Drugi tom powieściowego cyklu o historii naszego kraju przenosi nas w czasy Mieszka I. Władca coraz poważniej myśli o przyjęciu chrześcijaństwa - Mieszko to wytrawny polityk, jego decyzja podyktowana jest względami praktycznymi - musi znaleźć silnych sprzymierzeńców oraz obronić swoją ziemię przed zakusami sąsiadów z zachodu. Książę zdaje sobie sprawę, że najtrudniejszą sprawą będzie przekonanie do projektu swoich poddanych przywiązanych do starych bogów. Dlatego też dopóki to możliwe nie wyjawia swoich zamiarów. Ale kiedy już to zrobi to żelazną ręką przeprowadza swój plan do końca.
Na tle wielkiej polityki przedstawia Kraszewski konflikt, który powstaje w leżącym nieopodal Gniezna dworze należącym do rodu Luboniów. Los nie oszczędzał starego Lubonia - żona zmarła już dawno temu, jedyny syn dostał się przed 12 laty do niemieckiej niewoli i ślad po nim zaginął, w domu została tylko córka i stary włodyka pogodził się już z myślą, że rodowe gniazdo trzeba będzie przekazać obcym. Tymczasem niespodziewanie do rodzinnego domu powraca młody Włast. Radość ojca mąci jednak świadomość, że syn bardzo się zmienił w niewoli. Luboń nabiera coraz większych podejrzeń, a kiedy książę Mieszko zaprasza Własta na swój dwór ma już pewność - syn w niewoli przyjął chrześcijaństwo, wiarę znienawidzonych niemieckich najeźdźców.
Kraszewski pisząc swój cykl "Dzieje Polski" opierał się na źródłach historycznych - w tym akurat wypadku przede wszystkim na kronice biskupa Thietmara, którą miejscami wręcz cytuje. Oczywiście stan wiedzy historycznej od czasów powstania powieści nieco się pogłębił, ale nie stanowi to zbyt wielkiej przeszkody przy lekturze. Zresztą świadomy czytelnik zdaje sobie sprawę z tego, że autor nie zajmował się historią zawodowo a jego książki nie są w żadnym wypadku naukowymi opracowaniami.
Ze wszystkich przeczytanych przeze mnie do tej pory książek z serii historycznej "Lubonie" jakoś tak najmniej przypadli mi do gustu. Nie znaczy to, broń Boże, że książka jest zła - ot po prostu, za dużo w niej polityki i może dlatego, używając szkolnej skali ocen, dostała u mnie 4. No może nawet 4+...
Szkoda, że Lubonie trudni do polubienia. :) Skoro jednak 4, w porywach do 4+, to znaczy, że nie jest fatalnie. :) Mam nadzieję, że część trzecia okaże się o wiele bardziej pasjonująca.
OdpowiedzUsuńMnie Lubonie przypadli do gustu :)
OdpowiedzUsuńhttp://artemis-shelf.blogspot.com/2015/07/o-chrzcie-polski-sow-kilka.html