Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie, 1976
Pierwsze wydanie: 1847
Stron: 200
Jakie miłe zaskoczenie! Wreszcie pisarz, którego żadnej książki
wcześniej nie czytałam, i który wiecznie mylił mi się z Krasickim, nie
tylko zawitał do mojego czytelniczego światka na wieczorek zapoznawczy,
ale wygodnie się usadowił, popija herbatkę i ani myśli się żegnać :)
Wrażenia mam jak najbardziej pozytywne. Lekkie pióro i dowcip to
pierwsze, co się rzuca w oczy. Rzemiosło pisarza opanowane do
perfekcji, to dwa. Kraszewski nie zaskakuje oryginalnością, jednak tak
zręcznie żongluje schematami i, ośmielę się napisać, że zachwyca
opisami wsi, iż złapałam się na wszystko, z błogim uśmieszkiem
pochłaniając każdą stronniczkę. Jednak najważniejszym dla mnie
odkryciem było, że Kraszewski to czysty Gogol! Po prostu nie da się
tego nie zauważyć. To samo inteligentne poczucie humoru, ta sama
łatwość odmalowywania charakterów, podobne zwracanie się do czytelnika
gdzieś niemal z boku, między dialogami czy opisem czyjejś facjaty.
Pluję sobie w brodę, że nie zaznaczyłam tych kilka momentów, gdy
przytakiwałam "panie Józefie, ja też tak myślę!". Cieszę się bardzo, że
autor dał mi jednak kogo lubić, ale też wstawił tam kilka kryształowo
czystych postaci, wokół których kręci się cała XVII-wieczna
historia, a dokładnie Marię, jej ciotkę Scholastykę, krajczego i
gentlemana Seweryna. Otacza ich niechęć wszystkich sąsiadów, całej
parady Dulskich, jakże polskich w swojej bezinteresownej zawiści.
Kraszewski nieźle sobie poczyna z portretem własnym Polaków. W krzywym
zwierciadle pokazuje nasze przekonanie o polskiej gościnności i
bezinteresowności. Za to akcentuje naszą niechęć wobec tych, którzy nie
stoją prosto w szeregu.
Kraszewski kupił mnie od pierwszych stron jednak czym innym. W życiu
bym się nie spodziewała, że tak mnie oczaruje opisami wiejskich
krajobrazów; od razu przypomniało mi się ukochane Ogniem i mieczem i Nad Niemnem.
Pomyśleć, że coś z gruntu polskiego może mnie doprowadzić do takiego
stanu melancholii. No, ale sami pomyślcie: żadnych bilbordów, niebo
nieskażone wysokimi budynkami ze szkła i stali, ledwo ubite drogi,
nierzadko drewniane domy, zagajniki, spróchniałe płoty, kładka nad
strumieniem, wierzby. Konie, powozy, drób i ogródki pod oknami. I tylko
wehikuł czasu jeszcze potrzebny... Im dłużej o tym myślę, tym bardziej
Mickiewiczem mi to pachnie :) To jest właśnie piękna cecha klasyki,
człowiek zaczyna dostrzegać wpływy innych, widzi kto z kogo czerpał,
kto kogo poprzedzał, wszystko w ramach tradycji, wynika z siebie prosto
i bezpretensjonalnie. Ten rok jest u mnie pod znakiem klasyki, tak jak
chciałam; brakowało mi tego, wspaniale jest znów wrócić do tego
klimatu. To jak założyć wygodne stare kapcie i odsapnąć, kiedy już
hałaśliwe towarzystwo zamknęło za sobą drzwi.
Zdecydowanie wybór tego pisarza na polskiego patrona mojego roku 2012
był dobrą decyzją. Warto było go poznać, jednak człowiek najpierw
chwali cudze, a dopiero zachwyci się własnym. A Izie
jeszcze raz dziękuję za wygrane książki (w tym tę), bez tego pewnie bym
jeszcze zwlekała z sięgnięciem po jego twórczość. W pojedynku
Dickens-Kraszewski na razie remis: 1-1.
Ocena: 5-5,5/6
No i mamy półmetek...
OdpowiedzUsuńJeszcze tylko 100 recenzji i plan wykonany;)
trzebaby było jakos uczcić, choćby a la zacofany- jakies ciacho postawić wirtualne, ale niestety zaraz wychodzę:).
UsuńJakby ktoś chciał skoczyć do cukierni lub monopolowego- to się nie krępujcie:).
Toast herbatą wzniosę :-)
OdpowiedzUsuńUczcijcie kolejną recenzją ;)
OdpowiedzUsuńŚwiętuję nietypowo - czytając "Kordeckiego". Co to w ogóle ma być, obrona Częstochowy bez Kmicica??????
OdpowiedzUsuń