sobota, 26 maja 2012

L jak literaci, K jak księgarze

Młodzieńcza powieść Józefa Ignacego Kraszewskiego „Poeta i świat” jest już dziś wyłącznie zabytkiem, w którym rzadko tylko błyśnie coś zapowiadającego późniejsze osiągnięcia tego autora. Mnóstwo diagnoz stawianych epoce brzmi płasko i mało oryginalnie, niektóre jednak z przemyśleń głównego bohatera zachowują, jak sądzę, aktualność i dziś – choćby te poświęcone pisarzom-małpom i księgarzom (a pamiętać musimy, że niegdysiejszy księgarz był równocześnie wydawcą).

Któż nie zna [...] jednego rodzaju ludzi, przez który najbliżej po­krewni jesteśmy z małpami? To stworzenie ma twarz podobną ludzkiej, głos człowieka, nos zadarty, czoło pła­skie, usta szerokie, uśmiech głupi w ustach i kawał gąbki na miejscu mózgu; ma wszystko człowiecze prócz Woli – wola jego jest wolą naśladowania. Stąd można podobnych ludzi nazwać człowiekiem-małpą [...].
Z tej rasy ludzi trafiają się indywidua postrzyżone na literatów – jest takich bardzo wielu: kompilatorowie i erudyci prawie wszyscy, prawie wszyscy tłumacze i wiele nawet oryginalnych pisarzy, którzy wąchają tylko, skąd ich zaleci nowa jaka forma stylu, nowy jaki talentu charakter. Jak tylko Mojżesz drugi różdżką ge­niuszu ze skały wyprowadzi źródło – oho! już oni wszy­scy są około tej wody! piją, piją, bełcą, rozlewają, sta­wiają na strumyku mosty, tartaki, folusze, zapuszczają sieci, kąpią się, topią, noszą wodę wiadrami, bieg jej zwracają i kręcą na swoje pola – słowem, używają tego daru; ale zapytaj ich o źródło? jak go dobyć i skąd? tego się od nich nie dowiesz!
Biedny Mojżesz sam się tej wody nie napije, sam jej nie użyje, pasożyci mu ją wydrą!
Prawie zawsze na czele szkoły stoi geniusz lub talent wielki; jego naśladowcy są to małpy, przywłaszczają sobie jego formy, manierę, zdanie, sposób widzenia – i pi­szą. Czasem nawet bardzo znośnie dobierają kawałki, z których szyją, ale zawsze poznać można łataninę od tego, co jest z jednej sztuki, jednym ciągiem uszyte. [...]
Gdyby nie było takich małp literackich, nie byłoby nigdy tego, co nazywamy szkołą; każdy by pisał i myślał tak, jak go natura usposobiła, właściwie sobie; lecz z ich pomocą formuje się zawsze przy każdej genialnej głowie wielkie stado mniejszych główek, skierowanych w tę stronę, w którą głowa-typ się obraca. Są jednak tak szczęśliwi, zupełnie ekscentryczni pisarze, którzy nie dają się naśladować. Taki jest Rychter u Niemców, może jeden tylko. Nie wiem, czy o naśladowaniu go po­myślał kto nawet. Hoffman, dziwaczny jak Rychter, nie tak był szczęśliwy, bo prościejszy.
W literaturze dzieła małpy dają się poznać po tym, że nie mają żadnej cechy właściwej; każdy tom jest od­biciem jakiegoś innego, wybranego stosownie do czasu, w którym piszą, i książki, jaką świeżo czytali. Mimo tego jest między dziełami ich jakieś familijne podobień­stwo. [...]
                                                                  ***
Księgarze, którzy handlują rozu­mem, nauką, poezją, jak drudzy solą i woskiem, są pro­ści handlarze, żadnej w nich duszy, uczucia, względu, żadnego poważania dla talentu, skoro tylko ten nie przy­nosi pieniędzy. U nich są wiadomości o cenie płodów umysłowych, jak u drugich kupców o zbożu i drzewie.
„Teraz – pisze jeden do drugiego – poszły w cenę po­ezje, romanse spadły, słowniki płacą, naukowe książki sam czas drukować itp.”
Dla tych kupców może Camoens umierać w szpitalu, Chatterton otruć się sto razy, Homer błądzić po jałmużnie, Tasso gnić w więzieniu; oni spokojnie żyć sobie bę­dą ich mózgiem, ich duszą, ich zapałem, nie czując ani iskry wdzięczności, ani odrobiny czucia. Dla nich naj­piękniejsza książka jest ta, co się najlepiej przedaje, słownikopisarz, kompilator dla nich jest śmietanką ge­niuszów, bo jego karłowate robótki najgęściej się przedają. Są to kupcy, kramarze i nic więcej, żaden prawie nie zna się nawet na tym, co przedaje, a każdy ma sobie za obowiązek chwalić dzieła najdroższe. Rachować na nich, że wesprą talent i pomogą jego rozwinieniu, jest to sądzić, że kupiec będzie się troszczył o zasianie pola, kiedy bez tego za pieniądze gotowego zboża dostanie.
Najpocieszniejsze są płacone przez nich krytyki i pochwały, gdyż każdy księgarz ma zawsze osobistego nie­przyjaciela w drugim księgarzu, z którym walczy, gdzie się tylko spotka, jak pająk z pająkiem, jak szczupak ze szczupakiem, każdy z nich utrzymuje, płaci, najmuje dniowo, tygodniowo, miesięcznie, rocznie, jednego z tych geniuszów wałęsających się po świecie i szukają­cych miejsca, który dla niego pisze prospekt, krytykę, dykcjonarz, tłumaczy romans, poezje, algebrę, botani­kę, słowem, co mu każą, po rublu, dwa i trzy od arku­sza, według ugody, który gotów za trochę wyższą cenę podjąć się encyklopedii i sam wychodzące płody swojego dowcipu natychmiast artykułami nadesłanymi z podpisami A., B., C., D., E., F., G., H. itd. wynosi pod niebiosa. Bardzo słusznie! bo któż by się domyślił chwa­lić go, gdyby on, zapobiegając obojętności, sam tego nie uczynił! [...]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz