sobota, 30 lipca 2011
38. Orbeka
czwartek, 28 lipca 2011
37. Hrabina Cosel
Liczba stron: 328
Moja ocena : 6/6
środa, 27 lipca 2011
36. Dzieje Polski. Tom IV - "Masław"
**************************************************************************
Różnych władców miała Polska - mniej i bardziej udanych, geniuszy i miernoty, wodzów i polityków, ot jak chyba każdy kraj na świecie. Jedno jest pewne - samo założenie na głowę królewskiego diademu nie czyni człowieka wybitnym władcą, choć w okresie panowania Piastów (czyli przez 400 lat) tylko nielicznym (dokładnie sześciu) udało się tego dokonać.
wtorek, 26 lipca 2011
35. Półdiablę Weneckie. Powieść od Adriatyku
J. I. Kraszewski, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1973.
Wracając do powieści: mamy wzmiankę, iż z ziemi włoskiej do Polski przybyli niegdyś tamtejsi obywatele i szlachectwo polskie oraz indygenat otrzymali. Stąd właśnie wywodzi się ród Lippi de Buccellis, którego potomkiem jest Konrad, główny bohater. Jego dziad, Bernatem zwany, choć już z Polki urodzony i z Polką ożeniony, z lubością praktykował tradycję o weneckim rodowodzie, stroił się z włoska, jeździł pstrą karetą, a na wysepce urządził małą Wenecję, gdzie gondolami gości na biesiady woził. Miał wiele dziwactw, majątek znacznie uszczuplił, zadłużył, a dorobił się przezwiska „Półdiablę Weneckie”. To miano przechodziło potem z ojca na syna. Otrzymał je również Konrad, który po powrocie z konfederacji barskiej, miejsca w rodzinnym gnieździe zagrzać nie umiał i w apatię popadłszy, wyjazd do swojej „drugiej ojczyzny” sobie umyślił, a także dalej- do Ziemi Świętej, co mu na każdym kroku odradzano, bo niebezpieczeństw po drodze czyhało krocie. Martwił się poczciwy stary rządca Pukało, ale „półdiablę” się uparło. I jak rycerz giermka, a książę pazia, tak on swego węgrzynka na wyprawę zabrał. Ów węgrzynek, czyli na węgierską modłę ubrany sługa, był to prosty chłopak, Maciek, o dobrym sercu, ale szaławiła. No i napytał sobie biedy w tej Wenecji, chłopaczyna.... Konrad też wpadł w sidła, albowiem już na statku wpadła mu w oko córka kapitana, piękna młodziuchna Cazita. Szczegółów ich perypetii wyjawiać nie będę. Dość powiem, że na włoskiej ziemi „półdiabląt” nie brakowało, a zgodnie z przysłowiem, gdzie diabeł nie może, tam babę pośle. Zabawnie było, ale i potem wcale niewesoło, gdy młodzi usychali z tęsknoty za swoją ojczyzną, Maciek cierpiał z miłości, a poczciwy kapitan Zeno zaginął na morzu.
sobota, 23 lipca 2011
34. Sprawa kryminalna

Projekt Kraszewski trwa od około miesiąca i pora już chyba na pewne podsumowania i uogólnienia. Po przeczytaniu trzydziestu książek (lub ich recenzji) łatwo zauważyć, że w przypadku dzieł JIK-a w ogóle nie należy się sugerować tytułem. Atrakcyjny może skrywać mniej fascynującą treść (i vice versa), często również potrafi wywieść czytelnika na manowce jeśli chodzi o charakter czy wręcz gatunek literacki opowieści. Jak się to ma do "Sprawy kryminalnej"?
Orygowce to majątek jakich wiele na Wołyniu. Podupadłą posiadłość kupuje pewnego dnia "człowiek znikąd" (czyli z Mazowsza) - Daniel Tremmer. Mimo krytyki i zadzierania nosa sąsiadów bierze się za naprawę majątku czyniąc z niego "złote jabłko"- czyli dochodową posiadłość. W wolnych chwilach często odwiedza swoich sąsiadów: Boromińskich - pogrywając w mariasza z papą Boromińskim i dyskutując o książkach z jego córką, dwudziestoparoletnią Leokadią. Młodzi, mając się wyraźnie ku sobie, zachowują się jednak powściągliwie. O małżeństwie, ze względu na to, że Daniel jest ewangelikiem i potomkiem mieszczan, ze względu na uprzedzenia papy Boromińskiego nie ma mowy.
Pewnego dnia Daniel znika. Ślady wskazują na zbójecki napad, jednak nie udaje się odnaleźć ciała. Za śledztwo bierze się dwóch profesjonalistów: asesor Zdenowicz, ostrożny safanduła, który przy pierwszym niepowodzeniu chce wzywać na pomoc wyższe instancje oraz pisarz sądowy Platon Symforionowicz Małejko - prawdziwy pies gończy w ludzkiej (choć niezbyt okazałej) postaci. Kryminalistyka na Wołyniu w latach 20 XIX wieku była jeszcze w powijakach, mimo to Małejko wykonuje wiele czynności znanych i współczesnym policjantom, min. fachowo zabezpiecza ślady. szybko jednak dochodzi do wniosku, że ślady same sobie przeczą, dziwne wydaje mu się również zachowanie niektórych osób z otoczenia zaginionego (w tym panny Leokadii i wiernego służącego).
Nie powinnam już pisać ani słowa więcej, gdyż każda sugestia sprawi, że będziecie znali rozwiązanie zagadki jeszcze przed przeczytaniem. Nie jest to czysty kryminał, akcja szybko skręca w stronę powieści obyczajowej, stąd wydaje mi się, że tytuł jednak jest mylący:). Nacisk w ksiażce położony jest na intrygę, zawikłaną niczym węzeł gordyjski. Do jej dodatkowego skomplikowania przyczynia się pisarz Małejko, który nie odpuści, póki nie rozwiąże zagadki...aż do ostatniego szczegółu.
Powieść o wartkiej akcji i lekko sensacyjnym posmaku czyta się niezwykle szybko. Warto poznać tę jedną z pierwszych prób zaszczepienia kryminałów na polskim gruncie. Zwłaszcza, że Kraszewski zrobił to ... zupełnie po swojemu. Miłośników kryminałów jego pomysły albo skonsternują, albo rozczulą staroświeckim wdziękiem.
piątek, 22 lipca 2011
33. Stara baśń
Liczba stron: 424
Moja ocena : 4/6
wtorek, 19 lipca 2011
32. Profesor Milczek
Wydawnictwo Książka i Wiedza 1969
Seria: Koliber
Dalsza część recenzji U MNIE :)
Zapraszam i pozdrawiam!
Paideia
niedziela, 17 lipca 2011
31. Całe życie biedna
Tym razem sięgając do internetowej biblioteki zastanawiałam się, czy zwyczajem J.I. Kraszewskiego tematem książki będzie bogata dziedziczka, ponieważ wprowadzanie czytelnika w błąd to jego specjalność. I poniekąd tak było. Tytułowa (choć nie główna) bohaterka to Anna, siostrzenica i zarazem wychowanica starzejącej się, majętnej pani podkomorzyny. Anna, jako najbliższa krewna i spadkobierczyni bogatej damy stanowi łakomy kąsek dla okolicznych młodzieńców. Bieda Anny polega nie tyle na braku majątku, choć tego posiada jedynie obietnicę, co na jej zniewoleniu. Najpierw pozostaje ona pod kuratelą i władzą ciotki, której despotyzm nie pozwala jej na nawet odrobinę swobody. Ciotka nie pozwala jej uczyć się języków, grać na instrumencie, czytać książek, spotykać z ludźmi, nawet tańczyć i śpiewać. Panienka powinna być bogobojna i całkowicie uległa. Jest niczym służąca, którą spotka kiedyś to szczęście, że zostanie spadkobierczynią. Ciotka nie pozwala nawet płakać po śmierci rodziców, bo co za dużo to nie zdrowo. Z jednej niewoli Anna wpada w drugą, wyzwoliwszy się spod opieki cioci przechodzi pod kuratelę mężowską i ta nie jest wcale przyjemniejszą.
Fabuła powieści snuje się wokół intryg zdobycia majątku pani podkomorzyny przez Mateusza - męża Anny oraz przez sługę podkomorzyny Bałabanosiewicza. Raz jeden, raz drugi zyskują przewagę. Trudno orzec, który z panów jest większą kanalią, który wykazuje się większą nikczemnością i podłością i jak daleko gotowi są posunąć się, aby cel osiągnąć, bądź aby przegrawszy jedną z rund w tej walce dokonać zemsty na przeciwniku. Są to tak odrażające typki, że dochodzi do sytuacji, w której czytelnik staje po stronie jednego z nich, aby zobaczyć minę drugiego, liedy ten zostanie pokonany. Okazuje się jednak, że nawet chwilowa przegrana nie uczy żadnego z nich niczego, a najmniej pokory.
Sam Kraszewski w przedmowie napisał, iż zarzucano mu zbytnią wyrazistość, jaskrawość postaci, ich zbyt wierne odtworzenie. Powieść powstała na bazie autentycznej historii, znanej autorowi z kronik sąsiedzkich skandali.
Postacie są bardzo wyraziste, może nawet przerysowane. Mateusz jest egoistą i despotą, sługa jest chciwym, skąpym pijakiem, sędzia- pomocnik Mateusza w zdobyciu ręki i majątku Anny zmienia postępowanie dopiero wówczas, kiedy sam zostaje oszukany. Podkomorzyna to pospolita, bezmyślna i ograniczona kobieta, którą bardzo łatwo manipulować. Zresztą uczuć pozbawieni są niemal wszyscy bohaterowie powieści. Jest jeszcze nieco bezbarwna postać awanturnika Tadeusza Odrowąża – romantyka na kształt don Kichota. A sama Anna jest ofiarą tych wszystkich manipulacji, bez rodziny, bez wsparcia, bez niczyjej pomocy, bez środków do życia pozostaje tylko marionetką w ręku innych.
Właściwie nie pozostaje mi nic innego jak po raz kolejny powtórzyć - dobre czytadło o charakterze powieści obyczajowej (na uwagę zasługuje ciekawy opis dworku). I jeszcze język – zastanawiam się, czy już tak przywykłam, że przestaję zauważać jego odmienności.
Sam pisarz w przedmowie napisał;
Moja pobłażliwa ocena 3,5/6
30. Dzieje Polski. Tom III - "Bracia zmartwychwstańcy"
piątek, 15 lipca 2011
Zabytkowe znaleziska
czwartek, 14 lipca 2011
29. Półdiablę weneckie

Tym razem padło na "Półdiablę weneckie", a to dlatego, że sugerowało ono spotkanie z jednym z moich ukochanych miejsc. Oczywiście, jak to u Kraszewskiego bywa tytuł często wprowadza w błąd, a treść zaskakuje. Tym razem jednak lektura nie zawiodła moich oczekiwań związanych z Wenecją.
„Półdiablę weneckie” to powieść obyczajowa. Młody, polski szlachcic Konrad posiadacz włoskich przodków postanawia odwiedzić swą „drugą ojczyznę”. Zabiera więc służącego Maćka i podróżują do Wenecji. Tam Konrad spotyka piękne dziewczę, owo tytułowe półdiablę weneckie - Cazitę; osóbkę żywą i zwinną; co to tu podskoczy, tam zajrzy w oczy, tu zagada, a wszystko razem sprawia, że serce się do niej wyrywa. Konrad zakochuje się, oświadcza i żeni. Tak po prostu, bez przeszkód, podchodów, omdleń, bez całej tej romansowo-romantycznej otoczki, z jaką dotychczas spotykałam się w powieściach Kraszewskiego, co pozytywnie mnie zaskoczyło. Obawiałam się już bowiem, iż znowu spotkam młodzieńca bez ikry, który będzie się w pannie podkochiwał, ale nie będzie śmiał jej wyznać swych uczuć, bowiem czuł się będzie niegodny jej ręki. Tymczasem Konrad to młodzieniec szczery i uczciwy, ale też zdecydowany, odważny i waleczny.
Po pewnym jednak czasie zaczyna on tęsknić za ojczyzną. Opowiada żonie o urokach rodzimego gospodarstwa i pięknie ojczystego kraju, ona jednak słuchając go z ciekawością nie wyobraża sobie, aby mogła porzucić ojca, ciotkę, dom rodzinny i ukochaną Wenecję.
Służący Konrada Maciek także traci głowę i serce dla pięknej córki szewca, dziewczyny, która z czasem okaże się nie półdiablęciem, ale istną diablicą. Maciek postanawia zacząć terminować u szewca, a wyuczywszy się zawodu poślubić dziewczynę.
Po paru miesiącach Konrad powraca w swoje strony rodzinne. Niestety okazuje się, iż Cazita wychowana wśród szumu morza, wiatrów z laguny, kanałów, gondoli, włoskiego słońca nie potrafi się odnaleźć w obcym klimatycznie i kulturowo kraju. Z miłości do żony i obawy o jej zdrowie małżonkowie jadą w odwiedziny do Wenecji. Tam czekają ich zaskakujące nowiny. Nie będę jednak zdradzała dalszych losów Konrada, Maćka, Cazity i ich bliskich.
Historia nie jest może pasjonująca, wątki są nieco pogmatwane. Ale jak miałam się już okazję przekonać, Kraszewskiego czyta się szybko i dobrze. Czytadło? Owszem, kolejne czytadło, ale nie tylko. Jest to kolejna powieść, dzięki której poznajemy obyczaje zarówno polskie, jak i włoskie. Jest tu obraz polskiej wsi i charakterystyka mieszkańców dworu a także opis obyczajów jego domowników.
Ja natomiast odnalazłam w lekturze to, czego szukałam; Wenecję z jej klimatem, zwyczajami jej mieszkańców, jej kolorami i smakami. Miło było znowu spacerować wąskimi przesmykami i zaułkami, zagubić się w plątaninie uliczek, popłynąć gondolą na Lido czy siąść wieczorem po zachodzie słońca, kiedy place i ulice zapełnią się gwarem ludzi przy kawiarnianym stoliczku delektować się butelką dobrego wina.
I być tam, wdychać to słone powietrze, czuć powiew tamtejszego wiatru i zespoliwszy się z otoczeniem przymknąć oczy i trwać.
Gdybym miała jednym słowem napisać o czym jest ta opowieść- napisałabym, że jest o tęsknocie. Zarówno Konrad, jak i Cazita, a także Maciek i jego majster wyrwani z ojczyzny tęsknią za domem, rodziną, znajomymi, krajem. Tęsknią do swojego azylu, w którym się czuli bezpieczni, do miejsc, w których się wychowali, do miejsc, które ukochali nade wszystko. A tęsknota wyniszcza ich zarówno psychicznie, jak i fizycznie.
Kto tego nie przeżył ten nie zrozumie tej tęsknoty na Ojczyzny łono, do tych lasów, pagórków, łąk, drzew i jezior, do klimatu zimnego i dni pochmurnych.
Przeczytałam gdzieś, iż w latach, kiedy powieść powstała Kraszewski zmuszony był przebywać na emigracji w Dreźnie.
Moja ocena- 4,5/6
środa, 13 lipca 2011
28. Dziad i baba

Do moich ulubionych książek z czasów „nie-ja-czytam-ale-mi-czytają”, należały wszelkiej maści przygody: dziewczynki, która została zmniejszona do wielkości owada, kota Filemona czy poczciwego Koziołka Matołka. Przed snem, mościłam się na łóżku, a rodzice wybierali dla mnie bajki. To były złote czasy – oczywiście przede wszystkim dla mnie, a nie dla rodziców, którzy często zasłaniali książkami ziewanie i zmęczenie, ale pełni poświęcenia czytali pierworodnej, która bez trzech bajek nie mogła spokojnie podążyć w krainę snu.
Z morza różnych opowiastek zapamiętałam również jedną, autorstwa Kraszewskiego. Miałam ją wydaną w osobnej książeczce z ilustracjami, a była to bajka Dziad i baba. Opowieść o parze staruszków, którzy żyli szczęśliwie w małej chatce, była chyba pierwszym tekstem, dzięki któremu oswajałam tematykę śmierci i przemijania. To był pierwszy utwór, dzięki któremu dowiedziałam się, że śmierć nadchodzi zwykle w niespodziewanym momencie – i nawet jeśli człowiek przygotowuje się na nią – odczuwa strach – żal mu porzucać nawet skromne życie i pójść na spotkanie nieznanego.
Refleksje te – jakkolwiek mogą się wydać przygnębiające – Kraszewski podaje w dowcipnej formie i z przymrużeniem oka. Nie chce straszyć – jedynie przypomina. Jako dziecko śmiałam się z dziada i baby, którzy najpierw kłócą się o to, które z nich powinno jako pierwsze umrzeć, a później próbują schować się przed gościem, który przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie oraz wyobrażałam sobie znudzoną i naburmuszoną śmierć, która stoi na progu i przytupuje sobie nóżką i której na palcach pewnie zrobiły się już odciski od pukania ;)
Jedyny mankament wynikający z zapoznania się z tym utworem Kraszewskiego we wczesnym dzieciństwie to moja ówczesna silna (i zrozumiała w kontekście utworu) awersja do kominów, która minęła mi dopiero po latach. Moje dziecięce łóżko stało przy kominie, a muszę dodać, że byłam obdarzona dość bujną i katastroficzną wyobraźnią ;)
***
Poniżej podaję tekst utworu mając nadzieję, że nie naruszam przy okazji praw autorskich ;)
Był sobie dziad i baba,
Bardzo starzy oboje:
Ona - kaszląca, słaba,
On - skurczony we dwoje.
Mieli chatkę maleńką,
Taką starą jak oni,
Jedno miała okienko
I jeden był wchód do niej.
Żyli bardzo szczęśliwie
I spokojnie jak w niebie,
Czemu ja się nie dziwię,
Bo przywykli do siebie.
Tylko smutno im było,
Że umierać musieli,
Że się kiedyś mogiłą
Długie życie rozdzieli.
I modlili się szczerze,
Aby bożym rozkazem
Kiedy śmierć ich zabierze -
Brała oboje razem.
- Razem! To być nie może,
Ktoś choć chwilę wprzód skona!
- Byle nie ty, niebożę!
- Byle tylko nie ona!
- Wprzód umrę! - woła baba -
Jestem starsza od ciebie,
Co chwila bardziej słaba,
Zapłaczesz na pogrzebie.
- Ja wprzódy, moja miła;
Ja kaszlę bez ustanku
I zimna mnie mogiła
Przykryje lada ranku.
- Mnie wprzódy! - Mnie, kochanie!
- Mnie mówię! - Dość już tego!
Dla ciebie płacz zostanie.
- A tobie nic, dlaczego?
I tak dalej, i dalej,
Jak zaczęli się kłócić,
Jak się z miejsca porwali
Chatkę chcieli porzucić.
Aż do drzwi - puk powoli.
- Kto tam? - Otwórzcie, proszę.
Posłuszna waszej woli,
Śmierć jestem, skon przynoszę!
- Idź, babo, drzwi otworzyć!
- Ot, to, idź sam! jam słaba,
Ja się pójdę położyć -
Odpowiedziała baba.
Fi, śmierć na słocie stoi
I czeka tam nieboga.
- Idź, otwórz z łaski swojej.
- Ty otwórz, moja droga.
Baba za piecem z cicha
Kryjówki sobie szuka,
Dziad pod ławę się wpycha,
A śmierć stoi i puka.
I byłaby lat dwieście
Pode drzwiami tam stała,
Lecz znudzona, nareszcie,
Kominem wejść musiała.
***
W czasie poszukiwania tekstu natrafiłam na dwa ciekawe znaleziska. Pierwsze - to trailer filmu animowanego opartego na bajce Kraszewskiego:
http://www.youtube.com/watch?v=OIatPw6IIy0
Drugie – to utwór muzyczny. Okazuje się, że Moniuszko skomponował muzykę do Dziada i baby. Znalezisko o tyle interesujące, że pozwala mi przełamać stereotyp kompozytora, jako twórcy oper i nieśmiertelnej Prząśniczki, którą młóciły na fortepianach podlotki z dobrych i lepszych domów w XIX wieku, a ja niemiłosiernie kaleczyłam śpiewem na lekcjach muzyki w podstawówce (schyłek XX wieku).
http://www.youtube.com/watch?v=hIBDvLcn1Xg&feature=related
wtorek, 12 lipca 2011
P jak płodność pisarska

źródło zdjęcia: irka.com.pl
K jak kompozytor czyli Kraszewski ponownie pod kluczem [ Kraszewski od A do Z ]
Komponował Józef Ignacy, ale także jego brat Kajetan. Muzyk z Białorusi wykonał na festiwalu w Krakowie dwa utwory Józefa Ignacego Kraszewskiego: Fantazyjkę na temat ulubionej śpiewki A-dur i Pieśni pastuszków, zaś Kajetana Kraszewskiego: II Nokturn Es-dur "Spacer gondolą" op.65 i Walc fantastyczny "Na Łysej Górze" G-dur op.84.
Muzykę Kraszewski kochał, codziennie grywał na fortepianie. Bywał na koncertach, chodził do opery i pisał ze znawstwem o wydarzeniach muzycznych.
Spuścizna muzyczna po Kraszewskim przetrwała i jak się okazuje do dziś jest wykonywana. Nie wiem, ile tych utworów powstało? Nie wiem! Tak jak nie wiem, czy jest coś, czego Kraszewski nie próbował. Wygląda na to, że żadna dziedzina ( artystyczna, oczywiście ) nie była mu obca. Jak organizował sobie czas, by wszystkim swoim zainteresowaniom choć chwilę poświęcić? Planowanie poczynań musiało być u niego perfekcyjne, a może stawiał na żywioł?
I oczywiście pełen podziw dla Kajetana, którego, niestety, chyba przyćmiła pozycja brata.
poniedziałek, 11 lipca 2011
Powitanie
niedziela, 10 lipca 2011
L jak listy, czyli korespondent doskonały [Kraszewski od A do Z]
Korespondencja Józefa Ignacego Kraszewskiego była "olbrzymia a bezprzykładna". [1]
_______________
[1] Aleksander Bolesław Brzostowski, "Ze wspomnień o Kraszewskim", cyt. za: "Parnas polski we wspomnieniu i anegdocie: Od Niemcewicza do Wyspiańskiego", opracowała Halina Przewoska, Stowarzyszenie Bibliotekarzy Polskich, 1964, s. 126.