sobota, 31 marca 2012

107. Kartki z podróży 1858-1864

"Kto jedzie w celu studiów nad sztuką, może się zamknąć nad książkami w muzeach; chcąc lepiej poznać kraj, nie godzi się niczym gardzić, co jakąś stronę życia odkrywa."1
Nie zaczęłam podróży od Żytomierza, by rozpocząć zwiedzanie w Krakowie, dołączyłam do podróżującego w towarzystwie przyjaciół pisarza (nazywanych Klemrodem i Julmo) w chwili, gdy opuszcza Rzym i zmierza w kierunku Neapolu. Na półce w bibliotece został tylko jeden - i to drugi tom Kartek z podróży, pierwszy zaginął.
Najpierw trzeba odnotować, iż po podróżach na Wołyń, Polesie i Litwę, wyprawie od Lublina do Wilna oraz trasie czarnomorskiej uwzględniającej Odessę, Jedyssan, Budżak podróżował po Europie w celu naocznych obserwacji źródeł kultury oraz  teraźniejszości. Książka jest plonem paru wypraw ujętych w jeden spójny zapis. Osią jej jest jednak pierwsza podróż uzupełniona przez kolejne podróże, co czytelnik łatwo odnajdzie, ponieważ sam autor odnosi się do obserwowanych zmian.
Forma obszernych zapisów ma w sobie cechy reportażu, eseju o sztuce i wpisów do dziennika podróży. Wyłania się z nich również ciekawy wizerunek samego autora i jego systemu wartości. Jest w nim zawsze potrzeba odnalezienie plusów i minusów obserwowanego zjawiska, sytuacji, postaw ludzi. Dążenie do obiektywizmu poprzez subiektywne zapisy jest darem cennym. Jest to widoczne w ocenach wydarzeń historycznych, obyczajów, talentu. Pisząc o dziełach sztuki, wartościuje według własnego systemu estetycznego, posiadanej wiedzy, wrażliwości na piękno. Szczególnie interesują go ludzie. Porównuje neapolitańczyków z rzymianami, Włochów z Francuzami, Francuzów z Niemcami, wskazując własne obserwacje pozytywne i negatywne. Zdaje się mówić: Ludzie nigdzie nie są idealni. Bierzcie przykład z ich zalet. W swoich ocenach i postawie jest Europejczykiem z krwi i kości świadomym swojej wiedzy, a więc pozbawionym wszelkich kompleksów.
Podróż z Józefem Ignacym Kraszewskim jest spacerem,  zwiedzaniem obiektów w ich stanie dziewiętnastowiecznym. To też ciekawe doświadczenie.
Po drodze jest Monte Cassino, to dawne, niezniszczone przez działania wojenne. "Jedzie się tylko na górę obejrzeć klasztor w czworobok pobudowany, ogromny, do twierdzy podobny, i wspaniały aż do zbytku kościół.(...) Biblioteka, dziś wybrana ze szczątków dawnych, nie jest bardzo liczna, ale rękopisami szczególniej się odznacza. Najstarszy z nich sięga VI wieku. Dla paleografów, dla historii sztuki znajdą się tu pomniki nader interesujące."
No i wreszcie vetturino dowiózł polskich podróżników do Neapolu. Oceniając wpływ historii na mieszkańców, pisze: "Zdaje się, że największą szatańską przebiegłością nie można by dobrać skuteczniejszych środków zdemoralizowania nad te, których wypadki użyły przeciw Neapolitańczykom. Począwszy od rozpusty rzymskiej, do grozy i obskurantyzmu pobożnego dni poślednich, jest to szereg nieprzerwany wpływów, pod których potęgą najszczęśliwiej obdarowany naród ulec by musiał. Dlatego w sądzie o społeczności tej oględnym być należy, aby jej za winy cudze nie potępiać." - ten cytat to przykład ocen pisarza, który waży w ten sposób wiedzę i spostrzeżenia. Spacery, spotkania ze sztuką, ślady lektur są obecne tu i w dalszych etapach podróży. A i humor podróżnikom dopisuje. Kraszewski jest świadkiem cudu świętego Januarego. "Można o nim sądzić, jak się podoba; ale powtarzamy, że uroczystość cała nie dopuszcza ani podobieństwa oszukaństwa i komedii."
Ślady odkryć archeologicznych w Pompejach i Herkulanum (jeszcze nie takie jak współczesne) zajmują go bardzo. Z napisów naściennych odnotował starożytny dwuwiersz: "Dziwię ci się, ściano, że nie padniesz w gruzy, dźwigając tylu piszących głupotę." Te napisy, które czytał były dla niego niedogasłą iskierką minionych pokoleń, jakimś wykrzyknikiem. Były i inne miejsca pięknego wybrzeża, o których tutaj nie wspomnę, wybierając tylko niektóre z nich. Potem odkrywał piękno Capri.
Celem podróży przede wszystkim było poznanie Włoch (och, ten tom pierwszy), studiowanie sztuki, więc dalsza droga to dłuższe odcinki, obserwowanie krajobrazu Francji z okien pociągu, wykorzystanie wiedzy historycznej. Po dopłynięciu do Marsylii bardzo spieszył się do Paryża. Jeszcze stałe porównanie ludności: "Pierwsze wrażenie z przybycia do Marsylii, z porównania mimowolnego Włochów z Francuzami, całe było na korzyść ostatnich. Znać tu karność i porządek kraju dawno zagospodarowanego. Lud, żywy i wesoły prawie jak Włosi, praktyczniejszym się być zdaje."
Zwiedzanie Paryża, życie towarzyskie, chłonięcie wielkomiejskiego życia obfituje też w zwiedzanie pracowni polskich malarzy tworzących w stolicy Francji. "Kossak [Juliusz] urodził się znać na akwarelistę, maluje on ładnie bardzo olejno, lecz nigdy tak swobodnym nie jest, tak sobą jak w tym najtrudniejszym sposobie malowania, który się akwarelą zowie. Sprawia to natura artysty, który ma rzut pewny, śmiały, nie potrzebujący tych łatwych poprawek, które olejne malowanie dopuszcza. (...) Na ostatek ominąć się nie godziło pracowni pracowni skromnej a jednej z najoryginalniejszych, pana Cypriana [Norwida], chociaż nie wiem, czy Cyprian jest bardziej poetą, czy artystą? Niepodobna w nim nie uznać rysownika, nie można mu odmówić tytułu poety. Niestety, jest to płód wieku, chwili, wpływów jakichś czy najdziwniejszej w świecie natury, chorobliwa, nieszczęśliwa istota złożona z jasnych promieni i pasów atramentowej czarności. Trzeba umieć poszanować w nim cierpienie, fantazją, dziwactwo, talent, przyjąć go jak jest, ale niepodobna nie użalać się nad tym jeniuszem zwichniętym."2 Pisarz zachwycał się jedną pracą, białym krucyfiksem "z drzewa bez Chrystusowego wizerunku, ale z bardzo starannie odmalowanymi, z pewnym obrachowaniem prawdy, znakami krwi, kędy były przebite ręce, nogi, zraniona leżała głowa. Nigdy podobnego nie widziałem krucyfiksu..."
Potem przez Belgię zmierza w kierunku Niemiec, by zatrzymać się w Kolonii i zwiedzić imponującą katedrę, przy której nieustannie trwają prace, odbyć rejs Renem i udać się do Lipska, Drezna i Berlina. Cały czas pamięta o żywiole słowiańskim wypartym i wchłoniętym, próbując dojść do jakiegoś uogólnienia natur plemiennych. "Niemieckie narody walczyły i pracowały, myśmy marzyli, śpiewali, wierzyli i kochali. Jak w sztuce niemieckiej realizm góruje nawet w upostaciowieniu ideału, tak w dziejach Niemiec jest wszędzie przeważne poczucie rzeczywistości, gdy u nas rzeczywistość się nawet przedzierzga w postać ułudną. Patrzyliśmy i patrzym na fatamorgana, które się nam światłem zdają."3 Być może czytelnika zainteresuje i inne niemieckie spostrzeżenie. "Stanowisko kobiety w Niemczech w ogóle, z bardzo małymi wyjątkami, jest podrzędne, nie odgrywa ona roli przeważnej w rodzinie. Bezimienny autor broszury wielce zjadliwej przeciwko obywatelstwu KS[ięstwa] Poznańskiego dowodzi z tego powodu, że tylko narody zepsute, rozpustne podlegają kobietom i dają im panować nad sobą. Wyrzuca on Słowianom, że u nich niewiasty rej wodzą, a chlubi się tym, że Niemka jest gospodynią tylko i kucharką. Zapomniał o tym, że stanowisko kobiety może być nie koniecznie wyżej mężczyzny ani niżej od niego, ale z nim na równi, i że my właśnie, instynktem rozwiązując dziś tak gorąco debatowaną kwestią emancypacji, daliśmy kobiecie miejsce siostry, nie sługi."4
Wiele cytatów w wypowiedzi o książce, która jest zbiorem skomponowanym ciekawie jakąś swoją wewnętrzną dramaturgią uzyskiwaną z dawkowania wielu punktów obserwacji, a przemawia świadectwem dokonań ludzkości na przestrzeni wieków oraz zwyczajnym życiem współczesnym. Po raz kolejny mogę stwierdzić, iż ta podróż szczątkowa, niepełna z konieczności, sprawiła mi dużą radość.
"Świat sztuki jest nieśmiertelny. (...) Komu teraźniejszość ciężka i rzeczywistość bolesna, niech ucieknie w świat idei i sztuki, a znajdzie w nim spoczynek."
______________________
Józef Ignacy Kraszewski, Kartki z podróży 1858-1864, tom II, wyd. I, s. 520, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1977.
1 Tamże, s. 120.
2 Tamże, s. 316 oraz 318. Pracownię Norwida odwiedził pod nieobecność poety w sierpniu i wrześniu 1858 r.
3 Tamże, s. 367.
4 Tamże, s. 370.

piątek, 30 marca 2012

106. Pamiętnik Mroczka

"Pamiętnik Mroczka" to niedługa książka w formie pamiętnika. Ubogi szlachcic o nazwisku Mroczek opisuje niezwykłe wypadki ze swego życia. Ma wiele do opowiedzenia, albowiem brał udział w bitwie pod Wiedniem w roku 1683, w dość niezwykły sposób poznał króla Sobieskiego, wzbogacił się i gorąco kochał piękną starościankę Helenę.

O czasach dzieciństwa napisał bardzo niewiele. Po śmierci ojca, ubogiego szlachcica, tułał się z wraz z matką po obcych kątach, mieszkał "na łasce" u krewnych. Gdy dorósł, okazało się, że stryj zostawił mu w spadku wieś Wulkę. Dworek w Wulce był ogołocony ze wszelkich wartościowych rzeczy. "Jak żyw, takiej pustki i zniszczenia nie widziałem, dezolacji i ruiny"[1] - wspomina Mroczek. Ale i tak się cieszył, że ma wreszcie własny kąt, swoje miejsce na ziemi. Żałował tylko, że jego mama nie dożyła tych lepszych czasów.

Kiedy Mroczek został panem na włościach i zakochał się, zapragnął się wzbogacić. Okazją do zdobycia majątku stał się udział w bitwie pod Wiedniem. Mroczek, podobnie jak i inni Polacy, powrócił z wozem pełnym tureckich zdobyczy. Część cudowności sam zrabował, inne kupił za bezcen po drodze. Wśród łupów znajdował się m.in. pas diamentowy warty tyle, co cała wioska. Mroczek uważa, że "mnie Bóg pobłogosławił w tej wyprawie"[2]. Opis marszu w orszaku króla oraz bitwy pod Wiedniem zajmuje w książce dużo miejsca.

 Jaki jest główny bohater, Mroczek? To osobnik honorowy i nieustraszony, choć też niezbyt skromny. Nie chce przyjąć do wiadomości, że jako chudopachołek nie powinien starać się o rękę tak bogatej i ustosunkowanej panny jak Helena. Ma dobre serce, bo rozpaczał po śmierci bliskich osób. Bardzo kocha swego konia Pyladesa, uważa go za najdroższego przyjaciela. O Pyladesie pisze być może z przesadą, bo trudno uwierzyć w to, że koń ocalił mu życie. Według relacji Mroczka towarzysze spod Wiednia tak powiedzieli: "Toście też podobno swemu koniowi życie winni, bo gdyście się z niego zsunęli, wiele krwi utraciwszy, stanął nad wami, rozparłszy się, i nikomu przystąpić nie dawał, dopókiśmy was nie znaleźli; gryzł a rwał się, obraniając, by was nie stratowano"[3].

Bohaterowie są różni, jak to u Kraszewskiego. Dosyć ciekawą postacią wydała mi się pani podczaszyna. Jako młoda kobieta straciła ona męża i sześcioro dzieci. Kiedy została sama na świecie, założyła nietypową rodzinę. Przyjęła do swego zamku 20 ubogich i poczciwych panien ze szlacheckich rodów. Gdy panny dorastały, znajdowała im mężów, a potem dowiadywała się o ich losy i wysyłała im prezenty. I to właśnie pani podczaszyna zainteresowała się bardzo miłością Mroczka i Heleny.

-----
[1] J.I. Kraszewski, "Pamiętnik Mroczka", Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, 1984, str. 29.
[2] Tamże, str. 112. 
[3] Tamże, str. 91.

niedziela, 25 marca 2012

105. Dzieje Polski. Tom XVI - "Semko"

Gdybym miała najkrócej powiedzieć o czym jest "Semko", kolejna książka z cyklu "Dzieje Polski" to określiłabym ją jako powieść o niespełnionych marzeniach...

Bohater tytułowy to książę mazowiecki Siemowit IV. Był średnim synem Siemowita III, jednego z bohaterów "Białego Księcia", poprzedniej książki cyklu. Jego bracia to Henryk, biskup płocki oraz Janusz, książę czersko-warszawski, ożeniony z litewską księżniczką Anną Danutą (to ta od Danuśki i Juranda). Jeżeli ktoś uważnie czytał "Krzyżaków" to Semko pojawia się tam w tle jako książę Ziemowit - szwagier Jagiełły, żonaty z jego ukochaną siostrą Aleksandrą. 
Tyle jeśli chodzi o powiązania rodzinne książąt mazowieckich.

Akcja powieści toczy się w latach 1382 - 1386. Jest to czas od śmierci Ludwika Węgierskiego do wstąpienia na tron polski Władysława Jagiełły.
Po raz kolejny w ciągu kilku lat władca Polski zmarł nie pozostawiając po sobie następcy. Ludwik, co prawda, nadając szlachcie polskiej przywilej koszycki zapewnił tron jednej ze swoich córek jednak obietnica to jedno a jej wykonanie to całkiem inna rzecz. Przeciwko królewnie Marii (a przede wszystkim przeciwko jej mężowi Zygmuntowi Luksemburczykowi) wystąpiła większość polskiego rycerstwa. Jednak jeśli chodzi o rozwiązanie alternatywne już takiej zgody nie było. Małopolanie skłaniali się do poszanowania woli zmarłego króla, jednak widzieli na tronie polskim młodszą z królewien Jadwigę wraz z mężem, którego sami by jej wybrali. Jadwiga była co prawda zaręczona z księciem rakuskim Wilhelmem, ale to nie stanowiło jakiejś ogromnej przeszkody - zaręczyny można było w każdej chwili zerwać.
Wielkopolanie tymczasem forsowali na krakowski tron młodego księcia mazowieckiego Siemowita IV. Stanął za nim przede wszystkim możny ród Nałęczów oraz Bartosz z Odolanowa - jeden z najmożniejszych ludzi w ówczesnej Polsce. W Wielkopolsce było też wielu stronników Luksemburczyka - doprowadziło to do wybuchu wojny domowej pomiędzy nimi i zwolennikami Semka, która trwała od 1382 do 1385 roku. Dopiero przybycie Jadwigi zakończyło walki o tron krakowski. A po jej zaślubinach z Jagiełłą Siemowit ostatecznie zrezygnował ze swoich pretensji do korony, otrzymał liczne dobra na Rusi Halickiej oraz związał się ściśle z rodziną królewską, poślubiając w 1386 roku siostrę Jagiełły.

Napisałam na początku, że jest to książka o marzeniach.
Siemowit marzy o tronie królewskim, Bartosz z Odolanowa o władzy, Jadwiga o miłości i młodym przystojnym mężu, Książę Witold o godności wielkoksiążęcej a starosta wileński Hawnul o tym aby jego pan Jagiełło przyjął chrześcijaństwo. Niestety większość tych marzeń  nigdy się nie ziściła, a próby ich realizacji kosztowały wiele krwi i ofiar w ludziach.
W tle wydarzeń na ziemiach polskich przedstawia Kraszewski Zakon Krzyżacki. Krzyżacy żywotnie zainteresowani wydarzeniami mającymi miejsce w sąsiednich państwach starają się na nie wpłynąć tak, aby mieć z tego jak największe korzyści - popierają Zygmunta, pożyczają pieniądze Semkowi, obiecują Witoldowi pomoc przeciwko Jagielle, robią wszystko co w ich mocy aby przeszkodzić w połączeniu Polski i Litwy - tak jakby przeczuwali, że litewskie książątko, kiedy już okrzepnie na polskim tronie stanie się dla nich dziejowym pogromcą.

"Semko" ma wartką akcję i ciekawych bohaterów,  pomimo dosyć dużej objętości czyta się szybko - to jedna z ciekawiej napisanych książek cyklu. I co ważne - nie ma w niej prawie żadnych historycznych nieścisłości - piszę "prawie", bo pokombinował coś JIK z wiekiem Jadwigi - konkretnie dodał jej trzy lata, gdyż w chwili przybycia do Polski miała lat 11 a nie 14. Ale uczciwie trzeba przyznać, że to nie jego wina - zamieszania narobił Długosz, który błędnie podał datę urodzin królowej, a Kraszewski na jego kronice się opierał. 

poniedziałek, 19 marca 2012

Rocznica

Wszystkim Czytelnikom, zarówno tym, których męczy przesilenie wiosenne, jak i tym, którzy rozmarzyli się w promieniach wiosennego słońca, pragnę przypomnieć, iż dziś nie tylko obchodzimy imieniny Józefa, jako że mamy dziewiętnastego marca, ale również przypada 125 rocznica śmierci naszego drogiego pisarza.
Józef Ignacy Kraszewski zmarł w 1887 roku.
Uczcijmy jego pamięć lekturą wybranego jego utworu.

czwartek, 15 marca 2012

104. Rejent Wątróbka - polski Don Kichot?

Jakie jest wasze pierwsze skojarzenie, kiedy słyszycie (widzicie) tytuł Rejent Wątróbka? Moje było nieszczególne, najogólniej mówiąc szaro-bure. Do lektury skusiła krótka forma, Rejent Wątróbka jest bowiem kilkustronicową nowelką. Pan Rejent pochodził ze starego szlacheckiego rodu, choć tak pospolite nosił nazwisko.
Rejent Wątróbka nie tylko miał dziwną fizis. Pięćdziesięcioletni młodzieniec, mały i niepozorny, na głowie wytarta lisiurka, na szyi stary i spłowiały szal, na nogach "berłacze osobliwych kształtów", na krwawniku sygnet nitką bezbarwną omotany. Osobliwą miał także naturę. Wszystkich znał, o wszystkim wiedział, wszystko go obchodziło i we wszystko się wtrącał. Żwawy, energiczny i uczynny. Komukolwiek działa się krzywda tam pojawiał się Rejent Wątróbka, aby zaoferować pomoc. Kiedy jakaś panna została wykradziona przez zakochanego nauczyciela Rejent pojawiał się u ojca dziewczyny, który się wyparł dziecięcia, aby wybłagać przebaczenie. Kiedy znów innej pannie umarł narzeczony, a rodzina się jej wyrzekła zaproponował dziewczynie, której na oczy nie widział, małżeństwo. Ta się zgodziła, a że charakterek miała łagodnie mówiąc przykry, nie miał Rejent łatwego życia. Śmiano się z niego, przestrzegano przed tą samarytańską chęcią niesienia pomocy, ale natura ciągnęła do tam, gdzie mógł być przydatnym. Nikt nie doceniał jego bezinteresowności, a wszyscy śmiali się z tego bezprzykładnego poświęcania się. Ci zaś którym służył pomocą nie okazywali wdzięczności.
Na koniec nadmiernie ufając ludziom został wyzyskany przez nieuczciwego wspólnika, który wciągnąwszy go w spółkę sam uciekł za granicę. Rejenta nie złamało nawet zamknięcie w więzieniu, nadal służył potrzebującym i nie stracił humoru. Kiedy wyszedł z więzienia złamany i opuszczony nie znalazł schronienia u nikogo, ani u przyjaciół, ani u tych, którym pomagał. We wspomnieniach ludzi pozostał dziwakiem, niezrozumiałym człowiekiem, który chciał pomagać nieznajomym. Ktoś nazwał go Don Kichotem. Rejent Wątróbka podobnie jak Don Kichot też walczył w wiatrakami.
Nowelkę czytało mi się dobrze i nawet z niejakim zainteresowaniem.
Jak to krótka forma nie zdążyła mnie znudzić. Czy mi się podobała? No cóż, nie mogę powiedzieć, aby się podobała, nie mogę powiedzieć, aby się nie podobała.
Moja ocena 3,5/6
Nowelkę przeczytałam w formie e-booka na stronie polskiej biblioteki internetowej

środa, 14 marca 2012

103. Sprawa kryminalna

"- A waćpan bredzisz! - oburzył się poczciwy Zdanowicz - chorujesz na rozum... o, to cała bieda, jak ty czego nie rozumiesz, to dla ciebie już sensu nie ma. Ja mówiłem od początku, że nam tu nic nie dokazać, niech sobie zjeżdża sąd, niech ześlą komisję i niech głowy łamią. Nasza rzecz fakt zapisać i donieść.
- Toć nie sztuka - rozśmiał się Małejko - a panu by to nie było przyjemnie, żeby my pokazali przecie, że też coś umiemy... i że potrafim dojść wątku, choćby najmocniej  zaplątanego... Toć choć poprobujmy."1


Powieść zaczyna się jak dobra gawęda, wskazując na wyjątkowość opowiadanego zdarzenia: "Jak najstarszych ludzi pamięć sięgała, nigdy jeszcze nic podobnego nie trafiło się na kilkadziesiąt mil wokoło." A wszystko zdarzyło się w latach dwudziestych XIX wieku na Wołyniu, bo o sprawie orygowieckiej rozmawiano w okolicznych majątkach, a nawet w Dubnie i Łucku. Kraszewski kreśli obrazek obyczajowy z życia szlachty prowincjonalnej, dla której pojawienie się nowego sąsiada staje się tematem rozmów, plotek, dociekań, obserwacji a potem spowszednienia tematu. Tymczasem sam bohater zamieszania towarzyskiego, Daniel Tremmer, który nabył Orygowce, wyciągnął je z zadłużenia i uczynił majątkiem dochodowym, mimo że  "łyk, skartabellat, mosanie, i luter w dodatku", a więc obcy, bo z Królestwa, w dodatku ewangelik i szlachcic w pierwszym pokoleniu, zyskuje po pewnym czasie uznanie okolicznych ziemian. Załatwienie spornych spraw ziemskich z najbliższymi sąsiadami oraz częste odwiedziny u prezesa Boromińskiego skłaniają do obserwacji jego zamiarów w stosunku do córki sąsiada, panny Leokadii, która jakoś często odprawiała starających się o jej rękę. Wkrótce dochodzi do zdarzenia dziwnego, niepokojącego, kryminalnego. Daniel Tremmer znika, są ślady włamania, odnaleziono chusteczkę ze śladami krwi i paryską rękawiczkę. Zostały podjęte czynności śledcze, które nie dały odpowiedzi na nurtujące pytanie: Było morderstwo albo nie było? W powieści następuje kolejny zwrot akcji oraz zmiana miejsca, a następne zdarzenie niepokojąco połączy się z wydarzeniem wołyńskim.
Powieść z 1872 roku uważa się za pierwszy polski utwór wprowadzający gatunek kryminalny tak popularny w innych krajach europejskich. Jest tajemnicze zniknięcie i podejrzenie morderstwa i rabunku, pojawia się pierwszy detektyw, który wie, jakie czynności śledcze należy podjąć - zabezpiecza dowody, przesłuchuje świadków, obserwuje zachowania, dedukuje. Jednak mimo wyboru motywu kryminalnego prowadzącego akcję, autor skłania się równocześnie ku rozbudowie wątku społeczno-obyczajowego, który wysuwa się na plan pierwszy. Spotykamy się ze sposobami gospodarowania w majątkach ziemskich, stosunkiem do innowierców jako sąsiadów i kandydatów na mężów, "pewną nieśmiałością" i nieudolnością w dążeniu do szczęścia  osobistego, rozwija wątek romansowy. Kompozycja powieści  znawców kryminałów może irytować.
Współczesny czytelnik, który nie jest obyty ze słownictwem sprzed niemal dwóch wieków, może się do niej zniechęcić, ale gdy tego nie zrobi, cierpliwość będzie nagrodzona ciekawymi obserwacjami językowymi.
______________________


Józef Ignacy Kraszewski, Sprawa kryminalna. Powiastka, wyd. II, s. 188, Wydawnictwo Literackie, Kraków-Wrocław 1987.
1 Tamże, s. 29.

wtorek, 13 marca 2012

102. Pod Blachą

Pod koniec osiemnastego wieku do Warszawy przyjeżdża wiejski szlachcic pan Burzymowski ze swoją śliczną córką Sylwią. Lęka się, by jedynaczka nie wpadła w towarzystwo "roztrzpiotane i rozpasane". A tu jak na złość w austerii spotyka znajomego, który zaznajamia go z "rozpasanym" towarzystwem, w dodatku kiedy Sylwia wygląda przez okno, zauważa ją sam książę Poniatowski. Ku zgryzocie ojca Sylwia staje się obiektem westchnień księcia i zostaje zaproszona do Pałacu Pod Blachą.

 Najsympatyczniejszym bohaterem powieści jest pan Burzymowski, człowiek bardzo poczciwy, którego jedyna wada to... niechlujstwo. "Jako prawdziwy szlachcic polski lubił móc sobie plunąć, gdzie mu się podobało, nie potrzebując szanować posadzki, położyć się w zabłoconych butach, nie oglądając się na obicie kanapy, rękę zbrukaną otrzeć naprędce w firankę". Słabo mi się robi, gdy próbuję wyobrazić sobie, jak wyglądał dom tego pana!

 Burzymowski jest patriotą, nienawidzi francuskiej mowy i kocha swoją jedynaczkę nad życie. Wyznaje zasadę: "Na to ja, abym córce służył, a worek mój, aby w nim czerpała". Sprawia wrażenie człowieka, który da się wodzić innym za nos. A jak wygląda? "Facjata była dobroduszna, bez dobitnego charakteru własnego, odznaczająca na pierwszy rzut oka człowieka miękkiego, który by rad czuba sobie nastawić i wydawać się groźnym, aby go nie sponiewierano".

książę Poniatowski
Tak więc córka tego poczciwca nawiązuje znajomość z "rozpasanym" towarzystwem i z księciem Józefem Poniatowskim. Książę prowadzi hulaszcze życie, ale według Kraszewskiego to nie powód do zmartwienia, bo: "mniemam, że wszystko, co czyni, potrzebnym mu jest tylko do zamaskowania się, do przekonania Prusaków, że o szabli zapomniał, że żadnych już nie żywi nadziei i zamiarów nie ma". Poniatowski tak mówi do Sylwii: "Tego ja chcę - zamydlam im oczy, ściskam ich, kłaniam się, jesteśmy z nimi w najpiekniejszej zgodzie - a - słuchaj - słowo ci daję na to, że tą szablą tłuc ich będę".

 Akcja toczy się w austerii, w apartamencie wynajętym przez pana Burzymowskiego, w kilku salonach i w pałacu. W powieści znajdziemy opis pojedynku, natrafimy na postacie znane z historii, takie jak pani Vauban, Ignacy Krasicki, Stanisław Staszic, pan Bogusławski i oczywiście sam książę Poniatowski. Warszawskie towarzystwo przedstawione jest jako do cna zepsute, nienawidzące wszystkiego, co polskie. "Ale któż przyzwoity chodzi na polski teatr Bogusławskiego? Szewcy i krawcy" - uważają arystokraci. Wystrojone kobiety ukazane są jako puste istoty, wyperfumowana pani Habąkowa zostaje określona jako osoba, która "pachnie, aż śmierdzi".

Pałac Pod Blachą
Powieść "Pod Blachą" ukazała się w roku 1881. Składa się z trzech niezbyt grubych tomów oraz z epilogu, z którego dowiemy się o dalszych dziejach Sylwii i jej ojca. Książki tej nie zaliczyłabym do dzieł pasjonujących i wybitnych. Poniatowski wypada nieprzekonująco, pani de Vauban przedstawiona jest jako niewinna kobieta...

niedziela, 11 marca 2012

101. Dzieje Polski. Tom XV - "Biały książę"

Moja przygoda z Kraszewskim i jego "Dziejami Polski" osiągnęła właśnie półmetek, gdyż cykl ma 29 tomów, a ja skończyłam wczoraj czytać tom piętnasty czyli "Białego księcia".

Poprzednie 14 tomów dotyczyło czasów piastowskich, natomiast akcja tego rozgrywa się w czasach panowania Ludwika Węgierskiego. Samego władcy na kartach książki prawie nie ma - tak samo jak w realnym świecie w naszym kraju prawie nie bywał, a rządy w jego imieniu sprawowała matka, Elżbieta Łokietkówna, lub wyznaczeni wielkorządcy. Tytułowy bohater to książę Władysław z Gniewkowa, zwany Białym, blisko spokrewniony z Kazimierzem Wielkim (ich dziadkowie byli braćmi) a także z żoną króla Ludwika (była jego siostrzenicą). Dzieje tego, dzisiaj zupełnie nieznanego, książątka były tak bogate, że można by nimi obdzielić kilka osób. Udzielny książę na Gniewkowie popadł w konflikt z Kazimierzem Wielkim i posunął się do zabójstwa królewskiego urzędnika. Uciekając przed karą opuścił swoje księstwo. Udało mu się dojść do porozumienia z królem, który odkupił od niego księstwo gniewkowskie za cenę 1000 florenów.  Kolejne lata spędza Władysław na podróżach - pielgrzymuje do Jerozolimy, gości na dworze cesarskim w Pradze, bierze udział w krzyżackiej wyprawie przeciwko Litwonom, podróżuje na dwór papieski w Awinionie  i nigdzie nie może zagrzać miejsca. Wreszcie postanawia zostać mnichem i wstępuje do zakonu cystersów. Nie wytrzymuje w nim jednak długo, bo tylko niecały rok, opuszcza klasztor w Citeaux i wstępuje do zakonu benedyktynów. 
W chwili kiedy rozpoczyna się akcja powieści Kraszewskiego Władysław przebywa w klasztorze w Dijon.

Kraszewski skupił się w tej książce na fali niezadowolenia z rządów Ludwika Węgierskiego widocznej szczególnie wśród rycerstwa wielkopolskiego, które postanawia szukać nowego władcy wśród bocznych linii dynastii Piastów. Szybko odrzucają Piastów śląskich, jako zbyt zniemczonych, mazowiecki Ziemowit nie kwapi się do wystąpienia przeciwko Ludwikowi więc wybór pada na zamkniętego w klasztorze Władysława - nie byłby to zresztą pierwszy taki wypadek w naszej historii, kiedy na tronie zasiadłby były zakonnik, gdyż precedens stworzył Kazimierz Odnowiciel w XI wieku.
Delegacja Wielkopolan udaje się do Dijon i udaje się im namówić księcia do opuszczenia klasztoru oraz do podjęcia walki o władzę. 

Władysław mógłby być świetnym bohaterem powieści awanturniczej - sam pomysł zdobycia korony praktycznie bez żadnego zaplecza politycznego, początkowe sukcesy (np. opanowanie Włocławka przy pomocy czterech ludzi), romans z piękną Frydą i inne jeszcze przygody księcia sprawiają, że książkę czyta się z zaciekawieniem. Niestety, sposób w jaki Kraszewski ukształtował swojego bohatera sprawia, że jest to jedna z bardziej antypatycznych postaci literackich z jakimi się spotkałam. Otóż Władysław to osoba zupełnie pozbawiona kręgosłupa, bardziej zmienna niż marcowa pogoda i chwiejna jak chorągiewka na wietrze. Zamiast romantycznego rycerza, walczącego w słusznej, aczkolwiek skazanej na porażkę, sprawie mamy schizofrenika zmieniającego co pięć minut zdanie, popadającego w skrajne nastroje, balansującego między melancholią a nadpobudliwością - no w każdym razie kogoś, kto bardziej niż do kierowania państwem nadawałby się na pensjonariusza zamkniętego zakładu opieki zdrowotnej...

Być może źródła przekazały jakieś przesłanki dotyczące charakteru Władysława, na których oparł się Kraszewski pisząc swoją powieść - w takim razie mówi się trudno. Ale jeśli JIK wszystko sobie zmyślił (w sprawie charakteru księcia, bo realiów historycznych trzyma się wiernie) to bardzo mi się ta jego fantazja nie podoba...

środa, 7 marca 2012

100. Milion posagu

Autorką tekstu jest Kornwalia, pani na blogowych włościach Mikropolis. Dziękujemy za udostępnienie:).


Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie, 1976
Pierwsze wydanie: 1847
Stron: 200


Jakie miłe zaskoczenie! Wreszcie pisarz, którego żadnej książki wcześniej nie czytałam, i który wiecznie mylił mi się z Krasickim, nie tylko zawitał do mojego czytelniczego światka na wieczorek zapoznawczy, ale wygodnie się usadowił, popija herbatkę i ani myśli się żegnać :)
Wrażenia mam jak najbardziej pozytywne. Lekkie pióro i dowcip to pierwsze, co się rzuca w oczy. Rzemiosło pisarza opanowane do perfekcji, to dwa. Kraszewski nie zaskakuje oryginalnością, jednak tak zręcznie żongluje schematami i, ośmielę się napisać, że zachwyca opisami wsi, iż złapałam się na wszystko, z błogim uśmieszkiem pochłaniając każdą stronniczkę. Jednak najważniejszym dla mnie odkryciem było, że Kraszewski to czysty Gogol! Po prostu nie da się tego nie zauważyć. To samo inteligentne poczucie humoru, ta sama łatwość odmalowywania charakterów, podobne zwracanie się do czytelnika gdzieś niemal z boku, między dialogami czy opisem czyjejś facjaty. Pluję sobie w brodę, że nie zaznaczyłam tych kilka momentów, gdy przytakiwałam "panie Józefie, ja też tak myślę!". Cieszę się bardzo, że autor dał mi jednak kogo lubić, ale też wstawił tam kilka kryształowo czystych postaci, wokół których kręci się cała XVII-wieczna historia, a dokładnie Marię, jej ciotkę Scholastykę, krajczego i gentlemana Seweryna. Otacza ich niechęć wszystkich sąsiadów, całej parady Dulskich, jakże polskich w swojej bezinteresownej zawiści. Kraszewski nieźle sobie poczyna z  portretem własnym Polaków. W krzywym zwierciadle pokazuje nasze przekonanie o polskiej gościnności i bezinteresowności. Za to akcentuje naszą niechęć wobec tych, którzy nie stoją prosto w szeregu.
Kraszewski kupił mnie od pierwszych stron jednak czym innym. W życiu bym się nie spodziewała, że tak mnie oczaruje opisami wiejskich krajobrazów; od razu przypomniało mi się ukochane Ogniem i mieczem i Nad Niemnem. Pomyśleć, że coś z gruntu polskiego może mnie doprowadzić do takiego stanu melancholii. No, ale sami pomyślcie: żadnych bilbordów, niebo nieskażone wysokimi budynkami ze szkła i stali, ledwo ubite drogi, nierzadko drewniane domy, zagajniki, spróchniałe płoty, kładka nad strumieniem, wierzby. Konie, powozy, drób i ogródki pod oknami. I tylko wehikuł czasu jeszcze potrzebny... Im dłużej o tym myślę, tym bardziej Mickiewiczem mi to pachnie :) To jest właśnie piękna cecha klasyki, człowiek zaczyna dostrzegać wpływy innych, widzi kto z kogo czerpał, kto kogo poprzedzał, wszystko w ramach tradycji, wynika z siebie prosto i bezpretensjonalnie. Ten rok jest u mnie pod znakiem klasyki, tak jak chciałam; brakowało mi tego, wspaniale jest znów wrócić do tego klimatu. To jak założyć wygodne stare kapcie i odsapnąć, kiedy już hałaśliwe towarzystwo zamknęło za sobą drzwi.
Zdecydowanie wybór tego pisarza na polskiego patrona mojego roku 2012 był dobrą decyzją. Warto było go poznać, jednak człowiek najpierw chwali cudze, a dopiero zachwyci się własnym. A Izie jeszcze raz dziękuję za wygrane książki (w tym tę), bez tego pewnie bym jeszcze zwlekała z sięgnięciem po jego twórczość. W pojedynku Dickens-Kraszewski na razie remis: 1-1. 

Ocena: 5-5,5/6

wtorek, 6 marca 2012

M jak Modrzejewska

Odcinek specjalny Płaszcza zabójcy 

List Mikołaja Berga do Heleny Modrzejewskiej

Warszawa, 6 marca 1876 roku
Helena Modrzejewska.
Łaskawa Pani!
Wczoraj miałem przyjemność odebrać list od Nestora literatury polskiej, J. Kraszewskiego, który pomiędzy innymi mówi o Pani w następujących wyrazach:
Bardzo to wielka dla teatru i sztuki strata, jeżeli p. Modrzejewska chora i teatr nasz osieroci. Któż ją potrafi zastąpić?! Nie widzę nikogo. Miała ten dar, że nie tylko sobą wszystkich zachwycała, ale ciągnęła do teatru i sztukę popularyzowała, w najpiękniejszym tego wyrazu znaczeniu, a umiała pojąć i wykonać najrozmaitsze role i charaktery. Jednakże sądzę, że popęd, jaki dała teatrowi, i życie, jakie weń wlała, pozostanie, i choćby mniej występowała, wpływ jej przetrwa... 
Pozostaję z największym szacunkiem
M. Berg
Korespondencja Heleny Modrzejewskiej i Karola Chłapowskiego, t. 1, wybór i opracowanie Jerzy Got i Jerzy Szczublewski, Państwowy Instytut Wydawniczy 1965, s. 292-293.