Dworki, słomki i grenadier w spódnicy
„Milion posagu” trochę ochłodził moje zapały, wybujałe
po „Zaklętej księżniczce”.
Akcja tej powieści obyczajowej Kraszewskiego z 1847 roku toczy
się na Podolu, a na tle dotychczas przeczytanych przeze mnie książek
JIKa ta wyróżnia się kąśliwym do bólu zacięciem satyrycznym.
Z wyjątkiem jednej nieszablonowej bohaterki tym razem przeważają postacie, które można by zamknąć w klatce kilku cech charakteru i nie byłyby to przymiotniki bardzo wyszukane. Trzeba jednak pamiętać, że portrety mieszkańców Górowa i okolic w zdecydowanej większości miały być prześmiewczymi karykaturami i pod tym względem trudno cokolwiek zarzucić Kraszewskiemu. Po raz kolejny objawił spore poczucie humoru i zmysł wnikliwego obserwatora.
Z wyjątkiem jednej nieszablonowej bohaterki tym razem przeważają postacie, które można by zamknąć w klatce kilku cech charakteru i nie byłyby to przymiotniki bardzo wyszukane. Trzeba jednak pamiętać, że portrety mieszkańców Górowa i okolic w zdecydowanej większości miały być prześmiewczymi karykaturami i pod tym względem trudno cokolwiek zarzucić Kraszewskiemu. Po raz kolejny objawił spore poczucie humoru i zmysł wnikliwego obserwatora.
Szkoda,
że pisarz nie zdecydował
się na luźne obrazki obyczajowe z życia prowincji, bo zjadliwe
konterfekty chyba sprawdziłyby się lepiej w formie prozatorskich
miniatur. Tym razem szwankuje powieściowe spoiwo. Akcja trochę się
nie klei i ani dodana na osłodę scena balu, ani nawet pojedynek nie
przyspiesza tętna czytelnika.
Emocje pojawiają się wówczas, gdy na scenę wkracza „grenadier w
spódnicy”, czyli ciotka głównej bohaterki:
„Panna Scholastyka mogła mieć lat około czterdziestu, wysoka, męskiej postawy, rumiana, z wyrazem siły na twarzy; na pierwsze spojrzenie charakter nieugięty, otwarty, wcale nie kobiecy. Przyrodzenie, które nigdy nie kłamie, dało jej też wąs prawie męski, głos donośny, pierś suchą, rękę do pałasza raczej niż do igły” [1].Energiczna i opiekuńcza, ciągle w ruchu, a to serwuje zakochanym poziomki, a to sama się komuś oświadcza. Żelazna dama o złotym sercu, której groźny wygląd odstrasza potencjalnych absztyfikantów. Zachowała się w mojej pamięci z fotograficzną dokładnością, choć „Milion posagu” przeczytałam na początku marca. Żałuję, że Kraszewski wyznaczył jej rolę drugoplanową. Jest znacznie ciekawszą postacią niż podwójny budyń z soczkiem, czyli para głównych bohaterów. Wątek miłosny powieści taktownie przemilczę, bo Maria i Seweryn za sprawą JIKa przeżyli już tyle, że oszczędzę im swoich sarkastycznych uwag.
Nadspodziewanie
aktualne okazały się natomiast problemy społeczne, którym autor
poświęca sporo uwagi w „Milionie posagu”. Kraszewski demaskuje
materializm, fałsz i obłudę. Trudno nie przyznać mu racji, gdy pokazuje,
że bieda bywa powodem ostracyzmu i pogardy. Tak niewiele
trzeba, żeby cel niewyszukanych drwin nagle stał się uwielbianym i
powszechnie szanowanym idolem. Wystarczy tylko szczęśliwy zbieg
okoliczności, na przykład milionowy spadek po zmarłej we Włoszech
krewnej. Wtedy dawni prześmiewcy na wyprzódki gną się w ukłonach i
hołdach. Okazuje się, że ludzie zrzucają maski nie tylko w sytuacjach
kryzysowych. Robią to również pod wpływem dobrych wiadomości.
Mimo niewątpliwej prawdziwości
spostrzeżeń JIKa chwilami drażniła mnie jego przesadna dbałość o to, żeby czytelnik na
pewno zrozumiał moralne nauki. Temu zapewne ma służyć natarczywe, wielokrotne wygłaszanie ich
tonem nieznoszącym sprzeciwu. Kiedy autor opisuje złośliwości,
jakie spotykają ubogich bohaterów ze strony bezdusznych sąsiadów, jest w nim
tyle złości, że zastanawiam się, czy przypadkiem w tle nie majaczą jakieś
bolesne upokorzenia, których zaznał sam Kraszewski. Wyraźnie widać, że opisywane w „Milionie
posagu” zjawiska bardzo go drażnią i martwią.
Kraszewski wraca do swoich ulubionych tematów. Po raz kolejny krytykuje nasz pociąg do tego, co zagraniczne, wyznając zasadę, że tylko wychowanie w kraju daje pożądane efekty:
Kraszewski wraca do swoich ulubionych tematów. Po raz kolejny krytykuje nasz pociąg do tego, co zagraniczne, wyznając zasadę, że tylko wychowanie w kraju daje pożądane efekty:
Zza granicy wracają nam pospolicie niedowarzone półgłówki, których pierwszą cechą — pogarda wszystkiego, co nasze. Mamy i tak nieszczęsną skłonność małpowania zagranicy, chwytania się nowinek, jak je nazywał ksiądz Skarga, cóż dopiero gdy tę skłonność wrodzoną podeprze się choć powierzchownie wyższą umiejętnością, polorem, chwyconymi wiadomostki encyklopedycznymi? Naówczas wracają nam ośmnastoletni znudzeni sobą i światem młodzieńcy, w towarzystwach dumni, szyderczy, nielitościwi i nieznośni. Starcy bez wąsów, co w kraju wytrwać nie mogą, co w towarzystwach naszych nic dla siebie nie widzą i stają się bezużytecznymi klocami w praktycznym życiu.[2]
W bezpardonowej nagonce na bezmyślnie małpowaną cudzoziemszczyznę oberwało się nawet poczciwej herbacie:
Mam nadzieję, że pelargonium na tym nie ucierpiało.Któż nas uwolni od niewoli herbacianej? kto nas upoważni do odmówienia bez niegrzeczności tej szklanki wody ciepłej. przygotowanej w kredensie przez brudnego sługę i gwałtem narzuconej sub poena indignationis. Seweryn krztusił się, a pił, wylać nie było gdzie. Szczęściem gość jedzie, wszyscy do okien; on mógł podlać nią stojące pelargonium.[3]
Mile zaskoczyły mnie barwne opisy. Nie pamiętam, żeby w którejś książce
JIKa było tyle ciekawych detali krajobrazu, architektury i obyczajów.
„Milion
posagu” jest więc powieścią balzakowską nie tylko w swoim przesłaniu –
pieniądz
bezwzględnie rządzi światem i obnaża ludzką małość – ale również w
formie. Pozwólcie, że zacytuję jeden z moich ulubionych opisów,
zdradzający zainteresowania ornitologiczne Kraszewskiego, które - mam
nadzieję - nie posiadały wyłącznie podtekstu kulinarnego:
Po dziedzińcu przechadzały się bez ceremonii, poważnie, swobodnie, znając się na swoim miejscu, pośród piołunu, bylicy, łopuchu i ostów, napuszone swą ważnością, indyki z licznym potomstwem, gęsi z córeczkami w żółtobrudnych sukienkach, gadatliwe kumoszki kury i świergoczące nieustannie, trzpiotowate polatywały po płotach wróble. Złowróżbne śmieciuchy czubkami swymi zapowiadały długą słotę. Nieco dalej nad brzegiem cuchnącej, obrosłej i zielonymi skrzeki pokrytej kałuży, nazywającej się sadzawką, spacerował pozornie obojętny, ale nie bez złych myśli, bocian w czerwonych butach, z bliskiego na olsze gniazda. Sroczka wrzeszczała na bzach za oficyną. [4]
Za cudne gęsi z córeczkami w żółtobrudnych sukienkach JIKowi po prostu
należą się uściski, co chyba skwapliwie potwierdzi każdy, kto miał okazję kiedyś na żywo
zobaczyć gąsiątka.
Skrupulatne, chwytające za serce opisy podolskich dworków i wiosek nie są tylko czczą literacką igraszką. Autorowi przyświeca znacznie ważniejszy cel. Chce uratować od zagłady zapomnienia świat, który nieuchronnie odchodzi w przeszłość:
Skrupulatne, chwytające za serce opisy podolskich dworków i wiosek nie są tylko czczą literacką igraszką. Autorowi przyświeca znacznie ważniejszy cel. Chce uratować od zagłady zapomnienia świat, który nieuchronnie odchodzi w przeszłość:
Nie wiem, czy potrzebnie opisuję dworek tego rodzaju, tak one jeszcze niedawno pospolitymi były u nas, tak są jeszcze pamiętne wszystkim ze swymi akcesoriami zwykłymi, żywymi i nieżywymi. Ale któż wie, czy je wkrótce zobaczym już, czy o nich posłyszym, cywilizacja idzie ku nam tak szybko! a co gorzej poczyna zawsze wprzód działać na domy i suknie niż na ludzi. Trzeba więc opisywać i dworki, i słomki, i co tylko nieco przeszłością pachnie, bo wkrótce tego wszystkiego nie stanie. Są to zabytki starożytności.[5]
Podole,
dwór Drohojowskich w Kirnasówce, mal. Napoleon Orda, 1871-1873 r.
|
włosiwo
nejtyczanka
smakownie
bundiuczyć się
podżyły już kawaler
bawiciel
zakąt
życzka
wasani
bajrakowaty
dojutrek
kałamaszka
siermiężka
podżyły już człowiek
maszercia
lubeczka
niedoimka
szerepetka
taratatka
Bardzo
się ucieszę, jeśli ktoś
zechce na zawsze przygarnąć któryś z zapomnianych wyrazów. Już dziś przy
świątecznym obiedzie możecie się przekonać, że niedbałe użycie jednego
z tych słów zapewne wywoła sporą konsternację. A panom rekomenduję zwłaszcza maszercię i lubeczkę w charakterze czułych epitetów do zastosowania natychmiast, zwłaszcza jeśli z powodu deszczu wasani dziś nabundiuczona.
Jeszcze tylko ważne ostrzeżenie. Ku mojemu osłupieniu nota Wydawnictwa Literackiego, którą przeczytałam w Biblionetce, streszcza absolutnie wszystko, całą fabułę powieści z zakończeniem włącznie. Na szczęście na moim egzemplarzu „Miliona posagu” opublikowanym przez Alfę pani redaktor wykazała się trochę większą dyskrecją.
Jeszcze tylko ważne ostrzeżenie. Ku mojemu osłupieniu nota Wydawnictwa Literackiego, którą przeczytałam w Biblionetce, streszcza absolutnie wszystko, całą fabułę powieści z zakończeniem włącznie. Na szczęście na moim egzemplarzu „Miliona posagu” opublikowanym przez Alfę pani redaktor wykazała się trochę większą dyskrecją.
_______________
[1] Józef Ignacy Kraszewski, Milion posagu, Wydawnictwo Alfa, 1994, s. 36.[2] Tamże, s. 17.
[3] Tamże, s. 84.
[4] Tamże, s. 8-9.
[5] Tamże, s. 9.
Moja ocena: 4-
Józef Ignacy Kraszewski, litografia H. Aschenbrennera [Źródło] |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz