środa, 6 lipca 2011

20. Serce i ręka



W poszukiwaniu książki Kraszewskiego - łatwej, lekkiej i przyjemnej – natrafiłam na powieść pod wymownym tytułem Serce i ręka, która zaczyna się niemal jak scenariusz jednego z moich koszmarów uparcie prześladującego mnie od kilku lat.

Śni mi się, że budzę się rano i okazuje się, że wychodzę za mąż. Rosół na palniku, sukienka się wietrzy, rodzina wniebowzięta, a ja zaczynam przeprowadzać „dziennikarskie śledztwo”. Jak do tego doszło? Kim jest pan młody? Jak się z tej niewygodnej sytuacji uratować? Uciec sprzed ołtarza? Zaraz po ślubie zadbać o unieważnienie małżeństwa? Finały tego koszmaru są rozmaite, ale niezmienne jest to, że nad ranem budzę się zlana potem i długo, długo dochodzę do siebie ;]

W piękny, lipcowy dzień, w prowincjonalnym kościele, trwają gorączkowe przygotowania do mającego się odbyć ślubu młodej dziedziczki, gdy przybywa z dworu sługa Maciej z wiadomością, że ceremonia po raz kolejny zostanie przełożona z powodu „niedomagania zdrowotnego” panny młodej. Uważny czytelnik trafnie się domyśli, że „choroba” panny jest tylko pretekstem i że kryje się za nim jakaś bardziej skomplikowana historia. Jaka? Nie powiem – sami przeczytajcie ;)

***

Interesujący jest w powieści Kraszewskiego wątek „okołomałżeński”. Kiedy panna ma lat 29 i nadal jest panną – jest to sytuacja niecodzienna i w XIX i w XXI wieku. Można to zrozumieć, jeśli jest szpetna (pardon – nieurodziwa), uboga albo głupia (pardon – nieinteligentna lub pozbawiona błyskotliwości). Ale jeśli – jak Olimpia – jest piękna, bogata i inteligentna, a nadal odprawia od drzwi kolejnych pretendentów do ręki reprezentujących najbardziej szanowane rodziny, niebrzydkich i niegłupich, to znak, że kryje się w tym jakaś tajemnica. Owszem, jak szybko się przekonujemy – na tej „brzoskwince” życie wycisnęło kilka plamek, a Olimpia – według ówczesnych pojęć o moralności – miała czego się wstydzić. Ale – czego się nie zrobi dla majątku i koligacji – a tych najbardziej pragnie piękny i zepsuty Zygmunt. Jest gotowy w związku z tym dać swoje nazwisko kobiecie, która w młodości wywołała skandal (inna sprawa, że dość dobrze ukrywany przez przedsiębiorczą mamę wybranki), albowiem „znał nadto dobrze ludzi, by nie wiedział, że tylko ubogich grzechy są nie przebaczone; majętni na złotych szatach bezkarnie plamy noszą. Im wszystko wolno, są to przywileje stanu.” Refleksje Kraszewskiego o sile pieniądza brzmią niekiedy wręcz upiornie współcześnie:

„Pieniądz pokrywa wszystko – pieniądz jest rękojmią konserwatyzmu, pieniądz prowadzi z sobą przekonania, którym wyższe hołdują sfery, pieniądz wyświęca ludzi na praktycznych, pieniądz daje im przywilej rozumu.

Najarystokratyczniejsze rody gotowe oddać córki, żenić synów z najbrudniejszych facjendarzy potomkami, byle w posagu szły miliony. Mieliśmy przykłady ludzi skalanych zbrodniami, których społeczeństwo rozgrzeszało… kupione złotem. Smutna to prawda, stara jak świat, lecz dopiero dziś stała się ona znamieniem wieku. Dawniej bywały wszakże wyjątki i pewne majątki, za które sobie kwalifikacji do wyższych sfer kupić nie było można – dzisiaj wszystko jest na sprzedaż.”

***

Narrator w powieści Kraszewskiego jest wszechwiedzący, ale nie przezroczysty. Na ile może, oddaje autor głos samym bohaterom – ciekawy zabieg możemy obserwować w pierwszej części powieści, kiedy poznajemy kulisy ślubu Olimpii i Zygmunta, który został po raz kolejny przełożony. Intencje bohaterów, ich historie i dramaty odsłaniają się wraz z kolejnymi punktami widzenia i snutymi przez nich lub autora retrospekcjami. Jednocześnie narrator nie zawsze jest w stanie zachować obiektywizm i dystans do opisywanych wydarzeń. Jakby nie wierząc inteligencji czytelników i ich zdolności do oceny postaci Kraszewski co rusz podpowiada nam, co mamy myśleć o nich i ich działaniach, wchodzi też niekiedy w rolę moralisty (vide cytat o sile sprawczej pieniądza). Inna sprawa, że kilka określeń ojca Zygmunta – Adama (wyjątkowo parszywa postać) wynotowałam sobie, bo mi się podobały: „Zbytnie narzucanie się, chciwość, zabieganie, zbytnia może zręczność, a chętne podejmowanie się brudów, odstręczały od niego nawet tych, co ścierek potrzebują” albo „Z drugiej strony siedział ojciec szambelan, żarłok i smakosz, który czuł się w obowiązku bawić synową, a szatan obżarstwa kusił go tak na te wszystkie przysmaki, że dławił się rozmową razem i jedzeniem.”

***

Powieść Kraszewskiego jest utkana z klisz. Mamy tu zatem romantyczną miłość na śmierć i życie na wzór Szekspirowskich kochanków – Romea i Julii (to nie jedyne nawiązanie do bohaterów dramatów tego autora, bo pojawia się tu również i Lady Makbet), mamy zmianę nazwisk, ucieczki, problem awansu społecznego, kwestię posagu, zagraniczne podróże i spojrzenie za kulisy ówczesnego high life (arystokracja i ziemiaństwo), wtręty z języka francuskiego (które doprowadzały mnie do białej gorączki, bo język ten znam trzy po trzy, a przypisy były na końcu książki) i w charakterze bonusu nieśmiertelną frazę – co ludzie powiedzą?

Schematyczne są również postaci. Jak służący – to wierni i przywiązani. Jak kochankowie – to melodramatyczni i posągowi. Jak łowca posagów – to antypatyczny i cyniczny (w podorędziu ma jeszcze gorszego od siebie ojca). Jak przyjaciółka to – prawem kontrastu – pełna życia, humoru i odpowiednio drugoplanowa. Jak rozpustna matka za młodu – to na starość stanie się dewotką i fundatorką instytucji dobroczynnych. Jak pokrzywdzony przez nią ojciec – to osoba wybaczająca, cierpliwa i cierpiąca heroicznie. Jak baletnica – to na pewno ma kochanków i nie należy do dobrego towarzystwa (tzn. można ją kochać, ale nie można się z nią żenić). Itp.

***

Czytam właśnie Macochę Kraszewskiego i dochodzę powoli do wnioski, że pisarz ten ma słabość do panien swawolnych i rozbrykanych za młodu. W Macosze jest Lorka, w Sercu i ręce – Olimpia. Tyle, że w momencie, gdy poznajemy Olimpię jest ona już panną bardziej stateczną – aż chce się dodać –„spacyfikowaną przez życie”. Bardziej niż uroczego chochlika przypomina heroinę w typie Heleny Modrzejewskiej. Może taki jest los dziewcząt oryginalnych? Muszą przejść bolesną ewolucję i wtłoczyć się – samodzielnie lub z pomocą otoczenia – w obowiązujący schemat? Pamiętam, jak jeden z moich profesorów ze studiów stwierdził, że bardzo nie lubi kontynuacji Ani z Zielonego Wzgórza, bo cierpi czytając, jak oryginalna dziewczynka, obdarzona dużym poczuciem humoru i sporą dozą niezależności, zamienia się w zwykłą kobietę, która zajmuje się domem, mężem i dziećmi, tracąc to, co w niej było najbardziej pociągające.

***

Wspomniałam, że z Kraszewskiego wyłazi niekiedy w tej książce moralista. Jaki zatem morał płynie z tej powieści? Nihil novi – zło zostanie ukarane (ale nieszczególnie dotkliwie), miłość zawsze zwycięża, oddanie pretendentowi tytułowej ręki nie oznacza, że za nią dostanie on również w posiadanie tytułowe serce, a bez względu na to, jak się będziemy starać, to ludzie i tak powiedzą, co będą chcieli. Choć jeśli ktoś ma pieniądze może powiedzą to ciszej albo za jego plecami.

***

Nie jest to arcydzieło. Raczej powieść z gatunku tych niekoniecznych. Warto sięgnąć po nią, jeśli potrzebuje się niezobowiązującej rozrywki, jeśli bada się ewolucję pisarstwa Kraszewskiego, albo jeśli chce się przekonać, że można pisać o miłości wyższych sfer lepiej niż to robiła Mniszkówna. Gdyby to była powieść współczesna, to pewnie wylądowałaby na liście bestsellerów powieści „dotulających”, „kanapowo-poduszkowo-chusteczkowych”, „romantycznych”, „cudownych”, „magicznych” lub – jak chcą niektórzy – „powieści dla kobiet” i prędzej czy później – zostałaby nakręcona jej adaptacja filmowa (lub serialowa) w konwencji melodramatu lub komedii romantycznej. Mi się podobała, bo miałam akurat potrzebę przeczytania czegoś niezobowiązującego – ale innych na wszelki wypadek ostrzegam. Inna sprawa, że ostatnio z właściwym sobie brakiem umiaru przedobrzyłam tego rodzaju literaturę, czego skutki odczuwam przy lekturze Macochy. Czytam – owszem, z przyjemnością – ale jednocześnie wzdycham pod nosem: ’Niech ktoś kogoś zamorduje… Niech poleje się krew… Niech nie będzie happy endu… Proszę…”. A ponieważ podejrzewam, że Kraszewskiemu ani się śniło dostosować się do moich życzeń, to przyjdzie mi poszukać zbrodni i krwi gdzieś indziej – w szwedzkim kryminale na przykład.

***

Jestem pewna, że pominęłam przynajmniej połowę kwestii, o których chciałam napisać, bo zwracały moją uwagę w czasie czytania tej książki.

8 komentarzy:

  1. Dech mi z wrażenia zaparło...
    Wybitna recenzja, napisana ze swadą, poczuciem humoru, ale i wielką wnikliwością! Jestem pod ogromnym wrażeniem. Fantastyczny tekst.
    "Serce i rękę" mam (jakkolwiek dziwnie to zabrzmi) i przeczytam z całą pewnością.
    Z moich obserwacji wynika, że Kraszewski ma wyraźną słabość do trzpiotowatych panien, nawet jeśli w ostatecznym rozrachunku mają być postaciami negatywnymi.
    Błagam, pisz jak najszybciej o "Macosze"! :)
    Lecę czytać Twoją recenzję jeszcze raz od samego początku! :D
    Wizja snu - rewelacja! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Recenzja: cudo. czytałam już zresztą na blogu j.szern.
    No i co z tego, że książka z gatunku tych niekoniecznych, zapowiada się nader smakowicie:).

    OdpowiedzUsuń
  3. Ubawiłam się czytając. Jeżeli szukasz zbrodni, to dlaczego w szwedzkim kryminale? Jak wspominałam już pod "Starą baśnią" u Kraszewskiego też bywa krwisto, oj baardzo. No i tzw "kryminał" też popełnił - "Sprawa kryminalna".
    Recenzja fantastyczna.
    Autor, autor autor!!! Pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Hektolitry krwi można znależć również w "Starej baśni":)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękuję za wszystkie pochwały :) Jestem tym bardziej zaskoczona, że pisałam recenzję wczoraj zamiast uczyć się do dzisiejszej obrony pracy ^^ (Okna umyte, pokój posprzątany, co tu robić - hmmm... a może napisać recenzję? :D )

    Lirael - Recenzję "Macochy" wstawię w przyszłym tygodniu, jak tylko wrócę z krótkiego wyjazdu :) Muszę przyznać, że książka jest obiecująca, a pod wpływem lektury myśli same układają się mi w głowie.
    Chyba nie tylko do panien trzpiotowatych miał słabość Kraszewski. To druga jego książka, w której jest specyficzny układ małżeński: starszy mężczyzna w roli ofiary, cierpiętnika i jego żona - rozpustna i wyraźnie nim dyrygująca. Aż mnie korci, żeby sprawdzić, czy ten schemat się powtórzy w innych książkach - a jeśli tak - to dlaczego? :)

    @Iza - Książkę czyta się smakowicie - ja ją po prostu wsunęłam jak spaghetti :) Jedno popołudnie - za to JAKIE popołudnie. Kraszewski nawet jeśli bywa schematyczny, to potrafi tak zbudować postaci, że one są jak żywe. Bardzo plastyczny opisy i wyraziste charakterystyki - te postaci naprawdę mnie irytowały, bawiły, złościły. A jak są emocje, to znaczy, że nie jest źle. Teraz czytam "Macochę" i co raz mruczę pod nosem: "Co za pinda", "Co za ofiara", itp. Gorzej, jak to robię w autobusie i pasażerowie patrzą na mnie wyraźnie spłoszeni :D

    OdpowiedzUsuń
  6. @zachofany.w.lekturze - Jeszcze raz dziękuję za pochwałę :) Miłe to to - jak wisienka na torcie dnia dzisiejszego ;)

    @monotema - "Sprawy kryminalnej" nie mam w wersji papierowej. Poszukam po powrocie w bibliotece - a póki co znalazłam ją w formie e-booka. Kryminały uwielbiam - nie tylko skandynawskie - z tym większą przyjemnością poznam jednego z pierwszych (chyba) przedstawicieli tego gatunku w literaturze polskiej :)
    Na szczęście nie jest tak źle z Kraszewskim i najwyraźniej przewidział moje marzenia i już znalazłam w "Macosze" jedną zbrodnię - wprawdzie przedawnioną, ale jednak :D

    Poza tym - nie ma lepszej rekomendacji dla mnie, żeby mnie przekonać do przeczytania "Starej baśni", niż hektolitry krwi :D
    Oj, czuję, że się wakacje historyczne szykują :D Poczuję się jak w dzieciństwie - bo wtedy głównie powieści historyczne czytałam, ale dziwnym trafem omijałam Kraszewskiego szerokim łukiem. :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja również jestem pod wrażeniem cudownej recenzji. Pisać tak zajmująco o książce, której za arcydzieło nie uważasz toż to talent prawdziwy. Lecę zajrzeć na twojego blooga, bo ciekawość mnie zżera jakie tam jeszcze smakowitości mnie czekają.
    Pozdrawiam guciamal
    Ps.1 Też czekam na recenzję Macochy.
    Ps.2 Jak miałam się uczyć do egzaminów też miałam cały dom wysprzątany. Ale kiedy to było?? najstarsi górale nie pamiętają

    OdpowiedzUsuń