„Kobieta z przeszłością, mężczyzna po przejściach”
Józef Ignacy Kraszewski, Orbeka, Wydawnictwo Literackie 1983.
„A gdy się zejdą, raz i drugi, kobieta z przeszłością, mężczyzna po przejściach...”, to wtedy mamy materiał na całkiem niezłą powieść. Mężczyzna po przejściach, Walenty Orbeka, uważany jest przez sąsiadów z podsiedleckiej okolicy za dziwaka. Starszy (według ówczesnych pojęć, dziś byłby czterdziestolatkiem w kwiecie wieku), zamknięty w sobie melancholik, stroniący od gwaru i ludzi, rozwiedziony, chociaż sam uważał się za wciąż żonatego. Żyje skromnie, ma swoją muzykę i książki. Znienacka spada na niego milionowy spadek. Rozpisują się o tym szczęśliwym wydarzeniu gazety i nagle całe sąsiedztwo zaczyna się interesować samotnikiem. Niemal siłą ściągnięty zostaje na przyjęcie na swoją cześć w dworze podkomorzego, który słynie z gościnności na skalę znaną z „Pana Tadeusza”, ale poza tym ma kilka córek na wydaniu i kto wie, może świeżo upieczony bogacz zainteresuje się którąś z panienek.Niestety urok prowincjonalnych gąsek przyćmiewa daleka krewna podkomorzostwa, która w złą godzinę postanowiła odwiedzić pociotków. Panna Palmira z Wykołowiczów baronowa von Zughau, secundo voto podczaszyna bracławska Sierocińska, jest – o zgrozo! – podwójną rozwódką, kobietą z przeszłością tak bujną, że przyćmiłaby Joan Collins i Zsa Zsę Gabor razem wzięte, a Elizabeth Taylor mogłaby jej co najwyżej buciki czyścić. Jeden ma talent: potrafi omotać dowolnego mężczyznę, by wycisnąć go jak cytrynę i zrujnowanego wyrzucić na śmietnik. Na wieść o majątku nieciekawego Orbeki w jej oczach pojawia się łowiecki błysk.
Jeśli myślicie, że stoik Orbeka oparł się urokowi pięknej Palmiry, zwanej Mirą, to się mylicie. Zakochał się niemal od razu i to bez pamięci. A to stało się początkiem nad wyraz dramatycznej historii godnej pióra Heleny Mniszkówny. Gdybym bowiem dostał „Orbekę” bez okładki i strony tytułowej, autorce „Trędowatej” mógłbym przypisać stworzenie tego romansu. W życiu jednak nie zdarzyło jej się wspiąć na takie wyżyny literackie. Bo wbrew dość banalnej, aczkolwiek niezupełnie przewidywalnej fabule, „Orbeka” jest książką pełną ciekawych obserwacji psychologicznych i obyczajowych. Fantastycznie nakreślona jest postać bezwzględnej uwodzicielki o kamiennym sercu, kobiety kapryśnej, egoistycznej, obdarzonej urodą, nieprzeciętnym urokiem i wielkim talentem aktorskim, dzięki którym potrafiła czynić z mężczyzn swych niewolników. Z podziwem i zgrozą obserwowałem jej sztuczki, wybiegi, intrygi, przedstawione po mistrzowsku. Na tle Miry Orbeka jest tylko bezwolną kukłą, która gotowa jest na wszystko za ochłap rzucony przez ukochaną – byle uśmiech, zdawkową rozmowę, podanie do ucałowania koniuszków palców. Można go żałować, można pogardzać jego słabością, ale Kraszewski wyraźnie stwierdza, że na czar Miry nie było mocnych. Mężczyźni przytomnieli po utracie resztek majątku albo strzelali sobie w łeb, Orbeka nie potrafił wyzwolić się z więzów.
Od strony obyczajowej mamy światowe przyzwyczajenia Miry, stroje, klejnoty, powozy, przyjęcia – nakreślone jednak dość pobieżnie, przypuszczalnie Kraszewski nie miał stosownego doświadczenia. Niewątpliwie jednak z autopsji znał obyczaje szlacheckiego dworu z prowincji, gdyż przyjęcie na cześć Orbeki u podkomorzostwa odmalowane jest barwnie i szczegółowo, z licznymi detalami: służący „procesjonalnie snuli się, niosąc rozmaite aparata do sali jadalnej”, a w całym domu było „słychać kapustę” gotowaną na bigos dla licznych gości. Dowiadujemy się też, jak zatrzymywano osoby, które chciałyby się wymknąć przedwcześnie z przygotowanej na ich cześć fety: zdjęcie kół powozu było najmniej radykalnym środkiem.
„Orbekę” niemal pochłonąłem, zatrzymując się nader często jednak dla delektowania się rozmaitymi smaczkami, detalami czy sformułowaniami, gdyż język jest kolejną zaletą powieści. Dla zarażonych jikozą jest to pozycja obowiązkowa, wolni jeszcze od tego schorzenia mają wielkie szanse zarazić się twórczością Kraszewskiego. Doskonała na lato, inne pory roku też będą tej lekturze sprzyjać.
Palmira już obrosła w symboliczne piórka. Mam nadzieję, że u Kraszewskiego jest jeszcze wiele takich papuzio wielobarwnych postaci. :)
OdpowiedzUsuńW to nie wątpię, za to mam problem z wyborem następnej lektury:)
OdpowiedzUsuńProponuję wydrukować listę lektur, pociąć na malutkie losiki i... do dzieła! Orbekę zaczęłam, kiedyś skończę. Nie śpieszy mi się, bo przeczytałam notę na skrzydełku :-)), a poza tym pani Mira mnie wkurza.
OdpowiedzUsuńJest to jakiś pomysł:)
OdpowiedzUsuńmuszę koniecznie przeczytać!
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam, ależ mnie ten Orbeka wkurzał! Co nie umniejsza dobremu poziomowi literackiemu książki:)
OdpowiedzUsuńStworzyć wkurzającego bohatera to też sztuka:) W tym wypadku na najwyższym poziomie:P
OdpowiedzUsuń