wtorek, 14 maja 2013

188. Milion posagu

Dworki, słomki i grenadier w spódnicy
„Milion posagu” trochę ochłodził moje zapały, wybujałe po „Zaklętej księżniczce”. Akcja tej powieści obyczajowej Kraszewskiego z 1847 roku toczy się na Podolu, a na tle dotychczas przeczytanych przeze mnie książek JIKa ta wyróżnia się kąśliwym do bólu zacięciem satyrycznym.

Z wyjątkiem jednej nieszablonowej bohaterki tym razem przeważają postacie, które można by zamknąć w klatce kilku cech charakteru i nie byłyby to przymiotniki bardzo wyszukane. Trzeba jednak pamiętać, że portrety mieszkańców Górowa i okolic w zdecydowanej większości miały być prześmiewczymi karykaturami i pod tym względem trudno cokolwiek zarzucić Kraszewskiemu. Po raz kolejny objawił spore poczucie humoru i zmysł wnikliwego obserwatora. 
Szkoda, że pisarz nie zdecydował się na luźne obrazki obyczajowe z życia prowincji, bo zjadliwe konterfekty chyba sprawdziłyby się lepiej w formie prozatorskich miniatur. Tym razem szwankuje powieściowe spoiwo. Akcja trochę się nie klei i ani dodana na osłodę scena balu, ani nawet pojedynek nie przyspiesza tętna czytelnika. Emocje pojawiają się wówczas, gdy na scenę wkracza „grenadier w spódnicy”, czyli ciotka głównej bohaterki:
Panna Scholastyka mogła mieć lat około czterdziestu, wysoka, męskiej postawy, rumiana, z wyrazem siły na twarzy; na pierwsze spojrzenie charakter nieugięty, otwarty, wcale nie kobiecy. Przyrodzenie, które nigdy nie kłamie, dało jej też wąs prawie męski, głos donośny, pierś suchą, rękę do pałasza raczej niż do igły” [1]. 
Energiczna i opiekuńcza, ciągle w ruchu, a to serwuje zakochanym poziomki, a to sama się komuś oświadcza. Żelazna dama o złotym sercu, której groźny wygląd odstrasza potencjalnych absztyfikantów. Zachowała się w mojej pamięci z fotograficzną dokładnością, choć „Milion posagu” przeczytałam na początku marca. Żałuję, że Kraszewski wyznaczył jej rolę drugoplanową. Jest znacznie ciekawszą postacią niż podwójny budyń z soczkiem, czyli para głównych bohaterów. Wątek miłosny powieści taktownie przemilczę, bo Maria i Seweryn za sprawą JIKa przeżyli już tyle, że oszczędzę im swoich sarkastycznych uwag.
Nadspodziewanie aktualne okazały się natomiast problemy społeczne, którym autor poświęca sporo uwagi w „Milionie posagu”. Kraszewski demaskuje materializm, fałsz i obłudę. Trudno nie przyznać mu racji, gdy pokazuje, że bieda bywa powodem ostracyzmu i pogardy. Tak niewiele trzeba, żeby cel niewyszukanych drwin nagle stał się uwielbianym i powszechnie szanowanym idolem. Wystarczy tylko szczęśliwy zbieg okoliczności, na przykład milionowy spadek po zmarłej we Włoszech krewnej. Wtedy dawni prześmiewcy na wyprzódki gną się w ukłonach i hołdach. Okazuje się, że ludzie zrzucają maski nie tylko w sytuacjach kryzysowych. Robią to również pod wpływem dobrych wiadomości.
Mimo niewątpliwej prawdziwości spostrzeżeń JIKa chwilami drażniła mnie jego przesadna dbałość o to, żeby czytelnik na pewno zrozumiał moralne nauki. Temu zapewne ma służyć natarczywe, wielokrotne wygłaszanie ich tonem nieznoszącym sprzeciwu. Kiedy autor opisuje złośliwości, jakie spotykają ubogich bohaterów ze strony bezdusznych sąsiadów, jest w nim tyle złości, że zastanawiam się, czy przypadkiem w tle nie majaczą  jakieś bolesne upokorzenia, których zaznał sam Kraszewski. Wyraźnie widać, że opisywane w „Milionie posagu” zjawiska bardzo go drażnią i martwią.

Kraszewski wraca do swoich ulubionych tematów. Po raz kolejny krytykuje nasz pociąg do tego, co zagraniczne, wyznając zasadę, że tylko wychowanie w kraju daje pożądane efekty: 
Zza granicy wracają nam pospolicie niedowarzone półgłówki, których pierwszą cechą — pogarda wszystkiego, co nasze. Mamy i tak nieszczęsną skłonność małpowania zagranicy, chwytania się nowinek, jak je nazywał ksiądz Skarga, cóż dopiero gdy tę skłonność wrodzoną podeprze się choć powierzchownie wyższą umiejętnością, polorem, chwyconymi wiadomostki encyklopedycznymi? Naówczas wracają nam ośmnastoletni znudzeni sobą i światem młodzieńcy, w towarzystwach dumni, szyderczy, nielitościwi i nieznośni. Starcy bez wąsów, co w kraju wytrwać nie mogą, co w towarzystwach naszych nic dla siebie nie widzą i stają się bezużytecznymi klocami w praktycznym życiu.[2] 
W bezpardonowej nagonce na bezmyślnie małpowaną cudzoziemszczyznę oberwało się nawet poczciwej herbacie:
Któż nas uwolni od niewoli herbacianej? kto nas upoważni do odmówienia bez niegrzeczności tej szklanki wody ciepłej. przygotowanej w kredensie przez brudnego sługę i gwałtem narzuconej sub poena indignationis. Seweryn krztusił się, a pił, wylać nie było gdzie. Szczęściem gość jedzie, wszyscy do okien; on mógł podlać nią stojące pelargonium.[3]
Mam nadzieję, że pelargonium na tym nie ucierpiało.

Mile zaskoczyły mnie barwne opisy. Nie pamiętam, żeby w którejś książce JIKa było tyle ciekawych detali krajobrazu, architektury i obyczajów. „Milion posagu” jest więc powieścią balzakowską nie tylko w swoim przesłaniu – pieniądz bezwzględnie rządzi światem i obnaża ludzką małość – ale również w formie. Pozwólcie, że zacytuję jeden z moich ulubionych opisów, zdradzający zainteresowania ornitologiczne Kraszewskiego, które - mam nadzieję - nie posiadały wyłącznie podtekstu kulinarnego:
Po dziedzińcu przechadzały się bez ceremonii, poważnie, swobodnie, znając się na swoim miejscu, pośród piołunu, bylicy, łopuchu i ostów, napuszone swą ważnością, indyki z licznym potomstwem, gęsi z córeczkami w żółtobrudnych sukienkach, gadatliwe kumoszki kury i świergoczące nieustan­nie, trzpiotowate polatywały po płotach wróble. Złowróżbne śmieciuchy czubkami swymi zapowiadały długą słotę. Nieco dalej nad brzegiem cuchnącej, obrosłej i zielonymi skrzeki pokrytej kałuży, nazywającej się sadzawką, spacerował pozor­nie obojętny, ale nie bez złych myśli, bocian w czerwonych butach, z bliskiego na olsze gniazda. Sroczka wrzeszczała na bzach za oficyną. [4]
Za cudne gęsi z córeczkami w żółtobrudnych sukienkach JIKowi po prostu należą się uściski, co chyba skwapliwie potwierdzi każdy, kto miał okazję kiedyś na żywo zobaczyć gąsiątka.

Skrupulatne, chwytające za serce opisy podolskich dworków i wiosek nie są tylko czczą literacką igraszką. Autorowi przyświeca znacznie ważniejszy cel. Chce uratować od zagłady zapomnienia świat, który nieuchronnie odchodzi w przeszłość:
Nie wiem, czy potrzebnie opisuję dworek tego rodzaju, tak one jeszcze niedawno pospolitymi były u nas, tak są jeszcze pamiętne wszystkim ze swymi akcesoriami zwykłymi, żywymi i nieżywymi. Ale któż wie, czy je wkrótce zobaczym już, czy o nich posłyszym, cywilizacja idzie ku nam tak szybko! a co gorzej poczyna zawsze wprzód działać na domy i suknie niż na ludzi. Trzeba więc opisywać i dworki, i słomki, i co tylko nieco przeszłością pachnie, bo wkrótce tego wszystkiego nie stanie. Są to zabytki starożytności.[5]

Podole, dwór Drohojowskich w Kirnasówce, mal. Napoleon Orda, 1871-1873 r.
Podobnie jak inne dzieła tego autora „Milion posagu” szczególnie polecam uwadze czytelników wrażliwych na piękno polszczyzny. Zawsze podczas lektury książek Kraszewskiego myślę sobie, że język, którego my używamy na co dzień, to blady i ubogi krewny mowy, którą posługiwał się JIK. Tradycyjnie wynotowałam garść słów-dinozaurów i mam nadzieję, że Was też zachwycą, a przynajmniej wywołają uśmiech:
włosiwo
nejtyczanka
smakownie
bundiuczyć się
podżyły już kawaler
bawiciel
zakąt
życzka
wasani
bajrakowaty
dojutrek
kałamaszka
siermiężka
podżyły już człowiek
maszercia
lubeczka
niedoimka
szerepetka
taratatka
Bardzo się ucieszę, jeśli ktoś zechce na zawsze przygarnąć któryś z zapomnianych wyrazów. Już dziś przy świątecznym obiedzie możecie się przekonać, że niedbałe użycie jednego z tych słów zapewne wywoła sporą konsternację. A panom rekomenduję zwłaszcza maszercię i lubeczkę w charakterze czułych epitetów do zastosowania natychmiast, zwłaszcza jeśli z powodu deszczu wasani dziś nabundiuczona.

Jeszcze tylko ważne ostrzeżenie. Ku mojemu osłupieniu nota Wydawnictwa Literackiego, którą przeczytałam w Biblionetce, streszcza absolutnie wszystko, całą fabułę powieści z zakończeniem włącznie. Na szczęście na moim egzemplarzu „Miliona posagu” opublikowanym przez Alfę pani redaktor wykazała się trochę większą dyskrecją.
_______________
[1] Józef Ignacy Kraszewski, Milion posagu, Wydawnictwo Alfa, 1994, s. 36.
[2] Tamże, s. 17. 
[3] Tamże, s. 84.
[4] Tamże, s. 8-9.
[5] Tamże, s. 9.

Moja ocena: 4-
Józef Ignacy Kraszewski, litografia H. Aschenbrennera [Źródło]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz