Podtytuł powieści o której dzisiaj chcę napisać brzmi "Historia prawdziwa z czasów saskich", więc siłą rzeczy po przeczytaniu (a właściwie po przypomnieniu sobie lektury sprzed kilkunastu lat) zastanawiałam się na czym ta "prawdziwość" polega. W powieści występują postacie historyczne, chociażby pani wojewodzina nowogródzka Barbara z Zawiszów Radziwiłłowa, jej mąż Michał czy jeden z bardziej znanych przedstawicieli tej rodziny Karol Stanisław "Panie Kochanku"a w annałach z tamtego okresu można znaleźć wzmiankę o procesie z 1741 roku pomiędzy pułkownikówną Borkowską a horodniczym Iwanowskim. Jednak równie prawdopodobnym jest chyba stwierdzenie, że historia panny Tekli Borkowskiej i jej zalotników jest opisem zjawiska, które jakże często miało miejsce w realnym świecie, a śmiem twierdzić, że i dzisiaj od czasu do czasu możemy się z nim spotkać.
Według opinii publicznej pułkownikówna Tekla Borkowska była najpiękniejszą panną w całym nowogródzkim. Do Pacewicz w których mieszkała razem z matką zjeżdżały się tłumy gości aby chociaż popatrzeć na piękną panienkę. Borkowscy należeli do średniozamożnej szlachty, jednak matka, a i po trosze córka, roiły, że Teklunia ze swoją nadzwyczajną urodą powinna zrobić jakąś niesamowitą matrymonialną karierę. Do jej zalotników zaliczał się bowiem jeden z Sapiehów (co prawda z bocznej linii, ale zawsze to Sapieha), pojawił się również jakiś Ogiński, a i bogatej szlachty z okolicy też nie brakowało, z której najpoważniejszymi kandydatami byli panowie Filipowicz i Iwanowski. Miała panna jeszcze jednego wielbiciela, chociaż tez zupełnie nie mieścił się w tym co określano dobrą partią - był bowiem pan Lenkiewicz brzydki, nieco zezowaty, biedny i bez paranteli, tak, że nikt nie brał go na poważnie jako kandydata na męża urodziwej Tekli.
Prócz urody miała panna całkiem nieźle umeblowaną główkę, chociaż powszechna adoracja wbiła ją trochę w pychę - ale tu nie ma się czemu dziwić, bo nawet święty by nie był sie w stanie oprzeć tym płynącym z każdej strony zachwytom. Majątkowo też panie Borkowskie nieźle stały, aczkolwiek procesowały się z niejakim Żywultem, i chociaż sprawiedliwość była po ich stronie to wynik procesu wcale nie był pewny. Tym bardziej, że Żywult udał się pod opiekę wojewodziny Radziwiłłowej, która szczerze i serdecznie Borkowskich nie lubiła...
Kraszewski bardzo dokładnie opisuje tutaj działanie trybunałów tamtego okresu, gdzie nie wystarczyło mieć racji, trzeba jeszcze było znaleźć możnego protektora, bo bez niego najbardziej nawet proste sprawy mogły przybrać całkiem niespodziewany obrót. Mamy tu również opisy życia średniej szlachty, która nie musi się sama zajmować gospodarstwem, na którą pracują rzesze pańszczyźnianych chłopów, a panowie bawią się do upadłego.
Sama tytułowa bohaterka, chociaż Kraszewski odmalowuje ją bardzo pochlebnie, nie budzi jakoś sympatii (przynajmniej mojej nie wzbudziła) i nieszczęścia które stają się jej udziałem jakoś niespecjalnie mnie poruszyły.
Ale sama książka całkiem niezła jest i czyta się ją z przyjemnością.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz