Tym razem Józef Ignacy Kraszewski przeniósł mnie do XIX-wiecznego Gdańska i trosk mieszkańców kamienicy w Długim Rynku. Rodzina, która odziedziczyła budynek ma kłopoty finansowe i legendarny skarb, mogący się gdzieś kryć w budynku, bardzo by im się przydał. Jakub wraz z córką Klarą wiodą żywot spokojny, skromny, ludzi mało wymagających. Ich życie ubarwia pułkownik Wiktor, brat ojca Klary, który ciągle ma nadzieję odnaleźć owe złoto w piwnicach. Oczywiście żeby popędzić akcję młoda panienka zakochuje się, ale jej wybrankiem jest syn bankiera, który co prawda odwzajemnia uczucie, ale przez niechęć ojca do tego mariażu nie może się jej oświadczyć. Młodzi naturalnie przysięgają sobie dozgonną miłość, syn kupca uczy się i pracuje w Niemczech by w przyszłości móc utrzymać rodzinę, a panienka posłusznie na niego czeka. Lecz ambitny tato nie może pozwolić by jedynak poślubił pannę bez porządnego posagu i mierzy o wiele wyżej, knując przy tym i obmawiając rodzinę wybranki syna. Wymyśla diabelski plan, co by tylko młódkę wybić chłopakowi z głowy.
W książce Kraszewskiego podobały mi się postaci kobiece, posiadające dość niezależną naturę jak na XIX wiek, chęci i siły do zmierzenia się ze światem zewnętrznym. Klara jest dziewczęciem wychowanym z troską o jej edukację, ale nie zaniedbującym obowiązków w domowym gospodarstwie - ideał niemieckiego wychowania propagowany przez pisarza, gdzie niewiasta po przeczytaniu paru wierszy Goethego rusza szorować garnki do kuchni. Jednym słowem bohaterki nie brzydzą się pracy, a są przy tym wykształcone i dzielne. Choć doprawdy te wszystkie niezliczone przymioty charakteru, urody i wychowania czynią z postaci Klary nieznośny ideał anioła, który może mdlić. Na uwagę zasługuje jeszcze jej przyjaciółka, która własnymi siłami prowadzi pensję, przy czym dama tama męża, który w owej szkole naucza. Jednym słowem zorganizowana businesswoman i nieporadny mąż - naprawdę nieźle jak na ówczesne poglądy i raczkujący feminizm. Oprócz tych damskich wątków psychologiczno-obyczajowych moją uwagę zwrócił jeszcze portret XIX-wiecznego Gdańska i jego mieszkańców, przy czym średniowieczne budynki wypadają tu na korzyść. Autor poświęca sporo miejsca "fizjognomi" nadmorskiej metropolii, pouczając czytelnika, że trzeba umieć patrzeć, gdyż zabytkowe ściany mogą kryć w sobie nie jedną tajemnicę. Natomiast obywatele Gdańska wypadają jako kupka plociuchów, którymi łatwo manipulować. Pisarz przedstawia nam zwodniczość natury ludzkiej, jej kruche opinie i niesolidne moralne podstawy, głowy i dusze, które zawsze zwracają się ku tym, co mają pełne kiesy. Powieść nie pozbawiona jest dyskretnej ironii i złośliwości wobec tych chciwych duszyczek zamieszkujących padół ziemski.
Melduję, że tę książkę też już mam. Pożyczyłam ją z biblioteki. Bardzo zaciekawił mnie obraz starego Gdańska. Lubie to miasto i chętnie się tam przeniosę wehikułem czasu. :)
OdpowiedzUsuńŚmietanko Literacka, czy planujesz w bliskiej przyszłości przeczytać coś JIKa? mam nadzieję, że Twoja odpowiedź brzmi "właśnie czytam". :)
Oczywiście żartuję, ale byłoby nam miło, gdybyś o JIKu pamiętała, bo jestem żywym dowodem Twojego daru recenzenckiej perswazji. :)