sobota, 8 października 2011

70. Klasztor

Książka wydana w cyklu powieści historyczne - Czasy Stanisława Augusta ukazała się po raz pierwszy w „Tygodniku ilustrowanym” w 1883 r. W tym samym roku ukazało się w Warszawie pierwsze i jedyne wydanie książkowe. Przeczytany przeze mnie egzemplarz wydany został ponad sto lat później (w 1986 r.). Liczy ona sobie 134 strony.
Gdzieś na pograniczu Korony i Litwy stał wybudowany w XVI wieku klasztor ojców franciszkanów. Do końca wieku XVIII, w którym to akcja powieści się rozgrywa, ten prosty i niewyszukany w stylu budynek, dzięki szlachetności, jaką nadaje czas nabrał majestatu i dostojeństwa. Mieszkańcy jego, jak na ludzi bogobojnych przystało wiedli swe codzienne życie utartym, spokojnym torem zdarzeń przewidywalnych i monotonnych. Dnie zdawały się płynąć leniwie; od jutrzni do komplety. I choć wielu zarzucało im bezczynność, poza modlitwą, każdy z zakonników miał liczne obowiązki, które mu dnie wypełniały. Pomagali proboszczom, sprawowali posługę duszpasterską na dworach, prowadzili szkółkę dla ubogich chłopców, studiowali księgi w klasztornej bibliotece, zażegnywali spory sąsiedzkie, przynosili pociechę, byli też źródłem wiadomości w pozbawionej gazet okolicy. Życie w klasztorze, choć postronnym mogło wydawać się nudnym, jego mieszkańcom przynosiło spokój i spełnienie. Okolica była cicha i bezpieczna.
Aż razu pewnego do furty klasztoru dobijać się poczęło dwoje pachołków człowieka rannego ciągnących pod ręce. Wielkie poruszenie spowodowało pojawienie się niecodziennego gościa, tym bardziej, iż gość ów, póki jeszcze przytomnym był wzbraniał się przed gościną w klasztorze. Długi czas okoliczności napaści na młodego porucznika, jak również jego koligacje rodzinne pozostawały dla zakonników tajemnicą.
Z czasem zrozumiałym się stała niechęć młodzieńca do skorzystania z opieki i schronienia w klasztorze. porucznik Bużycki był bowiem człowiekiem zuchwałym i awanturnikiem, a co najważniejsze człowiekiem bez wiary. Nie wierzył ani to w Boga, ani w ludzi. Ludzi wierzących uważał za zakłamanych, którzy jedynie dla wygody czy też spokoju udają, iż wierzą w cokolwiek. Życie w klasztorze postrzegał nie dość, jako przymusowe życie w odosobnieniu, to jeszcze jałowe, puste i próżniacze. I choć troszkę przez kilka miesięcy rekonwalescencji polubił zakonników, to z wielką radością wyrwał się z powrotem w wielki świat.
Bużycki wrócił szukać zemsty za poniesione krzywdy, tymczasem to on sam stał się ofiarą tych, których chciał ukarać. W końcu po długich kolejach losu zatacza koło i trafia znowu do klasztoru.
Porucznik Bużycki to ciekawie nakreślona postać. Dumny szlachcic, nie zamierzający nikomu niczego zawdzięczać, będący sam sobie panem, nie uznający żadnej władzy nad sobą, skłócony z rodziną. A z drugiej strony dobry, acz surowy pan i człowiek honoru. Człowiek, którego zgubiło to, iż uwierzył, że do życia nie potrzebuje nikogo, ani Boga, ani ludzi.
Fabuła wydaje się sugerować rozwiązanie niemal od początku. Jednak w przypadku tej powieści Kraszewski nie jest przewidywalny, a zakończenie może zdziwić.
Powieść określona, jako historyczna nie zawiera żadnych historycznych odniesień. Jej zaletą jest ciekawy rys obyczajowy; bogate życie osiemnastowiecznej szlachty pełne zabawy, hulanek, sobiepaństwa.
„Cały rząd okien bił światłem aż na błoto uliczne. Kilkanaście powozów różnych stało przed wrotami, a woźnica i służba od koni, pozsiadawszy z kozłów, hałaśliwie się zabawiali. Schody były oświetlone, a i tu pachołkowie, lokaje, hajduki, pilnujący płaszczów w przedpokoju i sieniach, grali w karty i głośnymi śmiechy świadczyli o dobrym humorze. Cały szereg sal i pokojów ciągnął się na przestrzał otwarty. Atmosferę cuć było jedzeniem, winem, ponczem, tytuniem i wonnościami, jakie naówczas były w modzie. Kilkanaście osób przechadzało się kupkami, gwarząc żywo, niektórzy leżeli na kanapach, ale znaczniejsza część zgromadzona była przy stolikach gry, które w każdym pokoju rozstawiono. Około nich ścisk był największy…”
Podobał mi się klimat powieści, zwłaszcza opis życia w zakonie i postawy zakonników, takiej nienachlanej, nie umoralniającej, nie narzucającej swoich przekonań porucznikowi. Nawet, jeśli postacie zakonników są przedstawione nieco zbyt idealistycznie, to zupełnie mi to nie przeszkadza.
„Budowa nie była bardzo starożytną, ani się wykwintną odznaczała architekturą; ale okazałą wydawała się rozmiarami, a wieczór w którego mrokach nikły zbyt jaskrawe szczegóły, nadawał całości harmonię spokojną i piękną. Oknami z góry wpadało jeszcze blade światło wieczora. Uroczysta cisza doskonale się jednoczyła z tym półcieniem świątyni.”
Podobają mi się postacie bohaterów; poza głównym bohaterem szczególnie przypadła mi do gustu postać zakonnika o. Anioła, takiego ciepłego, wyrozumiałego ojczulka o zainteresowaniach artystycznych, który naprawiał posągi, odnawiał stare obrazy, dekorował ołtarze.
Klasztor to taka ciepła, klimatyczna opowieść, która bardzo przypadła mi do gustu.
Tym razem z pudełka wyciągnęłam bardzo smakowitą czekoladkę.
Moja ocena 5/6

6 komentarzy:

  1. Cieszę się ze smakowitej czekoladki, bo mam tę samą, tylko bombonierki jeszcze nie rozpakowałam.:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Za to rozpakowałaś inną - także smakowitą :)

    OdpowiedzUsuń
  3. myślę, że będzie to dla mnie ewentualnie miła odmiana zamiast kolejnej powieści obyczajowej:) zapisuję tytuł w pamięci

    OdpowiedzUsuń
  4. przeczytałam i potwierdzam, czyta się sympatycznie, nie przeszkadzają pewne uproszczenia a zakończenie rzeczywiście i mnie zaskoczyło

    OdpowiedzUsuń
  5. Ola, jeśli chodzi o przeczytane JIK-i to jesteś chyba rekordzistką. Ja przytargałam z biblioteki Holotę, a tam w pierwszym rozdziale - karczma. jak w drugim pojawi się tajemniczy przybysz, to chyba nie będę czytać:).

    OdpowiedzUsuń
  6. ale robię sobie przerwę-obecnie czytam same romasidła lub pozycje jak dobra i wyrafinowana jest kuchnia francuska:)

    OdpowiedzUsuń