Miłość jest rzecz niezdrowa,
czyli rękopis znaleziony w parku
czyli rękopis znaleziony w parku
Przez wiele lat żyłam w kłamstwie, nie mając o tym zielonego pojęcia. Uważałam Kraszewskiego za kostycznego dziejopisa, autora tyleż płodnego, co nudnego. Onieśmielała mnie też jego surowa fizjonomia na zdjęciach. Moje serce nie drgnęło nawet kilka lat temu w czasie zwiedzania dworu autora "Starej baśni" w Romanowie, choć trzepotało nerwowo, bo w drodze wyjątku pozwolono nam wejść do muzeum z jamniczką i bałam się, że skala dywany i parkiety, co na szczęście nie nastąpiło.
Dwie przeczytane niedawno, zajmujące recenzje Śmietanki Literackiej sprawiły, że mój światopogląd w kwestii Kraszewskiego zadrżał w posadach. Szczególnie zaciekawiły mnie "Cześnikówny", choć i "Kamienica w Długim Rynku" też wydała się warta lektury. W międzyczasie zaopatrzyłam się w literacką przystawkę, która miała albo zaostrzyć mój apetyt na prozę Kraszewskiego, albo skutecznie mnie od niej odstręczyć. To był "Dziennik Serafiny" z 1876 roku, powieść obyczajowa. Po kilku stronach wpadłam jak śliwka w kompot! Co ciekawe, kompot wcale nieprzesłodzony, a dość smakowity.
Książka zaczyna się jak typowa powieść dla panienek. Tytułowa Serafina okazuje się rezolutną osiemnastolatką, która z niechęcią pobiera nauki na pensji we Lwowie. Postanawia prowadzić dziennik. Będzie "ślicznie... miło... przedziwnie..."[1] Gdyby żyła w naszych czasach, miałaby zapewne "milusi i fajniusi" blog. Jednak Serafina posiada tylko zszyty niebieską wstążką kajet. To w nim zapisuje swoje myśli i wspomnienia.
Niepostrzeżenie "Dziennik Serafiny" przeobraża się w antypowieść pensjonarską oraz antyporadnik na temat wychowania. Serafina stopniowo daje się poznać jako osóbka wyrachowana, cyniczna, z lodowato skalkulowanymi planami życiowymi. Imię bohaterki dobrane jest na zasadzie sarkastycznego kontrastu - sprytna materialistka zdecydowanie nie ma nic wspólnego z istotami niebiańskimi.
Świat wartości Serafiny opiera się na nihilistycznej atrofii uczuć. Mężczyźni są po to, by nimi zręcznie manipulować za pomocą atrybutów niewieściej urody. "Trzeba ich trzymać surowo..."[2] Wszelkie związki uczuciowe są wykluczone: "Wiemy wszystkie, że miłość jest zabawką tylko i że się na serio brać nie powinna..."[3] Zaangażowanie w ogóle nie wchodzi w rachubę: "nie ma nieszczęśliwszej kobiety nad tę, która nie jest panią swego serca."[4] Liczą się tylko pieniądze i pozory: "w świecie wszystko na formach polega"[5] Uczucia wyższe? "Miłość do niczego nie prowadzi, miłość jest rzecz niezdrowa, nietrwała... pozbawiona rozumu, niepokoi... niech Bóg nas od niej broni".[6] Dość szokujące wyznania jak na dziewiętnastowieczną panienkę.
Tematem przewodnim zwierzeń dziewczyny są plany matrymonialne, jakie snują będący w separacji rodzice. Matka usiłuje ją wyswatać z upośledzonym niedołęgą. Ojciec z wpływowym mężczyzną pięćdziesięcioletnim. Jest jeszcze przystojny młodzian, pan Opaliński, ubogi agronom pochodzenia szlacheckiego. Kto stanie u ołtarza z nadobną Serafiną? Oczywiście tajemnicy nie zdradzę, ale przygotujcie się na nie zawsze miłe niespodzianki. "Dziennik Serafiny" dowodzi, że życie dość brutalnie weryfikuje nasze poglądy na świat i ludzi.
Kraszewski miło zaskoczył mnie poczuciem humoru i ironicznym, satyrycznym dystansem. Świat uczuć nastolatki - dość nietypowej! - odmalowany jest barwnie i ze swadą, a dla scharakteryzowania głównej bohaterki autor wykorzystał nawet interpunkcję - lekko manieryczny sposób wysławiania się Serafiny ilustrują na przykład liczne wielokropki. Podobały mi się wyraziste portrety postaci, nawet epizodycznych (chociażby pani Celestyna lub Miss Bomburry) i raczej nieszablonowe jak na tamte czasy zakończenie. Książka jest świetnym źródłem wiedzy na temat ówczesnego świata i obyczajów. Ciekawa wydała mi się też obecność dwojga narratorów: literata, który w czasie pobytu w Vichy przypadkiem znalazł rękopis w parku oraz samej Serafiny, której dziennik poznajemy. Kraszewski całkowicie powstrzymuje się od oceny bohaterów, ale widzimy, że w zdecydowanej większości, z Serafiną włącznie, zostali przedstawieni karykaturalnie. Są antytezą normalności i zasad moralnych.
Nie przypadły mi natomiast do gustu - na szczęście dość rzadkie - wydarzenia melodramatyczne i chwilami nienaturalny styl ("czuję, że mi się w głowie szał rodzi, że... po niej chodzą myśli pstre, dzikie, czarne jak noc, ogniste jak błyskawice, cuchnące jak wyziew zgnilizny..."[7]. Uprzedzam też, że to nie jest powieść, która podejmuje wielkie wyzwania intelektualne, czy odkrywa nowe rejony wiedzy o człowieku. Jej głównym celem jest bystra i konkretna obyczajowa obserwacja.
Ogromną radość sprawiło mi natomiast obcowanie z piękną, staroświecką polszczyzną, tak inną niż współczesna nowomowa w mediach. Delektując się urokami języka Kraszewskiego, przypomniałam sobie o ciekawej akcji pod hasłem "Save the Words", niedawno rozpoczętej w Wielkiej Brytanii. Redaktorzy Oxford University Press stwierdzili, że z angielskiego bezpowrotnie znika coraz więcej słów. Żeby temu przeciwdziałać, zachęcają Brytyjczyków do "adopcji" wymierających wyrazów (Adopt-a-word). Opiekun stara się wybrane słowo stosować jak najczęściej (na przykład grając w Scrabble, w listach, SMS-ach, mailach, graffiti, itd). Wydaje mi się, że polszczyźnie przydałaby się podobny projekt. W "Dzienniku Serafiny znalazłam wiele wyrazów, - niektóre nader urokliwe! - których już raczej nie uświadczysz w naszej mowie. Oto garść przykładów:
Jeśli ktoś miałby ochotę przygarnąć któreś słowo, bardzo proszę. :) W kwestii graffiti polecam jednak ostrożność, aby nie narazić się służbom porządkowym. turniura
kosooka
ostrowidz
admirować
nocja
procedencja
brawować
inkarnacja
rekluzja
dyspensować się
ordynaryjny
asindźka
uprowidować się
dziewosłęby
fascynator
parasolik
konfesata
kosooka
ostrowidz
admirować
nocja
procedencja
brawować
inkarnacja
rekluzja
dyspensować się
ordynaryjny
asindźka
uprowidować się
dziewosłęby
fascynator
parasolik
konfesata
W powieści Kraszewskiego znalazłam też przykłady wyrazów, które nadal funkcjonują, ale zmieniły znaczenie (na przykład statysta - mąż stanu, polityk; roztargnienie - rozrywka, przyjemność; nie rozpaczać - nie tracić nadziei). Czasami te modyfikacje prowadzić mogą do nieporozumień. Fragment, gdy wujcio "żartował sobie i baraszkował ze służącym... to jego genre..."[8], brzmi dziś dwuznacznie. :) Urocze wydało mi się natomiast zdanie: "muzyka jest dla niej potrzebą duszną" [9]. Wszystko wskazuje na to, że dla mnie potrzebą duszną staje się czytanie kolejnych powieści Kraszewskiego.
_______________[1] Józef Ignacy Kraszewski, "Dziennik Serafiny", Zrzeszenie Księgarstwa, 1987, s. 10.
[2] Tamże, s. 12.
[3] Tamże, s. 11.
[4] Tamże, s. 15
[5] Tamże, s. 20.
[6] Tamże, s. 159.
[7] Tamże, s. 167.
[8] Tamże, s. 27.
[9] Tamże, s. 73.
Moja ocena: 4+/6
Tekst "Dziennika Serafiny" dostępny jest bezpłatnie tutaj.
Numeru porządkowego JWP Autorka nie nadałaś:) Serafcia stoi i czeka aż jej pora nadejdzie:)
OdpowiedzUsuńDzięki, już poprawiłam. :)
OdpowiedzUsuńSerafcia absolutnie nie z tych, które by pokorniuchno czekały. Urządziłaby piekło! :)
Właśnie kończę tabliczki.
Czekam zaciekawiony na tabliczki i zapytowywuję, w jakim programie JWP wykonywasz takie cacuszka, bobym sobie może na nowego bloga wykonał jakiś akcencik graficzny:)
OdpowiedzUsuńTabliczki gotowe. Powieści pozwoliłam sobie zamienić na książki, bo może ktoś pokusi się o recenzję np. Pamiętników JIKa. Czy są w porządku?
OdpowiedzUsuńProgram, którego używam to PaintShop Pro.
Jeśli to nie jest coś trudnego, z przyjemnością akcencik dla JWP wykonam, tylko uprzejmie proszę o wytyczne. :)
Nie chciałbym JWP turbować, szczególnie że koncepcji nie mam żadnej:) Książki rzecz jasna, JIK i poezyje pisał, a nuż się amator znajdzie:) Tylko jedynkę przed 95 proszę dopisać, aż tak zaawansowani nie jesteśmy:D
OdpowiedzUsuńZa zwrócenie uwagi na błąd JWP bardzo dziękuję. To było typowe wishful thinking. :) Jeszcze nam trochę brakuje. :)
OdpowiedzUsuńWracając do nowego bloga: myślałam o banerku z wykorzystaniem np. tych zdjęć:
http://tinyurl.com/6cd3mgp
http://www.amasquerade.com/images/products/capes_and_cloaks/zendale.jpg
http://tinyurl.com/5s47tg8
http://tinyurl.com/6cbz5dw
Nie wiem dlaczego, ale mam głównie weneckie skojarzenia z tym zabójcą i płaszczem. :)
W każdym razie gdyby kiedykolwiek był potrzebny np. jakiś banerek, z przyjemnością zrobię.
Z tym czerwonym to by było bajecznie...:D Chyba jednak będę się pięknie uśmiechał o baner:D Oraz o dane bibliograficzne dziennika Żeromskiego, bo chyba nie podałaś:)
OdpowiedzUsuńPłaszcze przesłane. :)
OdpowiedzUsuńDorzuciłam skan dziennikowej propozycji, sentymentalnej i słodkiej do bólu. :)
Wdzięczen jestem ogromnie i już wykorzystałem:D Zechciej może spojrzeć, jak kolorki się prezentują, bo nie wiem, czy nie przesadziłem z krwistym:P
OdpowiedzUsuńKrwisty jest super!!! Absolutnie nie przesadziłeś.
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem to amarant, ale lepiej skonsultować się z kultowym zestawieniem kolorystycznym. :)
Bardzo mi się podoba zestawienie tegoż amarantu z subtelną leciutką szarością tła części środkowej.
Ciekawe, jakiego koloru będzie wstęga, która jutro zostanie uroczyście przecięta. :)
Dziękuję za opinię:) Wstęga zostanie przecięta sztyletem, ale co do jej koloru to mam wahania. Czarna byłaby elegancka, amarantowa pasowała do banerka. Może amarantowa z czarnymi cekinami?
OdpowiedzUsuńKoniecznie amarantowo-czarna. Cekiny opcjonalnie. :) Sztylet będzie bardzo a propos. :)
OdpowiedzUsuńWszyscy goście obowiązkowo w płaszczach. Po części oficjalnej zabawa-zgadywanka: kto jest zabójcą? :)
Ale przed zgadywanką chyba mord rytualny albo założycielski powinien się odbyć? Przy wejściu będzie też stoisko z maseczkami:D
OdpowiedzUsuńMaseczki jak najbardziej adekwatne do sytuacji. :)
OdpowiedzUsuńMord założycielski również, ale wspaniałomyślnie zrzekam się kandydowania do roli ofiary. :)
Jako pamiątkę z imprezy proponuję gustowne jednorazowe sztylety z plastiku. :)
Sztyleciki nie zdążą już przylecieć z Chin, niestety:( Nie proponowałbym Ci roli ofiary, przynajmniej do chwili dostarczenia kolejnych fragmentów do "Płaszcza":D
OdpowiedzUsuńNiestety, już część fragmentów w drodze do Ciebie, więc szanse na bycie ofiarą założycielskiego mordu rosną z każdą minutą. :)
OdpowiedzUsuńZamiast sztyletów postuluję pamiątkowe zdjęcie z zabójcą i jego płaszczem. :)
E nie, nie zabija się Lirael znoszącej złote jaja, to znaczy rewelacyjne cytaty:)
OdpowiedzUsuńTo kamień spadł mi z serca, bo już widziałam siebie w roli kozy ofiarnej, pośród rytualnych pląsów i rytmicznych zawodzeń. :)
OdpowiedzUsuńNie, nie:) Będziesz wykorzystywana niecnie do innych celów:D Ale jeśli Ci zależy na zawodzeniach, to mogę pozawodzić:D Np. jakiś hit z filmu Mamma mia:D
OdpowiedzUsuńNie mam bogatych doświadczeń, ale przy ofiarnej kozie to jest chyba mroczne, pogańskie zawodzenie i złowieszcze mamrotanie, a nie hity ABBY! :) Ale oczywiście może być Mamma Mia, bardzo proszę. :)
OdpowiedzUsuńI właśnie mi przyszła mi do głowy nowa akcja: JIKowe podcasty! Uczestnik czyta swój ulubiony fragment z książki JIKa, nagrywa i udostępnia na blogu! :D
Albo konkurs: określony, ten sam fragment czytają różne osoby z efektami dźwiękowymi i jury wybiera najbardziej wstrząsające wykonanie! :D
OdpowiedzUsuńGuciamal: wybaczie moi drodzy, że się wtrącam. Chciałam słów kilka na temat Dzienników Serafiny i pewnego zamyślenia. Recenzją twoją zachwycona nie wyobrażam sobie, aby tychże przeczytać nie miała. Taka mnie natomiast myśl naszła czytając o pannie dumnej, wyrachowanej wyrażającej pogląd, iż folgowanie uczuciom to niewola i głupota. Dostrzegam w tym podobieństwo do poglądów reprezentowanych przez Adę z powieści o tymże tytule. Zaczęłam się zastanawiać, czy to przypadek, czy jakieś osobiste doświadczenia autora z pannami, które mu harbuza dały. Oczywiście dwa przypadki na tak bogatą spuściznę o niczym jeszcze nie mogą świadczyć, ale taka myśl mnie naszła, czy może jest coś na rzeczy. Tak jak nie znałam twórczości JIK, tak nie znam biografii. Liczę w tym względzie na Lirael, która opisując lekturę Parnas Polski zapowiedziała szczegółową relację dot. naszego bohatera. Już się nie mogę doczekać. Podoba mi się pomysł adopcji zapomnianych wyrazów; osobiście parę zaadoptuję; co mi szkodzi, dzieci w domu nie ma, zawszeć to będzie weselej. Mnie zaś bardzo do gustu przypadł wyraz decorum, który z dekoracją nie ma nic wspólnego, a natrafiłam nań czytając kolejną powieść Czarna perełka. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń@Lirael: mogę śpiewać przebój w sposób dowolnie pogańsko zawodzący i nawet się szczególnie nie będę musiał wysilać:) Samo tak wyjdzie:P
OdpowiedzUsuńCo tam nagrywa, niech kręci filmiki komórką, to ponoć nowa dziedzina sztuki jest, będziemy na bieżąco:)
~ Guciamal
OdpowiedzUsuńTwoje głosy w dyskusji są zawsze mile widziane i nie ma mowy o żadnym wtrącaniu!
Dzięki za pozytywny odbiór recenzji.Twoja refleksja jest jak najbardziej słuszna - miałam identyczne spostrzeżenia czytając Twój ciekawy tekst o "Adzie"! I chcę Ci powiedzieć, że w "Lalkach" też występuje panna tego rodzaju. Na imię ma Lola.
O przypadku/doświadczeniu również sporo myślałam. Bardzo mnie to ciekawi. Mam zamiar wkrótce zapoznać się z biografiami JIKa, które rozwieją nasze wątpliwości. Z takich ogólnych, skrótowych życiorysów wynika, że raczej nie było dramatycznych wydarzeń o podłożu sercowym, ale może autorzy uznawali je za mało istotne. Na pewno był żonaty, na pewno miał dzieci. Jakieś blizny chyba w sercu nosił. Czy w "Adzie" też obsesyjnie powraca motyw małżeństwa z rozsądku, dla pieniędzy? Bo to też wydaje mi się JIKowym konikiem. :) Może jakaś panna go brutalnie porzuciła dla zamożnego absztyfikanta?
Bdziemy szukać kluczy do tych zagadek w kolejnych książkach JIKa i jego biografiach.
W Parnasie nie znalazłam informacji o tym, że został miłośnie okaleczony. No ale to są tylko fragmenty większej całości. Może autorka antologii na to akurat nie zwróciła uwagi.
Słowa zaadoptuj koniecznie, są prześliczne!
Decorum piękne i nobliwe, do przygarnięcia jak w sam raz! :)
Ale się cieszę, że masz już kolejnego JIKA na warsztacie! :) Miejmy nadzieję,że "Czarna perełka" nie doprowadzi Cię do czarnej rozpaczy! :)
~ zacofany.w.lekturze
Niezawodnie Twoje zawodzenie wytyczy nowe szlaki w wokalistyce polskiej. :)
Nie rozpalaj dłużej ciekawości, bo już i tak płonie żywym ogniem, tylko nagrywaj się Acan! :) Nie naigrawaj!
Filmiki - dla mnie bomba!!! To mogą być inscenizacje wybranych scen z JIKowych ksiąg, z udziałem rodziny i przyjaciół! Uwaga, z góry dziękujemy za ekranizację sceny bitewnej "Jelit" i nie zwracamy kosztów leczenia chirurgicznego. Nawet jeśli projekt otoczy reżyserską opieką Quentin Tarantino. :)
@Lirael: a ja właśnie uważam, że inscenizacja wiadomej sceny bitewnej wyniosłaby PK na szczyty popularności, miliony odsłon na jutubie. W roli jelit biała kiełbasa, sok malinowy zamiast krwi serdecznej.
OdpowiedzUsuńSkoro popularne są różne filmowe teksańskie masakry piłą mechaniczną, nasze wzruszające, amatorskie "Jelita" okazałyby się kaszką z mleczkiem dla koneserów. Dorzuciłabym jeszcze trochę pasztetówki.
OdpowiedzUsuńKaszką suto okraszoną białą kiełbasą i pływającą w malinowym soku.
Trzeba będzie pamiętać o umieszczeniu firmowego znaczka PK na tym wybitnym dziele. Myślę, że Oskara dla filmu zagranicznego mamy już w kieszeni. :D
O ile, rzecz jasna, przyznają już Oskary za najlepszy film nakręcony komórką. Krótkometrażowy i bardzo niskobudżetowy:D
OdpowiedzUsuńBardzo możliwe, że uwzględnili tę nową kategorię. Sądzę, że konkurencja nie ma najmniejszych szans w porównaniu z naszą wstrząsającą sceną bitewną z "Jelit"! :)
OdpowiedzUsuńW takim razie Oskar goes to... Dżelyta from Poland:)
OdpowiedzUsuńCiekawe, kto by wręczał tego specjalnego Oskara, ogłaszając werdykt typowo amerykańskim akcentem. :)
OdpowiedzUsuńW trakcie ceremonii pokazują na telebimie fragmenty nominowanych filmów. Przy prezentacji "Jelit" wszyscy wstrząsani torsjami wybiegliby z sali i w związku z brakiem konkurencji wygralibyśmy walkowerem. :D
Gdyby fragmenty puszczano również podczas oskarowego after-party, to mielibyśmy również tylko dla siebie suto zastawione stoły:)
OdpowiedzUsuńPomysł jest genialny! Gdyby nie można było zaprezentować filmu w czasie konsumpcji, moglibyśmy sobie z zapałem głośno opowiadać drastyczne szczegóły kręcenia sceny bitewnej i efekt byłby przypuszczalnie ten sam. :)
OdpowiedzUsuńAle to musielibyśmy w lengłydżu opowiadać, a ja nie wiem, jak jest po angielsku "kiszka pasztetowa":P
OdpowiedzUsuńMyślę, że przy żywej gestykulacji język nie miałby większego znaczenia. :) Szczególnie dociekliwym powiedziałoby się, że chodzi o coś w rodzaju "liver sausage".:) W celu rozwiania wszelkich wątpliwości można by było mimicznie przedstawić proces produkcji pasztetówki, co z pewnością byłoby wydarzeniem spektakularnym. :D
OdpowiedzUsuńByłoby spektakularne, jeśli zna się ten proces. Ja widziałem jedynie produkcję kaszanki ze świni z uboju domowego:) Też spektakularna rzecz:D
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńTego przeżycia akurat nie zazdroszczę, we mnie przypuszczalnie wywołałoby dożywotnią kaszankofobię. :) Robi mi się niedobrze na widok okładki "Świniobicia" Magdy Szabo. :[
Jakoś nie wywołało to we mnie mięsnej traumy:P
OdpowiedzUsuńja czasami miewam mięsne traumy. Niedaleko Lublina działa firma o fantastycznie dostosowanej do swojej działalności nazwie Zakłady Mięsne i Ubojnia (czy coś w tym rodzaju) Krzyś. Zawsze mi się to kojarzyło z przerabianiem Krzysia od Puchatka na produkty wędliniarskie. :[
OdpowiedzUsuńSkoro może być szynka z babuni, to czemu nie z Krzysia. Chyba jadłem kiedyś pasztet z Krzysia, zapewne po sąsiedzku produkowany:)
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńŻeby było sprawiedliwie, to jest też pasztet, szynka i kiełbasa (z) dziadunia! :D
Świetne nazwy mają też wędliny z Krakowskiego Kredensu: http://www.krakowskikredens.pl/produkty.php?page=wedliny
Nie ryzykowałabym konsumpcji Szynki (z) Arcyksięcia Ferdynanda, czas jednak robi swoje. :)
Chętnie dowiedziałabym się też, jak wygląda proces produkcji boczku artyleryjskiego, bo mam złe przeczucia. Nazwa boczek armatni byłaby trochę zbyt dosłowna. :[
Proszę mnie tu nie epatować nazwami, ja i tak zwykle w sklepie mówię "to różowe obok tego mniej różowego poproszę":P
OdpowiedzUsuńPomyśl, że udajesz się do sklepu i obojętnym tonem prosisz o bekon kawaleryjski, kiełbasę Księcia Sapiehy z Krasiczyna w chlebowym piecu pieczoną oraz półgęsek Radziwiłłowski! :D
OdpowiedzUsuńNa szczęście najbliższy "Kredens" jest w stolicy i mogę beztrosko pokazywać palcem w lodówce: to, to i tamto. Albo rzucić niefrasobliwie, że szynki z indyka i niech się pani sprzedawczyni martwi:)
OdpowiedzUsuńChyba dobrze, że ignorujesz Kredens na rzecz handlu lokalnego, bo tam są ewidentne nadużycia nazewnicze, np. kiszka przysmak Kossaka. Skąd oni wiedzą, czy Kossakowi w ogóle smakowałaby ta kiszka, czy on w ogóle kiszki jadał? I na litość boską, kto to jest leśniczyna z Nawojowej(por. Kiełbasa z dziczyzną Leśniczyny z Nawojowej)!?
OdpowiedzUsuńhttp://pl.wikipedia.org/wiki/Nawojowa Nieważne, kim była leśniczyny i czy w ogóle była:) Za samą nazwę dolicza się 25% do ceny specjału:P
OdpowiedzUsuńW każdym razie lasy tam mają na pewno, bo urządzali jakieś polowanie dla holenderskich monarchów. :) To i leśniczyna się znajdzie! Ciekawe, czego dokonała, że uwieczniono ją w nazwie kiełbasy z dziczyzną. Na pewno mąż na całe dnie znikał w lesie, a ona, połykając łzy, wytwarzała kiełbasy. :)
OdpowiedzUsuńSlowo "admirowac" pojawia sie we wspolczesnej polskiej popkulturze: "wiec admiruje Cie, bo to takie romantyczne" (Kazik Staszewski w pieknej piosence "Krolowa zycia"). Sama nie przepadam za tym slowem, brzmi bowiem (nawet jesli nia nie jest) jak kalka z angielskiego.
OdpowiedzUsuńGratuluje ciekawej akcji (i pieknego banerku :))
~ katasia_k
OdpowiedzUsuńZa gratulacje bardzo dziękujemy, a jeśli kiedyś będziesz miała ochotę zaprzyjaźnić się z JIKiem, to serdecznie zapraszamy. :)
Mnie się admirować podoba i widziałabym w nim raczej nie kalkę, a wspólne łacińskie korzenie.
Dzięki stokrotne za informację o piosence Kazika. Tej nigdy nie słyszałam. To rzeczywiście niesamowite, że taki wyraz się w niej znalazł.
To są wyłącznie moje wrażenia, ale wydaje mi się, że admirować to trochę więcej niż podziwiać> To już nie podziwiać, ale jeszcze nie ubóstwiać. :) Jak wspominałam, to wyłącznie subiektywne przemyślenia o tym słowie. Ciekawe, jak widzą je inni.