Józef Ignacy Kraszewski. Mogilna, Wydawnictwo
Literackie 1959.
Wbrew tytułowi nie jest Mogilna wycieczką
Kraszewskiego w stronę powieści z dreszczykiem. Miało to być za to w zamyśle
autora dzieło zwracające uwagę na bolesny w latach siedemdziesiątych XIX wieku
problem kolonizacji niemieckiej na Pomorzu i w Poznańskiem. Intryga kręci się
więc wokół zabiegów złowrogiego i skrywającego jakąś mroczną tajemnicę radcy
Larischa o zdobycie pozostającego w rękach polskiej rodziny Mogilskich majątku
Mogilna.
Kraszewski starał, żeby sympatia czytelnika znalazła się po
właściwej stronie, żeby kibicował szlachetnemu i dobremu dziedzicowi
Mogilskiemu w walce z podstępnym Niemcem. Przeciwstawił w tym celu polską
serdeczność, gościnność i szczodrość zimnemu wyrachowaniu Larischa, który
niczym wytrawny szachista ma przewidziane wszystkie posunięcia i nic nie jest w
stanie zepchnąć go z obranego kierunku. Niestety autor przedobrzył. Polak jest
co prawda człowiekiem gołębiego serca i honoru, ale jednocześnie jest
safandułą, który o rodowe dobra nie dba i obchodzi go jedynie to, by miał
codziennie obfity podwieczorek na ulubionej werandzie. Nad jego naiwnością
użalają się nawet przyjaciele, służący stale dobrymi radami i gotówką w
potrzebie. Na tym tle Larisch jawi się jako człowiek praktyczny i doskonały
przedsiębiorca, a w oczach publiczności ma go zohydzić całkowity brak ludzkich
uczuć i jakaś hańbiąca sprawa z przeszłości, której ujawnienie mogłoby
zakończyć karierę radcy. Takie typy jak Larisch z lubością przedstawia Jeffrey
Archer, chociaż ten autor akurat, w przeciwieństwie do Kraszewskiego, częstuje
nas szczegółami wszystkich podejrzanych machinacji swych geszefciarzy.
W tle podchodów majątkowych rozwija się niemrawy romans,
gromadka papierowych bohaterów drugoplanowych snuje się w wiejskiej scenerii
bez konkretnego celu w charakterze przerywników w zasadniczej akcji. W pewnym
momencie złapałem się na tym, że czekam na chwilę, kiedy niemrawy Polak straci
wreszcie swój dwór i wioskę, a trzeźwo myślący Niemiec zadba o to, by
podźwignąć Mogilną z upadku, w jakim się znalazła. Być może czytelnicy
dziewiętnastowieczni bardziej byli skłonni użalić się nad losem
wydziedziczonych rodaków, mnie natomiast przyprawiali oni jedynie o irytację i
żadne patriotyczne wykrzykniki nie zdołały tego zmienić.
Kraszewski nie byłby sobą, gdyby nie zafundował nam kilku
interesujących zwrotów akcji, na pozór całkowicie przewidywalnej, więc czyta się
nieźle, ale bez rewelacji.
Niestety ta "papierowość" niektórych postaci jest chyba regułą w książkach Kraszewskiego, no o to wybielanie faworytów autora...
OdpowiedzUsuńTrudno co chwila tworzyć dziesiątki pełnokrwistych postaci, no ale tu jednak trochę przesadził, dobrze, że czarny charakter jest znośny:)
OdpowiedzUsuń