Ta recenzja jest w zasadzie dziełem przypadku. Zresztą słowo „recenzja” jest też nieco na wyrost, gdyż to mój debiut w blogosferze odnośnie literatury, jako że blog, który sama prowadzę, nie za wiele ma wspólnego z takową. Dodatkowo moją tremę powiększa fakt, że „Ada” była tu niedawno recenzowana. „Adę” wypożyczyłam przez pomyłkę, gdyż zachęcona jedną z notek szanownego Izydora z Filetów z Izydora, pamiętałam niestety w bibliotece tylko to, że ma to być Kraszewski i jakieś imię żeńskie w tytuleJ
Na początku też chciałam napisać coś zupełnie innego. Miało się zaczynać od tego, że ostatnio podróżowałam kilkoma liniami lotniczymi i że jedynie w naszych polskich liniach LOT nawet ton gazetki pokładowej w 2011 roku był jękliwo – martyrologiczny, nie mówiąc o komunikatach z kabiny kapitana czy o cierpiętniczych twarzach personelu pokładowego. Bo taka na początku „Ada” jest. Pierwsze skojarzenie – stanowczo z literatury o zadeklarowanych „starych pannach” wolę zabawną i napisaną lekko „Emmę” Jane Austin.
Już na początku lektury dowiadujemy się, iż staropanieństwo Ady wynika z jej ciężkich przejść z ojcem – rozpustnikiem i alkoholikiem, który roztrwonił majątek i naraził na katusze matkę Ady. Przy czym i Ada i Emma są zamożne i mogą sobie pozwolić na dostatnie, wolne od małżeńskich trosk życie. Emma jednak jest sympatyczna, zajmuje się uszczęśliwianiem innych (póki sama się nie zakocha), Ada zaś to despotka, otoczoną niby wianuszkiem wielbicieli, ale generalnie osób bądź zmuszonych do swoistego poddaństwa swym własnym ubóstwem bądź przynajmniej względami towarzyskimi (przy okazji których też pewnie trochę grosza można „wyrwać”). To wszystko okraszone nutką sarmacką, wątkiem bojowniczym, dłubaniem w swojej nieszczęśliwej przeszłości i wydumanymi, według mnie, konfliktami wewnętrznymi, może dlatego, że nie mogłam się z nimi jakoś w ogóle zidentyfikować. W pewnym momencie stwierdziłam, że fabuła też nieco szwankuje – do dziś nie wiem czemu wszechwładna Ada pozwalała sobie na intrygi we własnym domu przeciwko jej osobie. Autor zastosował też chwyt trochę poniżej pasa, ujawniając szczegóły z życia naszej bohaterki dopiero na końcu powieści.
Moją ocenę książki zmienił dopiero diametralnie epilog. Przestałam uważać „Adę” za jękliwą ramotę, a raczej doskonale nadal współczesne nam stadium, czy warto związać się z mężczyzną stojącym niżej od nas. Do polecenia jako lektura obowiązkowa dla wszystkich współczesnych „księżniczek”. Szkoda, że pewnie nie czytają tego blogaJ
Moja ocena 4/6
Widzę, że nasza ocena Ady jest tożsama, choć może odczucia nie koniecznie identyczne. Co do porównania z Emmą Jane Austin to mnie obie panny mocno wkurzały. Jedna wtrącaniem się w życie "przyjaciół" i próbami swatania, mimo nikłej znajomości zarówno tak delikatnej materii, jaką są uczucia, jak i ludzkich charakterów. Druga wyniosłością i dumą oraz przekonaniem... nie nie będę pisała więcej, aby nie zdradzać treści książki. Pozdrawiam guciamal
OdpowiedzUsuńMi się akurat to swatanie w Emmie podobało:)pozdrawiam
OdpowiedzUsuńWyszło świetnie, cieszę się, że znalazłaś chwilę, żeby spróbowac innego blogowego gatunku;).
OdpowiedzUsuńJękliwą gazetkę pokładową trudno mi sobie wyobrazić (jak dla nmie, to one wszystkie sa po prostu nudne:)), trzeba było koniecznie zachować egzemplarz;).