Latarnia czarnoksięska: obrazy naszych czasów. Seria pierwsza
„Wszak to ta nieszczęsna książka, którą macie przed sobą, miała przed i po urodzeniu ze sześć tytułów, w których zawsze zdawało mi się, że jej nie do twarzy. (...) Uważcie tylko, co napsułem papieru (...)”[1]. I wreszcie, J. I. Kraszewski znalazł tytuł swojej powieści społeczno-obyczajowej, jakże adekwatny do treści: Latarnia czarnoksięska: obrazy naszych czasów. W jego książce, jak w latarni czarnoksięskiej (pierwotnym aparacie projekcyjnym do pokazywania szklanych przezroczy) przesuwają się sceny z życia ówczesnej społeczności Wołynia, a „źródłem światła”, umożliwiającym rzutowanie obrazów, jest zmysł obserwacyjny autora.
Zamysłem J. I. Kraszewskiego było, o czym pisze w przedmowie do wydania drugiego książki, ukazanie wiernego obrazu Wołynia około 1842 roku[2]. W przypisie do jednego z rozdziałów, pochodzącym z 1872 roku[3], autor zauważa, że przywołany w nim obraz nie jest nazbyt wierny, bo wiele się zmieniło od czasu jego opisania. (Ależ to jest szczegół z punktu widzenia dzisiejszego czytelnika!). W epilogu autor dodaje: „ Chciałem przed oczy wam postawić wasz świat, wasze wady, śmieszności, obyczaje, słabości. Jest to tylko lekki zarys, myśl dzieła, które by daleko obszerniejszym być mogło i musiało, chcąc wszystko a wszystko objąć i dotknąć wszystkiego”[4].
Latarnia czarnoksięska dostarcza dużej dawki cennych informacji o mentalności, obyczajach i warunkach życia mieszkańców okolic Dubna. W powieści wykorzystany został znany w literaturze motyw podróży, która daje okazję prezentacji młodemu jej bohaterowi środowiska okolicy, a także dalszych rejonów: Żytomerza i Kijowa na Ukrainie.
W związku z istniejącym rozwarstwieniem społeczeństwa poznajemy wewnętrzne stosunki w nim panujące, a także zewnętrzne oznaki przynależności do poszczególnych grup – warstw w obrębie klas społecznych oraz charakterystyczne typy ludzi. Zyskujemy informacje o przebiegu kontraktów szlacheckich, o wyborach urzędników, ówczesnych praktykach lekarskich. Dokładność autora w opisywaniu realiów epoki jest, rzec by można, fotograficzna. Na ich tle toczą się losy bohaterów powieści.
Dwudziestoletni Stanisław, który wrócił niedawno z Berlina, gdzie „kończono jego wychowanie”, odwiedza niespodziewanie swego wuja Augusta. Dla młodego człowieka, który po długiej nieobecności czuje się w kraju obco, wszystko jest „tajemnicą”; dla doświadczonego życiowo, samotnego wuja, będącego już w wieku „do obserwacji”, wprowadzanie siostrzeńca w dorosłe życie będzie przyjemnością. Wuj staje się powoli opiekunem i przewodnikiem Stasia: przedstawia go kolejnym sąsiadom, wyjeżdża z nim na kontrakty, zwiedza okolicę, radzi, jak postępować, czuwa nad jego porywczym sercem i dyskretnie upomina, gdy wyrywa się ono spod kontroli rozumu. Czytelnik, poznający wraz ze Stasiem siebie i coraz to nowych bohaterów powieści, zadziwia się razem z nim, a zdziwienie, jak wiadomo, podsyca chęć poznania.
Hrabina Julia i jej mąż Edward żyją właściwie w zgodzie, ale dlaczego gości u nich tak często hrabia Alfred – daleki krewny, co prawda, a jednak ... U hrabiostwa można dobrze się bawić, wyjazd na kontrakty dubieńskie to prawdziwa wyprawa, ale czy stan majątkowy rodziny na to pozwala?
Wśród bohaterów pojawia się także niestrudzony w staraniu się o rękę jakiejś bogatej panny książę, o którym mówi się: „Co po tytule, gdy pusto w szkatule?”, ale jest i niezwykle szanowana rodzina innego księcia... Na uwagę zasługują lubiący gromadzić dobra bliscy pana marszałka (Czy uda się wydać za mąż jedynaczkę z „tysiącem” wyszywanych poduszek? Dlaczego wszyscy wpadają w popłoch, gdy zbliżają się goście?). Na przykładzie historii życia Sawki powieść ukazuje także losy biedoty i obowiązujące w czasach pańszczyźnianych nieludzkie prawo.
Czy młody Stanisław oprze się urokom dojrzałej hrabiny Julii lub samotnej pułkownikowej? A może zakocha się po prostu w jednej ze swoich rówieśnic: Róży, Adelajdzie lub Natalii? Wszak wszystkie panny są na wydaniu, a młody, bogaty i przystojny kawaler budzi ogólne zainteresowanie.
Wydaje się, że gdyby pozbyć się kostiumu historycznego, Latarnia czarnoksięska odkryłaby niejedną prawdę o nas, żyjących współcześnie. I choćby z tego powodu warto po tę książkę sięgnąć. Na uwagę zasługuje także język powieści (pełen zabawnych zwrotów, niejednokrotnie podszytych ironią) i prowadzony przez narratora dialog z czytelnikiem. Jedyną trudność techniczną przy jej czytaniu może stanowić tłumaczenie z języka francuskiego fragmentów rozmów niektórych bohaterów, które trzeba sprawdzać w słowniczku na końcu książki, ale dla czytelników znających ten język nie będzie to problemem.
Moja ocena: 5/6
Zamysłem J. I. Kraszewskiego było, o czym pisze w przedmowie do wydania drugiego książki, ukazanie wiernego obrazu Wołynia około 1842 roku[2]. W przypisie do jednego z rozdziałów, pochodzącym z 1872 roku[3], autor zauważa, że przywołany w nim obraz nie jest nazbyt wierny, bo wiele się zmieniło od czasu jego opisania. (Ależ to jest szczegół z punktu widzenia dzisiejszego czytelnika!). W epilogu autor dodaje: „ Chciałem przed oczy wam postawić wasz świat, wasze wady, śmieszności, obyczaje, słabości. Jest to tylko lekki zarys, myśl dzieła, które by daleko obszerniejszym być mogło i musiało, chcąc wszystko a wszystko objąć i dotknąć wszystkiego”[4].
Latarnia czarnoksięska dostarcza dużej dawki cennych informacji o mentalności, obyczajach i warunkach życia mieszkańców okolic Dubna. W powieści wykorzystany został znany w literaturze motyw podróży, która daje okazję prezentacji młodemu jej bohaterowi środowiska okolicy, a także dalszych rejonów: Żytomerza i Kijowa na Ukrainie.
W związku z istniejącym rozwarstwieniem społeczeństwa poznajemy wewnętrzne stosunki w nim panujące, a także zewnętrzne oznaki przynależności do poszczególnych grup – warstw w obrębie klas społecznych oraz charakterystyczne typy ludzi. Zyskujemy informacje o przebiegu kontraktów szlacheckich, o wyborach urzędników, ówczesnych praktykach lekarskich. Dokładność autora w opisywaniu realiów epoki jest, rzec by można, fotograficzna. Na ich tle toczą się losy bohaterów powieści.
Dwudziestoletni Stanisław, który wrócił niedawno z Berlina, gdzie „kończono jego wychowanie”, odwiedza niespodziewanie swego wuja Augusta. Dla młodego człowieka, który po długiej nieobecności czuje się w kraju obco, wszystko jest „tajemnicą”; dla doświadczonego życiowo, samotnego wuja, będącego już w wieku „do obserwacji”, wprowadzanie siostrzeńca w dorosłe życie będzie przyjemnością. Wuj staje się powoli opiekunem i przewodnikiem Stasia: przedstawia go kolejnym sąsiadom, wyjeżdża z nim na kontrakty, zwiedza okolicę, radzi, jak postępować, czuwa nad jego porywczym sercem i dyskretnie upomina, gdy wyrywa się ono spod kontroli rozumu. Czytelnik, poznający wraz ze Stasiem siebie i coraz to nowych bohaterów powieści, zadziwia się razem z nim, a zdziwienie, jak wiadomo, podsyca chęć poznania.
Hrabina Julia i jej mąż Edward żyją właściwie w zgodzie, ale dlaczego gości u nich tak często hrabia Alfred – daleki krewny, co prawda, a jednak ... U hrabiostwa można dobrze się bawić, wyjazd na kontrakty dubieńskie to prawdziwa wyprawa, ale czy stan majątkowy rodziny na to pozwala?
Wśród bohaterów pojawia się także niestrudzony w staraniu się o rękę jakiejś bogatej panny książę, o którym mówi się: „Co po tytule, gdy pusto w szkatule?”, ale jest i niezwykle szanowana rodzina innego księcia... Na uwagę zasługują lubiący gromadzić dobra bliscy pana marszałka (Czy uda się wydać za mąż jedynaczkę z „tysiącem” wyszywanych poduszek? Dlaczego wszyscy wpadają w popłoch, gdy zbliżają się goście?). Na przykładzie historii życia Sawki powieść ukazuje także losy biedoty i obowiązujące w czasach pańszczyźnianych nieludzkie prawo.
Czy młody Stanisław oprze się urokom dojrzałej hrabiny Julii lub samotnej pułkownikowej? A może zakocha się po prostu w jednej ze swoich rówieśnic: Róży, Adelajdzie lub Natalii? Wszak wszystkie panny są na wydaniu, a młody, bogaty i przystojny kawaler budzi ogólne zainteresowanie.
Wydaje się, że gdyby pozbyć się kostiumu historycznego, Latarnia czarnoksięska odkryłaby niejedną prawdę o nas, żyjących współcześnie. I choćby z tego powodu warto po tę książkę sięgnąć. Na uwagę zasługuje także język powieści (pełen zabawnych zwrotów, niejednokrotnie podszytych ironią) i prowadzony przez narratora dialog z czytelnikiem. Jedyną trudność techniczną przy jej czytaniu może stanowić tłumaczenie z języka francuskiego fragmentów rozmów niektórych bohaterów, które trzeba sprawdzać w słowniczku na końcu książki, ale dla czytelników znających ten język nie będzie to problemem.
Moja ocena: 5/6
Jadwiga
_________________________________________
[1] J. I. Kraszewski, Latarnia czarnoksięska: obrazy naszych czasów. Seria pierwsza, Kraków, Wydawnictwo Literackie, 1988, s. 5-6.
[2] Tamże, s. 5.
[3] Tamże, s. 267.
[4] Tamże, Epilog, s. 359.
[2] Tamże, s. 5.
[3] Tamże, s. 267.
[4] Tamże, Epilog, s. 359.
Ciekawe, jakie tytuły książki odpadły w przedbiegach.
OdpowiedzUsuńZaczęłam czytać tę książkę, ale odłożyłam na bliżej nieokreślone potem, bo Kraszewski bardzo się rozpisał o tym, jakie trudności miał z wymyśleniem tytułu. Chciał nawet nadać taki tytuł: "Książka bez tytułu" :)
UsuńNajwyraźniej JIK był prekursorem anonimowej "Księgi bez tytułu" z 2006 roku. :)
UsuńAle co tam Księga bez tytułu, skoro sam JIK Powieść bez tytułu popełnił:D
UsuńJak mogłam zapomnieć! Faktycznie popełnił. Chyba nawet ją mam. Po "Powieści bez tytułu" JIKa spodziewam się wielce awangardowej formy. :)
UsuńObyś się nie rozczarowała, bo coś czuję, że awangarda skończyła się na tytule:D
UsuńNie byłabym taka pewna. :) Cytuję za lubimyczytac.pl:
Usuń"Po zakończeniu druku w "Gazecie Warszawskiej" pisał Antoni Lesznowski: "Powieść ta zrobiła tu prawdziwą furorę. (...) Wrażenie, jakie ta powieść zrobiła w Wilnie, było niesłychane. Wyrywano sobie egzemplarze "Gazety", oblegano pocztę, kiedy świeże nadchodziły z Warszawy. Tu w Warszawie sam byłem świadkiem łez, które płeć piękna wylewała przy ostatnich felietonach".
No właśnie, płeć piękna nie płakałaby nad dziełem w poetyce "czystej formy" :D
UsuńKto wie, czysta forma w wydaniu JIKa mogłaby być nader wzruszająca. Ale jest mowa o jakichś felietonach, więc chyba nieśmiałe eksperymenty formalne były. :)
UsuńMoże zatop się w utworze i daj znać, czy wylewałaś łzy pod koniec:))
UsuńZatopię się, jeśli wydobędę "Powieść..." z przepastnej szafy. Może żeby poczuć się dokładnie tak, jak te rozhisteryzowane niewiasty poproszę męża, żeby mi wydzielał po kilkanaście stron tygodniowo. :)
UsuńNiech ci czyta na głos, góra kwadrans dziennie:)
UsuńObawiam się, że te fragmenty mogą działać usypiająco i na lektora, i na słuchaczkę. :)
UsuńOkazuje się, że "Powieść..." jest dostępna w bibliotece cyfrowej, więc obędzie się bez nurkowania w szafie. :)
"Tytuł książki to imię dziecięcia. Dobrze to dzieciom, co się z gotowymi imionami rodzą, ale te biedne książki, co to kłopotu, nim się ochrzci nowo narodzoną!
UsuńBo mówcie sobie co chcecie, tytuł rzecz nieobojętna! A miło by ci było, żeby twój syn zwał się Pankracym albo Agapitem, a córka urodziła się na Hermenegildę? — Toż samo z dziełem. (...) Oddany sam sobie, rzucony na pastwę własnym pomysłom, męczyłem się niesłychanie i regularnie co trzy dni nowy tytuł tworzyłem, wynosiłem na postument, inaugurowałem; i co trzy dni znowu go detronizowałem. Uważcie tylko, co napsułem papieru, bo za każdym razem, ażeby upewnić panowanie nowego tytułu, wypisywałem go wielkimi literami na półarkuszu, który później szedł na zapalenie fajki. Walka ta trwała tak długo, że wreszcie, zniecierpliwiony, postanowiłem… zostawić książkę bez tytułu i napisać na okładce wielkimi egipskimi literami:
KSIĄŻKA BEZ TYTUŁU
Z dodatkiem — przez autora bez tytułu. Kto wie, może by to było uszło u ludzi za wielki dowcip, bo co to czasem u nas za dowcip nie uchodzi.
Ale wkrótce zastanowiłem się i zacząłem lękać, że gotowa by książka taka zostać nie czytaną w księgarni, czego znowu, mimo największej mojej autorskiej skromności, wcale bym sobie nie życzył".
Itd... Trochę JIK przynudził na początku. Najwyraźniej 10 lat później znowu miał ten sam problem, skoro zatytułował książkę "Powieść bez tytułu" :D
Koczowniczko, jaki urokliwy cytat!
UsuńAgapit wcale nie wydaje mi się taki zły. Kojarzy mi się z akapitem. :)
Problem najwyraźniej się powtórzył i tym razem półarkusz z napisem "Powieść bez tytułu" nie poszedł na zapalenie fajki. :)