piątek, 1 marca 2013

175. Mistrz Twardowski

Pan Twardowski, postać znana kiedyś niemal każdemu polskiemu dziecku, żył podobno naprawdę. Lekarz i astrolog na dworze Zygmunta Augusta, zakolegowany z braćmi Mniszchami (ojcem i wujem Maryny Mniszczówny, późniejszej żony dwóch Dymitrów Samozwańców), pomógł im w skoku na królewską kasę. Oni stali się magnatami, on zaś bohaterem niezliczonej ilości legend, baśni i wierszy.
Sam Twardowski najwyraźniej nie za bardzo radził sobie w zdobywaniu przyjaciół i zjednywaniu sobie ludzi, gdyż po upływie stuleci, gdy już większość papierowych dowodów na jego istnienie zjadły myszy, jego czarna legenda miała się jak najlepiej.
Widać wielka musiała być siła ludzkiego strachu i nienawiści, skoro przetrwała tyle pokoleń. Sam Kraszewski był bowiem przekonany, że Twardowski to postać tylko legendarna, taka polska wersja Fausta.
"Mistrz Twardowski" jest kompilacją wielu wersji jego historii
krążących wśród wiejskich bab drących pierze i piastunek straszących dzieci. Kraszewski nadał tym różnym, często sprzecznym ze sobą wersjom spójną, logiczną i nienaganną artystycznie formę. Książka naprawdę robi wrażenie - niby to taka sobie bajeczka o świadomym, dobrowolnym i tajnym współpracowniku mocy piekielnych, a jednocześnie wylewa się z niej taki ładunek zła, że aż momentami robi się nieprzyjemnie.
Oprócz tego mamy w "Mistrzu..." dawkę teologii w wersji popularno-ludowej,ale nie powinno to dziwić, 130 lat temu, kiedy nie było TV, lud zapewne żył bogoiskatielstwem w dużo większym stopniu niż teraz.
Można go wreszcie czytać jako metaforę współpracy ze złem wszelakim. Twardowski kombinował, że powspółpracuje trochę z diabłem, wyciągnie z tego ile sie da dla siebie, postara się narobić jak najmniejszych szkód innym, po czym wykręci się sianem. Tyle, że w praktyce system, z którym zaczął współpracę miał przewidziane furtki na okoliczność kolaboracji także z takimi cwaniakami. I Twardowski zamiast się wykręcić, wsiąkał coraz głębiej.
Niby JIK nie żył w czasach totalitarnych, ale świetnie opisał mechanizm, który wykorzystany został potem np. przez służby specjalne oparte na donosicielstwie. Jak widać: formy ludzkiego uwikłania w ciemne sprawy się zmieniają, ale istota zjawiska zostaje bez zmian.
Drugie skojarzenie zawdzięczam zacofanemu w lekturze. Z komentarza pod notką o doktorze Mengele: "wykorzystał okazję stworzoną przez system, żeby realizować własne ambicje". No właśnie; Twardowski też był gotowy na wiele, żeby wznieść się na wyższy poziom wiedzy, albo raczej pseudowiedzy, gdyż mieszanie w tygielku kociej krwi z rtęcią trudno uznać za działanie naukowe. Skutki zastosowania jego "mądrości" też zazwyczaj okazywały się opłakane, choć raczej dla sfery duchowej jego "pacjentów". Do lektury jak zwykle zachęcam, a moimi skojarzeniami można się nie przejmować.
Ot, to zwykła bajka:).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz