Moja przygoda z Kraszewskim i jego "Dziejami Polski" osiągnęła właśnie półmetek, gdyż cykl ma 29 tomów, a ja skończyłam wczoraj czytać tom piętnasty czyli "Białego księcia".
Poprzednie 14 tomów dotyczyło czasów piastowskich, natomiast akcja tego rozgrywa się w czasach panowania Ludwika Węgierskiego. Samego władcy na kartach książki prawie nie ma - tak samo jak w realnym świecie w naszym kraju prawie nie bywał, a rządy w jego imieniu sprawowała matka, Elżbieta Łokietkówna, lub wyznaczeni wielkorządcy. Tytułowy bohater to książę Władysław z Gniewkowa, zwany Białym, blisko spokrewniony z Kazimierzem Wielkim (ich dziadkowie byli braćmi) a także z żoną króla Ludwika (była jego siostrzenicą). Dzieje tego, dzisiaj zupełnie nieznanego, książątka były tak bogate, że można by nimi obdzielić kilka osób. Udzielny książę na Gniewkowie popadł w konflikt z Kazimierzem Wielkim i posunął się do zabójstwa królewskiego urzędnika. Uciekając przed karą opuścił swoje księstwo. Udało mu się dojść do porozumienia z królem, który odkupił od niego księstwo gniewkowskie za cenę 1000 florenów. Kolejne lata spędza Władysław na podróżach - pielgrzymuje do Jerozolimy, gości na dworze cesarskim w Pradze, bierze udział w krzyżackiej wyprawie przeciwko Litwonom, podróżuje na dwór papieski w Awinionie i nigdzie nie może zagrzać miejsca. Wreszcie postanawia zostać mnichem i wstępuje do zakonu cystersów. Nie wytrzymuje w nim jednak długo, bo tylko niecały rok, opuszcza klasztor w Citeaux i wstępuje do zakonu benedyktynów.
W chwili kiedy rozpoczyna się akcja powieści Kraszewskiego Władysław przebywa w klasztorze w Dijon.
Kraszewski skupił się w tej książce na fali niezadowolenia z rządów Ludwika Węgierskiego widocznej szczególnie wśród rycerstwa wielkopolskiego, które postanawia szukać nowego władcy wśród bocznych linii dynastii Piastów. Szybko odrzucają Piastów śląskich, jako zbyt zniemczonych, mazowiecki Ziemowit nie kwapi się do wystąpienia przeciwko Ludwikowi więc wybór pada na zamkniętego w klasztorze Władysława - nie byłby to zresztą pierwszy taki wypadek w naszej historii, kiedy na tronie zasiadłby były zakonnik, gdyż precedens stworzył Kazimierz Odnowiciel w XI wieku.
Delegacja Wielkopolan udaje się do Dijon i udaje się im namówić księcia do opuszczenia klasztoru oraz do podjęcia walki o władzę.
Władysław mógłby być świetnym bohaterem powieści awanturniczej - sam pomysł zdobycia korony praktycznie bez żadnego zaplecza politycznego, początkowe sukcesy (np. opanowanie Włocławka przy pomocy czterech ludzi), romans z piękną Frydą i inne jeszcze przygody księcia sprawiają, że książkę czyta się z zaciekawieniem. Niestety, sposób w jaki Kraszewski ukształtował swojego bohatera sprawia, że jest to jedna z bardziej antypatycznych postaci literackich z jakimi się spotkałam. Otóż Władysław to osoba zupełnie pozbawiona kręgosłupa, bardziej zmienna niż marcowa pogoda i chwiejna jak chorągiewka na wietrze. Zamiast romantycznego rycerza, walczącego w słusznej, aczkolwiek skazanej na porażkę, sprawie mamy schizofrenika zmieniającego co pięć minut zdanie, popadającego w skrajne nastroje, balansującego między melancholią a nadpobudliwością - no w każdym razie kogoś, kto bardziej niż do kierowania państwem nadawałby się na pensjonariusza zamkniętego zakładu opieki zdrowotnej...
Być może źródła przekazały jakieś przesłanki dotyczące charakteru Władysława, na których oparł się Kraszewski pisząc swoją powieść - w takim razie mówi się trudno. Ale jeśli JIK wszystko sobie zmyślił (w sprawie charakteru księcia, bo realiów historycznych trzyma się wiernie) to bardzo mi się ta jego fantazja nie podoba...
Anek, wygląda na to, że jesteś idealnie skoordynowana z przebiegiem projektu, trafiłaś z recenzją w sam środek tarczy.
OdpowiedzUsuńCo do Władysława- pewnie nie zadbał o własnego kronikarza, a "cudzy" go nieprzytomnie obsmarował:).