piątek, 30 grudnia 2011

82. Staropolska miłość


Jak zwykle u JIK-a tytuł jest nieco mylący. Sugeruje bowiem, że autor cofnie sie co najmniej do XVII wieku (jakie czasy uważano w 1850 za "staropolskie"?), tymczasem dostajemy kolejną historyjkę z czasów Króla Stasia. Przymiotnik "staropolski" odnosi się zaś do jakości uczucia łączącego głównych bohaterów - czystego, bezinteresownego, ponad własnym egoizmem, a nie jakieś podbarwione erotyzmem świństwa jak w roku 1750, czy (tfu, tfu) w ociekającym seksem wieku XIX.
Jak łatwo sie domyśleć po tym wstępie, dwójka bohaterów jest wyjątkową parą nudziarzy. Główny bohater (i narrator), gdyby nie jego wielka miłość, byłby pewnie zwykłym facetem, za to jego wybranka już od najwcześniejszych lat nadawała się tylko i wyłącznie do klasztoru.
Niestety los i wola jej ojca skazała ją na życie niezgodne z powołaniem, a jej adoratorowi przydzieliła na całe życie mało wdzięczną role (jaką - do sprawdzenia w książce).
Przed przerobieniem książki na łańcuchy choinkowe uchroniło ją wylącznie zakończenie, gdzie JIK dał upust swojej pasji do komplikowania fabuły, oraz wstęp, który traktuje o trudnościach, jakich przysparza rekonstrukcja przeszłości na podstawie źródeł pisanych. Każdy badacz (czy profesjonalista, czy amator), dochodzi w którymś momencie do ściany, gdzie zostaje mu już tylko posiłkowanie się wyobraźnią.

środa, 28 grudnia 2011

81. "Papiery po Glince"

"Papiery po Glince" to kolejny utwór tego autora przeczytany w ramach udziału w akcji Projekt Kraszewski. Jakie zrobiła na mnie wrażenie ta powiastka?

Glinka to narrator - dworzanin znanego chyba powszechnie księcia Karola Radziwiłła "Panie Kochanku". To dzięki niemu poznajemy fascynującą historię z rodzaju tych "jak to sprytny maluczki wielkiego możnego wykantował" ;)

Książę Karol pochodzi z rodu, który jest jednym z najbogatszych i najbardziej znanych w Europie, jego dwór jest więc wytworny, zbytkowny i otwarty na każdego. Pewnego dnia do Nieświeża przybywa drobny szlachetka - Krzyski. Twierdzi on, że musi zostać koniecznie przyjęty przez księcia, bo ma dla niego coś cennego, a tym czymś ma być wino, które wyprodukował sam Noe! Książę w dobrej woli przyjmuje wino, a Krzyskiemu oferuje gościnę na swym dworze.

Szlachcic zadamawia się szybko, zaczyna się czuć pewnie, pije, biesiaduje, wtrąca się wszędzie, prawie, że zaczyna rządzić dookoła. Tym samym przyczynia się do tego, że Radziwiłł ma go coraz bardziej dosyć i coraz częściej - w prywatnym gronie - zaczyna napomykać na temat tego, jak dobrze byłoby się Krzyskiego pozbyć. Książęca niechęć jest tym większa, że w pewnym momencie Krzyski zaczyna interesować się ulubioną dwórką księcia - panną Zoryną. Wśród przybocznych "Pana Kochanku" pojawia się nawet spisek, który ma na celu zachęcenie szlachcica do wyjazdu. Z jakim skutkiem?

Przeczytałam "Papiery po Glince" ze sporą przyjemnością. Kraszewski odmalował tutaj barwne życie dworu, jak również stworzył krwistych i ciekawych bohaterów. Snuje swą opowieść spokojnie - mimo uczuć miotających np. księciem - i stopniowo prowadzi ją ku finałowi. Można się zastanawiać nad sumieniem Krzyskiego, można roztrząsać to, czy Radziwiłł był zbyt naiwny i dobry, czy też nie, można dumać o całości tej historii. Jednak to wszystko tylko świadczy o tym, że jest to udany utwór!

"Papiery po Glince" to gratka dla każdego, kto lubi czytać o życiu dworskim, szlacheckim, magnackim, ale też lubuje się w opowieściach o postępowaniu ludzkim. A dla mnie jest to kolejny dobry utwór Kraszewskiego, któy miałam okazję poznać.

piątek, 23 grudnia 2011

Wesołych Świąt

Moc świątecznych serdeczności dla wszystkich miłośników książek JIKa! Życzymy Wam spełnienia marzeń, nie tylko gwiazdkowych, i dużo radości z odkrywania kolejnych powieści Kraszewskiego.
Dziękujemy za dotychczasową wspaniałą współpracę i pięknie prosimy o jeszcze. :)

wtorek, 6 grudnia 2011

80. Król w Nieświeżu

Król w Nieświeżu to trylogia, którą spaja postać Karola Radziwiłła „Panie Kochanku”. Składają się na nią; Papiery po Glince, Król w Nieświeżu oraz Ostatnie chwile księcia wojewody.
Karol Radziwiłł to typowy przedstawiciel sarmackiej oligarchii; wojewoda wileński, starosta lwowski, miecznik wielki litewski, podczaszy litewski, ordynat nieświeski, ołycki, pan na Białej, właściciel Kiejdan. Potomek i dziedzic ogromnej fortuny Radziwiłłowskiej był jednym z najbogatszych przedstawicieli arystokracji w XVIII-wiecznej Europie.
Wokół jego osoby narosło wiele mitów i legend. Uważany był z jednej strony za typowego Sarmatę, co to bez bitki i wypitki żyć nie potrafi, a z drugiej za przykład szlachetności i patriotyzmu. Kraszewski w swoje trylogii ukazuje całe spektrum osobowości tej barwnej postaci.
Papiery po Glince. Do Nieświeża na dwór Radziwiłłowski przybywa drobny szlachcic, co się zowie Krzyski. Przyjęty życzliwie przez wojewodę z czasem staje się personą non grata na magnackim dworze. Przyjaciele i domownicy chcąc wojewodę z kłopotu wybawić wpadają na pomysł ożenienia szlachcica z którąś z miejscowych panien. Na nieszczęście Krzyskiemu w oko wpada panna Zoryna, dawna sympatia wojewody. Karol Radziwiłł próbując gościa się pozbyć, a pannę Zorynę przez jego zakusami obronić popada w kolejne tarapaty. W Papierach po glince poznajemy Radziwiłła, jako pana cieszącego się dużą popularnością wśród szlachty. Biesiady, zabawy, polowania, obdarowywanie gości prezentami zyskiwało mu wielu „przyjaciół”. Kto raz dostąpił zaszczytu poznania Karola mógł liczyć na niemal dożywotnie prawo gościny. Która panna była w łaskach wojewody, choćby przez jeden dzień mogła liczyć na dobry posag i opiekę możnowładcy. Szczodrość Radziwiłła nie miała granic i wykorzystywana była bez skrupułów.
Król w Nieświeżu. Kiedy do uszu Karola Radziwiłła dochodzi wieść, iż bawiący w okolicy król Stanisław August Poniatowski pragnąłby złożyć mu wizytę wojewoda nie jest tym zachwycony. On, bogaty możnowładca, przedstawiciel rodu, z którego pochodziła Barbara Radziwiłłówna, żona Zygmunta Augusta, miałby przyjmować u siebie takiego „przybłędę”, z którym ani zapolować, ani zabawić się, ani wypić nie można. Ale skoro już raz Radziwiłł decyduje się króla zaprosić, zrobi wszystko, aby była to gościna niezapomniana, aby nikt nie mógł powiedzieć, iż Radziwiłł pożałował środków. Oprawą monarszej wizyty w Nieświeżu są wspaniałe uczty, na których stoły uginają się od jedzenia, zabawy, polowania, przedstawienia, okolicznościowe dekoracje sufitowe, inscenizacja bitwy morskiej, oprowadzanie po skarbcu i obdarowywanie króla, jego dworzan i służby. Dać „ekonomczukowi” strzelbę do ręki i kazać strzelać do niedźwiedzia, podstawiać konia i zapraszać na przejażdżkę, wznosić jeden za drugim kielichy wina, czy kazać uczestniczyć w pełnej brawury, rozmachu i huku inscenizacji bitwy (zdobywania Gibraltaru), to pomysły wojewody na upokorzenie króla. Króla, który gustuje w innego rodzaju rozrywkach. Kraszewski ukazuje dwie skrajnie różne osobowości, wydobywając zarówno ich wady, jak i zalety, choć tych ostatnich jest zdecydowanie mniej.
Ostatnie chwile księcia wojewody. To zdecydowanie najlepsze opowiadanie z całej Trylogii. Tutaj Karol Radziwiłł został ukazany i od najgorszej i od najlepszej strony. Z jednej strony opój, hulaka, sobiepan, wszczynający burdy, najeżdżający na okoliczne dwory, nie znoszący sprzeciwu, nie uznający odmowy, z drugiej pragnący odpokutowania skruszony grzesznik. Radziwiłłowi wpada w oko panna Felisia, córka drobnego szlachcica. Panna jest piękna i dumna i nie wykazuje zainteresowania czynionymi przez niego awansami. To rozjusza Karola, na tyle, że postanawia dwór najechać i pannę porwać. Za skutki młodzieńczego gwałtu pokutować będzie długie lata. Karol Radziwiłł Kraszewskiego przypominał mi Sienkiewiczowskiego Andrzeja Kmicica.
Autor starał się przedstawić go w sposób obiektywny, nie skrupiając się wyłącznie na jego wadach, nie kreując go również na wielkiego patriotę, czy bohatera narodowego. A jednocześnie próbował uczynić jego postać bardziej ludzką.

Trylogia to powieść historyczna (ze względu na występujące w niej historyczne postacie i zdarzenia, w tym wizytę króla w Nieświeżu). Ale Trylogia to przede wszystkich powieść obyczajowa oraz studium psychologiczne postaci; a w szczególności głównego bohatera Karola Radziwiłła „Panie Kochanku”, który może być odwzorowaniem typowych cech polskiego sarmaty. Zdjęcia: 1. Okładka, 2. Król Stanisław August Poniatowski, 3. Karol Radziwiłł

Moja ocena 6/6 (i doczekał się Kraszewski u mnie najwyższej noty)

niedziela, 4 grudnia 2011

79. Adama Polanowskiego, dworzanina króla Jegomości Jana III, notatki.

Bez poważniejszego wstępu się nie obejdzie. Kraszewski "płodnym" pisarzem był. Płodnym to mało powiedziane, on był prawdziwym buhajem twórczości. Książki sypały się z jego rąk jak publiczne pieniądze na wynagrodzenia i premie dla urzędasów. Jedna za drugą, i za trzecią, później była czwarta i piąta (chwalę się umiejętnością liczenia)... Napisał dwieście trzydzieści dwie powieści (232)! I są to same powieści, dzieł innego rodzaju nawet nie zliczę. Ja wziąłem, zabrałem się, ruszyłem do czytania „Adama Polanowskiego…”. Książka ta opisuje nam panowanie Jana III Sobieskiego. Narratorem jest fikcyjna postać członka hetmańskiego, a później królewskiego dworu. Polanowski jest szlachcicem prawym, szlachetnym, który ze zgrozą opisuję wszelkie matactwa, kupczenie urzędami, zrywanie sejmów, walki i intrygi dworskie. Polanowski to szlachcic prosty, uczciwy i nie wątpiący ani przez chwilę w dobroć i szlachetność Jana III, który w powieści przedstawiony jest jako człowiek i władca idealny, któremu trafiła się żona chciwa, ambitna, jędzowata i to przez nią Sobieski nie może skutecznie władać Rzeczpospolitą Obojga Narodów. Oj, dostało się Marysieńce Sobieskiej. Polanowski nie lubi tej francuskiej lafiryndy straszliwie. Cały upadek i rozpad państwa to wina tej dumnej i wyniosłej baby. Ja pamiętam z liceum, że Marysieńka poprzez listy Sobieskiego, była przedstawiana nam zupełnie inaczej. Zostawmy tą francuską zołzę i przejdźmy dalej. Polanowski barwnie odmalowuje nam obraz chylącego się ku upadkowi mocarstwa, które w ostatniej przedśmiertnej drgawce zmiażdżyło Turków pod Wiedniem. Przypatrujemy się rozkładowi państwa, które z potęgi militarnej i politycznej przekształciło się w marionetkę sterowaną przez sąsiadów. Czytałem wydanie z pięćdziesiątego pierwszego roku. Znalazłem tam posłowie, w którym mowa była o walce klas, schyłkowym feudalistycznym społeczeństwie oraz mackach rodzącego się na Zachodzie kapitalizmu. Taka mała uwaga, że do wszystkiego można było dorobić filozofię, jaką się chciało.

Kraszewski świetnie oddaje obyczaje, zwyczaje, rzeczywistość końca siedemnastego wieku. Język jest stylizowany na język epoki, mamy trochę wtrąceń łacińskich, ale są one tłumaczone. Mnie na przykład zastanowiło, że słowo hipochondryk było w tym wydaniu przetłumaczone na słowo śledziennik. Dla mnie śledziennik to było niezrozumiałe i nieznane słowo. Hipochondryka od razu skojarzyłem. Jeszcze jedna refleksja dotycząca słów. Polanowski mówi o ewencie (po łacinie wydarzenie). Dziś w naszych czasach furorę robi angielskie słowo event (to samo znaczenie, co po łacinie). Dla mnie kolejny dowód na to, że wszystko już było, a historia kołem się toczy:) Kraszewski nadąża za zamieniającymi się modami językowymi, a nawet je wyprzedza:)

Ogólnie lektura notatek Polanowskiego była przyjemna, nie zmęczyłem się bardzo, książka może być dobrym wprowadzaniem do poznania historii tamtego okresu i zainspirować do poszukiwania informacji na własną rękę. Ja zauważyłem, na kilku forach historycznych w tematach dotyczących właśnie Sobieskiego cytowane są fragmenty książki bez podania źródła oczywiście. Stwierdzam, że warto było dołączyć do projektu i na Polanowskim na pewno nie poprzestanę.

środa, 23 listopada 2011

78. Jaryna

Wydawnictwo: Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza
Liczba stron:  144
Moja ocena : 4/6

Czas wrócić do JIKa i zaangażować się w Projekt :) Miałam ostatnio mały przesyt Kraszewskim i odpuściłam na jakiś czas. Jednak, gdy w bibliotece, "Jaryna" czekała na mnie na stoisku jednozłotówkowym, nie mogłam przejść obojętnie. Zabrałam do domu i ucieszyłam się, że to powieść ludowa a nie historyczna.
Oczywiście jak to u JIKa bywa, powieść jest częścią pewnej serii. W tym wypadku jest to kontynuacja historii "Ostapa Bondarczuka", a jednocześnie kolejna z cyklu Powieści Ludowych Kraszewskiego.

Akcja powieści toczy się wokół Ostapa, który podejmuje się odpowiedzialnego zadania. Jego przyjaciel, hrabia Alfred, popada w tarapaty. Prosi Ostapa o przysługę, aby ten zaopiekował się jego rodziną, żoną Michaliną i synkiem, Stasiem, oraz jego majątkiem, do czasu kiedy nie uporządkuje swoich spraw. Alfred chyłkiem umyka, pozostawiając na głowie Ostapa masę niepozałatwianych interesów, długów i wierzycieli. Lojalny przyjaciel, zgadza się ratować hrabiego i podejmuje wyzwanie uporządkowania jego majątku. Jakby tego było mało, dodatkowych problemów przysparza Ostapowi, nieszczęśliwie zakochana z nim Michalina, oraz ... świeżo poślubiona żona - Jaryna :) 

Kraszewski w "wydaniu ludowym" jest bardzo przyjemny w odbiorze. Opis realiów wsi, gospodarstwa, zarządzania majątkiem jest bardzo szczegółowy. Książeczkę czyta się szybko, akcja toczy się wartko a wątek miłosny jest wyraźnie zaznaczony. Jedynie zakończenie jest, jak dla mnie, trochę naiwne. Żeby nie zdradzić finału, powiem tylko, że spodziewałam się u Ostapa radykalnych zmian, a wszystko potoczyło się pięknie i gładko :) 
Miłośników JIKa nie muszę do powieści namawiać :) a pozostałym czytelnikom polecam "Jarynę" jako miły przerywnik, w czasie innych lektur.  

poniedziałek, 21 listopada 2011

77 Kraków za Łoktka (Łokietka)

To moje pierwsze spotkanie z powieścią stricte historyczną Kraszewskiego. Długie poszukiwania przyniosły oczekiwany rezultat. Znalazłam to, czego szukałam; ciekawą fabułę z historycznym tłem.
Akcja powieści rozgrywa się w pierwszych latach XIV wieku. Trwający od niemal stu pięćdziesięciu lat okres rozbicia dzielnicowego rozbudza apetyty możnowładców na realizację partykularnych interesów. Brak silnego ośrodka władzy oraz narastające konflikty pomiędzy słabymi książętami prowadzą do osłabienia pozycji państwa, a co za tym idzie narażają je na łatwy łup sąsiadów. Ościenne księstwa prześcigają się z roszczeniami terytorialnymi. Usamodzielniają się księstwa pomorskie (zachodnie uległo wpływom margrabiów brandenburskich, a gdańskie w XIV stuleciu zostało włączone do państwa krzyżackiego), Brandenburgia zajmuje ziemię lubuską, a księstwa śląskie w dużej mierze wpadają pod zależność od królestwa czeskiego. Od wschodu kraj niszczą najazdy tatarskie.
Akcja powieści zaczyna się w momencie, kiedy do kraju wraca wygnany przez króla czeskiego Wacława II książę brzesko - kujawski Władysław Łokietek, zwany z racji wzrostu "Małym Księciem". Książę wraca z obchodów roku jubileuszowego (1300) w Rzymie, gdzie zapewnił sobie dla swych dążeń zjednoczeniowych poparcie papieża.
Kraszewski w powieści „Kraków za Łokietka” przedstawia jedynie krótki okres walki Łokietka o objęcie panowania nad ziemią małopolską i Krakowem.
Do skromnego siedliska rycerza Zbyszka Suły przybywa książę Łokietek. Zbyszek, który służył u księcia i poznał go jako dobrego i sprawiedliwego pana, rekomenduje księciu na służbę swojego syna Marcika. Po kilku latach zdobywania poparcia (wśród średnich i niższych warstw rycerstwa oraz pospólstwa) i po śmierci króla czeskiego Wacława II księciu udaje się objąć władzę nad dzielnicą krakowską, w czym niemałe zasługi odnosi Marcik Suła. Niezadowolone z rządów Łokietka bogate mieszczaństwo głównie niemieckiej narodowości wywołuje bunt. Pod wodzą wójta Alberta oraz przy poparciu biskupa Muskaty do miasta zdradziecko wpuszczono księcia Bolesława opolskiego, obiecując mu łatwe zwycięstwo.
Dzięki poparciu warstw mieszczańskich (pospólstwa), rycerstwa, a także i możnych (którzy zorientowawszy się, iż siła leży po stronie małego księcia przystąpili doń) Łokietkowi udało się odzyskać miasto. Niemałe w tym zasługi odniósł dzielny rycerz Marcik Suła. Buntownicy zaś zostali srogo i przykładnie ukarani.
Kraków za Łokietka to powieść historyczna, której zadaniem było budzenie świadomości narodowej. Główne postaci występujące na kartach powieści są postaciami autentycznymi (król Władysław, książę Bolesław Opolski, wójt Albert, biskup Muskata). Również przedstawiony na łamach powieści bunt mieszczan krakowskich jest zdarzeniem historycznym.
W powieści nie zabrakło też wątku romansowego. Jest dzielny rycerz, jest dumna niewiasta, on Polak, ona Niemka, on stanu wolnego, ona wdówka, są też liczne przeszkody na drodze ku szczęściu obojga, a jak się ta historia miłosna zakończy sami się domyślcie lub książkę przeczytajcie.
Kraszewski przedstawia w książce także bogaty opis życia, zwyczajów i praw mieszczan oraz kupców krakowskich w średniowiecznym mieście.
Powieść napisana jest prostym, przystępnym językiem, sprawia iż czyta się lekko, a fabuła mimo znajomości historycznych faktów wzbudza zainteresowanie.
Nie wiem, czy zainteresowanie historią, czy występujący w powieści Kraków i jego średniowieczna atmosfera, czy też prosty język, a może wszystko razem sprawiło, iż "Kraków za Łokietka" (Kraszewski używa historycznej pisowni Łoktka) to najlepsza z powieści Kraszewskiego, jakie do tej pory przeczytałam.
Moja ocena 5,5/6

środa, 16 listopada 2011

76. Hołota



Przepis na powieść obyczajową a la JIK jest prosty. Weź pozytywną bohaterkę, koniecznie dziewczę jednocześnie cnotliwe i przedsiębiorcze, dorzuć do tego młodego, biednego zakochanego w niej pozytywistę, dodaj jedną życzliwą im osobę ze starszego pokolenia. Żeby romans wypalił i zaowocował matrimonium, niezbędne jet dosypanie garści pieniążków, w postaci niespodziewanego spadku, bądź innego rodzaju donacji.
Żeby natomiast całość nie była nudna, konieczne jest rzucenie pary bohaterów w nieprzyjazne im środowisko złożone z galerii malowniczych typów wiejskich/miejskich bądź zagranicznych (niepotrzebne skreślić).
Prawie zapomniałam - obowiązkowym składnikiem jest również happy end.

Pod tym względem "Hołota"- powieść obyczajowa napisana w latach 70-tych, której akcja rozgrywa się w latach 50-tych XIX wieku na podlaskiej prowincji i w Warszawie, bardziej przypomina nie inne książki z taśmy produkcyjnej Kraszewskiego, a dzieła pozytywistów, na czele z Orzeszkową.

Mamy bowiem tutaj bohaterów pozytywnych - rodzinę Zarzeckich, ale nie są oni bynajmniej pozbawieni wad. Główną jest chyba brak siły przebicia (choć starszemu pokoleniu doskwiera także alkoholizm i przesadna bigoteria). Ponieważ JIK zrezygnował tym razem z ręki Opatrzności, która w kluczowym momencie sypnie grosiwem, Zarzeccy szybko zderzą się z bezdusznym i okrutnym systemem kapitalistycznym w wydaniu XIX wiecznym, książka zaś podryfuje w kierunku ... krytyki społecznej.

Czasem zdarza mi się czytać literaturę w wydaniach z lat 50-tych , podczytuję sobie wówczas marksistowskie wstępniaki. Nie zawsze było łatwo poloniście czasu stalinowskiego znaleźć sceny , gdzie JIK- i Marks mogliby sobie podać rękę. Muszę koniecznie znaleźć wydanie "Hołoty" z tamtego czasu, myślę, że w jej przypadku redaktorzy nie mieliby problemu z ideologiczną analizą dzieła:).

Źródło zdjęcia: allegro

środa, 9 listopada 2011

Cytat na dziś


"Nie żądała od losu nic występnego, chciała zostać cnotliwą i wierną - ale platoniczny choćby romans należał jej się koniecznie."












J.I.Kraszewski, "Hołota", Kraków 1986, s. 174
Autor obrazu: Francisco Masriera y Manovens

wtorek, 8 listopada 2011

75. Bez serca

Bez serca, Józef Ignacy Kraszewski



Tytułowa bez serca, to córka pułkownika, dziewczę niezwykle piękne, pyszne i zarozumiałe. Bogini urody żyje wraz z ojcem w Wiedniu, na jej nieszczęście papa nigdy się dorobić nie umiał i młoda musi teraz nieźle kombinować, jak wydać się za świetną partię. Kobietka-kokietka ambicje ma wysokie, w ciemię bita nie jest i pragnie wykorzystać do oporu wszystkie swoje atuty. Ponieważ nie ma majątku, nazwiska czy koligacji tylko swą ładną buźkę tym bardziej trzeba podziwiać taką przedsiębiorczość i nieustraszoną ambicję. Co prawda zbliża się już do niebezpiecznej granicy wiekowej (ma 23 lata), ale przez ostatnie lata sporo się nauczyła w towarzystwie, do którego wszelkimi sposobami próbuje się wkręcić na własną rękę. Powolny i posłuszny jej we wszystkim ojciec nie stanowi żadnej realnej pomocy, do tego gospodyni, Balbina, z którą jest wiecznie na wojennej ścieżce. Wszystko dlatego, że papa kiedyś w zapale miłosnym zmajstrował sobie z nią drugą córeczkę. Taką właśnie zastajemy naszą heroinę - kapryśną, władczą, despotyczną a przy tym niezwykle obrotną, będącą własną stylistką, fryzjerką, agentem i PR-owcem a przy tym panią swego losu, na tyle, na ile pozwalała jej XIX-wieczna obyczajowość. Istna femme fatal o czarnych oczach i alabastrowej cerze.

Po przemyśleniu stwierdzam, że Kraszewski ucina swą opowieść jakoś tak w środku, brakuje mi tu jakiegoś mocniejszego zakończenia. Fakt, że nieźle sobie pogrywał z fabułą i losy Roliny nie są dla czytelnika do końca przewidywalne, jednak brakuje mi tu jakiegoś bardziej stanowczego zakończenia, które nadałoby tej powieści jakąś bardziej spójną całość. Pozostaje ona przez to jedynie pobieżnym studium natury femme fatal, która przeżyła swoje wzloty i upadki. Rolina mimo dość stereotypowych cech jakimi obdarzył ją powieściopisarz wyróżnia się swoistym fatalizmem dla własnego losu. W pewnym momencie życia zdaje sobie sprawę, że nawarzyła sobie kaszy, ale nie rwie włosów z głowy a zdaje się dalej na owe niepewne wody doli i niedoli. Jest kobietą niezwykle pewną siebie, wręcz zadufaną, ale wie czego chce. Właściwie to ja ją od razu polubiłam i nie mogłam potępiać. Wyróżnia się na tle powolnych, niepewnych dziewczątek, które mogą szafować jedynie swą cnotą i niewinnością, ta nie daje sobie w kaszę dmuchać. Ma wady jak każdy i czerpie z życia pełnymi garściami. Jest bezczelna, ale nie spoczywa na laurach, uczy się szybko bo i nie raz dostaje od życia po łapach. Podobało mi się, że zaraz po obowiązkowej aczkolwiek krótkiej rozpaczy, bierze się do działania na własną rękę. Wie, że jedynym ratunkiem dla niej jest małżeństwo, tylko bogaty mężczyzna może spełnić jej oczekiwania, nie zawraca sobie więc głowy bankrutami - całkiem zresztą słusznie. Ona doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że gdyby wyszła za mąż za ubogiego hrabiego zatrułaby życie sobie i jemu - jest więc w pełni świadoma własnych wad i bynajmniej nie ma zamiaru przechodzić przemiany duchowej dla ustatkowania się. Kompromis to obce jej słowo. Dzielna dziewucha.

"Bez serca" to powieść kosmopolityczna, z akcją w Wiedniu, Berlinie i "u wód", poruszająca doskonale już znane czytelnikom motywy. Pewna uniwersalność losów niektórych z bohaterów powoduje, że akcja może mieć miejsce niekoniecznie w XIX wieku i niekoniecznie w Wiedniu. Albo ja mam szczęście trafiać na dość zaradne bohaterki w powieściach Kraszewskiego, albo sam pisarz chciał coś przekazać swoim ówczesnym. Pewnego smaczku historii dodaje fakt, że pierwowzór Roliny omotał i naszego Kraszewskiego, zraniona duma mężczyzny znalazła ujście w pisarstwie.

niedziela, 6 listopada 2011

74. Syn marnotrawny

Syn marnotrawny to kolejna powieść obyczajowa z czasów króla Stanisława Augusta. Tytułowy bohater Wicek Szarzak to wydziedziczony na skutek intryg byłej kochanki, a obecnej macochy (wojewodzianki) i jej matki młody człowiek. Pozbawiony źródeł utrzymania dumny, młody arystokrata opuszcza dom rodzinny i uczestnicząc w różnych burdach i awanturach szuka śmierci. Kiedy mimo starań uchodzi żywo z kolejnych eskapad postanawia poszukać zemsty na białogłowach w zamian za krzywdę, jaką wyrządziła mu niewierna kochanka. Ostrze jego zemsty ma dosięgnąć piękną Włoszkę, Pepitę, siostrzenicę doktora Melliniego, która uratowała mu życie. Jak jednak mówi stare przysłowie nie należy igrać z uczuciami, bowiem może się to skończyć tragicznie. Jak się rozwinęła i jakie było zakończenie historii opisanej u Kraszewskiego? Wg mnie przewidywalne. Jak się czytało? Dość dobrze, aczkolwiek kolejna opowieść – czytadło w stylu JIK-a zaczyna nieco nużyć.
Rzecz dzieje się w czasie Sejmu Czteroletniego, lecz historii w książce nie ma za wiele. Występuje kilka autentycznych postaci z królem Stasiem na czele, jednak historyczne postacie i realia (Sejm, próby wprowadzenie reform) były jedynie elementem marketingowym, który miał przyciągnąć większe rzesze czytelników. Kiedy bowiem rozeszło się po Warszawie, iż w powieści wystąpiły znane niemal wszystkim osobistości wielu sięgnęło po lekturę. Jak już pisaliśmy tu wielokrotnie historii się raczej z książek JIK-a nie nauczymy, ale czytając je poznamy całkiem nieźle obyczajowe tło epoki; życie arystokracji oraz elity intelektualnej (lekarze, prawnicy, notariusze) w Warszawie oraz Lublinie.

sobota, 5 listopada 2011

O jak Orzeszkowa

List Elizy Orzeszkowej do Józefa Ignacego Kraszewskiego

5 listopada 1865 roku
Eliza Orzeszkowa, 1867 rok.
W ciszy wiejskiego zakątka Litwy, otoczona zupełnym milczeniem, patrzyłam przez okno na płynące w górze chmury jesienne i słuchałam wiatru, który przelatywał pod niebem, niosąc szum puszcz naszych, gdy — jakby głos z dalekiego świata — doszedł do mnie list Pana. Z prawdziwym wzruszeniem odczytałam jego wyrazy. — Któż zacnie myślący w kraju nie uznał i nie uczcił Pana zasługi? — i kogóż by nie wzruszył serdecznie mimowolny jęk drgający w Jego poważnym a smutnym słowie? Długą chwilę namyślałam się, czy mam przesłać Panu kilka słów z serca głębi. Obawiałam się narzucić korespondencję niezajmującą i mogącą tylko daremnie zająć czas Panu. Ale pobiegłam myślą w chwile przeszłości, gdym przy płomieniu kominka, w długie wieczory zimowe czytała Dwa światy, Chatę za wsią, Dziwadła itd., przypomniałam sobie, z jak miłym wrażeniem umysłowego zadowolnienia i sympatii dla redaktora brałam niegdyś do ręki Gazetę Polską, potem spojrzałam na smutny ustęp pisma Pana: "od blisko trzech lat więcej wyczerpałem siły niż całym może życiem dawniejszym" i — nie oparłam się chęci przesłania Jemu listem gorących wyrazów szacunku i podziału bratniego ręki uściśnienia.
Pseudonym pokrywa moje nazwisko — nigdy zapewne osobiście znać Pana nie będę, ale wiele dałabym za to — aby moje ubogie słowo mogło przynieść Panu choć króciuchną miłą chwilkę.
Tutaj — ciemno i smutno, pustka zaległa wokoło, tchnienie śmierci nas owiało i — czujemy — tylko bolesne konwulsje konania. Wiele by można o tym pisać — ale... ale... Czemu nie mam wyuczonej ptaszyny wschodniej, która by swobodnym lotem podniebnym przeniosła Panu moją kartkę!...
Jestem młoda. Rodziców nie mam ani braci, sióstr, nikogo krwią swego. Bardzo wcześnie wszedłszy w życie towarzyskie i samoistne niezupełnie byłam szczęśliwą — cierpiałam i rozmyślałam dojrzale wtedy, gdy moje rówienniczki bawiły się cackami dzieciństwa. W różnych przejściach życia praca umysłowa była mi pociechą, portem, zbawieniem.
Teraz wypadki krajowe i domowe osamotniły mię jeszcze bardziej. Wielu przyjaciół w mogiłach — lub w dalekich stronach wygnania; niektóre związki — ciążące — zerwałam sama. Byłam majętna; wśród społecznych przewrotów runął majątek, został mi tylko jeden cichy kątek litewski.
Wkoło ścian mojego domu szumią ciemne lasy sosnowe z jednej strony — na krańcu widnokręgu drga promykiem srebrny krzyżyk znad mogiły mojego ojca, którego nie znałam. Tutaj wśród trosk materialnych, tęsknoty i obaw o przyszłość mieszkam samotna jak zaklęta księżniczka z bajki. I znowu pociechą moją, wsparciem praca i nauka.
Próbuję pisać, często myśli cisną się pod pióro niepowstrzymanym potokiem, w głowie roją się obrazy, rodzą i kształtują postacie — a w piersi jakoś dziwnie i dobrze, i smutno razem, że poza zdrojem tych myśli i poczuć świat otaczający znika, kona. Dawniej, to jest przed trzema i dwoma laty — rymowałam, teraz poważne idee i postacie rysują wyobraźnią moją w formach, których rymem ująć nie zdołam — piszę prozą.
Czym jest ta struna drgająca w mojej istocie? Czy fałszywym tonem źle utworzonego instrumentu instrumentu, czy może... może pierwszym akordem jakiej pieśni potężnej?... Trudno wydać sąd o sobie, boję się roić śmiałe nadzieje — ale boję się też i wątpić. — Zdaje się, że gdybym zwątpiła — nić jakaś nieokreślona, ale żywotna, boleśnie by mi pękła w piersi. — Tymczasem znikąd rady, wsparcia, zachęty. Z własnej samotnej pracy — i z sił własnego serca trzeba snuć moc, odwagę i wytrwałość.
Kiedy po raz pierwszy owiała mię miłość wiedzy, miałam lat siedemnaście. Życie gwarne, towarzyskie, huczało wkoło mnie, co ranek stroiłam się w nowe sukienki, kwiaty wplatałam we włosy i na lśniących posadzkach salonów mojego domu przyjmowałam, bawiłam tłumy. Wtedy — otoczona młodymi towarzyszkami — wśród szmeru słów pochlebnych — miałam nieraz chwile tęsknoty — za myślą samotną — za książką i nieraz wymykałam się spośród gości, aby w cichym i ustronnym pokoju ukradkiem kilka kart przebiec wzrokiem — w niebo popatrzeć i pomyśleć — pomyśleć — choćby krótko — choćby wreszcie bez celu — byle samotnie — byle cicho! Oprócz towarzyskiego życia — inne okoliczności — przeszkadzały mi w pracy — odrywały od nauki. Stałam w położeniu, w którym im wyżej mogłam się wznieść umysłem, tym nieszczęśliwszą być musiałam. — W ośmnastym roku zapytałam siebie stanowczo: jak mam żyć? czy mam myśleć, czy bawić się jak dziecko i pełzać jak robak?... W tym samym czasie czytałam Hamleta i jak Szekspirowski bohater spytałam siebie: być czy nie być?... W salonach gwar huczał — weteranija rzucała anatemy na książki zgubne dla kobiet, młodzież wabiła słowami uwielbień, dewotki nieumiejętne obmawiały m ą d r ą k o b i e t ę — a w głębi serca mojego zrodziła się stanowcza, nieodwołalna odpowiedź. Myśleć, uczyć się — pracować będę — coraz dalej — coraz wyżej, na szczyty wiedzy, ku zdrojom światła, choćby serce bolało, choćby ludzie kamieniami potępienia rzucili — dalej, dalej, dalej. — Z myślą tą żyję i teraz...
List miał być krótki; — dlaczego to wszystko napisałam Panu?... Szczegóły — od nieznajomej nie obchodzą. Ale w imię węzła łączącego wszystkich miłujących światło, w imię świętego braterstwa łączącego dusze łudzi — nie mogęż, choć nieznana, nazwać się — Pana młodszą, pokorną siostrą, nie mogęż poprzez przestrzeń wyciągnąć dłoń z uściskiem współczucia i po uścisk współczucia do brata mędrszego stokroć — ale zawsze — brata?...
Jeżeli znudziłam i utrudziłam Pana, niech mi przebaczonym to będzie dla szczerej sympatii, jaką zawsze miałam dla nie znajomej mi osobiście — ale zacnej i zasłużonej w literaturze Jego postaci.
Żegnam Pana słowem serdecznego życzenia lepszej, jaśniejszej doli — i upewnieniem, że na naszej zalanej łzami, spustoszonej Litwie są jednak ludzie, którzy z czcią i współczuciem serdecznym wspominają Jego imię.
Niech Pan przyjmie raz jeszcze powtórzone wyrazy najgłębszego szacunku, z jakim mam zaszczyt zostawać dla Pana.
Gabriela Litwinka
Jeźlibym miała otrzymać odpowiedź, o czym i marzyć nie śmiem, adres mój ten sam: Mr Appollo von Ziegel à Grodno.
Widokówka z Grodna.
Eliza Orzeszkowa, Listy zebrane, t. 6, oprac. Edmund Jankowski, Zakład Narodowy im. Ossolińskich  1967, s. 7-9.

piątek, 28 października 2011

L jak Lublin


Rok szkolny 1826/27 Józef Ignacy Kraszewski spędził w Lublinie, pobierając nauki w szkole wojewódzkiej (jako uczeń czwartej klasy) i mieszkając na stancji przy ulicy Grodzkiej 24. Identyfikacja tej kamienicy, jako miejsca związanego z literaturą nie było sprawą prostą. Walnie przyczynił się do tego pamiętnik Seweryna Liniewskiego a w nim opis Lublina z lat 20-stych XIX wieku, spisywany z perspektywy roku 1889. Na jego podstawie udało się zidentyfikować stancję Kraszewskiego, w kamienicy z numerem policyjnym 93, który po zmianie numeracji stał się numerem 24. W 1954 podczas prac renowacyjnych umieszczono na kamienicy stosowną inskrypcję. A oto co pisze Liniewski o interesującym nas obiekcie:

Idąc dalej ulicą Grodzką po lewej ręce jest kamienica dziś opatrzona Nr 93, w tej wszedłszy po schodkach, na lewo jest mieszkanie w którym stał Józef Kraszewski będąc uczniem w Lublinie. Na górze stał profesor matematyki Ostrowski, u którego stał na stancji. W Kraszewskiego stancji złożone były narzędzia pomiarowe, po które przychodziliśmy uczniowie klasy IV, idąc na tzw. praktykę tj. pomiar; gdyż było w zwyczaju że uczniowie klasy IV w rekreacją, t.j. popołudniu w wtorki czwartki chodzili na praktyczne pomiary - było to-bardzo dobrem, bo taka praktyka więcej uczyła młodzież jak wszelkie wykłady teoretyczne.

Więcej na temat pamiętnika Liniewskiego TUTAJ.

Pobyt Kraszewskiego w Lublinie trwał zaledwie rok i pozostawił raczej niemiłe wspomnienia. Sam autor zwierza się w "Obrazach z życia i podróży" oraz "Nocach bezsennych":
"W ogólności rok jeden przebyty w Lublinie nie zostawił mi miłych wspomnień, a zakończenie jego tragiczne odmówieniem nagrody, do której zdawało się, żem miał prawo, do reszty mnie zraziło. Wśród czytania uczniów wybranych, rzuciłem książkami i sekwestrami i wyszedłem z sali" [1].
Samo miasto też pozostawiło ambiwalentne wrażenia. Zachwycały kościoły, dwie bramy "jedyne nie zepsute pamiątki dawniejsze", gmach Trybunału "milczący już i pusty, osierocony z gwarnej palestry", krytyki natomiast doczekał się zamek "świeżo w neogotyckim szkaradnym smaku wyresteurowany".[2]

Tak natomiast zostało opisane miasto we wstępie do wydanej w 1843 roku powieści pt. Maleparta :

Znacie zapewne Lublin? Któż by go nie znał dzisiaj i komuż na myśl nie przychodzą wdzięczne jego okolice, stare kościoły, malownicze dwie stare bramy, czysty Kapucyński kościółek, smętna fara, ponury Dominikański, niesjnacznie odnowione Jezuickie mury i zamek? Znacie go, jakim jest dziś, spokojnym, czystym, odświeżającym się, jak podtatusiały staruszek, co nową kładzie perukę i wygala siwą brodę, żeby się wydać młodszym; znacie go z nowymi jego gmachami, z pięknym Krakowskim Przedmieściem, z czystymi placami, ogrodami, brukami i szosą. Ale nie stary Lublin trybunalski, nie stary to ów gród rokoszowy i jarmarkowy, sławny swymi piwnicami na Winiarach, norymberskimi sklepami, błotem ulic, wrzawą żołdaków, palestrą z piórem za uchem i szerpentyną u pasa; nie stare to miasto, co się chlubiło kilkudziesięcioma kościołami i wskazywało fundacje Leszka Czarnego, co się chlubiło zamkiem, w którym Długosz ćwiczył Kazimierzowe dzieci, stołem, na którym podpisano Unię, szczerbami w murach, jednymi po ruskich kniaziach, drugimi po Mindowsie, jeszcze innymi po rokoszach Zygmuntowskich”. (źródło)

Lublin i okolice pojawił się jeszcze na kartach kilkudziesięciu (!) innych powieści JIK-a. Oznacza to, że może niezbyt porywające wspomnienia nie przeszkodzily mu w inspirowaniu się miastem.

Jako ciekawostkę dorzucę fakt, iż dla upamiętnienia pobytu Kraszewskiego w Lublinie, kilkadziesiąt lat później, w trakcie jubileuszu pracy twórczej w 1879, obywatele Lublina uhonorowali go niezwykłym prezentem - obrazem Franciszka Kostrzewskiego, przedstawiającym młodego Kraszewskiego na tle bramy Trynitarskiej, czytającego list od rodziców dostarczony przez dwóch chłopów w strojach regionalnych. Niestety nie udało mi się odnaleźć reprodukcji tego rarytasu. Trudno również powiedzieć, jak czuł się JIK w roli żywego pomnika:).


Za przekazanie zdjęć dziękuję ich autorce - Joannie D. (Gio). Za pomoc w przygotowaniu tekstu dziękuję również Lirael i Agnesto.

[1] August Grychowski, "Lublin i Lubelszczyzna w życiu i twórczości pisarzy polskich", Wydawnictwo Lubelskie, 1974, s. 135-136
[2] tamże, s. 136




czwartek, 27 października 2011

73. Mogilna

Józef Ignacy Kraszewski. Mogilna, Wydawnictwo Literackie 1959.

Wbrew tytułowi nie jest Mogilna wycieczką Kraszewskiego w stronę powieści z dreszczykiem. Miało to być za to w zamyśle autora dzieło zwracające uwagę na bolesny w latach siedemdziesiątych XIX wieku problem kolonizacji niemieckiej na Pomorzu i w Poznańskiem. Intryga kręci się więc wokół zabiegów złowrogiego i skrywającego jakąś mroczną tajemnicę radcy Larischa o zdobycie pozostającego w rękach polskiej rodziny Mogilskich majątku Mogilna.
Kraszewski starał, żeby sympatia czytelnika znalazła się po właściwej stronie, żeby kibicował szlachetnemu i dobremu dziedzicowi Mogilskiemu w walce z podstępnym Niemcem. Przeciwstawił w tym celu polską serdeczność, gościnność i szczodrość zimnemu wyrachowaniu Larischa, który niczym wytrawny szachista ma przewidziane wszystkie posunięcia i nic nie jest w stanie zepchnąć go z obranego kierunku. Niestety autor przedobrzył. Polak jest co prawda człowiekiem gołębiego serca i honoru, ale jednocześnie jest safandułą, który o rodowe dobra nie dba i obchodzi go jedynie to, by miał codziennie obfity podwieczorek na ulubionej werandzie. Nad jego naiwnością użalają się nawet przyjaciele, służący stale dobrymi radami i gotówką w potrzebie. Na tym tle Larisch jawi się jako człowiek praktyczny i doskonały przedsiębiorca, a w oczach publiczności ma go zohydzić całkowity brak ludzkich uczuć i jakaś hańbiąca sprawa z przeszłości, której ujawnienie mogłoby zakończyć karierę radcy. Takie typy jak Larisch z lubością przedstawia Jeffrey Archer, chociaż ten autor akurat, w przeciwieństwie do Kraszewskiego, częstuje nas szczegółami wszystkich podejrzanych machinacji swych geszefciarzy.
W tle podchodów majątkowych rozwija się niemrawy romans, gromadka papierowych bohaterów drugoplanowych snuje się w wiejskiej scenerii bez konkretnego celu w charakterze przerywników w zasadniczej akcji. W pewnym momencie złapałem się na tym, że czekam na chwilę, kiedy niemrawy Polak straci wreszcie swój dwór i wioskę, a trzeźwo myślący Niemiec zadba o to, by podźwignąć Mogilną z upadku, w jakim się znalazła. Być może czytelnicy dziewiętnastowieczni bardziej byli skłonni użalić się nad losem wydziedziczonych rodaków, mnie natomiast przyprawiali oni jedynie o irytację i żadne patriotyczne wykrzykniki nie zdołały tego zmienić.
Kraszewski nie byłby sobą, gdyby nie zafundował nam kilku interesujących zwrotów akcji, na pozór całkowicie przewidywalnej, więc czyta się nieźle, ale bez rewelacji.

wtorek, 18 października 2011

72. Kopciuszek


„Kopciuszek” na początku mnie nie zachwycił. Choć interesujący skądinąd opis gospody w Garwolinie może i w normalnych okolicznościach wciągnąłby czytelnika, jednak po kilku lekturach Kraszewskiego, zaczynałam czuć już pewien przesyt. Wprowadzona do powieści postać kapitana Pluty najzwyczajniej w świecie denerwuje, prawie tak samo jak niewinna dziewoja – tytułowy Kopciuszek i jej równie niewinny narzeczony, który wygrawszy na loterii ma skrupuły, że nie są to pieniądze zarobione uczciwie. Dylematy nie na dzisiejsze czasy…
 Znów więc ten sam schemat –bohaterowie skrajnie czarni i skrajnie wybieleni. Nie jest jednak tak źle! Przede wszystkim przez książkę przewija się cała parada postaci więc jest szansa, że każdy znajdzie coś dla siebie. Ponadto jest to pierwsza powieść Kraszewskiego, którą  czytałam, rozgrywająca się w Warszawie. Z przyjemnością zagłębiłam się w opisy mojego rodzinnego miasta, obyczajów XIX wieku, stosunku miejscowych do przyjezdnych i vice versa. Powiem tak, niektóre prawdy są uniwersalne i pozostały nie zmienione od stuleci, choć miejscem dokonywania spostrzeżeń nie są już powozy a tramwaje, zaś Panie nie chodzą raczej do krawców lecz co najwyżej do sieciówek J Zadziwiła mnie też swoboda obyczajowa owych czasów, kto by pomyślał! Do końca jednak nie jestem pewna, czy dobrze zrozumiałam, czy tytułowy Kopciuszek był dzieckiem nieślubnym, czy też może jak najbardziej ślubnym, tyle że z małżeństwa później rozwiązanego w ten czy inny sposób, co sugerował ostatni tom powieści.
Reasumując, zaczynałam lekko poziewując, a kończyłam nie mogąc się oderwaćJ
Moja ocena 4/6
(ilustracja zaczerpnięta z sieci)

poniedziałek, 17 października 2011

Sensacja - z ostatniej chwili:)

Dzięki naszej współautorce - Agnesto udało nam się ściągnąć na "Projekt Kraszewski" uwagę samej Małgorzaty Musierowicz!
Tutaj (wpis z 6 października) po obejrzeniu zdjęć lubelskiej kamienicy, w której mieszkał Kraszewski (niebawem wpis na blogu), dowiemy się, że:

"celem tej inicjatywy jest „odkurzenie” twórczości najpracowitszego polskiego pisarza, autora niezliczonych utworów beletrystycznych, poetyckich, przekładów, baśni, parafraz, prac krytycznych, historycznych, krytyczno-literackich, rozpraw o literaturze i o historii sztuki, książek podróżniczych etc.".

Przy okazji okazało się, że na stronie pisarki działa prężne towarzystwo miłośników literatury, które na tyle zainteresowało się projektem, że są już pierwsze efekty tej współpracy - zajrzyjcie do krajoznawczego wpisu Agnesto na temat Białej Podlaskiej. A to zapewne nie ostatni wpis będący jej efektem:).

piątek, 14 października 2011

Pamiętajmy o Kraszewskim, czyli o szkołach i pomnikach garść słów

Fot. Ewa D. (Evik)

Podążając śladami autora „Starej baśni” warto pamiętać o Białej Podlaskiej. Mieści się tam I Liceum Ogólnokształcące im. J. I. Kraszewskiego.

Szkoła ta ma swe korzenie aż w XVII wieku, kiedy to ks. Krzysztof Wilski-Ciborowicz ufundował Akademię Bialską, a Aleksander Ludwik Radziwiłł przekazał budynek, który po dziś dzień służy jako siedziba szkoły. Dzieje tej placówki oświatowej są dość burzliwe, przeszła wiele przemian i reform. Nas najbardziej interesuje jednak fakt, że w latach 1822-26 uczęszczał do niej uczeń Józef Ignacy.

"W Białej przeżyłem ja najlepsze z moich lat dziecinnych, w niej się moja dusza otworzyła na świat; tu poczułem raz pierwszy chętkę do pisania i wziąłem pióro w rękę. Widzicie teraz dlaczego tak kocham Białą i szanuję jej wspomnienia..."

W 1822 roku Kraszewski rozpoczął naukę w drugiej klasie. Oddano go na pensję do ówczesnego rektora Akademii Bialskiej Józefa Preyssa. W Białej zdobywał wiedzę i podejmował pierwsze próby literackie: pod kierunkiem swojego mistrza profesora Adama Bartoszewicza, poznawał klasyków, studiował białe kruki znalezione na strychu Akademii, pisał ulotne wierszyki i tłumaczenia z Lafontaine'a. Obserwował także uważnie, co dzieje się dookoła, przyglądał się życiu tak drogiej mu Białej. Na wspomnieniach z lat szkolnych oparł późniejszy utwór Wielki świat małego miasteczka.

Druga połowa XIX wieku i początek XX przyniosły kolejne reorganizacje oświaty i walkę o polskość. W 1916 roku otworzono czteroklasową koedukacyjną szkołę średnią im. J.I.. Kraszewskiego w wynajętym mieszkaniu prywatnym – już niecałe 30 lat od śmierci pisarza upamiętniono go i uhonorowano patronatem. Trzy lata później, już w gmachu dawnej Akademii, uroczyście upaństwowiono szkołę i wydzielono z Gimnazjum im. J.I. Kraszewskiego Gimnazjum Żeńskie im. E. Plater oraz Gimnazjum Męskie im. J.I. Kraszewskiego. Późniejsze czasy zaowocowały utworzeniem klas liceum ogólnokształcącego i wprowadzeniem koedukacji.

18 marca 1983 roku po raz pierwszy w historii szkoły zorganizowano święto patrona, a w 1988 odsłonięto tablicę, by uczcić 100-lecie jego śmierci. W 1992 zaś powstała Fundacja im. J. I. Kraszewskiego.
Pośród grona absolwentów „Kraszaka” znajdują się m.in. krytyk muzyczny Bogusław Kaczyński, aktorzy Roman Kłosowski i Wacław Kowalski, polityk Krzysztof Skubiszewski.

Fot. Ewa D. (Evik)

Biała Podlaska uhonorowała pisarza nie tylko nadając szkole jego imię, takie też miano nosi ulica, przy której znajduje się to liceum. To jeszcze nie wszystko, bowiem można tu zobaczyć aż dwa pomniki naszego ulubionego JIK-a.

Jeden z nich to ławeczka. Przyznacie, że aż ma się ochotę usiąść obok, czy to z „Pomywaczką” czy z „Hrabiną Cosel”.... ( chciałam napisać: z „Jelitami”w ręku, ale to dziwnie brzmi ;-) ) Jesienny starszy pan...



Fot. Ewa D. (Evik)

Drugi pomnik możecie także obejrzeć na blogu „Moje Klimaty”: http://klimaty.blox.pl/2010/11/o-pomnikach-JIKraszewskiego-slow-kilka.html
Tu widzimy go okiem obiektywu Ewy D.
Fot. Ewa D. (Evik)


  Na powyższej tablicy upamiętniono autorów pomnika.
Pomnik – ławeczkę Kraszewskiemu ufundowała też Krynica.
(Ławeczka Kraszewskiego) Znajduje się on na tzw. Edwardówce. W 1879 roku obchodzono 50-cio lecie twórczości J. I. Kraszewskiego. Krynica również postanowiła uhonorować pisarza. 1 sierpnia 1881 odsłonięto w parku jego pomnik. Ławka wraz z popiersiem została wykonana w Krakowie w pracowni Hostima wg rysunku Wojciecha Gersona. W 1905 roku gipsowe popiersie zostało wykonane z brązu. Ławka jest kamienna, półkolista, pośrodku na cokole kamiennym, zakończonym profilowanym gzymsem umieszczono brązowe popiersie z napisem "Zakątek J. I. Kraszewskiego" poniżej "Pamiątka jego pobytu w roku 1866 uświęca Krynica podczas jubileuszu 1897 r." J. I. Kraszewski przebywał w Krynicy w sezonie letnim 1866r, korzystał z zabiegów.
Podaję za:

Najpiękniejszym ukoronowaniem pamięci o wielkim twórcy jest muzeum jego życia i twórczości. Duch Kraszewskiego niewątpliwe unosi się nad dworkiem w Romanowie, zobaczcie:
Być może ktoś ochoty nabierze i na wycieczkę tam się wybierze.

Serdecznie dziękuję Ewie D. za inspirację, informacje i zdjęcia.

czwartek, 13 października 2011

71. Adama Polanowskiego, dworzanina króla Jegomości Jana III, notatki

We wtorek 19 kwietnia 1887 roku nasi pradziadkowie mogli przeczytać w krakowskim „Czasie” następującą notkę wspomnieniową:

Śmierć Kraszewskiego to zniknienie z naszego horyzontu gwiazdy, której promienie rozchodziły się szeroko. A kiedy na naszym chmurnym horyzoncie ginie gwiazda po gwieździe, to jakiejż potrzeba mocy, żeby na ten widok nie ulec zwątpieniu!”.


Teraz fragment opisujący śmierć Jana III Sobieskiego z „Adama Polanowskiego, dworzanina króla Jegomości Jana III, notatek" :

Król nie żył.

Było to mało co po zachodzie słońca, długiego czerwcowego dnia.

Co się potem u nas w Wilanowie działo, jak się zawieruszyło, nie podobna tego opisywać. (…)

Otóż dziwnym trafem w tę rocznicę, zaledwie król oczy zamknął, nadciągnęła chmura i rozpoczęła się ulewa z gradem i piorunami, z wiatrem takim, że zdawała się chcieć wszystko zburzyć i zniszczyć. W ogrodzie wilanowskim ze starych topoli kilka z korzeniami wyrwało, dachy pozrywało.

Zwłoki królewskie jeszcze nie tknięte leżały na łóżku, gdy nadciągnęła burza i przeraziła wszystkich. Piorun po piorunie waliły w Wisłę i w ogrodzie.

Strach nas jakiś ogarnął, żeśmy poklękali wszyscy modląc się zapłakani.

Królowę kobiety jej na rękach zaniosły pod kotarę...

Burzy tak gwałtownej mało kto sobie w życiu przypominał i nierychło przeciągnęła... Jeszcze się to przyczyniło do zamieszania w pałacu, bo do reszty głowy potracili wszyscy.”

Józef Ignacy Kraszewski w dniu pochówku żegnany był jako filar narodowego dziedzictwa, choć niejednokrotnie odtrącany i skazywany z powodu zarzutów politycznych. Jan III Sobieski odchodził w glorii zwycięstw i przywrócenia wiary w potęgę Rzeczpospolitej. Śmierć obu łączy klamra zwątpienia. Zwątpienia im współczesnych w to, co nastanie po ich odejściu.


Po lekturze 27. tomu z cyklu „Dzieje Polski” Bogdana Bolesławity (czyli naszego JIK-a) ocena narratora jest jedna: Adam Polanowski to arcywzór poczciwości. Wychowany bez ojca, mający doświadczenie ziemi i pracy na wsi awansuje i dostaje się do świty Jana III Sobieskiego (podówczas jeszcze hetmana). Na każdym etapie życia boryka się z klasycznymi dworskimi intrygami, jest świadkiem wojny z Turkami i widzi ostatnie chwile swojego umiłowanego władcy. Kiedy jednak przestaniemy mu na chwilę współczuć, zauważymy dosadnego, miejscami wręcz brutalnego obserwatora. Adam Polanowski, cały czas z uniżoną grzecznością sekretarza, relacjonuje zachowanie „ukochanej Marysieńki” czy jej dwórek, w tym wielkiej miłości sekretarza, Felisi. Polanowskiemu uczucie do Felicji nie przeszkadza w zimnym sprawozdaniu jej zagrywek, które doprowadzają w skrajnym przypadku do morderstwa.

Zepsucie i egoizm to część nieodłączna życia przy boku króla. Nie są to (na szczęście) uczucia dominujące w notatkach pana Adama. Kult, nieomal „zachłyśnięcie” się Sobieskim, jego geniuszem, mądrością i sprawiedliwością to chyba najbardziej porywające fragmenty z notatek – a przy tym nieodrealnione. Widzimy wielkiego wodza z pierwiastkiem boskości, ale i zmęczonego żądaniami ukochanej żony starszego człowieka. Widzimy zdolnego hetmana wybranego podczas sejmiku na króla, ale hetmana zaskoczonego, początkowo przerażonego tą decyzją. Widzimy genialnego stratega wojennego, przed którym nie mają tajemnic tureckie szyki bojowe, ale który lęka się tajemnic Boga. Wreszcie po śmierci żegnają go tłumy, tłumy kochających poddanych. Sobieski nie zazna jednak spokoju. Jego własny syn nie chce oddać czci i nie wpuszcza do zamku pochodu z jego trumną.


Polanowski to obserwator drobiazgowy. W jego notatkach można już dostrzec zaczątki technik naturalizmu. Kraszewski, który w Dziecięciu Starego Miasta uśmierca głównego bohatera „heroiczną kulą w pierś”, w Adama Polanowskiego… notatkach nie używa już eufemizmów i pisze piórem pana Adama w ten sposób:

Pierwsza rzecz — poszedłem z Szaniawskim do szopy, gdzie trup był złożony. Ażem się wzdrygnął, lak haniebnie porąbany był. Oprócz głowy, z której mózg wyprysnął... twarz, ramiona miał posieczone... ale krew już dawno płynąć przestała i tylko skorupa czarnokrwawa go okrywała...

Z tego wnosić było można, iż jeszcze z wieczora został zamordowany...”

Daleko tu jeszcze chyba do determinizmu Zolowskiego, ale ewolucja takiego powieściopisarza jak Kraszewski to zjawisko zbyt ogromne, aby zamknąć go w ciasnych ramach dwóch-trzech prądów.



Wydanie, którym dysponuję, pochodzi z 1986 r. Graficzne opracowanie – niemal wzorcowe (na minus czerwony tytuł mieszający się z szarą mapą-tłem). Pozycja zawiera wiele ilustracji (ale nie w samym tekście, dzięki czemu uwaga podczas czytania gawędziarskich notatek nie jest zaburzona) przedstawiających Jana Sobieskiego, jego rodzinę, a nawet tureckich janczarów. Na uwagę zasługuje interesująca boczna, górna i kolorowa paginacja stron, w praktyce niezwykle wygodna do wyszukiwania numeru strony. Książkę dostałam za darmo – była przeznaczona do wycofania z księgozbioru pewnej biblioteki.


Recenzja autorstwa Agnieszki Kochańskiej z portalu Bookznami. Zdjęcia są własnością autorki.



sobota, 8 października 2011

70. Klasztor

Książka wydana w cyklu powieści historyczne - Czasy Stanisława Augusta ukazała się po raz pierwszy w „Tygodniku ilustrowanym” w 1883 r. W tym samym roku ukazało się w Warszawie pierwsze i jedyne wydanie książkowe. Przeczytany przeze mnie egzemplarz wydany został ponad sto lat później (w 1986 r.). Liczy ona sobie 134 strony.
Gdzieś na pograniczu Korony i Litwy stał wybudowany w XVI wieku klasztor ojców franciszkanów. Do końca wieku XVIII, w którym to akcja powieści się rozgrywa, ten prosty i niewyszukany w stylu budynek, dzięki szlachetności, jaką nadaje czas nabrał majestatu i dostojeństwa. Mieszkańcy jego, jak na ludzi bogobojnych przystało wiedli swe codzienne życie utartym, spokojnym torem zdarzeń przewidywalnych i monotonnych. Dnie zdawały się płynąć leniwie; od jutrzni do komplety. I choć wielu zarzucało im bezczynność, poza modlitwą, każdy z zakonników miał liczne obowiązki, które mu dnie wypełniały. Pomagali proboszczom, sprawowali posługę duszpasterską na dworach, prowadzili szkółkę dla ubogich chłopców, studiowali księgi w klasztornej bibliotece, zażegnywali spory sąsiedzkie, przynosili pociechę, byli też źródłem wiadomości w pozbawionej gazet okolicy. Życie w klasztorze, choć postronnym mogło wydawać się nudnym, jego mieszkańcom przynosiło spokój i spełnienie. Okolica była cicha i bezpieczna.
Aż razu pewnego do furty klasztoru dobijać się poczęło dwoje pachołków człowieka rannego ciągnących pod ręce. Wielkie poruszenie spowodowało pojawienie się niecodziennego gościa, tym bardziej, iż gość ów, póki jeszcze przytomnym był wzbraniał się przed gościną w klasztorze. Długi czas okoliczności napaści na młodego porucznika, jak również jego koligacje rodzinne pozostawały dla zakonników tajemnicą.
Z czasem zrozumiałym się stała niechęć młodzieńca do skorzystania z opieki i schronienia w klasztorze. porucznik Bużycki był bowiem człowiekiem zuchwałym i awanturnikiem, a co najważniejsze człowiekiem bez wiary. Nie wierzył ani to w Boga, ani w ludzi. Ludzi wierzących uważał za zakłamanych, którzy jedynie dla wygody czy też spokoju udają, iż wierzą w cokolwiek. Życie w klasztorze postrzegał nie dość, jako przymusowe życie w odosobnieniu, to jeszcze jałowe, puste i próżniacze. I choć troszkę przez kilka miesięcy rekonwalescencji polubił zakonników, to z wielką radością wyrwał się z powrotem w wielki świat.
Bużycki wrócił szukać zemsty za poniesione krzywdy, tymczasem to on sam stał się ofiarą tych, których chciał ukarać. W końcu po długich kolejach losu zatacza koło i trafia znowu do klasztoru.
Porucznik Bużycki to ciekawie nakreślona postać. Dumny szlachcic, nie zamierzający nikomu niczego zawdzięczać, będący sam sobie panem, nie uznający żadnej władzy nad sobą, skłócony z rodziną. A z drugiej strony dobry, acz surowy pan i człowiek honoru. Człowiek, którego zgubiło to, iż uwierzył, że do życia nie potrzebuje nikogo, ani Boga, ani ludzi.
Fabuła wydaje się sugerować rozwiązanie niemal od początku. Jednak w przypadku tej powieści Kraszewski nie jest przewidywalny, a zakończenie może zdziwić.
Powieść określona, jako historyczna nie zawiera żadnych historycznych odniesień. Jej zaletą jest ciekawy rys obyczajowy; bogate życie osiemnastowiecznej szlachty pełne zabawy, hulanek, sobiepaństwa.
„Cały rząd okien bił światłem aż na błoto uliczne. Kilkanaście powozów różnych stało przed wrotami, a woźnica i służba od koni, pozsiadawszy z kozłów, hałaśliwie się zabawiali. Schody były oświetlone, a i tu pachołkowie, lokaje, hajduki, pilnujący płaszczów w przedpokoju i sieniach, grali w karty i głośnymi śmiechy świadczyli o dobrym humorze. Cały szereg sal i pokojów ciągnął się na przestrzał otwarty. Atmosferę cuć było jedzeniem, winem, ponczem, tytuniem i wonnościami, jakie naówczas były w modzie. Kilkanaście osób przechadzało się kupkami, gwarząc żywo, niektórzy leżeli na kanapach, ale znaczniejsza część zgromadzona była przy stolikach gry, które w każdym pokoju rozstawiono. Około nich ścisk był największy…”
Podobał mi się klimat powieści, zwłaszcza opis życia w zakonie i postawy zakonników, takiej nienachlanej, nie umoralniającej, nie narzucającej swoich przekonań porucznikowi. Nawet, jeśli postacie zakonników są przedstawione nieco zbyt idealistycznie, to zupełnie mi to nie przeszkadza.
„Budowa nie była bardzo starożytną, ani się wykwintną odznaczała architekturą; ale okazałą wydawała się rozmiarami, a wieczór w którego mrokach nikły zbyt jaskrawe szczegóły, nadawał całości harmonię spokojną i piękną. Oknami z góry wpadało jeszcze blade światło wieczora. Uroczysta cisza doskonale się jednoczyła z tym półcieniem świątyni.”
Podobają mi się postacie bohaterów; poza głównym bohaterem szczególnie przypadła mi do gustu postać zakonnika o. Anioła, takiego ciepłego, wyrozumiałego ojczulka o zainteresowaniach artystycznych, który naprawiał posągi, odnawiał stare obrazy, dekorował ołtarze.
Klasztor to taka ciepła, klimatyczna opowieść, która bardzo przypadła mi do gustu.
Tym razem z pudełka wyciągnęłam bardzo smakowitą czekoladkę.
Moja ocena 5/6

czwartek, 6 października 2011

69. Upiór, czyli o tym jak zostałam nabita w butelkę

Powróciłam dziś z biblioteki z dwoma powiastkami JIK-a (Klasztor oraz Skrypt Fleminga). Raz jeszcze zerknęłam na listę lektur, aby upewnić się, czy na pewno pozycje owe nie znajdują się na liście przeczytanych (lista wydrukowana, ale do plecaka zapakować się była zapomniała, więc czas najwyższy naprawić zaniedbanie). Zerknęłam i zdębiałam, bom nagle dostrzegła tytuł, który mnie zahipnotyzował. Niedawno opublikowałam wpis na temat powieści G. Leroux Upiór w operze, a dziś widzę na liście lektur Upiór-opowiadanie przy kominku J.I.Krasickiego. Zajrzałam do biblioteki internetowej i znalazłam króciutkie (40 stronicowe) opowiadanko.
Salonik, na kominku pali się ogień, obok drzemie pies. Trójka starych myśliwych siedzi w zadumie i obserwuje płonące drwa. Za kanapką skrywa się narrator, którego zwabił urok opowieści, jakie snują przy ognisku gawędziarze. Zapowiada się interesująco, nieprawdaż? Jeden z myśliwych Seweryn Burba, człek stateczny i prawy zaczyna snuć opowieść o dawnych czasach, kiedy to młodzieńcem będąc, zmuszony porzucić służbę wojskową z powodu odniesionych ran, powrócił do kraju i rozpoczął rozglądać się za jakimś zajęciem. Usłuchawszy rady brata postanowił na początek wziąć dzierżawę. W tym celu Seweryn wybrał się do krewnych, „azali się co nie trafi”. U niejakich Moskorzewskich na Podlasiu, gdzie odbywał się akurat zjazd rodziny (a był to okres zapustów) usłyszał o sąsiadach, Boguszach, którzy szukają właśnie dzierżawcy.
Boguszowie, to dwójka zacnych staruszków, (para siwiuteńkich gołąbków), którzy stracili syna jedynaka służącego w wojsku. Dwie zamężne córki z dorosłymi już dziećmi kolejno pomieszkiwały u rodziców. Ponieważ staruszka tak mocno jedynaka ukochała nikt z rodziny nie ośmielił się powiedzieć jej o śmierci syna i tak żyła ona w przekonaniu rychłego powrotu swego dziecka.
Kiedy Seweryn przybył do dworu okazało się, że wygląda on identycznie, jak zmarły syn Boguszów. Staruszka jest przekonana, iż to powrócił jej zaginiony syn, który z jakichś nieznanych jej powodów musi ukrywać się pod obcym nazwiskiem.
Szlachetny młodzieniec pragnie, jak najszybciej skończyć tę farsę wcielania się w rolę nieboszczyka. Wszak "być upiorem nie jest miłą rzeczą".
Tymczasem zarówno pan Bogusz, jak i pani Stawicka (jedna z córek Boguszów) proszą, zaklinają na wszystko, aby Seweryn zgodził się przyjąć dzierżawę i odgrywał rolę syna ukrywającego się pod obcym nazwiskiem. Młodzieniec, acz niechętnie, ogarnięty litością dla zbolałej matki Boguszowej, wyraża zgodę.
Za jakiś czas okazuje się, iż jego dobre serce przysporzyło mu sporo problemów.
W oko wpada mu wnuczka pani Boguszowej. Oficjalnie jest jednak jej wujkiem. Pojawia się konkurent do ręki „siostrzenicy”, którego sprowadza druga córka Boguszowej, która obawia się, aby matka zapaławszy sympatią do nieznajomego nie obdarzyła go należną jej częścią schedy. Jej obawy są słuszne, bowiem pani Boguszowa pragnie zapisać Sewerynowi majątek, na co ten, jako człowiek uczciwy nie wyraża zgody.
Czy pani Boguszowa do końca będzie wierzyła, iż Seweryn jest jej zaginionym synem, co stanie się z majątkiem Boguszów i czy „siostrzenica” przyjmie konkury podstawionego absztyfikanta? Myślę, że z łatwością potraficie odpowiedzieć na te pytania. Kraszewski jest bowiem w tym opowiadaniu tak przewidywalny, że aż zadziwia.
I muszę przyznać, że po raz kolejny dałam się nabić przez pisarza w butelkę. Kiedy przeczytałam tytuł Upiór - opowiadanie przy kominku, spodziewałam się czegoś w rodzaju historyjki z dreszczykiem.
Czy muszę pisać, że czyta się lekko, łatwo i przyjemnie. Nie muszę. Musiałabym napisać, gdyby było odwrotnie. Czy polecam? Na własną odpowiedzialność. Nie jest to opowiastka, która by mogła zachwycić, ale z powodu swej krótkiej formy nie zdąży też znudzić.

środa, 5 października 2011

68. Ramułtowie

Oświadczam, że właśnie przedawkowałam. Na fali zachwytu nad "Bruehlem" zaordynowałam sobie jeszcze dwie krótsze książki JIK-a, o "Śniehotach" już pisałam, teraz, zanim na dłuższy czas porzucę najpłodniejszego polskiego pisarza, kilka słów o "Ramułtach".
Powieść powstała w latach 70-tych XIX wieku, akcja, co rzadkie, rozgrywa się w dużym mieście w Wielkopolsce (może nawet jest to Poznań). Tytułowi Ramułtowie to rodzeństwo. Najstarsza, 30-letnia wdowa Lelia, posiadaczka (już!) dwóch siwych włosów, usiłuje zapewnić sobie przyszłość przez kolejny mariaż. Sylwan, jej nieco zbyt poważny młodszy brat, to demokrata, działacz niepodległościowy i wzór wszelkich cnót. Najmłodszy Herman, ich brat przyrodni, ma tytuł hrabiowski, mnóstwo kasy i brak pomysłu na życie.
Treścią książki są ich perypetie życiowe i romansowe, jak również dojrzewanie Hermanka (trzeba przyznać, że rozwinie się w zaskakującym kierunku), podskórnym zaś jej nurtem: konflikt między demokratami a konserwatystami. Kraszewski o dziwo wcale nie jest zwolennikiem tych ostatnich. Sportretował ich w sposób tak bezlitosny, że na pierwszy rzut oka wcale nie widać tych okrzyczanych konserwatywnych zasad i religijności, lepiej rzuca się w oczy rozrywkowy tryb życia, obłuda i wyrachowanie. Za pewne były to dylematy typowe dla epoki. Opis jednego z trzecioplanowych bohaterów mocno przypomina charakterystykę Stiwy Obłońskiego z "Anny Kareniny" (chodziło o zmienienie poglądów w zależności od mody). Oczywiście - Kraszewski był prekursorem, Anna Karenina powstała kilka lat później.


Jak w "Milionie posagu" mieliśmy galerię typów wiejskich, tak w "Ramułtach" Kraszewski zapoznaje nas z przedstawicielami fauny miejskiej, ze szczególnym uwzględnieniem birbantów, utracjuszy, kawalerów (także z odzysku) i łowców posagów. Proszę zapamiętać tych kawalerów, gdyż teraz będzie co nieco o tropie literackim, który udało mi się wywęszyć.


W 1871, rok przed napisaniem "Ramułtów", Kraszewski, wówczas udziałowiec drukarni w Dreźnie prowadził pertraktacje w sprawie wydania debiutanckiej powieści młodego autora - Henryka Sienkiewicza. Niestety JIK sprzedawał właśnie drukarnię i nie zdążył wydać "Na marne", skończyło się zaledwie na pozytywnej recenzji.
Niemal dekadę później Sienkiewicz pisze pozytywną recenzję "Ramułtów":
"Pod względem artystycznego wykonania jest to jedna z przedniejszych powieści Kraszewskiego. Typy należące do kliki jak Marian Dołęga, Lubicz, Paprzyca, kreślone są ze znakomitym satyrycznym zacięciem i tą niezrównana wprawą, właściwą tylko Kraszewskiemu" [1]
Czy to przypadek, że bardzo podobne kółeczko kawalerów pojawia się w opublikowanej w latach 90-tych XIX wieku "Rodzinie Połanieckich"?


A żeby skończyć już te nawiązania i inspiracje: mamy w Ramułtach również "komediantkę", o dziwo, nieco bardziej pozbieraną niż ta Reymontowa.


I jeszcze jedno znalezisko - JIK jako protoplasta science fiction:
"-Więc serca i miłość się starzeją? (...) I gdyby to było prawdą (...) w jakim XXII wieku już by się wcale kochać nie umiano?
- Nie, droga pani- rzekł Sylwan- ale miłość wyrażałaby się- któż wie? - formułą algebraiczną lub frazesem z telegrafu..." [2]
Tym sposobem JIK przewidział sms-y:).






[1] Gazeta Polska, nr 34, 1881, za: "Ramułtowie", Kraków 1987, s. 193
[2] J.I. Kraszewski "Ramułtowie", Kraków 1987, s. 117

wtorek, 4 października 2011

JIK-owa Tytułomania: losowanie nr 2 - dla głosujących


Zgodnie z obietnicą- dziś losowanie nagrody dla głosujących.
A jest nią zestaw książek naszego wieszcza z tematyczną zakładką. Zakładka na zdjęciu jest jeszcze nieskończona, w tej chwili prezentuje się lepiej.









Glosy oddały następujące osoby (z wyjątkiem autorki tego posta):

Anek 7
zwl
amagerka
bluedress
montgomerry
katasia_k
sardegna
nutinka
guciamal
tetis
książkowiec
monotema
Ewelina (anonim)
Bazyl
Klaudia Maksa (anonim)
Agnes
M. (anonim)
Agnesto
Ola
Kalio
Kornwalia
Anomalocaris
Tina
duchowa
nemeni
yorrick



Program losujący Random.org wylosował nr. 21 a jest nim KORNWALIA.
Zwyciężczyni gratuluję i życzę miłej lektury:).