czwartek, 23 czerwca 2011

5. Dziennik Serafiny


Miłość jest rzecz niezdrowa, 
czyli rękopis znaleziony w parku

Przez wiele lat żyłam w kłamstwie, nie mając o tym zielonego pojęcia. Uważałam  Kraszewskiego za kostycznego dziejopisa, autora tyleż płodnego, co nudnego. Onieśmielała mnie też jego surowa fizjonomia na zdjęciach. Moje serce nie drgnęło nawet kilka lat temu w czasie zwiedzania dworu autora "Starej baśni" w Romanowie, choć trzepotało nerwowo, bo w drodze wyjątku pozwolono nam wejść do muzeum z jamniczką i bałam się, że skala dywany i parkiety, co na szczęście nie nastąpiło.

Dwie przeczytane niedawno, zajmujące recenzje Śmietanki Literackiej sprawiły, że mój światopogląd w kwestii Kraszewskiego zadrżał w posadach. Szczególnie zaciekawiły mnie "Cześnikówny", choć i "Kamienica w Długim Rynku" też wydała się warta lektury. W międzyczasie zaopatrzyłam się w literacką przystawkę, która miała albo zaostrzyć mój apetyt na prozę Kraszewskiego, albo skutecznie mnie od niej odstręczyć. To był "Dziennik Serafiny" z 1876 roku, powieść obyczajowa. Po kilku stronach wpadłam jak śliwka w kompot! Co ciekawe, kompot wcale nieprzesłodzony, a dość smakowity.

Książka zaczyna się jak typowa powieść dla panienek.  Tytułowa Serafina okazuje się rezolutną osiemnastolatką, która z niechęcią pobiera nauki na pensji we Lwowie. Postanawia prowadzić dziennik. Będzie "ślicznie... miło... przedziwnie..."[1] Gdyby żyła w naszych czasach, miałaby zapewne "milusi i fajniusi" blog. Jednak Serafina posiada tylko zszyty niebieską wstążką kajet. To w nim zapisuje swoje myśli i wspomnienia.

Niepostrzeżenie "Dziennik Serafiny" przeobraża się w antypowieść pensjonarską oraz antyporadnik na temat wychowania. Serafina stopniowo daje się poznać jako osóbka wyrachowana, cyniczna, z lodowato skalkulowanymi planami życiowymi. Imię bohaterki dobrane jest na zasadzie sarkastycznego kontrastu - sprytna materialistka zdecydowanie nie ma nic wspólnego z istotami niebiańskimi.

Świat wartości Serafiny opiera się na nihilistycznej atrofii uczuć. Mężczyźni są po to, by nimi zręcznie manipulować za pomocą atrybutów niewieściej urody. "Trzeba ich trzymać surowo..."[2] Wszelkie związki uczuciowe są wykluczone: "Wiemy wszystkie, że miłość jest zabawką tylko i że się na serio brać nie powinna..."[3] Zaangażowanie w ogóle nie wchodzi w rachubę: "nie ma nieszczęśliwszej kobiety nad tę, która nie jest panią swego serca."[4] Liczą się tylko pieniądze i pozory: "w świecie wszystko na formach polega"[5] Uczucia wyższe? "Miłość do niczego nie prowadzi, miłość jest rzecz niezdrowa, nietrwała... pozbawiona rozumu, niepokoi... niech Bóg nas od niej broni".[6] Dość szokujące wyznania jak na dziewiętnastowieczną panienkę.

Tematem przewodnim zwierzeń dziewczyny są plany matrymonialne, jakie snują będący w separacji rodzice. Matka usiłuje ją wyswatać z upośledzonym niedołęgą. Ojciec z wpływowym mężczyzną pięćdziesięcioletnim. Jest jeszcze przystojny młodzian, pan Opaliński, ubogi agronom pochodzenia szlacheckiego. Kto stanie u ołtarza z nadobną Serafiną? Oczywiście tajemnicy nie zdradzę, ale przygotujcie się na nie zawsze miłe niespodzianki. "Dziennik Serafiny" dowodzi, że życie dość brutalnie weryfikuje nasze poglądy na świat i ludzi.

Kraszewski miło zaskoczył mnie poczuciem humoru i ironicznym, satyrycznym dystansem. Świat uczuć nastolatki - dość nietypowej! - odmalowany jest barwnie i ze swadą, a dla scharakteryzowania głównej bohaterki autor wykorzystał nawet interpunkcję - lekko manieryczny sposób wysławiania się Serafiny ilustrują na przykład liczne wielokropki. Podobały mi się wyraziste portrety postaci, nawet epizodycznych (chociażby pani Celestyna lub Miss Bomburry) i raczej nieszablonowe jak na tamte czasy zakończenie. Książka jest świetnym źródłem wiedzy na temat ówczesnego świata i obyczajów. Ciekawa wydała mi się też obecność dwojga narratorów: literata, który w czasie pobytu w Vichy przypadkiem znalazł rękopis w parku oraz samej Serafiny, której dziennik poznajemy. Kraszewski całkowicie powstrzymuje się od oceny bohaterów, ale widzimy, że w zdecydowanej większości, z Serafiną włącznie, zostali przedstawieni karykaturalnie. Są antytezą normalności i zasad moralnych.

Nie przypadły mi natomiast do gustu - na szczęście dość rzadkie - wydarzenia melodramatyczne i chwilami nienaturalny styl ("czuję, że mi się w głowie szał rodzi, że... po niej chodzą myśli pstre, dzikie, czarne jak noc, ogniste jak błyskawice, cuchnące jak wyziew zgnilizny..."[7]. Uprzedzam też, że to nie jest powieść, która podejmuje wielkie wyzwania intelektualne, czy odkrywa nowe rejony wiedzy o człowieku. Jej głównym celem jest bystra i konkretna obyczajowa obserwacja.

Ogromną radość sprawiło mi natomiast obcowanie z piękną, staroświecką polszczyzną, tak inną niż współczesna nowomowa w mediach. Delektując się urokami języka Kraszewskiego, przypomniałam sobie o ciekawej akcji pod hasłem "Save the Words", niedawno rozpoczętej w Wielkiej Brytanii. Redaktorzy Oxford University Press stwierdzili, że z angielskiego bezpowrotnie znika coraz więcej słów. Żeby temu przeciwdziałać, zachęcają Brytyjczyków do "adopcji" wymierających wyrazów (Adopt-a-word). Opiekun stara się wybrane słowo stosować jak najczęściej (na przykład grając w Scrabble, w listach, SMS-ach, mailach, graffiti, itd). Wydaje mi się, że polszczyźnie przydałaby się podobny projekt. W "Dzienniku Serafiny znalazłam wiele wyrazów, - niektóre nader urokliwe! - których już raczej nie uświadczysz w naszej mowie. Oto garść przykładów:
turniura
kosooka
ostrowidz
admirować
nocja
procedencja
brawować
inkarnacja
rekluzja
dyspensować się
ordynaryjny
asindźka
uprowidować się
dziewosłęby
fascynator
parasolik
konfesata
Jeśli ktoś miałby ochotę przygarnąć któreś słowo, bardzo proszę. :) W kwestii graffiti polecam jednak ostrożność, aby nie narazić się służbom porządkowym.

W powieści Kraszewskiego znalazłam też przykłady wyrazów, które nadal funkcjonują, ale zmieniły znaczenie (na przykład statysta - mąż stanu, polityk; roztargnienie - rozrywka, przyjemność; nie rozpaczać - nie tracić nadziei). Czasami te modyfikacje prowadzić mogą do nieporozumień. Fragment, gdy wujcio "żartował sobie i baraszkował ze służącym... to jego genre..."[8], brzmi dziś dwuznacznie. :) Urocze wydało mi się natomiast zdanie: "muzyka jest dla niej potrzebą duszną" [9]. Wszystko wskazuje na to, że  dla mnie potrzebą duszną staje się czytanie kolejnych powieści Kraszewskiego.
_______________
[1] Józef Ignacy Kraszewski, "Dziennik Serafiny", Zrzeszenie Księgarstwa, 1987, s. 10.
[2] Tamże, s. 12.
[3] Tamże, s. 11.
[4] Tamże, s. 15
[5] Tamże, s. 20. 
[6] Tamże, s. 159.
[7] Tamże, s. 167.
[8] Tamże, s. 27.
[9] Tamże, s. 73.

Moja ocena: 4+/6

Tekst "Dziennika Serafiny" dostępny jest bezpłatnie tutaj.

48 komentarzy:

  1. Numeru porządkowego JWP Autorka nie nadałaś:) Serafcia stoi i czeka aż jej pora nadejdzie:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki, już poprawiłam. :)
    Serafcia absolutnie nie z tych, które by pokorniuchno czekały. Urządziłaby piekło! :)
    Właśnie kończę tabliczki.

    OdpowiedzUsuń
  3. Czekam zaciekawiony na tabliczki i zapytowywuję, w jakim programie JWP wykonywasz takie cacuszka, bobym sobie może na nowego bloga wykonał jakiś akcencik graficzny:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Tabliczki gotowe. Powieści pozwoliłam sobie zamienić na książki, bo może ktoś pokusi się o recenzję np. Pamiętników JIKa. Czy są w porządku?
    Program, którego używam to PaintShop Pro.
    Jeśli to nie jest coś trudnego, z przyjemnością akcencik dla JWP wykonam, tylko uprzejmie proszę o wytyczne. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie chciałbym JWP turbować, szczególnie że koncepcji nie mam żadnej:) Książki rzecz jasna, JIK i poezyje pisał, a nuż się amator znajdzie:) Tylko jedynkę przed 95 proszę dopisać, aż tak zaawansowani nie jesteśmy:D

    OdpowiedzUsuń
  6. Za zwrócenie uwagi na błąd JWP bardzo dziękuję. To było typowe wishful thinking. :) Jeszcze nam trochę brakuje. :)
    Wracając do nowego bloga: myślałam o banerku z wykorzystaniem np. tych zdjęć:
    http://tinyurl.com/6cd3mgp
    http://www.amasquerade.com/images/products/capes_and_cloaks/zendale.jpg
    http://tinyurl.com/5s47tg8
    http://tinyurl.com/6cbz5dw
    Nie wiem dlaczego, ale mam głównie weneckie skojarzenia z tym zabójcą i płaszczem. :)
    W każdym razie gdyby kiedykolwiek był potrzebny np. jakiś banerek, z przyjemnością zrobię.

    OdpowiedzUsuń
  7. Z tym czerwonym to by było bajecznie...:D Chyba jednak będę się pięknie uśmiechał o baner:D Oraz o dane bibliograficzne dziennika Żeromskiego, bo chyba nie podałaś:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Płaszcze przesłane. :)
    Dorzuciłam skan dziennikowej propozycji, sentymentalnej i słodkiej do bólu. :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Wdzięczen jestem ogromnie i już wykorzystałem:D Zechciej może spojrzeć, jak kolorki się prezentują, bo nie wiem, czy nie przesadziłem z krwistym:P

    OdpowiedzUsuń
  10. Krwisty jest super!!! Absolutnie nie przesadziłeś.
    Moim zdaniem to amarant, ale lepiej skonsultować się z kultowym zestawieniem kolorystycznym. :)
    Bardzo mi się podoba zestawienie tegoż amarantu z subtelną leciutką szarością tła części środkowej.
    Ciekawe, jakiego koloru będzie wstęga, która jutro zostanie uroczyście przecięta. :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Dziękuję za opinię:) Wstęga zostanie przecięta sztyletem, ale co do jej koloru to mam wahania. Czarna byłaby elegancka, amarantowa pasowała do banerka. Może amarantowa z czarnymi cekinami?

    OdpowiedzUsuń
  12. Koniecznie amarantowo-czarna. Cekiny opcjonalnie. :) Sztylet będzie bardzo a propos. :)
    Wszyscy goście obowiązkowo w płaszczach. Po części oficjalnej zabawa-zgadywanka: kto jest zabójcą? :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Ale przed zgadywanką chyba mord rytualny albo założycielski powinien się odbyć? Przy wejściu będzie też stoisko z maseczkami:D

    OdpowiedzUsuń
  14. Maseczki jak najbardziej adekwatne do sytuacji. :)
    Mord założycielski również, ale wspaniałomyślnie zrzekam się kandydowania do roli ofiary. :)
    Jako pamiątkę z imprezy proponuję gustowne jednorazowe sztylety z plastiku. :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Sztyleciki nie zdążą już przylecieć z Chin, niestety:( Nie proponowałbym Ci roli ofiary, przynajmniej do chwili dostarczenia kolejnych fragmentów do "Płaszcza":D

    OdpowiedzUsuń
  16. Niestety, już część fragmentów w drodze do Ciebie, więc szanse na bycie ofiarą założycielskiego mordu rosną z każdą minutą. :)
    Zamiast sztyletów postuluję pamiątkowe zdjęcie z zabójcą i jego płaszczem. :)

    OdpowiedzUsuń
  17. E nie, nie zabija się Lirael znoszącej złote jaja, to znaczy rewelacyjne cytaty:)

    OdpowiedzUsuń
  18. To kamień spadł mi z serca, bo już widziałam siebie w roli kozy ofiarnej, pośród rytualnych pląsów i rytmicznych zawodzeń. :)

    OdpowiedzUsuń
  19. Nie, nie:) Będziesz wykorzystywana niecnie do innych celów:D Ale jeśli Ci zależy na zawodzeniach, to mogę pozawodzić:D Np. jakiś hit z filmu Mamma mia:D

    OdpowiedzUsuń
  20. Nie mam bogatych doświadczeń, ale przy ofiarnej kozie to jest chyba mroczne, pogańskie zawodzenie i złowieszcze mamrotanie, a nie hity ABBY! :) Ale oczywiście może być Mamma Mia, bardzo proszę. :)
    I właśnie mi przyszła mi do głowy nowa akcja: JIKowe podcasty! Uczestnik czyta swój ulubiony fragment z książki JIKa, nagrywa i udostępnia na blogu! :D

    OdpowiedzUsuń
  21. Albo konkurs: określony, ten sam fragment czytają różne osoby z efektami dźwiękowymi i jury wybiera najbardziej wstrząsające wykonanie! :D

    OdpowiedzUsuń
  22. Guciamal: wybaczie moi drodzy, że się wtrącam. Chciałam słów kilka na temat Dzienników Serafiny i pewnego zamyślenia. Recenzją twoją zachwycona nie wyobrażam sobie, aby tychże przeczytać nie miała. Taka mnie natomiast myśl naszła czytając o pannie dumnej, wyrachowanej wyrażającej pogląd, iż folgowanie uczuciom to niewola i głupota. Dostrzegam w tym podobieństwo do poglądów reprezentowanych przez Adę z powieści o tymże tytule. Zaczęłam się zastanawiać, czy to przypadek, czy jakieś osobiste doświadczenia autora z pannami, które mu harbuza dały. Oczywiście dwa przypadki na tak bogatą spuściznę o niczym jeszcze nie mogą świadczyć, ale taka myśl mnie naszła, czy może jest coś na rzeczy. Tak jak nie znałam twórczości JIK, tak nie znam biografii. Liczę w tym względzie na Lirael, która opisując lekturę Parnas Polski zapowiedziała szczegółową relację dot. naszego bohatera. Już się nie mogę doczekać. Podoba mi się pomysł adopcji zapomnianych wyrazów; osobiście parę zaadoptuję; co mi szkodzi, dzieci w domu nie ma, zawszeć to będzie weselej. Mnie zaś bardzo do gustu przypadł wyraz decorum, który z dekoracją nie ma nic wspólnego, a natrafiłam nań czytając kolejną powieść Czarna perełka. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  23. @Lirael: mogę śpiewać przebój w sposób dowolnie pogańsko zawodzący i nawet się szczególnie nie będę musiał wysilać:) Samo tak wyjdzie:P
    Co tam nagrywa, niech kręci filmiki komórką, to ponoć nowa dziedzina sztuki jest, będziemy na bieżąco:)

    OdpowiedzUsuń
  24. ~ Guciamal
    Twoje głosy w dyskusji są zawsze mile widziane i nie ma mowy o żadnym wtrącaniu!
    Dzięki za pozytywny odbiór recenzji.Twoja refleksja jest jak najbardziej słuszna - miałam identyczne spostrzeżenia czytając Twój ciekawy tekst o "Adzie"! I chcę Ci powiedzieć, że w "Lalkach" też występuje panna tego rodzaju. Na imię ma Lola.
    O przypadku/doświadczeniu również sporo myślałam. Bardzo mnie to ciekawi. Mam zamiar wkrótce zapoznać się z biografiami JIKa, które rozwieją nasze wątpliwości. Z takich ogólnych, skrótowych życiorysów wynika, że raczej nie było dramatycznych wydarzeń o podłożu sercowym, ale może autorzy uznawali je za mało istotne. Na pewno był żonaty, na pewno miał dzieci. Jakieś blizny chyba w sercu nosił. Czy w "Adzie" też obsesyjnie powraca motyw małżeństwa z rozsądku, dla pieniędzy? Bo to też wydaje mi się JIKowym konikiem. :) Może jakaś panna go brutalnie porzuciła dla zamożnego absztyfikanta?
    Bdziemy szukać kluczy do tych zagadek w kolejnych książkach JIKa i jego biografiach.
    W Parnasie nie znalazłam informacji o tym, że został miłośnie okaleczony. No ale to są tylko fragmenty większej całości. Może autorka antologii na to akurat nie zwróciła uwagi.
    Słowa zaadoptuj koniecznie, są prześliczne!
    Decorum piękne i nobliwe, do przygarnięcia jak w sam raz! :)
    Ale się cieszę, że masz już kolejnego JIKA na warsztacie! :) Miejmy nadzieję,że "Czarna perełka" nie doprowadzi Cię do czarnej rozpaczy! :)

    ~ zacofany.w.lekturze
    Niezawodnie Twoje zawodzenie wytyczy nowe szlaki w wokalistyce polskiej. :)
    Nie rozpalaj dłużej ciekawości, bo już i tak płonie żywym ogniem, tylko nagrywaj się Acan! :) Nie naigrawaj!
    Filmiki - dla mnie bomba!!! To mogą być inscenizacje wybranych scen z JIKowych ksiąg, z udziałem rodziny i przyjaciół! Uwaga, z góry dziękujemy za ekranizację sceny bitewnej "Jelit" i nie zwracamy kosztów leczenia chirurgicznego. Nawet jeśli projekt otoczy reżyserską opieką Quentin Tarantino. :)

    OdpowiedzUsuń
  25. @Lirael: a ja właśnie uważam, że inscenizacja wiadomej sceny bitewnej wyniosłaby PK na szczyty popularności, miliony odsłon na jutubie. W roli jelit biała kiełbasa, sok malinowy zamiast krwi serdecznej.

    OdpowiedzUsuń
  26. Skoro popularne są różne filmowe teksańskie masakry piłą mechaniczną, nasze wzruszające, amatorskie "Jelita" okazałyby się kaszką z mleczkiem dla koneserów. Dorzuciłabym jeszcze trochę pasztetówki.
    Kaszką suto okraszoną białą kiełbasą i pływającą w malinowym soku.
    Trzeba będzie pamiętać o umieszczeniu firmowego znaczka PK na tym wybitnym dziele. Myślę, że Oskara dla filmu zagranicznego mamy już w kieszeni. :D

    OdpowiedzUsuń
  27. O ile, rzecz jasna, przyznają już Oskary za najlepszy film nakręcony komórką. Krótkometrażowy i bardzo niskobudżetowy:D

    OdpowiedzUsuń
  28. Bardzo możliwe, że uwzględnili tę nową kategorię. Sądzę, że konkurencja nie ma najmniejszych szans w porównaniu z naszą wstrząsającą sceną bitewną z "Jelit"! :)

    OdpowiedzUsuń
  29. W takim razie Oskar goes to... Dżelyta from Poland:)

    OdpowiedzUsuń
  30. Ciekawe, kto by wręczał tego specjalnego Oskara, ogłaszając werdykt typowo amerykańskim akcentem. :)
    W trakcie ceremonii pokazują na telebimie fragmenty nominowanych filmów. Przy prezentacji "Jelit" wszyscy wstrząsani torsjami wybiegliby z sali i w związku z brakiem konkurencji wygralibyśmy walkowerem. :D

    OdpowiedzUsuń
  31. Gdyby fragmenty puszczano również podczas oskarowego after-party, to mielibyśmy również tylko dla siebie suto zastawione stoły:)

    OdpowiedzUsuń
  32. Pomysł jest genialny! Gdyby nie można było zaprezentować filmu w czasie konsumpcji, moglibyśmy sobie z zapałem głośno opowiadać drastyczne szczegóły kręcenia sceny bitewnej i efekt byłby przypuszczalnie ten sam. :)

    OdpowiedzUsuń
  33. Ale to musielibyśmy w lengłydżu opowiadać, a ja nie wiem, jak jest po angielsku "kiszka pasztetowa":P

    OdpowiedzUsuń
  34. Myślę, że przy żywej gestykulacji język nie miałby większego znaczenia. :) Szczególnie dociekliwym powiedziałoby się, że chodzi o coś w rodzaju "liver sausage".:) W celu rozwiania wszelkich wątpliwości można by było mimicznie przedstawić proces produkcji pasztetówki, co z pewnością byłoby wydarzeniem spektakularnym. :D

    OdpowiedzUsuń
  35. Byłoby spektakularne, jeśli zna się ten proces. Ja widziałem jedynie produkcję kaszanki ze świni z uboju domowego:) Też spektakularna rzecz:D

    OdpowiedzUsuń
  36. ~ zacofany.w.lekturze
    Tego przeżycia akurat nie zazdroszczę, we mnie przypuszczalnie wywołałoby dożywotnią kaszankofobię. :) Robi mi się niedobrze na widok okładki "Świniobicia" Magdy Szabo. :[

    OdpowiedzUsuń
  37. Jakoś nie wywołało to we mnie mięsnej traumy:P

    OdpowiedzUsuń
  38. ja czasami miewam mięsne traumy. Niedaleko Lublina działa firma o fantastycznie dostosowanej do swojej działalności nazwie Zakłady Mięsne i Ubojnia (czy coś w tym rodzaju) Krzyś. Zawsze mi się to kojarzyło z przerabianiem Krzysia od Puchatka na produkty wędliniarskie. :[

    OdpowiedzUsuń
  39. Skoro może być szynka z babuni, to czemu nie z Krzysia. Chyba jadłem kiedyś pasztet z Krzysia, zapewne po sąsiedzku produkowany:)

    OdpowiedzUsuń
  40. ~ zacofany.w.lekturze
    Żeby było sprawiedliwie, to jest też pasztet, szynka i kiełbasa (z) dziadunia! :D
    Świetne nazwy mają też wędliny z Krakowskiego Kredensu: http://www.krakowskikredens.pl/produkty.php?page=wedliny
    Nie ryzykowałabym konsumpcji Szynki (z) Arcyksięcia Ferdynanda, czas jednak robi swoje. :)
    Chętnie dowiedziałabym się też, jak wygląda proces produkcji boczku artyleryjskiego, bo mam złe przeczucia. Nazwa boczek armatni byłaby trochę zbyt dosłowna. :[

    OdpowiedzUsuń
  41. Proszę mnie tu nie epatować nazwami, ja i tak zwykle w sklepie mówię "to różowe obok tego mniej różowego poproszę":P

    OdpowiedzUsuń
  42. Pomyśl, że udajesz się do sklepu i obojętnym tonem prosisz o bekon kawaleryjski, kiełbasę Księcia Sapiehy z Krasiczyna w chlebowym piecu pieczoną oraz półgęsek Radziwiłłowski! :D

    OdpowiedzUsuń
  43. Na szczęście najbliższy "Kredens" jest w stolicy i mogę beztrosko pokazywać palcem w lodówce: to, to i tamto. Albo rzucić niefrasobliwie, że szynki z indyka i niech się pani sprzedawczyni martwi:)

    OdpowiedzUsuń
  44. Chyba dobrze, że ignorujesz Kredens na rzecz handlu lokalnego, bo tam są ewidentne nadużycia nazewnicze, np. kiszka przysmak Kossaka. Skąd oni wiedzą, czy Kossakowi w ogóle smakowałaby ta kiszka, czy on w ogóle kiszki jadał? I na litość boską, kto to jest leśniczyna z Nawojowej(por. Kiełbasa z dziczyzną Leśniczyny z Nawojowej)!?

    OdpowiedzUsuń
  45. http://pl.wikipedia.org/wiki/Nawojowa Nieważne, kim była leśniczyny i czy w ogóle była:) Za samą nazwę dolicza się 25% do ceny specjału:P

    OdpowiedzUsuń
  46. W każdym razie lasy tam mają na pewno, bo urządzali jakieś polowanie dla holenderskich monarchów. :) To i leśniczyna się znajdzie! Ciekawe, czego dokonała, że uwieczniono ją w nazwie kiełbasy z dziczyzną. Na pewno mąż na całe dnie znikał w lesie, a ona, połykając łzy, wytwarzała kiełbasy. :)

    OdpowiedzUsuń
  47. Slowo "admirowac" pojawia sie we wspolczesnej polskiej popkulturze: "wiec admiruje Cie, bo to takie romantyczne" (Kazik Staszewski w pieknej piosence "Krolowa zycia"). Sama nie przepadam za tym slowem, brzmi bowiem (nawet jesli nia nie jest) jak kalka z angielskiego.
    Gratuluje ciekawej akcji (i pieknego banerku :))

    OdpowiedzUsuń
  48. ~ katasia_k
    Za gratulacje bardzo dziękujemy, a jeśli kiedyś będziesz miała ochotę zaprzyjaźnić się z JIKiem, to serdecznie zapraszamy. :)
    Mnie się admirować podoba i widziałabym w nim raczej nie kalkę, a wspólne łacińskie korzenie.
    Dzięki stokrotne za informację o piosence Kazika. Tej nigdy nie słyszałam. To rzeczywiście niesamowite, że taki wyraz się w niej znalazł.
    To są wyłącznie moje wrażenia, ale wydaje mi się, że admirować to trochę więcej niż podziwiać> To już nie podziwiać, ale jeszcze nie ubóstwiać. :) Jak wspominałam, to wyłącznie subiektywne przemyślenia o tym słowie. Ciekawe, jak widzą je inni.

    OdpowiedzUsuń