna i musi; - na innej podstawie nic zbudować nie będzie można. Dzieci i młodzież wyzwolić potrzeba od pracy ciężkiej choć w części, choćby na tem ogólne gospodarstwo przycierpieć miało, a przysposobić je do życia, gruntowniejsze wpajając zasady." Wybiórcze te moje cytaty, bo trudno streścić ideę pisarza-społecznika i patrioty. Wiele tematów porusza, łatwo przechodząc od jednej sprawy do drugiej, łączącej się z poprzednią w sposób logiczny.
Wieczory wołyńskie stały się zapisem poglądów, troski, obserwacji ludzi, ale i opisaniem turystycznym, przewodnikowym Wołynia ze szczególną uwagą zwróconą na Żytomierz, lecz i obserwacji tego, co dzieje się na innych rozdzielonych polskich ziemiach. "W W. X. Poznańskiem skąd na nas przed kilkunastą laty spłynęła filozofia niemiecka, mająca wrzkomo przetworzyć i odrodzić - germanizm pod pozorem cywilizacji podkopuje ostatki narodowości polskiej, w Galicji niespodzianie wyrosły rutenizm dopomina się późno praw swoich, które nieopatrzne zajątrzenie stworzyło... w naszych prowincjach żywioły małorosyjskie stawią się obok polskich, i zasad swych swobodą pozorną mamią tych, których zdają się posiłkować."
Ten skromny, niedoskonały wpis sygnalizuje obecność książki i paru tematów w niej poruszonych. Zabrakło opowieści o kolejnych miejscach, które w czasie podróży można zaobserwować, jakiegoś smutku zaniedbania, braku należytej pamięci oraz piękna przyrody. To pozostawiam uwadze kolejnych czytelników.

"Nadchodząca ciemność przeraża i zasmuca jakby przypominała nieprzespaną noc, w której tonie pamięć poza nami, a przeczucie, w straszliwej przyszłości. Ale pomimo smutku jakim napawa i niepokoju, którym karmi, chwila ta przynosi z sobą słodką jakąś tęsknotę. Człowiek, najmniej przywykły do dumania, zamyśla się, wzdycha i tysiące drobnostek przywodzi mu na pamięć wszystkie wieczory jego życia, za niemi całe życie prawie."
______________________
Józef Ignacy Kraszewski, Wieczory wołyńskie,  [wyd. I], Drukarnia Zakładu im. Ossolińskich, Lwów 1859.
Książkę przeczytałam w Cyfrowej Bibliotece Narodowej.

1 komentarz:

  1. Gratuluję wspaniałej lektury , opisana przez Ciebie fabuła książki trochę pasuje do "Wspomnień Wołynia, Polesia i Litwy" - wyraźnie przebija tam obraz wołyńskiego ludu, także z wspaniałymi opisami biedoty żydowskiej...Mówisz cyt. "ale i opisaniem turystycznym, przewodnikowym Wołynia" te dwie lektury to spaja...

    OdpowiedzUsuń