piątek, 28 października 2011

L jak Lublin


Rok szkolny 1826/27 Józef Ignacy Kraszewski spędził w Lublinie, pobierając nauki w szkole wojewódzkiej (jako uczeń czwartej klasy) i mieszkając na stancji przy ulicy Grodzkiej 24. Identyfikacja tej kamienicy, jako miejsca związanego z literaturą nie było sprawą prostą. Walnie przyczynił się do tego pamiętnik Seweryna Liniewskiego a w nim opis Lublina z lat 20-stych XIX wieku, spisywany z perspektywy roku 1889. Na jego podstawie udało się zidentyfikować stancję Kraszewskiego, w kamienicy z numerem policyjnym 93, który po zmianie numeracji stał się numerem 24. W 1954 podczas prac renowacyjnych umieszczono na kamienicy stosowną inskrypcję. A oto co pisze Liniewski o interesującym nas obiekcie:

Idąc dalej ulicą Grodzką po lewej ręce jest kamienica dziś opatrzona Nr 93, w tej wszedłszy po schodkach, na lewo jest mieszkanie w którym stał Józef Kraszewski będąc uczniem w Lublinie. Na górze stał profesor matematyki Ostrowski, u którego stał na stancji. W Kraszewskiego stancji złożone były narzędzia pomiarowe, po które przychodziliśmy uczniowie klasy IV, idąc na tzw. praktykę tj. pomiar; gdyż było w zwyczaju że uczniowie klasy IV w rekreacją, t.j. popołudniu w wtorki czwartki chodzili na praktyczne pomiary - było to-bardzo dobrem, bo taka praktyka więcej uczyła młodzież jak wszelkie wykłady teoretyczne.

Więcej na temat pamiętnika Liniewskiego TUTAJ.

Pobyt Kraszewskiego w Lublinie trwał zaledwie rok i pozostawił raczej niemiłe wspomnienia. Sam autor zwierza się w "Obrazach z życia i podróży" oraz "Nocach bezsennych":
"W ogólności rok jeden przebyty w Lublinie nie zostawił mi miłych wspomnień, a zakończenie jego tragiczne odmówieniem nagrody, do której zdawało się, żem miał prawo, do reszty mnie zraziło. Wśród czytania uczniów wybranych, rzuciłem książkami i sekwestrami i wyszedłem z sali" [1].
Samo miasto też pozostawiło ambiwalentne wrażenia. Zachwycały kościoły, dwie bramy "jedyne nie zepsute pamiątki dawniejsze", gmach Trybunału "milczący już i pusty, osierocony z gwarnej palestry", krytyki natomiast doczekał się zamek "świeżo w neogotyckim szkaradnym smaku wyresteurowany".[2]

Tak natomiast zostało opisane miasto we wstępie do wydanej w 1843 roku powieści pt. Maleparta :

Znacie zapewne Lublin? Któż by go nie znał dzisiaj i komuż na myśl nie przychodzą wdzięczne jego okolice, stare kościoły, malownicze dwie stare bramy, czysty Kapucyński kościółek, smętna fara, ponury Dominikański, niesjnacznie odnowione Jezuickie mury i zamek? Znacie go, jakim jest dziś, spokojnym, czystym, odświeżającym się, jak podtatusiały staruszek, co nową kładzie perukę i wygala siwą brodę, żeby się wydać młodszym; znacie go z nowymi jego gmachami, z pięknym Krakowskim Przedmieściem, z czystymi placami, ogrodami, brukami i szosą. Ale nie stary Lublin trybunalski, nie stary to ów gród rokoszowy i jarmarkowy, sławny swymi piwnicami na Winiarach, norymberskimi sklepami, błotem ulic, wrzawą żołdaków, palestrą z piórem za uchem i szerpentyną u pasa; nie stare to miasto, co się chlubiło kilkudziesięcioma kościołami i wskazywało fundacje Leszka Czarnego, co się chlubiło zamkiem, w którym Długosz ćwiczył Kazimierzowe dzieci, stołem, na którym podpisano Unię, szczerbami w murach, jednymi po ruskich kniaziach, drugimi po Mindowsie, jeszcze innymi po rokoszach Zygmuntowskich”. (źródło)

Lublin i okolice pojawił się jeszcze na kartach kilkudziesięciu (!) innych powieści JIK-a. Oznacza to, że może niezbyt porywające wspomnienia nie przeszkodzily mu w inspirowaniu się miastem.

Jako ciekawostkę dorzucę fakt, iż dla upamiętnienia pobytu Kraszewskiego w Lublinie, kilkadziesiąt lat później, w trakcie jubileuszu pracy twórczej w 1879, obywatele Lublina uhonorowali go niezwykłym prezentem - obrazem Franciszka Kostrzewskiego, przedstawiającym młodego Kraszewskiego na tle bramy Trynitarskiej, czytającego list od rodziców dostarczony przez dwóch chłopów w strojach regionalnych. Niestety nie udało mi się odnaleźć reprodukcji tego rarytasu. Trudno również powiedzieć, jak czuł się JIK w roli żywego pomnika:).


Za przekazanie zdjęć dziękuję ich autorce - Joannie D. (Gio). Za pomoc w przygotowaniu tekstu dziękuję również Lirael i Agnesto.

[1] August Grychowski, "Lublin i Lubelszczyzna w życiu i twórczości pisarzy polskich", Wydawnictwo Lubelskie, 1974, s. 135-136
[2] tamże, s. 136




czwartek, 27 października 2011

73. Mogilna

Józef Ignacy Kraszewski. Mogilna, Wydawnictwo Literackie 1959.

Wbrew tytułowi nie jest Mogilna wycieczką Kraszewskiego w stronę powieści z dreszczykiem. Miało to być za to w zamyśle autora dzieło zwracające uwagę na bolesny w latach siedemdziesiątych XIX wieku problem kolonizacji niemieckiej na Pomorzu i w Poznańskiem. Intryga kręci się więc wokół zabiegów złowrogiego i skrywającego jakąś mroczną tajemnicę radcy Larischa o zdobycie pozostającego w rękach polskiej rodziny Mogilskich majątku Mogilna.
Kraszewski starał, żeby sympatia czytelnika znalazła się po właściwej stronie, żeby kibicował szlachetnemu i dobremu dziedzicowi Mogilskiemu w walce z podstępnym Niemcem. Przeciwstawił w tym celu polską serdeczność, gościnność i szczodrość zimnemu wyrachowaniu Larischa, który niczym wytrawny szachista ma przewidziane wszystkie posunięcia i nic nie jest w stanie zepchnąć go z obranego kierunku. Niestety autor przedobrzył. Polak jest co prawda człowiekiem gołębiego serca i honoru, ale jednocześnie jest safandułą, który o rodowe dobra nie dba i obchodzi go jedynie to, by miał codziennie obfity podwieczorek na ulubionej werandzie. Nad jego naiwnością użalają się nawet przyjaciele, służący stale dobrymi radami i gotówką w potrzebie. Na tym tle Larisch jawi się jako człowiek praktyczny i doskonały przedsiębiorca, a w oczach publiczności ma go zohydzić całkowity brak ludzkich uczuć i jakaś hańbiąca sprawa z przeszłości, której ujawnienie mogłoby zakończyć karierę radcy. Takie typy jak Larisch z lubością przedstawia Jeffrey Archer, chociaż ten autor akurat, w przeciwieństwie do Kraszewskiego, częstuje nas szczegółami wszystkich podejrzanych machinacji swych geszefciarzy.
W tle podchodów majątkowych rozwija się niemrawy romans, gromadka papierowych bohaterów drugoplanowych snuje się w wiejskiej scenerii bez konkretnego celu w charakterze przerywników w zasadniczej akcji. W pewnym momencie złapałem się na tym, że czekam na chwilę, kiedy niemrawy Polak straci wreszcie swój dwór i wioskę, a trzeźwo myślący Niemiec zadba o to, by podźwignąć Mogilną z upadku, w jakim się znalazła. Być może czytelnicy dziewiętnastowieczni bardziej byli skłonni użalić się nad losem wydziedziczonych rodaków, mnie natomiast przyprawiali oni jedynie o irytację i żadne patriotyczne wykrzykniki nie zdołały tego zmienić.
Kraszewski nie byłby sobą, gdyby nie zafundował nam kilku interesujących zwrotów akcji, na pozór całkowicie przewidywalnej, więc czyta się nieźle, ale bez rewelacji.

wtorek, 18 października 2011

72. Kopciuszek


„Kopciuszek” na początku mnie nie zachwycił. Choć interesujący skądinąd opis gospody w Garwolinie może i w normalnych okolicznościach wciągnąłby czytelnika, jednak po kilku lekturach Kraszewskiego, zaczynałam czuć już pewien przesyt. Wprowadzona do powieści postać kapitana Pluty najzwyczajniej w świecie denerwuje, prawie tak samo jak niewinna dziewoja – tytułowy Kopciuszek i jej równie niewinny narzeczony, który wygrawszy na loterii ma skrupuły, że nie są to pieniądze zarobione uczciwie. Dylematy nie na dzisiejsze czasy…
 Znów więc ten sam schemat –bohaterowie skrajnie czarni i skrajnie wybieleni. Nie jest jednak tak źle! Przede wszystkim przez książkę przewija się cała parada postaci więc jest szansa, że każdy znajdzie coś dla siebie. Ponadto jest to pierwsza powieść Kraszewskiego, którą  czytałam, rozgrywająca się w Warszawie. Z przyjemnością zagłębiłam się w opisy mojego rodzinnego miasta, obyczajów XIX wieku, stosunku miejscowych do przyjezdnych i vice versa. Powiem tak, niektóre prawdy są uniwersalne i pozostały nie zmienione od stuleci, choć miejscem dokonywania spostrzeżeń nie są już powozy a tramwaje, zaś Panie nie chodzą raczej do krawców lecz co najwyżej do sieciówek J Zadziwiła mnie też swoboda obyczajowa owych czasów, kto by pomyślał! Do końca jednak nie jestem pewna, czy dobrze zrozumiałam, czy tytułowy Kopciuszek był dzieckiem nieślubnym, czy też może jak najbardziej ślubnym, tyle że z małżeństwa później rozwiązanego w ten czy inny sposób, co sugerował ostatni tom powieści.
Reasumując, zaczynałam lekko poziewując, a kończyłam nie mogąc się oderwaćJ
Moja ocena 4/6
(ilustracja zaczerpnięta z sieci)

poniedziałek, 17 października 2011

Sensacja - z ostatniej chwili:)

Dzięki naszej współautorce - Agnesto udało nam się ściągnąć na "Projekt Kraszewski" uwagę samej Małgorzaty Musierowicz!
Tutaj (wpis z 6 października) po obejrzeniu zdjęć lubelskiej kamienicy, w której mieszkał Kraszewski (niebawem wpis na blogu), dowiemy się, że:

"celem tej inicjatywy jest „odkurzenie” twórczości najpracowitszego polskiego pisarza, autora niezliczonych utworów beletrystycznych, poetyckich, przekładów, baśni, parafraz, prac krytycznych, historycznych, krytyczno-literackich, rozpraw o literaturze i o historii sztuki, książek podróżniczych etc.".

Przy okazji okazało się, że na stronie pisarki działa prężne towarzystwo miłośników literatury, które na tyle zainteresowało się projektem, że są już pierwsze efekty tej współpracy - zajrzyjcie do krajoznawczego wpisu Agnesto na temat Białej Podlaskiej. A to zapewne nie ostatni wpis będący jej efektem:).

piątek, 14 października 2011

Pamiętajmy o Kraszewskim, czyli o szkołach i pomnikach garść słów

Fot. Ewa D. (Evik)

Podążając śladami autora „Starej baśni” warto pamiętać o Białej Podlaskiej. Mieści się tam I Liceum Ogólnokształcące im. J. I. Kraszewskiego.

Szkoła ta ma swe korzenie aż w XVII wieku, kiedy to ks. Krzysztof Wilski-Ciborowicz ufundował Akademię Bialską, a Aleksander Ludwik Radziwiłł przekazał budynek, który po dziś dzień służy jako siedziba szkoły. Dzieje tej placówki oświatowej są dość burzliwe, przeszła wiele przemian i reform. Nas najbardziej interesuje jednak fakt, że w latach 1822-26 uczęszczał do niej uczeń Józef Ignacy.

"W Białej przeżyłem ja najlepsze z moich lat dziecinnych, w niej się moja dusza otworzyła na świat; tu poczułem raz pierwszy chętkę do pisania i wziąłem pióro w rękę. Widzicie teraz dlaczego tak kocham Białą i szanuję jej wspomnienia..."

W 1822 roku Kraszewski rozpoczął naukę w drugiej klasie. Oddano go na pensję do ówczesnego rektora Akademii Bialskiej Józefa Preyssa. W Białej zdobywał wiedzę i podejmował pierwsze próby literackie: pod kierunkiem swojego mistrza profesora Adama Bartoszewicza, poznawał klasyków, studiował białe kruki znalezione na strychu Akademii, pisał ulotne wierszyki i tłumaczenia z Lafontaine'a. Obserwował także uważnie, co dzieje się dookoła, przyglądał się życiu tak drogiej mu Białej. Na wspomnieniach z lat szkolnych oparł późniejszy utwór Wielki świat małego miasteczka.

Druga połowa XIX wieku i początek XX przyniosły kolejne reorganizacje oświaty i walkę o polskość. W 1916 roku otworzono czteroklasową koedukacyjną szkołę średnią im. J.I.. Kraszewskiego w wynajętym mieszkaniu prywatnym – już niecałe 30 lat od śmierci pisarza upamiętniono go i uhonorowano patronatem. Trzy lata później, już w gmachu dawnej Akademii, uroczyście upaństwowiono szkołę i wydzielono z Gimnazjum im. J.I. Kraszewskiego Gimnazjum Żeńskie im. E. Plater oraz Gimnazjum Męskie im. J.I. Kraszewskiego. Późniejsze czasy zaowocowały utworzeniem klas liceum ogólnokształcącego i wprowadzeniem koedukacji.

18 marca 1983 roku po raz pierwszy w historii szkoły zorganizowano święto patrona, a w 1988 odsłonięto tablicę, by uczcić 100-lecie jego śmierci. W 1992 zaś powstała Fundacja im. J. I. Kraszewskiego.
Pośród grona absolwentów „Kraszaka” znajdują się m.in. krytyk muzyczny Bogusław Kaczyński, aktorzy Roman Kłosowski i Wacław Kowalski, polityk Krzysztof Skubiszewski.

Fot. Ewa D. (Evik)

Biała Podlaska uhonorowała pisarza nie tylko nadając szkole jego imię, takie też miano nosi ulica, przy której znajduje się to liceum. To jeszcze nie wszystko, bowiem można tu zobaczyć aż dwa pomniki naszego ulubionego JIK-a.

Jeden z nich to ławeczka. Przyznacie, że aż ma się ochotę usiąść obok, czy to z „Pomywaczką” czy z „Hrabiną Cosel”.... ( chciałam napisać: z „Jelitami”w ręku, ale to dziwnie brzmi ;-) ) Jesienny starszy pan...



Fot. Ewa D. (Evik)

Drugi pomnik możecie także obejrzeć na blogu „Moje Klimaty”: http://klimaty.blox.pl/2010/11/o-pomnikach-JIKraszewskiego-slow-kilka.html
Tu widzimy go okiem obiektywu Ewy D.
Fot. Ewa D. (Evik)


  Na powyższej tablicy upamiętniono autorów pomnika.
Pomnik – ławeczkę Kraszewskiemu ufundowała też Krynica.
(Ławeczka Kraszewskiego) Znajduje się on na tzw. Edwardówce. W 1879 roku obchodzono 50-cio lecie twórczości J. I. Kraszewskiego. Krynica również postanowiła uhonorować pisarza. 1 sierpnia 1881 odsłonięto w parku jego pomnik. Ławka wraz z popiersiem została wykonana w Krakowie w pracowni Hostima wg rysunku Wojciecha Gersona. W 1905 roku gipsowe popiersie zostało wykonane z brązu. Ławka jest kamienna, półkolista, pośrodku na cokole kamiennym, zakończonym profilowanym gzymsem umieszczono brązowe popiersie z napisem "Zakątek J. I. Kraszewskiego" poniżej "Pamiątka jego pobytu w roku 1866 uświęca Krynica podczas jubileuszu 1897 r." J. I. Kraszewski przebywał w Krynicy w sezonie letnim 1866r, korzystał z zabiegów.
Podaję za:

Najpiękniejszym ukoronowaniem pamięci o wielkim twórcy jest muzeum jego życia i twórczości. Duch Kraszewskiego niewątpliwe unosi się nad dworkiem w Romanowie, zobaczcie:
Być może ktoś ochoty nabierze i na wycieczkę tam się wybierze.

Serdecznie dziękuję Ewie D. za inspirację, informacje i zdjęcia.

czwartek, 13 października 2011

71. Adama Polanowskiego, dworzanina króla Jegomości Jana III, notatki

We wtorek 19 kwietnia 1887 roku nasi pradziadkowie mogli przeczytać w krakowskim „Czasie” następującą notkę wspomnieniową:

Śmierć Kraszewskiego to zniknienie z naszego horyzontu gwiazdy, której promienie rozchodziły się szeroko. A kiedy na naszym chmurnym horyzoncie ginie gwiazda po gwieździe, to jakiejż potrzeba mocy, żeby na ten widok nie ulec zwątpieniu!”.


Teraz fragment opisujący śmierć Jana III Sobieskiego z „Adama Polanowskiego, dworzanina króla Jegomości Jana III, notatek" :

Król nie żył.

Było to mało co po zachodzie słońca, długiego czerwcowego dnia.

Co się potem u nas w Wilanowie działo, jak się zawieruszyło, nie podobna tego opisywać. (…)

Otóż dziwnym trafem w tę rocznicę, zaledwie król oczy zamknął, nadciągnęła chmura i rozpoczęła się ulewa z gradem i piorunami, z wiatrem takim, że zdawała się chcieć wszystko zburzyć i zniszczyć. W ogrodzie wilanowskim ze starych topoli kilka z korzeniami wyrwało, dachy pozrywało.

Zwłoki królewskie jeszcze nie tknięte leżały na łóżku, gdy nadciągnęła burza i przeraziła wszystkich. Piorun po piorunie waliły w Wisłę i w ogrodzie.

Strach nas jakiś ogarnął, żeśmy poklękali wszyscy modląc się zapłakani.

Królowę kobiety jej na rękach zaniosły pod kotarę...

Burzy tak gwałtownej mało kto sobie w życiu przypominał i nierychło przeciągnęła... Jeszcze się to przyczyniło do zamieszania w pałacu, bo do reszty głowy potracili wszyscy.”

Józef Ignacy Kraszewski w dniu pochówku żegnany był jako filar narodowego dziedzictwa, choć niejednokrotnie odtrącany i skazywany z powodu zarzutów politycznych. Jan III Sobieski odchodził w glorii zwycięstw i przywrócenia wiary w potęgę Rzeczpospolitej. Śmierć obu łączy klamra zwątpienia. Zwątpienia im współczesnych w to, co nastanie po ich odejściu.


Po lekturze 27. tomu z cyklu „Dzieje Polski” Bogdana Bolesławity (czyli naszego JIK-a) ocena narratora jest jedna: Adam Polanowski to arcywzór poczciwości. Wychowany bez ojca, mający doświadczenie ziemi i pracy na wsi awansuje i dostaje się do świty Jana III Sobieskiego (podówczas jeszcze hetmana). Na każdym etapie życia boryka się z klasycznymi dworskimi intrygami, jest świadkiem wojny z Turkami i widzi ostatnie chwile swojego umiłowanego władcy. Kiedy jednak przestaniemy mu na chwilę współczuć, zauważymy dosadnego, miejscami wręcz brutalnego obserwatora. Adam Polanowski, cały czas z uniżoną grzecznością sekretarza, relacjonuje zachowanie „ukochanej Marysieńki” czy jej dwórek, w tym wielkiej miłości sekretarza, Felisi. Polanowskiemu uczucie do Felicji nie przeszkadza w zimnym sprawozdaniu jej zagrywek, które doprowadzają w skrajnym przypadku do morderstwa.

Zepsucie i egoizm to część nieodłączna życia przy boku króla. Nie są to (na szczęście) uczucia dominujące w notatkach pana Adama. Kult, nieomal „zachłyśnięcie” się Sobieskim, jego geniuszem, mądrością i sprawiedliwością to chyba najbardziej porywające fragmenty z notatek – a przy tym nieodrealnione. Widzimy wielkiego wodza z pierwiastkiem boskości, ale i zmęczonego żądaniami ukochanej żony starszego człowieka. Widzimy zdolnego hetmana wybranego podczas sejmiku na króla, ale hetmana zaskoczonego, początkowo przerażonego tą decyzją. Widzimy genialnego stratega wojennego, przed którym nie mają tajemnic tureckie szyki bojowe, ale który lęka się tajemnic Boga. Wreszcie po śmierci żegnają go tłumy, tłumy kochających poddanych. Sobieski nie zazna jednak spokoju. Jego własny syn nie chce oddać czci i nie wpuszcza do zamku pochodu z jego trumną.


Polanowski to obserwator drobiazgowy. W jego notatkach można już dostrzec zaczątki technik naturalizmu. Kraszewski, który w Dziecięciu Starego Miasta uśmierca głównego bohatera „heroiczną kulą w pierś”, w Adama Polanowskiego… notatkach nie używa już eufemizmów i pisze piórem pana Adama w ten sposób:

Pierwsza rzecz — poszedłem z Szaniawskim do szopy, gdzie trup był złożony. Ażem się wzdrygnął, lak haniebnie porąbany był. Oprócz głowy, z której mózg wyprysnął... twarz, ramiona miał posieczone... ale krew już dawno płynąć przestała i tylko skorupa czarnokrwawa go okrywała...

Z tego wnosić było można, iż jeszcze z wieczora został zamordowany...”

Daleko tu jeszcze chyba do determinizmu Zolowskiego, ale ewolucja takiego powieściopisarza jak Kraszewski to zjawisko zbyt ogromne, aby zamknąć go w ciasnych ramach dwóch-trzech prądów.



Wydanie, którym dysponuję, pochodzi z 1986 r. Graficzne opracowanie – niemal wzorcowe (na minus czerwony tytuł mieszający się z szarą mapą-tłem). Pozycja zawiera wiele ilustracji (ale nie w samym tekście, dzięki czemu uwaga podczas czytania gawędziarskich notatek nie jest zaburzona) przedstawiających Jana Sobieskiego, jego rodzinę, a nawet tureckich janczarów. Na uwagę zasługuje interesująca boczna, górna i kolorowa paginacja stron, w praktyce niezwykle wygodna do wyszukiwania numeru strony. Książkę dostałam za darmo – była przeznaczona do wycofania z księgozbioru pewnej biblioteki.


Recenzja autorstwa Agnieszki Kochańskiej z portalu Bookznami. Zdjęcia są własnością autorki.



sobota, 8 października 2011

70. Klasztor

Książka wydana w cyklu powieści historyczne - Czasy Stanisława Augusta ukazała się po raz pierwszy w „Tygodniku ilustrowanym” w 1883 r. W tym samym roku ukazało się w Warszawie pierwsze i jedyne wydanie książkowe. Przeczytany przeze mnie egzemplarz wydany został ponad sto lat później (w 1986 r.). Liczy ona sobie 134 strony.
Gdzieś na pograniczu Korony i Litwy stał wybudowany w XVI wieku klasztor ojców franciszkanów. Do końca wieku XVIII, w którym to akcja powieści się rozgrywa, ten prosty i niewyszukany w stylu budynek, dzięki szlachetności, jaką nadaje czas nabrał majestatu i dostojeństwa. Mieszkańcy jego, jak na ludzi bogobojnych przystało wiedli swe codzienne życie utartym, spokojnym torem zdarzeń przewidywalnych i monotonnych. Dnie zdawały się płynąć leniwie; od jutrzni do komplety. I choć wielu zarzucało im bezczynność, poza modlitwą, każdy z zakonników miał liczne obowiązki, które mu dnie wypełniały. Pomagali proboszczom, sprawowali posługę duszpasterską na dworach, prowadzili szkółkę dla ubogich chłopców, studiowali księgi w klasztornej bibliotece, zażegnywali spory sąsiedzkie, przynosili pociechę, byli też źródłem wiadomości w pozbawionej gazet okolicy. Życie w klasztorze, choć postronnym mogło wydawać się nudnym, jego mieszkańcom przynosiło spokój i spełnienie. Okolica była cicha i bezpieczna.
Aż razu pewnego do furty klasztoru dobijać się poczęło dwoje pachołków człowieka rannego ciągnących pod ręce. Wielkie poruszenie spowodowało pojawienie się niecodziennego gościa, tym bardziej, iż gość ów, póki jeszcze przytomnym był wzbraniał się przed gościną w klasztorze. Długi czas okoliczności napaści na młodego porucznika, jak również jego koligacje rodzinne pozostawały dla zakonników tajemnicą.
Z czasem zrozumiałym się stała niechęć młodzieńca do skorzystania z opieki i schronienia w klasztorze. porucznik Bużycki był bowiem człowiekiem zuchwałym i awanturnikiem, a co najważniejsze człowiekiem bez wiary. Nie wierzył ani to w Boga, ani w ludzi. Ludzi wierzących uważał za zakłamanych, którzy jedynie dla wygody czy też spokoju udają, iż wierzą w cokolwiek. Życie w klasztorze postrzegał nie dość, jako przymusowe życie w odosobnieniu, to jeszcze jałowe, puste i próżniacze. I choć troszkę przez kilka miesięcy rekonwalescencji polubił zakonników, to z wielką radością wyrwał się z powrotem w wielki świat.
Bużycki wrócił szukać zemsty za poniesione krzywdy, tymczasem to on sam stał się ofiarą tych, których chciał ukarać. W końcu po długich kolejach losu zatacza koło i trafia znowu do klasztoru.
Porucznik Bużycki to ciekawie nakreślona postać. Dumny szlachcic, nie zamierzający nikomu niczego zawdzięczać, będący sam sobie panem, nie uznający żadnej władzy nad sobą, skłócony z rodziną. A z drugiej strony dobry, acz surowy pan i człowiek honoru. Człowiek, którego zgubiło to, iż uwierzył, że do życia nie potrzebuje nikogo, ani Boga, ani ludzi.
Fabuła wydaje się sugerować rozwiązanie niemal od początku. Jednak w przypadku tej powieści Kraszewski nie jest przewidywalny, a zakończenie może zdziwić.
Powieść określona, jako historyczna nie zawiera żadnych historycznych odniesień. Jej zaletą jest ciekawy rys obyczajowy; bogate życie osiemnastowiecznej szlachty pełne zabawy, hulanek, sobiepaństwa.
„Cały rząd okien bił światłem aż na błoto uliczne. Kilkanaście powozów różnych stało przed wrotami, a woźnica i służba od koni, pozsiadawszy z kozłów, hałaśliwie się zabawiali. Schody były oświetlone, a i tu pachołkowie, lokaje, hajduki, pilnujący płaszczów w przedpokoju i sieniach, grali w karty i głośnymi śmiechy świadczyli o dobrym humorze. Cały szereg sal i pokojów ciągnął się na przestrzał otwarty. Atmosferę cuć było jedzeniem, winem, ponczem, tytuniem i wonnościami, jakie naówczas były w modzie. Kilkanaście osób przechadzało się kupkami, gwarząc żywo, niektórzy leżeli na kanapach, ale znaczniejsza część zgromadzona była przy stolikach gry, które w każdym pokoju rozstawiono. Około nich ścisk był największy…”
Podobał mi się klimat powieści, zwłaszcza opis życia w zakonie i postawy zakonników, takiej nienachlanej, nie umoralniającej, nie narzucającej swoich przekonań porucznikowi. Nawet, jeśli postacie zakonników są przedstawione nieco zbyt idealistycznie, to zupełnie mi to nie przeszkadza.
„Budowa nie była bardzo starożytną, ani się wykwintną odznaczała architekturą; ale okazałą wydawała się rozmiarami, a wieczór w którego mrokach nikły zbyt jaskrawe szczegóły, nadawał całości harmonię spokojną i piękną. Oknami z góry wpadało jeszcze blade światło wieczora. Uroczysta cisza doskonale się jednoczyła z tym półcieniem świątyni.”
Podobają mi się postacie bohaterów; poza głównym bohaterem szczególnie przypadła mi do gustu postać zakonnika o. Anioła, takiego ciepłego, wyrozumiałego ojczulka o zainteresowaniach artystycznych, który naprawiał posągi, odnawiał stare obrazy, dekorował ołtarze.
Klasztor to taka ciepła, klimatyczna opowieść, która bardzo przypadła mi do gustu.
Tym razem z pudełka wyciągnęłam bardzo smakowitą czekoladkę.
Moja ocena 5/6

czwartek, 6 października 2011

69. Upiór, czyli o tym jak zostałam nabita w butelkę

Powróciłam dziś z biblioteki z dwoma powiastkami JIK-a (Klasztor oraz Skrypt Fleminga). Raz jeszcze zerknęłam na listę lektur, aby upewnić się, czy na pewno pozycje owe nie znajdują się na liście przeczytanych (lista wydrukowana, ale do plecaka zapakować się była zapomniała, więc czas najwyższy naprawić zaniedbanie). Zerknęłam i zdębiałam, bom nagle dostrzegła tytuł, który mnie zahipnotyzował. Niedawno opublikowałam wpis na temat powieści G. Leroux Upiór w operze, a dziś widzę na liście lektur Upiór-opowiadanie przy kominku J.I.Krasickiego. Zajrzałam do biblioteki internetowej i znalazłam króciutkie (40 stronicowe) opowiadanko.
Salonik, na kominku pali się ogień, obok drzemie pies. Trójka starych myśliwych siedzi w zadumie i obserwuje płonące drwa. Za kanapką skrywa się narrator, którego zwabił urok opowieści, jakie snują przy ognisku gawędziarze. Zapowiada się interesująco, nieprawdaż? Jeden z myśliwych Seweryn Burba, człek stateczny i prawy zaczyna snuć opowieść o dawnych czasach, kiedy to młodzieńcem będąc, zmuszony porzucić służbę wojskową z powodu odniesionych ran, powrócił do kraju i rozpoczął rozglądać się za jakimś zajęciem. Usłuchawszy rady brata postanowił na początek wziąć dzierżawę. W tym celu Seweryn wybrał się do krewnych, „azali się co nie trafi”. U niejakich Moskorzewskich na Podlasiu, gdzie odbywał się akurat zjazd rodziny (a był to okres zapustów) usłyszał o sąsiadach, Boguszach, którzy szukają właśnie dzierżawcy.
Boguszowie, to dwójka zacnych staruszków, (para siwiuteńkich gołąbków), którzy stracili syna jedynaka służącego w wojsku. Dwie zamężne córki z dorosłymi już dziećmi kolejno pomieszkiwały u rodziców. Ponieważ staruszka tak mocno jedynaka ukochała nikt z rodziny nie ośmielił się powiedzieć jej o śmierci syna i tak żyła ona w przekonaniu rychłego powrotu swego dziecka.
Kiedy Seweryn przybył do dworu okazało się, że wygląda on identycznie, jak zmarły syn Boguszów. Staruszka jest przekonana, iż to powrócił jej zaginiony syn, który z jakichś nieznanych jej powodów musi ukrywać się pod obcym nazwiskiem.
Szlachetny młodzieniec pragnie, jak najszybciej skończyć tę farsę wcielania się w rolę nieboszczyka. Wszak "być upiorem nie jest miłą rzeczą".
Tymczasem zarówno pan Bogusz, jak i pani Stawicka (jedna z córek Boguszów) proszą, zaklinają na wszystko, aby Seweryn zgodził się przyjąć dzierżawę i odgrywał rolę syna ukrywającego się pod obcym nazwiskiem. Młodzieniec, acz niechętnie, ogarnięty litością dla zbolałej matki Boguszowej, wyraża zgodę.
Za jakiś czas okazuje się, iż jego dobre serce przysporzyło mu sporo problemów.
W oko wpada mu wnuczka pani Boguszowej. Oficjalnie jest jednak jej wujkiem. Pojawia się konkurent do ręki „siostrzenicy”, którego sprowadza druga córka Boguszowej, która obawia się, aby matka zapaławszy sympatią do nieznajomego nie obdarzyła go należną jej częścią schedy. Jej obawy są słuszne, bowiem pani Boguszowa pragnie zapisać Sewerynowi majątek, na co ten, jako człowiek uczciwy nie wyraża zgody.
Czy pani Boguszowa do końca będzie wierzyła, iż Seweryn jest jej zaginionym synem, co stanie się z majątkiem Boguszów i czy „siostrzenica” przyjmie konkury podstawionego absztyfikanta? Myślę, że z łatwością potraficie odpowiedzieć na te pytania. Kraszewski jest bowiem w tym opowiadaniu tak przewidywalny, że aż zadziwia.
I muszę przyznać, że po raz kolejny dałam się nabić przez pisarza w butelkę. Kiedy przeczytałam tytuł Upiór - opowiadanie przy kominku, spodziewałam się czegoś w rodzaju historyjki z dreszczykiem.
Czy muszę pisać, że czyta się lekko, łatwo i przyjemnie. Nie muszę. Musiałabym napisać, gdyby było odwrotnie. Czy polecam? Na własną odpowiedzialność. Nie jest to opowiastka, która by mogła zachwycić, ale z powodu swej krótkiej formy nie zdąży też znudzić.

środa, 5 października 2011

68. Ramułtowie

Oświadczam, że właśnie przedawkowałam. Na fali zachwytu nad "Bruehlem" zaordynowałam sobie jeszcze dwie krótsze książki JIK-a, o "Śniehotach" już pisałam, teraz, zanim na dłuższy czas porzucę najpłodniejszego polskiego pisarza, kilka słów o "Ramułtach".
Powieść powstała w latach 70-tych XIX wieku, akcja, co rzadkie, rozgrywa się w dużym mieście w Wielkopolsce (może nawet jest to Poznań). Tytułowi Ramułtowie to rodzeństwo. Najstarsza, 30-letnia wdowa Lelia, posiadaczka (już!) dwóch siwych włosów, usiłuje zapewnić sobie przyszłość przez kolejny mariaż. Sylwan, jej nieco zbyt poważny młodszy brat, to demokrata, działacz niepodległościowy i wzór wszelkich cnót. Najmłodszy Herman, ich brat przyrodni, ma tytuł hrabiowski, mnóstwo kasy i brak pomysłu na życie.
Treścią książki są ich perypetie życiowe i romansowe, jak również dojrzewanie Hermanka (trzeba przyznać, że rozwinie się w zaskakującym kierunku), podskórnym zaś jej nurtem: konflikt między demokratami a konserwatystami. Kraszewski o dziwo wcale nie jest zwolennikiem tych ostatnich. Sportretował ich w sposób tak bezlitosny, że na pierwszy rzut oka wcale nie widać tych okrzyczanych konserwatywnych zasad i religijności, lepiej rzuca się w oczy rozrywkowy tryb życia, obłuda i wyrachowanie. Za pewne były to dylematy typowe dla epoki. Opis jednego z trzecioplanowych bohaterów mocno przypomina charakterystykę Stiwy Obłońskiego z "Anny Kareniny" (chodziło o zmienienie poglądów w zależności od mody). Oczywiście - Kraszewski był prekursorem, Anna Karenina powstała kilka lat później.


Jak w "Milionie posagu" mieliśmy galerię typów wiejskich, tak w "Ramułtach" Kraszewski zapoznaje nas z przedstawicielami fauny miejskiej, ze szczególnym uwzględnieniem birbantów, utracjuszy, kawalerów (także z odzysku) i łowców posagów. Proszę zapamiętać tych kawalerów, gdyż teraz będzie co nieco o tropie literackim, który udało mi się wywęszyć.


W 1871, rok przed napisaniem "Ramułtów", Kraszewski, wówczas udziałowiec drukarni w Dreźnie prowadził pertraktacje w sprawie wydania debiutanckiej powieści młodego autora - Henryka Sienkiewicza. Niestety JIK sprzedawał właśnie drukarnię i nie zdążył wydać "Na marne", skończyło się zaledwie na pozytywnej recenzji.
Niemal dekadę później Sienkiewicz pisze pozytywną recenzję "Ramułtów":
"Pod względem artystycznego wykonania jest to jedna z przedniejszych powieści Kraszewskiego. Typy należące do kliki jak Marian Dołęga, Lubicz, Paprzyca, kreślone są ze znakomitym satyrycznym zacięciem i tą niezrównana wprawą, właściwą tylko Kraszewskiemu" [1]
Czy to przypadek, że bardzo podobne kółeczko kawalerów pojawia się w opublikowanej w latach 90-tych XIX wieku "Rodzinie Połanieckich"?


A żeby skończyć już te nawiązania i inspiracje: mamy w Ramułtach również "komediantkę", o dziwo, nieco bardziej pozbieraną niż ta Reymontowa.


I jeszcze jedno znalezisko - JIK jako protoplasta science fiction:
"-Więc serca i miłość się starzeją? (...) I gdyby to było prawdą (...) w jakim XXII wieku już by się wcale kochać nie umiano?
- Nie, droga pani- rzekł Sylwan- ale miłość wyrażałaby się- któż wie? - formułą algebraiczną lub frazesem z telegrafu..." [2]
Tym sposobem JIK przewidział sms-y:).






[1] Gazeta Polska, nr 34, 1881, za: "Ramułtowie", Kraków 1987, s. 193
[2] J.I. Kraszewski "Ramułtowie", Kraków 1987, s. 117

wtorek, 4 października 2011

JIK-owa Tytułomania: losowanie nr 2 - dla głosujących


Zgodnie z obietnicą- dziś losowanie nagrody dla głosujących.
A jest nią zestaw książek naszego wieszcza z tematyczną zakładką. Zakładka na zdjęciu jest jeszcze nieskończona, w tej chwili prezentuje się lepiej.









Glosy oddały następujące osoby (z wyjątkiem autorki tego posta):

Anek 7
zwl
amagerka
bluedress
montgomerry
katasia_k
sardegna
nutinka
guciamal
tetis
książkowiec
monotema
Ewelina (anonim)
Bazyl
Klaudia Maksa (anonim)
Agnes
M. (anonim)
Agnesto
Ola
Kalio
Kornwalia
Anomalocaris
Tina
duchowa
nemeni
yorrick



Program losujący Random.org wylosował nr. 21 a jest nim KORNWALIA.
Zwyciężczyni gratuluję i życzę miłej lektury:).

poniedziałek, 3 października 2011

Konkurs JIKowa Tytułomania - ogłoszenie wyników


Pora na zakończenie konkursu JIKowa Tytułomania.
Nadesłane teksty wszystkich zachwyciły niezwykłą formą, oryginalnością, poczuciem humoru! To było wyraźnie widać w komentarzach uzasadniających oddane przez Was głosy. Prace są świetne i będziemy często wracać do nich myślami. Aby ułatwić do nich dostęp, wkrótce znajdą się w specjalnej zakładce.
Dziś czas na prezentację tych, które zdobyły najwięcej punktów. Oprócz grand prix, która się trochę zmieniła, postanowiłam zwiększyć pulę nagród.
Przy głosowaniu obowiązywała zasada "pierwsze słowo się liczy", więc korekty nie były uwzględniane.
Wśród uczestników głosowania, którym z całego serca dziękujemy, zostanie rozlosowana niespodzianka. Szczegóły wkrótce. Ogromnie dziękujemy, że tyle osób zechciało się z nami podzielić wrażeniami! Niektórzy tak pięknie uzasadniali swoje decyzje.
Czas na fajerwerki, fanfary i inne efekty dźwiękowe na cześć naszych laureatów.


Miejsce trzecie zdobyła Iza  za pracę numer 12 (16 punktów).
Nagroda: książka/książki z dowolnej księgarni w cenie do 35 zł, bez kosztu wysyłki.

Opowiastka Izy
- Jak nera, dziaduniu?- dopytywał się podstępnie pan major- Moskal i szpieg.
- Ano, panie Kochanku, całe życie biedna - było ich dwoje, ostała się jedna. Lepiej już u babuni: z by-passami działa serce i ręka, choć z gipsu wyjęta już sprawnie zygzaki kreśli, roboty i prace zadaje, a nawet klin klinem czasem w pocie czoła wbije. Tylko ciche wody w kolanie delikatnie szemrzą.

Miejsce drugie zdobyli ex aequo: Bluedress za pracę numer 1 
oraz Zacofany w lekturze za pracę numer 8 (19 punktów).
Nagroda: książka/książki z dowolnej księgarni w cenie do 45 zł , bez kosztu wysyłki.

Opowiastka Bluedress
Była to noc majowa. Nad modrym Dunajem, pan Karol (szaławiła i szpieg), ujrzał, że zbliża się stara panna. Było ich dwoje, a w oddali opustoszała chata za wsią... Myśli Karol 'Resztki życia mi pozostały, pokażę ja Damie niebieskie migdały!', a że panna bystra, więc uprzejmie rzekła:
- Ostrożnie z ogniem waść, twój miłosny zryw to już tylko stara baśń...

Opowiastka Zacofanego w lekturze 
Na pokładzie statku kosmicznego Trapezologion rozgrywały się sceny sejmowe iście, gdy okazało się, że pan Walery pod blachą pokładu przemyca niebieskie migdały, kunigasa (o to szczególnie pieklili się Boleszczyce, te dwa dziwadła) i anafilasa (tego z kolei zadora drążyła tak, że lada chwila jego budnik mógł skazić ciche wody w rakietowej ładowni, pieszczotliwie Ładową Pieczarą zwaną). Pasażerowie męczennicy, którzy się w kosmos niczym w podróż do miasteczka wybrali, dziwili się, że pogrobek wyrastający w jadalni i żeliga na pokładzie spacerowym, ongi ostatni krzyk techniki stanowiące, obecnie Boży gniew jedynie budzić mogły (szczególnie że sterujący nimi skrypt Fleminga już tylko nad Sprewą był stosowany). Macocha pana majora, istna matka królów, wielce się w salonie pasażerskim panoszyła, nieustannie organizując a to grę w cet czy licho, a to znowu Rzym za Nerona inscenizując, od czego pokładowy orbeka emisariusza słał już do króla Piasta, by herod-babę powściągnąć raczył. Król w Nieświeżu przebywając, na roboty i prace w kosmosie uwagi nie zwracał, przez co historia o bladej dziewczynie spod Ostrej Bramy do prasy się dostała i pewien kawał literata używanie miał niczym pan na czterech chłopach. Jesienią jermoła znienacka wykwitła w przedziale reaktora atomowego, wróżąc, jak stwierdził Grześ z Sanoka (a co Caprea i Roma potwierdziły), iż kwiat paproci na kartach starej baśni wyrośnie, a więc sekret pana Czuryły się wyda i statek trzeba będzie poddać kosmicznej kwarantannie, w przeciwnym bowiem razie lubonie wszystkich oblezą i hołota wszelka w kabinach się zalęgnie.

Miejsce pierwsze zdobyła Anek 7 za pracę numer 15 
(45 punktów!).
Nagroda: książka/książki z dowolnej księgarni w cenie do 60 zł, bez kosztu wysyłki.

Opowiastka Anek 7
Nad modrym Dunajem chata za wsią stała

Całe życie biedna Ada w niej mieszkała -

Stara panna herod-baba, choć serce ze złota,

Skarb, którego nie dostrzegła miejscowa hołota,

A wraz z nią dziadunio pan Karol Zadora,

I Ewunia, jej macocha na suchoty chora.



Aż tu jedna noc majowa złączyła dwa światy -

U babuni spotkał Adę Żeliga bogaty,

który, chociaż ładny chłopiec jednak szaławiła,

ponoć szpieg i emisariusz (Macocha mówiła),

nie wiadomo Żyd czy Moskal, wielki nieznajomy,

Jak banita, na tułactwie, pan z panów rodzony.



Obiecywał złote jabłko, niebieskie migdały

Ciche wody, świat i ziemia też być dla niej miały,

Kamienica w długim rynku i pałac pod blachą,

Lublana jesienią a pod włoskim niebem lato,

I Latarnia czarnoksięska, i inne dziwadła

Tak szalona staropolska miłość ich dopadła.



Pożałował pan Walery szybko miłosnego szału

Interesa familijne sprawdził i się okazało,

Że majątkiem żonki tylko stary barani kożuszek,

Szybka w oknie, cztery lalki i książka „Kopciuszek”,

Jej serce i ręka, jakieś dwie wstążeczki,

A milion posagu to tylko bajeczki.



JIK pewnie tę historię lepiej by opisał,

Ze trzy tomy w rękopisie w tydzień by napisał,

Lecz niestety już dość dawno odszedł z tego świata

Więc historię Anek spisał – kawał literata :)

Ogromne brawa i gratulacje dla zwycięzców i wszystkich autorów!!! 

Laureaci wkrótce otrzymają maile w sprawie nagród.
Wszystkim dziękuję z całego serca, to była wspaniała zabawa!
Czas ujawnić wszystkich autorów nadesłanych prac. Podajemy numery opowiastek, a również liczbę uzyskanych punktów.
1
1. Bluedress 19

2. Iza  0

3. Iza 3

4. Iza  1

5. Zacofany w lekturze 8

6. Iza  7

7. Zacofany w lekturze  11

8. Zacofany w lekturze 19

9. Bluedress  2

10. Bluedress  4

11. Agnesto 5

12. Iza 16

13. Soulmate 0

14. Agnesto 11

15. Anek7 45

16. PrzeM 0

17. Agnes 5

Już teraz zapowiadamy kolejny konkurs, miejmy nadzieję, że tym razem również emocji nie zabraknie, choć formuła będzie inna. Oczywiście zapraszamy do udziału. Szczegóły już pod koniec października.

Niezmiennie przypominamy: czytanie JIKa jest trendy, jazzy & chic! :)